Cz 2 wyjazdu, była cudna. Powroty sa zawsze ciężkie, jednak po takim pysznym obiedzie u AGi rodziców i gigantycznych schabowych, jechać musiało się dobrze. Miałem 2 wielkie sakwy Crosso załadowane wałówką i to nawet nie było odczuwalne gdyby tylko nie ten mróz... Malownicze okolice rzeki Wkry, i Wisły są niesamowite kiedy odbijają w sobie piękne niebieskie niebo. A słońce momentami nieźle oślepiało. Śnieg odbijał je jak lustro i żałowałem, że nie miałem ciemnych okularów.
Poprzedniego dnia musiało naprawdę nieźle wiać bo spotykaliśmy kilka przewróconych przystanków autobusowych na trasie. Jak myśmy dali rade te 10km w wczoraj pod taki HIHOŁ??(HIHOŁ - w staropolskim wiejskim języku, babć z lubelskiego - i nie tylko - to silny porywisty wiatr, znany również jako "Fistuga"!!)
pod koniec, całej ,nieomal 40km trasy, nie czułem już palców u nóg;)Mimo to było naprawdę milutko, bo moje towarzystwo było jeszcze milsze;)
Dziś dzień pod tytułem "rower", poranne słońce byłoby nieskazitelne, gdyby nie wiatr. Dopiero 10km dziś, ale przede mną jeszcze kilka odicnków dziś. Puki co tyle, dopisze tu jeszcze pewnie conieco:)
[edit] trasa Legionowo - Jabłonna - CHotomów
Było ciężko bo pod straszny wiatr, pojechalismy do Chotomowa ale w połowie drogi do Pociągu musieliśmy zrezygnować i na skróty przez okolice Husarskiej, pojechaliśmy na PKP przystanek.
Kolejny odcinek był z pomiechówka do Zaborza.
Tu złapała nas wielka śnieżna zamieć i dosłownie "uziemiła" jazda pod wiatr, byłaby znośna, jednak przy takich opadach śniegu w twarz, była nierealna.
Ostatni odcinek po przerwie w sklepie to teren po polach, gdzie wybijają códowne źródła;) czyli wody grunowe, na polu z nikąd pojawia się woda i płynie w zagłebieniach tworząc okresowe roztopowe rzeki.
Poranne plany zmieniały sie jak w kalejdoskopie. Najpierw miałem jechać do Pracy z Agnieszką i dopiero potem ruszyć w trasę do Radka. Jednak okazało się później, że po wyjściu z domu Agusia pojechała w swoja a ja w swoją stronę.
Od rana było pięknie, słoneczko i bezchmurne niebo. Nie mogłem się nacieszyć, a wiaterek w plecy delikatny gnał mnie przez świat. Trafiam do Nowego Dworu Mazowieckiego, gdzie zmuszony jestem kluczyć po mieście bo budowa wiaduktu ruszyła a znaki objazdu ekipa montowała dopiero.
Z nowego Dworu na Zakroczym a potem coś mi sie odwidziało, i zamiast do kolegi do Wychódźca, kieruję się na Północ na Wronę. Okoliczne pola są zalane, Wkra szaleje i wszędzie, nawet w wyżej położonych miejscowościach wybija woda gruntowa. Pętelkę zamykam przez zaporę w Dębe. Tam spotykam otwarte wszystkie 4 śluzy. Woda kotłuje się jak w jakiejś wielkiej pralce. Droga z Dębego do Legionowa jest makabrycznie dziurawa, więc skręcam na trasę techniczną w okolicach Komornicy i turlam się do Agniesi:D
mapa:
[edit] powrót z AGnieszkę z pracy dopełnił dzieła;) prawie 100:) było zacnie!
Zaczęło się rano. Kierunek rowerkiem z Agniesią do niej do pracy a potem do starostwa powiatowego. W wydziale komunikacji zarzucili mnie papierami, moje prawko kończy swoją ważność i za badania i prawko nowe będę musiał ze 200wybulić. WOLNY KRAJ k#wa;/
Potem znów powrót do pracy Agi i zmiana roweru - biorę Krossa na Warsztat, zmiana tylnego błotnika i zmiana opon na Kedny Karmy. Krosidłem znów kurs do niej do pracy. Na koniec wspólny powrót rowerkami swoimi już po zmroku do mieszkanka na pyszne kotleciki
Wpisuje, bo wyjazd mimo, że tego samego dnia, odbył się przy użyciu nowego kupionego dziś łańcucha. Tak moi mili zdobyłem się na tę ekonomiczną dyspensę i zakupiłem drugiego connexa 808. Nie mam totalnie przekonania do tych łańcuchów, ale co poradzić skoro pierwszy taki był to i drugi chyba wypadało by mieć taki sam. Jak to się sprawdzi? Zobaczymy w praniu.
Piekielnie fajnie się jeździ teraz wieczorami. Wiatr ustaje, lub przynajmniej jest mniej odczuwalny, a drogi jakby obumarłe. 12km to fajne zakończenie dnia po dynamicznej wyprawie na uczelnie. Ostatni odcinek z Kauflandu w Jabłonnie pokonuje z obładowana sakwą trzema napojami, płynem do płukania, trzema makaronami i jakimś psikadłem do czyszczenia powierzchni płaskich.
Wyprawa z indexem na uczelnie. Najpierw PKP do Gdańskiej a potem dalej już rowerem. Oddałem index i niech się k@wa dzieje wola nieba;/ Stres był i miały być wyniki a tu co? byłem o 11:30 a oni od 12 może zaczną sprawdzać pracę.
"to 120 prac może do szesnastej będą sprawdzone". No to co miałem czekać wsiadłem na rower i ruszyłem pokręcić się po stolicy, jednak w pewnym momencie zdecydowałem jechać już do domu i nie czekać na wyniki. Wietrzny powrót był. Raz z boku raz z innego boku a raz w mordewind. W drodze powrotnej przemknąłem tylko koło Jabłonny bo miałem jeszcze sprawę w rowerowym w Legionowie.A mianowicie nabycie nowego łańcucha i ocenę opłacalności wymiany przedniej obręczy - Zdecydowanie moje przednie koło ma postępującego raka i chyba bliski jest jego koniec. Oby mój koniec nie zbiegł się z bliskim końcem koła... Obręcz jest już wytarta jednak samo to mi nie przeszkadza, odkryłem, że w jednym miejscu obręcz zaczyna chyba lekko się wypaczać, a to oznacza że jej grubość osiągnęła niezbędne minimum jakie potrzeba do wymiany.
Puki co żyje a koło ma się źle, prześpię się z tym i zdecyduje kiedy zmienić przód, z jednej strony trochę się boje a z drugiej chciałbym dojechać do bardziej wiosennych dni na tym co mam;/
Wczoraj wróciliśmy z dziewczyną o 3,30 w nocy z imprezy integracyjnej z bólem nóg i ciężką głową. To że dziś pojedziemy na jakikolwiek rower, nie było pewne aż do godziny 11.30 (orientacyjnej naszej pobudki). Za oknami słońce i błękitne niebo.
Śniadanie i jazda. Jako że zakwasy po tańcach były znaczne, początkowo nie szło za szybko a i nie planowaliśmy jechać szybciej niż pozwoli nam na to otoczenie. Jednak wiosenna aura i 7 stopni zdecydowanie nastrajało do jazdy. I mimo, że wiatr był jednak dość odczuwalny, ruszaliśmy sie dość żwawo.
Zalew Zegrzyński był jeszcze zamarznięty,
choć widać było już, że lód zmienił swoją konsystencję. Przy brzegu zdawał się być nadal gruby a i dalej nie całkiem rozmarzł bo na tafli lodu w oddali, pomykało pełno małych żagielków z łyżwami. My także wjechaliśmy na lód, jednak wyganiałem Agnieszkę aby za daleko nie jechała.
Powrót leniwy pod silny wiaterek ale było zacnie – zdjęć więcej za chwilkę;)
Po wczorajszym tonięciu w wodzie, dziś zanim wstałem z łóżka zastanawiałem się czy na rower się wybiorę. Jakie było moje zaskoczenie kiedy po wyjściu z wyra okazało się że nie ma już śniegu. 4 jajka na twardo i ruszam na rower. Mówili niby, że ma wiać, ale że będzie tak wiało to się nie spodziewałem No to jazda Pierwszy odcinek na zimne nogi i pod wiatr. Gdyby nie to że nie padało zawróciłbym do domu. Szkoda mi bylo jednak nie wykorzystac takiej wiosenno-bezdeszczowej pogody;) Do Pałacu w Jabłonnie bylo cieżko, później złapałem wiatr w plecy i zaczęła sie przejażdżka. Rowerową obwodnicą Legionowa mknąłem ze średnią prędkością 30/33km/h. Starałem sie trzymać wysoka kadencje aby dobrze mi się nogi rozgrzały ale aż kusiło zwiększać biegi. Skierowałem się asfaltową ścieżką do Wieliszewa, Tu trochę mocniej pojechałem żeby osiągnąć jakiś fajny wynik prędkości. 41,4 po Plaskim jak na te porę roku i takie Kapcie - hmm mi wystarczyło:) Dynamicznie docieram przez Rondo w Zegrzu do Zalewu Zegrzyńskiego i robię chwilowy postój. Czas 34minuty na 15km - wydał się niezłym wynikiem
Powrót W tym miejscu zaczęła się jakby inna bajka. Postoju nie przedłużałem i szybko wsiadłem na siodełko. Liczyłem, i chyba dobrze, że rozgrzane mięśnie to będzie to czego będę potrzebował w drodze powrotnej. Początkowo szło całkiem nieźle. Wiatr hulał i miotał mną na wszystkie strony, jednak prędkości utrzymywałem w granicach 18-19km/h Ku mojemu zaskoczeniu nie wiadomo czemu wiało w różnych kierunkach. Kiedy wyjechałem na otwarta przestrzeń koło Wieliszewa to jechałem nachylony chyba 80stopni od podłoża, tak wiało z boku. Musiało to śmiesznie wyglądać. Jechałem 13km/h i byłem przechylony jak wieża Eifla;)
Powrót obfitował w długie monotonne odcinki pod wiatr, mimo wszystko jednak dochodzę do wniosku, i pewnie nie odkrywam tu nic nowego, że dobrze rozgrzany organizm daje +30% do Siły. O poranku pod ten wiatr jechałbym chyba 10km/h
Znacie mnie z bikeloga jako Księgowy, ale tak naprawdę nazywam się Adam. Jestem grzesznikiem i grzeszę "cyklicznie" od 2007 roku. Nigdy nie wygrałem, żadnego maratonu, ani nie zdobylem podium w niczym co mogłoby sie kwalifikować, choćby do medialnego szumu ale mam kilka rzeczy, które uważam za swoje małe "zwycięstwa"
Moje skromne osiągnięcia.
Najwięcej kilometrów po górach: 300km i 4000m przewyższeń w 24h.
Najwięcej km z sakwami: 255km w 24h 2007r. Szwecja
Najwięcej km w 24h: 503km czerwiec 2014
Najwięcej km "na raz": 528km w 25h25minuth 2014 r.
Najniższa temperatura w jakiej jechałem: -22stopnie
Najwięcej km w silnym mrozie: 100km przy -18stopniach
Łączny przebieg od 2007 - 101 tysięcy kilometrów.