Warszawa i podskakujące jajko... || 38.19km
Przednie koło uparcie nadal nie chce się układać. Opona się wypacza i jakieś takie jajko się robi. Zdenerwowany tym faktem dodatkowo zajeżdżam na Luk-oil i spuszczam powietrze z dętki. Wcześniej dokładnie badam oponę, bo ta nierówna praca może być spowodowana podpruciem się opony. Nic całe szczęście nie widzę. Miętoszę więc gumę w rękach i pompuje stopniowo kompresorem. jest lepiej, dużo lepiej. Nie podskakuje już na kierownicy jak na muldzie. Czuć jednak jak delikatnie opona bije. Mam złe przeczucia, ale nie mam czasu ich teraz sprawdzać. Po prostu jestem zły. Jakiś taki najeżony w środku.
Pedałuje dalej. jest ciepło, ale wiatr boczny więc nie mknę z zawrotna prędkością. Ludzie po wyprawach często obserwują jak ich rowery nagle przeobrażają się w karbonowe maszyny, wydają się lekkie czy po prostu ich kondycja wyrywa asfalt. U mnie tak nie ma. Jedzie się fakt szybciej, ale żeby mi rower ganiał po mieście sam i był super lekki, tego nie zauważam.
Zauważam, a raczej odczuwam, jednak fakt iż coś w nodze nadal pobolewa. Kontuzja z ostatnich dni wyprawy na Islandię widać jeszcze w głębi czai się pod skórą. Kiedy docieram do Mostu Północnego skręcam na szuterek. Nie mam ochoty jechać Jagiellońską i wybieram teren.
Fajnie, ciepło i troszkę szumią kółka na piaseczku. Dobrze mi sie jedzie. Odpoczywam. Na Jagiellońską docieram i załatwiam to co mam załatwić, a potem robie nawrót przez most Gdański. Wracam druga stroną Wisły bo odwiedzam sklep turystyczny kolo portu jachtowego, gdzie kupuje paski do crosso, co to się pourywały prze 7 lat użytkowania sakw. W sklepie tłok, pani jedna obsługuje, więc czekam. Jakaś inna klientka chce fakturę a potem stwierdza, że nie ma nipu i znów chce paragon. To nic, nadal stoję spokojnie jakiś taki wytłumiony na reakcje. W środku pośród półek widzę ładną rowerzystkę. Przynajmniej ona oko cieszy. Jej delikatne rysy twarzy i ciemne oczy a jednocześnie brak typowego ubioru pro jakoś tak fajnie harmonizują.
Opuszczam wreszcie sklep z hakami crosso i dalej już na spokojnie. Niestety, bateria w mp3 pada i reszta drogi jadę w ciszy. Słońce przyświeca a mi jedzie się zacnie. Bawi mnie buczenie opon na zakrętach pochylam rower aby szum był głośniejszy. Nie wiem jak i kiedy ale docieram do mostu Północnego. Mozolna ścianka wjazdu na ścieżkę i dynamiczny pęd z wiatrem w dół mostu.
Szkoda, że nie wybrałem trasy wałem wiślanym. Przedzieram się po dołkach i pseudo chodnikach ul Modlińskiej i wreszcie docieram do domu. Złość i irytacja jakoś się rozeszły, pozostaje jedynie niesmak poranka, że tak się jakoś z Agą spięliśmy. Cóż - życie czasem takie zwarcie się zdarza i człowiek nie wiem skąd ono sie bierze.
Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,
Castle Ultra Race ,
Tour De Zalew