Islandia - dzień 9 || 78.48km
Niedziela, 7 lipca 2013
· Komcie(0)
Dzień 9
Rano otwieram jedno oko – wali deszczem o namiot a wszystko trzęsie się jak oszalałe. Zamykam oko[…]
Otwieram oko po raz drugi jakiś czas później – nie pada. Jest szansa przejść z namiotu do kuchni i zjeść coś. Na śniadanie więc tosty z tostera i mięsko. Robimy rekonesans po mieście w poszukiwaniu informacji turystycznej jednak jest Niedziela i wszystko zamknięte.
Chce wypytać kierowce jakiegoś autobusu o cenę za dwie osoby i rowery, ale jego angielski jest porażająco niski. Wreszcie znudzony moją upartą dociekliwością o coś czego nie może zrozumieć na wszystkie pytania odpowiada – I don`t know.
Rezygnujemy i postanawiamy jechać dalej rowerami. Rekonesans i łażenie po mieście przyniosło spore opóźnienie i wyjeżdżamy tego dnia około 13. Pogoda się poprawia, nie pada a na niebie nawet widać słońce. Wszystko „fajnie” gdyby nie ten cholerny wiatr. Jest dokładnie tak jak wczoraj. Jechać się nie da. Trzeba momentami iść aby nie wdmuchnęło nas pod mijające nas auta.
Wjazd do jednej z zatok totalnie przewraca do góry kołami naszą sytuację.
Wiatr ma romans z deszczem i wychodzi z tego niezły mezalians. Tak ulewnego deszczu to nie było jeszcze. Wali w twarz tak monco, że boli jak krople wody rozbijają mi się o policzki. Plecy mam suche bo deszcz pada poziomo. DOSŁOWNIE! Jest tak silny podmuch, że wydaje się jakby woda wywiewana była z oceanu a nie z nieba.
Opuszczamy zatokę i… przestaje padać. Kolejna z nich to już znów wiatr w twarz, ale bez deszczu. Ba, przez kłębiaste chmury pojawia się nawet słońce. Co za porypana pogoda. Wysychamy szybko, ale prędkośc wcale nie wzrasta.
Snujemy się tego dnia takimi zakrętasami i na mapie nie przesuwamy się wiele, bo większośc nabitego dystansu „tracimy” na wjechania i wyjechania z fiordów. Im dalej jednak tym lepiej. Mijamy czarną plażę z masa przepieknie obtoczonych kamyczków. U nas takie w workach w OBI sprzedaja do ozdobnego wysypywania w wazonach. Kamyczki wyglądają jak cukierkowe draże polane ciemna czekoladą.
Odcinek trasy wiedzie również na skraju wielkich osypisk piargowych.
Piarg – rodzaj rumowiska skalnego. Jest to nagromadzenie u podnóża stoku ostrokrawędzistych okruchów skalnych, które odpadły od stromego zbocza górskiego, głównie w wyniku procesów wietrzenia fizycznego.
Droga wiedzie dosłownie równolegle do wód oceanu a podcina wielkie zbocza kamieni, które nachylone SA pod kątem około 45 stopni. Wcześniej mijamy kilka znaków ostrzegających o latających kamieniach a na ulicy widac kilka większych (wielkości kilkunastu cm) skał lezących na jezdni. Drogowcy nawet w pobliżu mają pozostawiane koparki w celu uprzątania jezdni ze spadających skał. Najbardziej szokujące jest położenie punktu widokowego u podnóża takiego rumowiska.
Docieramy do kempingu zaznaczonego na mapie. Skręcamy i nic… wreszcie jakiś domek z naklejką informacja turystyczna. Pukamy a tam wstaje do nas taki zaspany farmer ledwo po Angielsku mówiący i coś tam łamie co nas w tym dziwnym pseudo języku, że 600 m „tam”. No to dalej jedziemy widać namioty nie ma recepcji. Ludzie na kempingu wysyłają nas do domku. Tuż obok stoi auto z otwartymi szybami i bez rejestracji. Wygląda jeszcze dziwniej bo w środku jakieś deski i śmieci. Lekko w obawie o obsługę kempingu pukamy. Otwiera po chwili zaspany farmer. Jego pyzata twarz i przerywniki „jo jo jo jo” zostaną mi na długo w pamięci. Dobrze mówi w języku wikingów więc ustalamy że za 1000kr płatnych jutro, możemy spać spokojnie na kempingu.
Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,
Castle Ultra Race ,
Tour De Zalew
Rano otwieram jedno oko – wali deszczem o namiot a wszystko trzęsie się jak oszalałe. Zamykam oko[…]
Otwieram oko po raz drugi jakiś czas później – nie pada. Jest szansa przejść z namiotu do kuchni i zjeść coś. Na śniadanie więc tosty z tostera i mięsko. Robimy rekonesans po mieście w poszukiwaniu informacji turystycznej jednak jest Niedziela i wszystko zamknięte.
Chce wypytać kierowce jakiegoś autobusu o cenę za dwie osoby i rowery, ale jego angielski jest porażająco niski. Wreszcie znudzony moją upartą dociekliwością o coś czego nie może zrozumieć na wszystkie pytania odpowiada – I don`t know.
Rezygnujemy i postanawiamy jechać dalej rowerami. Rekonesans i łażenie po mieście przyniosło spore opóźnienie i wyjeżdżamy tego dnia około 13. Pogoda się poprawia, nie pada a na niebie nawet widać słońce. Wszystko „fajnie” gdyby nie ten cholerny wiatr. Jest dokładnie tak jak wczoraj. Jechać się nie da. Trzeba momentami iść aby nie wdmuchnęło nas pod mijające nas auta.
Wjazd do jednej z zatok totalnie przewraca do góry kołami naszą sytuację.
Wiatr ma romans z deszczem i wychodzi z tego niezły mezalians. Tak ulewnego deszczu to nie było jeszcze. Wali w twarz tak monco, że boli jak krople wody rozbijają mi się o policzki. Plecy mam suche bo deszcz pada poziomo. DOSŁOWNIE! Jest tak silny podmuch, że wydaje się jakby woda wywiewana była z oceanu a nie z nieba.
Opuszczamy zatokę i… przestaje padać. Kolejna z nich to już znów wiatr w twarz, ale bez deszczu. Ba, przez kłębiaste chmury pojawia się nawet słońce. Co za porypana pogoda. Wysychamy szybko, ale prędkośc wcale nie wzrasta.
Snujemy się tego dnia takimi zakrętasami i na mapie nie przesuwamy się wiele, bo większośc nabitego dystansu „tracimy” na wjechania i wyjechania z fiordów. Im dalej jednak tym lepiej. Mijamy czarną plażę z masa przepieknie obtoczonych kamyczków. U nas takie w workach w OBI sprzedaja do ozdobnego wysypywania w wazonach. Kamyczki wyglądają jak cukierkowe draże polane ciemna czekoladą.
Odcinek trasy wiedzie również na skraju wielkich osypisk piargowych.
Piarg – rodzaj rumowiska skalnego. Jest to nagromadzenie u podnóża stoku ostrokrawędzistych okruchów skalnych, które odpadły od stromego zbocza górskiego, głównie w wyniku procesów wietrzenia fizycznego.
Droga wiedzie dosłownie równolegle do wód oceanu a podcina wielkie zbocza kamieni, które nachylone SA pod kątem około 45 stopni. Wcześniej mijamy kilka znaków ostrzegających o latających kamieniach a na ulicy widac kilka większych (wielkości kilkunastu cm) skał lezących na jezdni. Drogowcy nawet w pobliżu mają pozostawiane koparki w celu uprzątania jezdni ze spadających skał. Najbardziej szokujące jest położenie punktu widokowego u podnóża takiego rumowiska.
Docieramy do kempingu zaznaczonego na mapie. Skręcamy i nic… wreszcie jakiś domek z naklejką informacja turystyczna. Pukamy a tam wstaje do nas taki zaspany farmer ledwo po Angielsku mówiący i coś tam łamie co nas w tym dziwnym pseudo języku, że 600 m „tam”. No to dalej jedziemy widać namioty nie ma recepcji. Ludzie na kempingu wysyłają nas do domku. Tuż obok stoi auto z otwartymi szybami i bez rejestracji. Wygląda jeszcze dziwniej bo w środku jakieś deski i śmieci. Lekko w obawie o obsługę kempingu pukamy. Otwiera po chwili zaspany farmer. Jego pyzata twarz i przerywniki „jo jo jo jo” zostaną mi na długo w pamięci. Dobrze mówi w języku wikingów więc ustalamy że za 1000kr płatnych jutro, możemy spać spokojnie na kempingu.
Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,
Castle Ultra Race ,
Tour De Zalew