Dziś rusza, moja dodatkowa stronka dotycząca testów sprzętu. Odnośnik do niej znajdziecie u szczytu strony tuz pod bannerem. Zapraszam wszystkich do pisania i komentowania oraz zgłaszania swoich uwag, być może wasze spojrzenie na jakis produkt jest inna, może akurat moje użytkowanie nie do końca wyczerpalo zakres badań jakich oczekujecie od opini? Piszcie! Postaram się rzetelnie podejść do waszych rad.
Wyjechaliśmy o 8:00. Wiatr nam sprzyjał więć około 23-25km/h jechaliśmy aż do samego Gniezna. Kilka zdjęć katedry i pomknęliśmy na Witkowo. Tam zdecydowaliśmy się odbić jeszcze na Powidz i dopiero wtedy odbiliśmy na Słupcę.
Punktem programu stały się betonowe płyty wiodące od Powidza prawie do samej Słupcy, oraz lądujący tuz nad naszymi głowami wielki 4 silnikowy transportowy samolot wojskowy. Obstawiam, że był to Hercules!
Ścieżka schodzenia do lądowania przebiegała w poprzek drogi z Powidza i wielki orzeł przefrunął jakieś 30-40m nad naszymi głowami schodząc z nad drzew i robiąc piekielny hałas.
Progresywna ilość kilometrów zaskakuje. Zaczęliśmy od 46 a skończyliśmy na 91 Śmiałem się do Agnieszki, że gdybyśmy jeszcze kilka dni stacjonowali poza domem zaczęlibyśmy jak Transatlantyk śmigać po 200 wzwyż;)
Poznań zdobyliśmy z grupą poznańską. Dzięki uprzejmości lokalnie zamieszkujących tam forumowiczów udało nam się odwiedzić wszystkie zakątki, jakie tylko można (dziękujemy!!!).
Wracając z miasta, oczywiście się zgubiliśmy i dojechaliśmy nawet do Swarzędza. Tego dnia nocowaliśmy na łóżku a nie na podłodze. Było prze-przyjemnie umyć się zjeść i odpocząć. Wielkie podziękowania dla Magfy, za udzielenie nam schronienia ten jeden dzień dłużej.
Jesteśmy na wyprawce do poniedziałku. Właśnie wstajemy a dookoła tłum chrapie.
Organizm cały czas pracuje na starym zegarze. Ludzie jeszcze spali. Na dole nie byłem jako pierwszy. Herbata pierwsze senne rozmowy, potem zeszła Agnieszka lud się budził ze snu wyprawkowego. Pierwsze sprawozdania donoszą, że kierowniczka dotarła po północy, zaś ekipa wykruszyła się do końca z dyskusji, około 4 nad ranem.
Wyjechaliśmy na trasę, po meczu piłki nożnej, małym etapie wspinaczkowym w moim wykonaniu i po zjedzeniu śniadania przez kierownictwo. Jazda do promu – terenowa, od promu różna. Troszkę nie mogliśmy się zgrać, nie było (był) prowadzący, ale każdy czekał na Magfę i w sumie kończyło się na tym, abyśmy sami decydowali jak jedziemy. Wreszcie poprowadziła nas Marysia we współudziale z Magfą.
Jazda typowp tranzytowa, szybka, dynamiczna ale momentami grupowa. Troszkę jak na etapowym wyścigu sakwiarskim. Tworzyły się grupki, były dyskusje, były – „siku-stopy”, więc osoby przemieszczały się w peletonie, co dawało okazje z każdym zamienić kilka słów.
Do noclegu nr 2 docieramy o 16:30. Zakupy w sklepie i… kolejka do łazienki. 25 osób w domu jednorodzinnym z dwoma łazienkami i 3 dzieci i kotem! Było zabawnie. Na dole i górze trwały zapisy kolejkowe i ustalenia kto za kim będzie się mył. Trzeba było uważać, również na miejsce do spania. Im wcześniej rozpakowałeś śpiwór tym lepsza miejscówka się natrafiła. Olo i Magda zarezerwowali łóżko, reszta na piętrze spała na podłodze. Na dole tez po kątach ludziska kimali. Marysia i wilcze stado nawet zabunkrowali się w przedsionku zaraz za wejściem
Po slajdowisku też w granicach 24 udaliśmy się na spoczynek.
Wylądowaliśmy w Koninie. Pociąg skutecznie i bezpiecznie dowiózł nas tam około 13ej. Konin opuszczamy wielkim mostem nad doliną Warty. Agnieszka zdecydowała, że pojedziemy południowym brzegiem tej rzeki i zdecydowaliśmy się na trasę przez mniejsze miejscowości.
Niestety okazało się, że droga choć nie ma statusu ani wojewódzkiej, ani krajowej jest oblegana przez tabuny aut. W małych wiejskich ciasnych zakrętach mija nas cała masa samochodów. Kolejne kilometry to coraz większa frustracja. Wiatr w twarz, a za plecami tylko ziu… ziu… ziu… wreszcie za miejscowością Rzgów odbijamy na prawo i ruch się zmniejsza.
Tam, na trasie spotykamy Mikiego, który gania po okolicy łapiąc gminy i gminiska! Wspólnie udajemy się do Zagórowa gdzie idziemy na przed-wyprawkowe zakupy.
W chatce spotykamy już pierwszych wyprawkowiczów i ogarniamy miejsce noclegowe. Jest chłodno, przez ostatnie wahania temperatur w domku jest zimniej niż na zewnątrz. Szybko jednak ogień w kominku sprawia, że pomieszczenie wypełnia przyjemne ciepło. Gorąca atmosfera jest z nami odkąd na stole pojawia się piwo
Dyskusje, dysputy, opowieści śmiechy, żarty i cała masa różnych poruszanych tematów sprawiają, że czasem trudno nadążyć. Razem z Agnieszką uciekamy jednak około 11 godziny na piętro i nie wiedzieć kiedy zapadamy w sen.
Znacie mnie z bikeloga jako Księgowy, ale tak naprawdę nazywam się Adam. Jestem grzesznikiem i grzeszę "cyklicznie" od 2007 roku. Nigdy nie wygrałem, żadnego maratonu, ani nie zdobylem podium w niczym co mogłoby sie kwalifikować, choćby do medialnego szumu ale mam kilka rzeczy, które uważam za swoje małe "zwycięstwa"
Moje skromne osiągnięcia.
Najwięcej kilometrów po górach: 300km i 4000m przewyższeń w 24h.
Najwięcej km z sakwami: 255km w 24h 2007r. Szwecja
Najwięcej km w 24h: 503km czerwiec 2014
Najwięcej km "na raz": 528km w 25h25minuth 2014 r.
Najniższa temperatura w jakiej jechałem: -22stopnie
Najwięcej km w silnym mrozie: 100km przy -18stopniach
Łączny przebieg od 2007 - 101 tysięcy kilometrów.