Przez zimowe krajobrazy nasze mazowieckie. || 164.00km
Do dzisiejszej wycieczki znów natchnęła mnie dyskusja na forum. Znów poczytałem o wycieczce Łukasza 78 i tym razem powiedziałem sobie, choćby nie wiem co – jadę!
Wyjechałem z domu rano – chyba około 8:30. Szaro buro ponuro a do tego słuchawki od mp3 wysiadły i miałem MONO a nie stereo. Do Nieporętu jechało mi się jakoś tak źle. Kiedyś jakiś kolarz po wyścigu zapytany – czy jechało mu się dobrze odpowiedział:
„jak mi się dobrze jedzie, to znaczy, że za mało z siebie daje i mogę więcej.”
Nie wiem, czy mogłem dać z siebie więcej, nie zastanawiałem się.
Od Nieporętu wiatr zmienił się i do Radzymina przemknąłem dość żwawo. W lasach cisza spokój a chodniki nie istnieją. Dobrze się jedzie, koła się kręcą a z muzyki zrezygnowałem.
Kościół w Radzyminie.
Trasa na Majdan. Cisza spokój i piekne lasy, ciągnące się kilometrami. I co najważniejsze, zero wiatru.
Nie wiem kiedy przejechałem Wołomin. Potem szybko przez znany mi z dawniejszych wyjazdów „Majdan” i dalej w świat. Zimno, licznik wskazuje -7 w lasach -6,5 w miastach. Drogi jednak, dzięki temu suche i po asfalcie pedałuje się wcale nie najgorzej.
Ciekawa nazwa miejscowości, jest tu w okolicy chyba i Konik Duży
Po dotarciu do trasy Siedleckiej robię przerwę na "Wróblenie". 30 minut ogrzewania się i posiłek. Dobijam sobie też koła na kompresorze. W planie jest 100 km a za sobą już mam 60, więc czasu mam w zapasie sporo. Nie przekraczam jednak zaplanowanych 30 minut postoju i po wspomnianym okresie czasu jestem już zapakowany i czekam na wpuszczenie mnie na główną.
Do Warszawy jadę żwawo. 22-23km/h jak na zimę i 60km w nogach - wcale nieźle. No to jadę! Na Płowieckiej troszkę ciaśniej, więcej aut. Słabo pamiętam ten węzeł, rowerem dawno tam jechałem. Trochę pobłądziłem i zjechałem w kierunku na Otwock. Szybko naprawiam błąd i wracam do trasy Wału Miedzyszyńskiego. Decyduje się na przeskoczenie przez Wisłę, bo zachodni brzeg mnie bardziej przekonuje do jazdy (Wisłostrada) niż Trasa Międzyszyńskiego Wału.
Z grzeczności przemilczę, stan "śnieżki" rowerowej na Moście Siekierkowskim.
Jeszcze widno – myślę, sobie a może by zrobić jakąś życiówkę? Wpadam na Sobieskiego, ale zdobywanie podjazdów na Belwederskiej czy Spacerowej zostawiam sobie na lepsze "Dni". Wracam na Wisłostradę. Trzeba inaczej dobić te kilometry, niekoniecznie przez centrum. Wracam więc na Wisłostradę
To był strzał w dziesiątkę. Nie należy do najprzyjemniejszych, jazda na trzy-pasmówce, ale przelatuje Wisłostradą całą stolicę z zawrotną prędkością - no napewno zawrotniejszą, niż stojąc na światłach w centrum.
Wiatr na noc chyba zwolnił, a mi jedzie się coraz lepiej. Wylatuje już prawie na Most Północny. Już mam skręcać i nagle myśl…
„A może przez NDM? Szaleństwo jakieś – nie dam rady – no, ale niby jedzie mi się dobrze od kilku godzin nie schodzę poniżej 20km/h… - ale to daleko… - no to co!"
Tak przemyślam, przemyślam i ląduje za skrętem na most Północny. No teraz to już trzeba jechać – nie chce mi się przebijać przez zaspy na ścieżce rowerowej , poza tym… to będzie coś. No i jadę. Na liczniku 23km/h. Skąd we mnie tyle sił? Wysoka kadencja miękkie przełożenie i jakoś tak się telepie. Zaczynają mi marznąć stopy.
Za Łomiankami kryzys się rozwija. Wrzucam mp3 w ucho. Pomaga! Zmrok zapada w okolicach chyba Dziekanowa. Do mostu w Nowym Dworze Mazowieckim droga wlecze się jak nie wiem. Nie patrzę na zegarek, bo nie widzę dobrze licznika, zaparował. Boje się, że już ciemno i że „Aga mi łeb urwie” bo mięłam być na 19 po nią w pracy. Coraz więcej sił kosztuje mnie utrzymanie dwójki z przodu liczby prędkości.
„Dawaj stary – jeszcze trzeba przez most wrócić, dasz radę”
Most, mijam po ciemku, wąsko tam jak pierun! Auto jedno mnie wyprzedza, ale kolejnym skutecznie uniemożliwiam ten manewr. Nie wjeżdżam nawet na chodnik, ma wrażenie, że już 21 się zbliża. Totalnie straciłem poczucie czasu. Dopiero w okolicach Rajszewa staje i wysyłam SMS`a Agnieszce.
„Rany to dopiero 17 się zbliża” – nie mogę sam uwierzyć, że jeszcze tak wcześnie. Postój zaplanowałem więc dłuższy, dopijam herbatę z termosu jem czekoladę i… przemarzam na kość. Kryzys nareszcie ma szanse dać mi w d… Ruszam z postoju całkiem inny człowiek - kamieniokłoda!
Do Jabłonny chyba w nieskończoność. Tylko ja, jakieś gnioty z mp3, już nawet nie chce mi się tego słuchać, ale jak znów stanę to się chyba w kamień zmienię. Pasek szarego światła na jeszcze bardziej szarej drodze i tylko – ziuuuu ziuuuu ziuuuu ziuuuu.
Kiedy już naprawdę mam dość – ale tak naprawdę, że jejku! To wtedy zaczynają się górki, droga z NDM ma kilka premii górskich. Nogi jak z lodu, licznik nie wchodzi wyżej niż 16-17km/h.
„Adam nie rób lipy” – myślę sobie. Pierwsza górka, młynek, druga górka młynek, trzecia górka i… wysiadam. Musze stanąć, bo mnie zatyka. Zimno mi,chyba temperatura sporo poszła w dół. Para leci z ust a ja już nie daje rady. Stoję w śniegu i gapie się w ciemność. Nie ma pobocza stoje po kostki w śniegu i mam wrażenie, że zaraz zasnę. Mrugam lampką i wegetuje. Znowu ziuuu ziuuuu ziuuuu,
„A gdyby tak mieć ferrari… - to by ci je korozja zjadła, - a dgby przynajmniej ciepłe Punto... Nie pieścimy się jedziemy!”
Chwila rozterki i znów na siodełko – do Jabłonny wtaczam się ostatnimi siłami. Najbardziej czuje stopy. Bolą jak oszalałe z mrozu. Każdy obrót korbą to jak stawanie na potłuczonym szkle. Wjeżdząm na parking, widzę blok. Jeszcze tylko schody i dom.
Dystans? Kto by się martwił o dystans – ja umarłem, to znaczy „chyba umarłem”. Moje stopy w każdym razie są już nie moje.
[tu następuje przerwa narracyjna – Księgowy odtajał i pije ciepła herbatę]
Wyszło 154km a jeszcze po Agnieszkę jadę dziś, nie będę miał weny wpisywać dodatkowego dystansu jak jadę po nią więc dodam te 10km i wpisuje 164km.
Chyba wyszła życiówka...
Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,
Castle Ultra Race ,
Tour De Zalew