Islandia - dzień 14 | Księgowy

Islandia - dzień 14 || 90.00km

Piątek, 12 lipca 2013 · Komcie(0)
Kategoria Wyprawa
Dzień 14.
Wstajemy rano a raczej budzi nas deszcz. Przeczekujemy chwilę i przestaje padać na tyle, że można złożyć namiot i ewakuować się z noclegu. Pogoda deszczowa powraca do nas jak bumerang ledwie kilometr po opuszczeniu noclegu. Początek dnia nie zapowiada się dobrze. Jest zimno około 6 stopni, wiatr wieje a deszcz pada a do tego niebo zasnute jest takimi mgłami. Obraz nędzy i rozpaczy, a dzień wczesniej było tak fajnie i ładnie.

Podejście pod stromą ściankę to już standard. Nawet przestałem już próbowac sił z takimi kolosami po 15% i w szutrze. Jadę tyle samo co ide pieszo, więc różnica żadna a lepiej iść, bo mięśnie od wielu dni targane kilometrami chętnie odpoczną od pedałowania. Podczas marszu pracują inne toteż przynajmniej od strony fizjologiczno-dynamicznej jest nam lżej.

Droga i pogoda wkurzają przez około 2-3 godzin. W planach mieliśmy opuszczenie terenu, ale szansa na długi dystans topnieje jak śnieg z lodowców. Kiedy znudzeni, zmęczeni, stłamszeni pogodą i podjazdami wpadamy na rzeki zaczyna się coś dziać! Trzeba przekroczyć kilka rzek. Umysł znów staje na nogi i włącza się większą uwaga. Jest wyzwanie – jest zabawa i wreszcie jest lodowata woda.

Pierwszą rzekę idę z butami przywiązanymi do kierownicy, nogi tak wykręca ból zimna, jakby ktoś mi szarpał za wszystkie główne nerwy w stopach. Boli piecze – auu! Wyjście z wody na ciemny żwir w 8 stopniach daje wrażenie, jakbym stawał na podgrzewanej podłodze a nie zimnej ziemi. ULGA!
Kolejne rzeki znów stawiają wyzwania, Agnieszka zdejmuje buty a ja podczas próby przejechania jednej z nich wpadam do wody z obuwiu. Nie jest źle, relatywnie rzecz ujmując woda nadal zimna, ale mokre buty nie są aż tak straszne jak mi się wydawało. Kolejne rzeki więc bezpardonowo idę z budami na nogach ku uciesze turystów widzących zdarzenia z aut i brzegów rzeki.

Brody, nie są głębokie, ale z informacji turystycznej dowiedzieliśmy się, że jeszcze 3-4 dni wcześniej trasa była nieprzejezdna dla aut. Teraz woda sięga w porywach do podstawy kolana, co i tak wydaje mi się dość sporym wyzwaniem dla błyszczących Land rowerów. Te starsze toporne dżipy dają radę, zaś te błyszczące cacka 4x4 na szosowych kołach toną w wodzie aż ponad linię progów drzwi.

Zafascynowani wodą brodami nie zauważamy, że wychodzi słońce. Otacza nas teren zielono białych pagórków. Biały jest oczywiście śnieg. Bajkowo wyglądające tereny Agnieszka porównuje do jogurtu z Kiwi z dodatkiem śmietany.

Kolejne brody i kolejne zdjęcia – zdjęcia na których fotografują nas pokemony. Stoi sobie roześmiana grupka turystów która wylazła z terenowego autobusu i bezceremonialnie wali nam fotki jak małpom w zoo. Aga nie wiele myśląc zła na nich wyciąga wysoko rękę a jeszcze wyżej środkowy palec. Konsternacja i miny pokemonów bezcenne. Ja pokazuje język i pukam się w czoło… Chyba zrozumieli przekaz.

Skręt na Landmannaguar i do gejzeru to 2km. Poprawia nam się uciąg kilometrów na godzinę, więc nie decydujemy się tam wjechać na kemping tylko jedziemy dalej zachęceni słońcem i pożywieni kanapkami ze Smjorem i dżemem jagodowym. Dodatkowo za opuszczeniem tego miejsca przemawia cała masa aut widoczna z daleka i skręcające tam kolejne blacho-smrody.

Droga wiedzie na północ, mamy wiatr w plecy a w zasadzie nie ma za silnego tego wiatru. Jedzie się więc przyzwoite 13-14km/h. Droga jest już płaska. Piaszczyste odcinki są dość łatwe dzięki grubym oponom, ale co jakiś czas podrywa się kurz z mijającego nas auta i drobny pył fruwa jak mąka. Obszary te z tego co mówią opisy na tablicach, znane są z małych burz piaskowych. W tak słoneczny dzień jak ten podczas silnego wiatru przenoszone są ogromne ilości pyłu wulkanicznego. Ślady tej działalności deflacyjnej widać dobrze, bo na każdym większym kamieniu jest otoczka czarnego popiołu i widać dokładnie w jaką stronę ostatnio wiał wiatr.

Opuszczamy region szutrów i po prawie 90km docieramy do miasta. Miasto złożone jest bagatela z jednego rozległego budynku z wieloma pokojami restauracją i informacją turystyczna w jednym, oraz z jednego dystrybutora na diesel i jednego na pb95. Rzec by można – metropolia nie?
Jemy coś ciepłego i Fast foodowego i przy okazji postoju an jedzenie znajdujemy wystawioną butlę campingazu prawie pełną. Pytam ludzi wewnątrz czy to do kogoś należy, nikt nie przyznaje się do właśności gazu. Kiedy pytam kolejne osoby, obsługa każe mi wyjść z tą butlą na dwór i nieomal wynosi ja za mnie na dwór jakby to był jakiś ładunek wybuchowy, albo cos jeszcze gorszego.

Pan odstawiając butlę na mój rower mówi:
„It is NOT ALLOWED HERE”
Skoro butla jest niczyja, a nie jest dozwolona w środku, to szkoda, żeby bidulka stała bezpańsko na zimnie. Przygarniamy ją bo to standard campingazu i jej zawartość będzie nam służyła do końca wyjazdu.

Namiot rozbijamy jakieś 10km za „miastem” na pustkowiu, gdzie poza rzeką i wielkimi liniami energetycznymi z elektowni, na horyzoncie nie ma żywej duszy!


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Komentarze (0)

Nie ma jeszcze komentarzy.
Wpisz trzy pierwsze znaki ze słowa empot

Dozwolone znaczniki [b][/b] i [url=http://adres][/url]