Islandia - dzień 8 || 85.00km
Sobota, 6 lipca 2013
· Komcie(0)
Dzień 8
Poranek wita nas ładną pogodą. Wiatr w plecy wieje tylko przez chwilę, bo już po około 5 kilometrach, gdy tylko pomyślałem, jak mi dobrze z wiatrem w plecy, postanowił on zmienić kierunek.
Dzień nadal słoneczny wiedzie nas głęboka dolina w kierunku kolejnej przełęczki. Droga nr 1 omija fiord dookoła a my wybieramy bardzo duży skrót przez góry. Im dalej wzwyż, tym bardziej wilgotno. Słońce znika za chmurami a w powietrzu pojawia się mżawka. Wiszące kropelki z czasem zamieniają się w mgłę. Gdy po kilku godzinach falistego i szutrowo-mokrego podjazdu docieramy na szczyt, po za rzecz jasna urywającym głowę wiatrem, nie widać nic dalej niż 100m.
Jesteśmy na zaledwie 623m.n.p.m a ma się wrażenie jakbyśmy gościli przełęcz liczoną w tysiącach. Zjazd w dół to dość trudna technika. Auta mijające nas o naszej obecności dowiadują się bardzo późno a te z przeciwka wyłaniają się z mgły jak zjawy, mimo włączonych świateł. Do tego dodać trzeba, że droga w dół na południe jest sporo bardziej stroma. Serpentyny ciasno zwijają się z szutrem w dół a jednocześnie nachylenia tych agrafek są po 15%. Pociesza nas myśl, że podjazd od północnej strony, który pokonywaliśmy był łagodniejszy.
Kolejne ciasne wiraże. Lekkie luźne kamienie na drodze i wodno-błotna wyślizgana paćka na twardym podłożu pod spodem. Pilnować trzeba się i to bardzo zbyt szybkie puszczanie roweru na takiej dróżce i zakręt o 180 stopni bez barierek można „skrócić” w przepaść.
Wyjeżdżamy z chmur i z szutru i wracamy na jedynkę. Ten odcinek głównej szosy dookoła wyspy również jest terenowy. Droga ma tu szutrową nawierzchnie w postaci lekkiej tarki. Na dole w zatoce wiatr rozszalał się na dobre. Powietrze z południowego oceanu, wpada wprost w widełki gór i mknie w górę przełęczy z której zjechaliśmy. Mimo, że jest już płasko bardzo trudno się jedzie.
Prędkość 8km/h, czasem prowadzimy. Rowerowy sztorm sięga kulminacji. Prowadzę rower przez kilka kilometrów, bo niebezpiecznie jest jechać. To nie kwestia pochylenia się czy redukcji biegu, gdy wieje. Tu chodzi o to, że wiatr atakuje jak wściekły pies. Podchodzi i kąsa z każdej strony po czym odskakuje w tył. Podmuchy porywiste są to z lewej, to znów z prawej strony, czasem w twarz. Ciężko iść 3km/h a rowerem i nami buja jakbyśmy byli po kilku dobrych flaszkach mocnego trunku. Niejednokrotnie musze stanąć i bardzo dobrze zaprzeć się nogami o drogę chowając głowę nisko, aby podmuch przetoczył się nade mną w przeciwnym razie przewróciłbym się.
Noclegu szukamy w wypatrzonym wcześniej Djupivogur. W hotelu nocleg za 240zł/osoba więc bierzemy kemping gdzie rozbijamy namiot i grzejemy się gotując obiad w budynku kuchenno toaletowym.
Rozkładamy namiot w mszalejącym wietrze i zacinającym deszczu. Tej nocy wiatr szarpie naszym domkiem tak mocno, że gdyby nie wbicie śledzi, dawno poleciałby razem z nami do zatoki.
Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,
Castle Ultra Race ,
Tour De Zalew
Poranek wita nas ładną pogodą. Wiatr w plecy wieje tylko przez chwilę, bo już po około 5 kilometrach, gdy tylko pomyślałem, jak mi dobrze z wiatrem w plecy, postanowił on zmienić kierunek.
Dzień nadal słoneczny wiedzie nas głęboka dolina w kierunku kolejnej przełęczki. Droga nr 1 omija fiord dookoła a my wybieramy bardzo duży skrót przez góry. Im dalej wzwyż, tym bardziej wilgotno. Słońce znika za chmurami a w powietrzu pojawia się mżawka. Wiszące kropelki z czasem zamieniają się w mgłę. Gdy po kilku godzinach falistego i szutrowo-mokrego podjazdu docieramy na szczyt, po za rzecz jasna urywającym głowę wiatrem, nie widać nic dalej niż 100m.
Jesteśmy na zaledwie 623m.n.p.m a ma się wrażenie jakbyśmy gościli przełęcz liczoną w tysiącach. Zjazd w dół to dość trudna technika. Auta mijające nas o naszej obecności dowiadują się bardzo późno a te z przeciwka wyłaniają się z mgły jak zjawy, mimo włączonych świateł. Do tego dodać trzeba, że droga w dół na południe jest sporo bardziej stroma. Serpentyny ciasno zwijają się z szutrem w dół a jednocześnie nachylenia tych agrafek są po 15%. Pociesza nas myśl, że podjazd od północnej strony, który pokonywaliśmy był łagodniejszy.
Kolejne ciasne wiraże. Lekkie luźne kamienie na drodze i wodno-błotna wyślizgana paćka na twardym podłożu pod spodem. Pilnować trzeba się i to bardzo zbyt szybkie puszczanie roweru na takiej dróżce i zakręt o 180 stopni bez barierek można „skrócić” w przepaść.
Wyjeżdżamy z chmur i z szutru i wracamy na jedynkę. Ten odcinek głównej szosy dookoła wyspy również jest terenowy. Droga ma tu szutrową nawierzchnie w postaci lekkiej tarki. Na dole w zatoce wiatr rozszalał się na dobre. Powietrze z południowego oceanu, wpada wprost w widełki gór i mknie w górę przełęczy z której zjechaliśmy. Mimo, że jest już płasko bardzo trudno się jedzie.
Prędkość 8km/h, czasem prowadzimy. Rowerowy sztorm sięga kulminacji. Prowadzę rower przez kilka kilometrów, bo niebezpiecznie jest jechać. To nie kwestia pochylenia się czy redukcji biegu, gdy wieje. Tu chodzi o to, że wiatr atakuje jak wściekły pies. Podchodzi i kąsa z każdej strony po czym odskakuje w tył. Podmuchy porywiste są to z lewej, to znów z prawej strony, czasem w twarz. Ciężko iść 3km/h a rowerem i nami buja jakbyśmy byli po kilku dobrych flaszkach mocnego trunku. Niejednokrotnie musze stanąć i bardzo dobrze zaprzeć się nogami o drogę chowając głowę nisko, aby podmuch przetoczył się nade mną w przeciwnym razie przewróciłbym się.
Noclegu szukamy w wypatrzonym wcześniej Djupivogur. W hotelu nocleg za 240zł/osoba więc bierzemy kemping gdzie rozbijamy namiot i grzejemy się gotując obiad w budynku kuchenno toaletowym.
Rozkładamy namiot w mszalejącym wietrze i zacinającym deszczu. Tej nocy wiatr szarpie naszym domkiem tak mocno, że gdyby nie wbicie śledzi, dawno poleciałby razem z nami do zatoki.
Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,
Castle Ultra Race ,
Tour De Zalew