Znasz kogoś, widujesz codziennie a tu nagle dzwoni telefon. Wiadomość powala, i już wiesz, że nie napijesz się z nim więcej piwa, nie pośmiejesz się nie spotkasz , że... znikł. Czy tak łatwiej nazwać śmierć? Zniknięcie? Czy to jak to nazywamy zmienia to czym dla nas jest odejście kogoś?
Znikł więc ktoś kogo znałem. Nie był mi w sumie bardzo bliski, ale zdołałem zapamiętać w gąszczu ludzi tą postać i nadal go widzę. Kolejna osoba nie dożyła nawet 60l. Ojciec, mąż, znajomy... kim dla nas są ludzie? Powoli chyba przestaje się obawiać o swoją emeryturę - zwyczajnie jej nie dożyje. Umrę wcześniej, statystycznie pewnie po 50 tce na jakiś zawał, zator, albo wylew. Szkoda, ale co poradzić tak widać pisane nowemu pokoleniu.
Rowerem na pogrzeb, a potem dłuższą drogą do domu... ciężki wieczór ciężki tydzień, ciężko się przyzwyczaić...
Dziękuje Ci za ten wpis, to bardzo miłe i mądre co napisałaś. Ostatnio tyle osób wokół mnie umarło, że po prostu swoim postem chciałem zaprotestować, że ja nie przyzwyczajam się do śmierci, nie chce przejść z nią do porządku dziennego - nie mogę!
Śmierć to naturalna kolej rzeczy. Tak wiem, że to ciężkie. Zawsze jak odchodzi ktoś, kogo się znało- nawet z widzenia to budzą się w nas uczucia: smutek, żal (miał dopiero x lat...).
"Umierać warto tylko za to, dlaczego warto żyć"
Ciężko to zaplanować w dobie dzisiejszych chorób cywilizacyjnych. Kto w ogóle planuje własną śmierć?
Ale czasem myślałam nad tym co by było, gdyby mnie nagle nie było. Pal licho moje plany, ale jak miałaby z tym żyć moja mama? Nie ma nic gorszego niż śmierć własnego dziecka.
Ciężki temat. Ponury. Adekwatny do pogody za oknem.
Żyj tak, jakby każdy dzień miał być ostatnim w Twoim życiu. Z przymrużeniem oka- powinniśmy sobie wziąć to do serca. Ale nie po to, żeby myśleć o kruchości ludzkiego życia. Tylko po to, żeby doceniać w codziennym życiu rzeczy, które są bardzo ważne, a my nie zdajemy sobie z tego sprawy.
Częściej mówić sobie "kocham" bliskim. Przytulić się.
To nic nie kosztuje, ale dla kogoś może wiele znaczyć. Gdy poczuje wsparcie, uznanie w oczach innych. Gdy poczuje, że to co robi ma sens.
Mama mojej koleżanki w wieku <50 miała ostatnio wylew. Nie przewidzisz tego, ale nie możesz żyć zastanawiając się nad własną śmiercią. Sama przyjdzie.
A póki co trzeba żyć, planować i cieszyć się tym, co się ma. Jutro będzie słońce... ;)
Znacie mnie z bikeloga jako Księgowy, ale tak naprawdę nazywam się Adam. Jestem grzesznikiem i grzeszę "cyklicznie" od 2007 roku. Nigdy nie wygrałem, żadnego maratonu, ani nie zdobylem podium w niczym co mogłoby sie kwalifikować, choćby do medialnego szumu ale mam kilka rzeczy, które uważam za swoje małe "zwycięstwa"
Moje skromne osiągnięcia.
Najwięcej kilometrów po górach: 300km i 4000m przewyższeń w 24h.
Najwięcej km z sakwami: 255km w 24h 2007r. Szwecja
Najwięcej km w 24h: 503km czerwiec 2014
Najwięcej km "na raz": 528km w 25h25minuth 2014 r.
Najniższa temperatura w jakiej jechałem: -22stopnie
Najwięcej km w silnym mrozie: 100km przy -18stopniach
Łączny przebieg od 2007 - 101 tysięcy kilometrów.