Wpisy archiwalne Wrzesień, 2013, strona 4 | Księgowy
Wpisy archiwalne w miesiącu

Wrzesień, 2013

Dystans całkowity:1278.25 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:20:37
Średnia prędkość:22.34 km/h
Liczba aktywności:37
Średnio na aktywność:34.55 km i 2h 56m
Więcej statystyk

wyprawa na dłuższy dystans || 157.00km

Piątek, 6 września 2013 · Komcie(8)
W planach było pojechanie na 200 km. Miałem zabrać Venitę i pojechać na podboje mazurskich dróg. Nie chciałem nie wiadomo ile gmin zaliczyć, po prostu chciałem sie przejechać jakimiś nowymi trasami.

Niestety wszystko się rozsypało przez nasze kochane PKP. Plan był i tak dość napięty, bo dojechać do Olsztyna, skąd miał być start, planowano na 10:05. Mimo, że TLK miał przedział rowerowy, że nie było tłoku i, że spokojnie się jechało, to wyjazd popsuł tajemniczy wypadek.

Najpierw za Mławą ogłoszono komunikat, że pociąg z powodu "utrudnień" pojedzie objazdami przez Iłowo (chyba). Podniosło się larum, bo omijałby stację, na które ludzie mieli bilety. Przez jakiś czas, kalkulowałem, na którą może dojechać TLK do Olsztyna objazdami, ktoś mówił, że kiedyś jechał tak i że to 0,5h więcej. Zbliżało się Działdowo i godzina 9:00 wtem drugi komunikat i ogłoszenie, że pociąg kończy trasę na stacji Działdowo a dalej zostanie zorganizowana komunikacja zastępcza. No to klops...

Patrząc ile ludzi wysiada z torbami z TLK i o tym, że komunikat nadano dosłownie na 5 minut przed stacją, wiedziałem co się stanie. Podstawia pewnie jakiegoś lokalnego autosana. Miejsce na bagaże to może jakoś znajdą, ale moja szosa pewnie została by wciśnięta gdzieś co ciasnego luku pośród toreb.

Poprosiłem konduktora o adnotacje że rezygnuje z dalszej jazdy z powodu utrudnień na kolei i wreszcie, gdy 9:15 wysiadam z TLK mogę zacząć się zastanawiać co ze sobą zrobić i co z moją 200 tką. Przy stacji spotykam dziki tłum. Ludzie swoją i tak jak podejrzewałem, nie ma autobusu. Proces "załatwiania" zastępczej komunikacji pewnie dopiero został rozpoczęty, więc czekania na stacji zostało im pewnie około 30 40 minut.

Ruszam więc na wschód. Jakoś tak bez przekonania. Nie opracowałem sobie w głowie tras w tej okolicy a Działdowo jest pośród "niczego". Nie wiedizałem za bardzo gdzie i jak jechać. Pomyślałem sobie więc, no to pojadę do Nidzicy a dalej na wschód. Ruszam z miasta, pełen nadziei i nagle znak. "Utrudnienia w ruchu z powodu remontu drogi na dystansie 21 kilometrów". Że co proszę? No co za maziaje... jedyna w miarę prosta droga do Nidzicy a tu jakieś remonty mają być? O nie nie poddam się! Jadę, bo remontów nie widać.

Nie ujechałem dobrych 4 kilometrów i zaczęła się zabawa. Najpierw na środku drogi manewrowała wywrotka. Żadnych jakichś słupków, czy barierek, po prostu "przecież każdy widzi, że własnie cofam i bedę wysypywał piasek do tego tam rozkopanego rowu!" a ekipa remontowa stoi i patrzy czy równo sypie, zamiast pilnować drogi aby nikt nie wcisnął sie pomiędzy kilkunasto-tonową wywrotkę a kawałek drogi, której jeszcze nie zajęła.
Daje tylko gorzej. Droga rozkopana w całości... Miejsca frezowane grubą "tarką" przyprawiają mnie o zawroty głowy. Szosa jedzie sprawnie ale mi dosłownie głowa lata na tych drobnych nierównościach jakbym jakiejś padaczki dostał. Pomiędzy frezowanymi odcinkami, są przekopy i osadzenia studzienek wysypane niedbale luźnym żwirem do tego hałdy piasku wysypane na poboczu drogi. Aha nie ma pobocza? not o wysypane jakoś tak po prawej stronie drogi do jej 2-3m szerokości. Gdzieś czasem stoi słupek pomarańczowy, ale chyba tylko po to aby dać cień dla piwa robotników bo funkcji ostrzegawcze na trasie nie stanowi żadnej.

Jadę więc, tak wypatrując objazdu i całkiem już podjalem decyzję, że skracam trasę bo do Nidzicy w takich warunkach 21km to ja nie będę jechał. Kiedy juz na gps, omijając dziury, rowki, kamienie i puszki po piwie robotników, udało mi się wypatrzeć ciekawy i w miarę, nie kręcący się bez sensu, objazd do trasy Nidzica - Mława poniosłem głowę. I co widze? Znak informuje, że moją właśnie co wymyślona droga, pełna uroku i w domyśle urokliwa i samotna, bez całej masy aut będzie stanowiła objazd dla pojazdów. Może po 15km stwierdzili, że jednak po tak rozkopanej drodze to nie powinno się aut puszczać i zarządzili objazd. Hmm?

Staje sobie na przystanku autobusowym. Obok rozkopane hałdy i zbieram siły mentalne do dalszej jazdy. Droga w którą skręciłem jest wąska dziurawa i typowo wiejska a do tego wszystkie auta jadące na Nidzicę jadą za mną. Bossko;/

Relaksuje się widokiem przepięknej alei drzew. Niestety tamta droga pośród tych rozłożystych koron, mimo, że przepiękna, nie wiedzie całkiem tam, gdzie bym chciał. Odpoczywam, jem kanapkę (jedną z trzech jakie mam w plecaku) i wreszcie ruszam dalej. Droga początkowo jak wspominałem, wiedzie objazdem z autami. Później dość szybko, jak się okazuje rozdziela się z obwodnicą robót i jadę już sam. Wiejskie drogi na mazurach - to już mazury? - są ciekawe. Ulica ma szerokośc jednego - nie całkiem szerokiego pasa na Warszawskim śródmieściu. Po bokach topole lub inne malownicze rozłożyste korony drzew. Do tego ruch tak znikomy, że zastanawiam się czy tu na zakup auta, nadal nie trzeba mieć jakiejś kartki czy talonu jak za PRL. Kiedy mija mnie traktor jestem poełen podziwu jak facet ładnie odnowił (czytaj pomalował) swojego rozklekotanego prawie 40 letniego Ursusa



urokliwe drogi wiejskie

Jeszcze ciekawsze i urokliwe są wiejskie, że tak to nazwę wsi lub jak kto woli wsie. Nie zatrzymywałem się na zdjęcia, bo ludzie tak jakoś dziwnie patrzyli na mnie, ale widok czerwonych z cegły domów brukowanych podjazdów do podwórek, czy bocznych dróg również wyłożonych brukiem. To wszystko sprawiało, że czułem się jak w jakiejś poniemieckiej wiosce. Do tego te domy z czerwoną dachówką - niejednokrotnie jeszcze pamiętające dawne czasy wojenne. Sielska cicha wioska, bez zaparkowanych na podwórzach BMW, bez Volkswagenów i polonezów Truck. Pod sklepem gromadka swojaków. Przegląd Ukrain i urali mógłby wyposażyć nie jedno muzeum rowerowe. I jeszcze te piękne drzewa. Niektóre mają ładnych kilkadziesiąt lat. Mały placyk w wiosce stanowi kilka wielkich dębów. Dookoła leżą żołędzie w cieniu podparty jakiś facet macha do mnie i coś krzyczy. Nie wiem co bo mam mp3 w uchu ale uśmiecham się i pozdrawiam go wesoło.

Rany jak mnie ten odcinek podbudował. Dla takich miejsc warto czasem z głównej skręcić. Drogi nie są złe, choć zdarzają się dziurawki. Pod spodem wystają czasem kamienie z bruku, jaki jest podbudową nawierzchni. Wszystko to i każe z osobna daja niezapomniany klimat tej cześći wyjazdu.

Przed wjazdem na trasę do Mławy, robię postój, jem druga kanapkę i popijam coś. Czeka mnie teraz tranzyt do domu. Miałem jakiś tam krótki plan aby jechać na Napierki, ale w sumie patrząc na zegarek stwierdzam, że może mi czasu zabraknąć. Na wiejskich asfaltach zatrzymując się co jakiś czas na fotkę, i jadąc 21km/h a czasem mniej mógłbym nie zdążyć za dnia wrócić.

Droga na Mławę to szerokie pobocze i prędkości po 25-26km/h. W sumie nie czuje się tego szybkiego pędu, po prostu się jedzie. Nie mam frajdy jakoś, morale mis pada. Olo pisał, że jemu na 200tce też się nie chce, to pociesza, bo podobnie jak on, najchętniej walnąłbym się pod drzewem i na słoneczku poleżał - odpoczął. Jadę jednak, jak w jakimś transie mając w głowie, że tą trasę już znam do obrzydzenia i że wiem co czeka mnie za rogiem.

W Mławie przed światłami redukuje i spada mi łańcuch. Zablokował sie miedzy korbą i ramą. Ciasno jakoś tam i dobre 10 minut męczę się, aby go wyjąć z klinu i móc znów jechać. Upierdzieliłem się smarem jak nieboskie stworzenie. W końcu ruszam dalej.Na Ciechanów wybieram drogę znaną mi i równą przez STUPSK


Piękna równa droga z małym ruchem z Mławy do Ciechanowa przez Stupsk.

Jedzie sie przyjemnie a ruch mały. Na liczniku znów prędkości raczej nie osiągalne na MTB. Bujam się po 27-28km/h. Czuje, że trzeba pedałować owszem, ale tak jakoś "samo idzie". Droga się ciągnie jak flaki z olejem, mimo że szybko jadę, to jakoś za dobrze znam te odcinki i nie sprawia mi przyjemności pedałowanie kolejny raz tym samym asfaltem.

Za przejazdem kolejowym po minięciu Konopek robię sobie przerwę. Stawiam szosę na pedale - mówią, że nóżka to wstyd - i siadam sobie na studzience telekomunikacyjnej. Wcinam ostatnią kanapkę i wreszcie mogę sobie usiąść na ziemi. DO tej pory postoje głownie były na stojąco - tu pozwalam sobie na odrobinę luksusu. Nie mam kanapki z Kaszanką, ale luxus jest. Słońce grzeje, nie upalnie, ono przekazuje energię juz tak troszkę jesiennie. Patrzy się wokoło, niby jeszcze ciepło nie ma oznak jesieni, a jednak coś w tych promieniach słońca sprawia, że to już nie ta sama grzałka co w wakacje w sierpniu. Czuje takie niemiłe uklucie w środku, jakby coś się kończyło. To takie samo wrażenie, jak kończysz czytać fascynującą powieść lub trylogię i z żalem stwierdzasz, że wszystkie akcje się rozwiązały i fabuła zmierza ku końcowi. Niby ma się świadomość, że można sięgnąć po inna powieść, ale taki ból w środku i żal zostaje.
Robię sobie podsumowania, co było w tym roku. Ile udało się zrealizować. Najpierw Radlin moje 360km, później Islandia, ślub i teraz jesień... niebawem wyprawka. To ostatnie podnosi mnie nieco na duchu. Świadomość, że to jeszcze nie koniec rowerowych wrażeń poprawia mi nastrój.

W końcu podnoszę się z ziemi. Do Ciechanowa jeszcze kawałeczek a potem jak? Pedałując rozważam różne opcje. Wybieram plan, aby jechać na Płońsk. Omijam więc Ciechanów lekko zahaczając o jego przedmieścia i udaje się trasą na Płońsk. Wybór jest średni, bo mimo, że dobry asfalt to ruch duzy i brak pobocza. Kończa się także zapasy żywnościowe. Kanapek nie ma już bidony suche. Trzeba poszukać sklepu. W Ojrzeniu zaopatruje się w jedzenie i picie. Wciągam dwa pączki, twixa i zalewam bidony - i siebie - sokiem z kartonu. Zawsze mam z tym kłopot, otwieram sok i pierwsza próba nalania z niego do szklanki czy bidonu zawsze kończy się oblaniem. Tym razem nie było inaczej. Dobrze, że w tych sokach "pseudo naturalnych" coraz mniej cukru, bo gdybym sie oblał taką fantą, to bym lepił się jak taśma klejąca.

Za Ojrzeniem skręcam na Nowe Miasto. To była dobra i zła decyzja. Dobra, bo jest szansa zdazyć do domu na czas, gdy Agnieszka skończy pracę i razem wrócić z nią do domu, a zła bo droga z dobrej (tej Płońskiej) zmienia się w tragiczną.
Na mazurach mieli lepsze drogi niż tam! Co ja się nakląłem. Miało być krócej, szybciej a jest krócej, wolniej i tragiczniej! Dziury, dziureczki, łaty łatusie łatośki! Jadę 22km/h a rower podskakuje jak pijana małpa. No nie da sie prosto jechać, bo wszędzie - dosłownie WSZĘDZIE sa dziury łaty i tarki.

Cierpię meki do Nowego Miasta i gdy wreszcie wyjeżdżam na dorby asfalt aż uderza we mnie ta cisza. Nic nie podskakuje, nic nie tłucze, nic nie trzęsie... Ziemia obiecana!

Z Nowego Miasta do Cieksyna przeskakuje również znana mi droga. Jest znów śrenia. Początek krajówką na Nasielsk a potem skręt w prawo na lokalne. nie jest tak tragicznie jak przed N.M, ale luksus nie jest.
Swoją drogą, doceniam teraz wysiłki chłopaków na MRDP podwójnie - ba potrójnie!! Co wy musieliście tam przezywać na szosach po bruku w okolicach Lubuskiego. I to po takim dystansie w nogach! Szacun!

Z Cieksyna przez Borkowo jadę już na Nowy Dwór Mazowiecki. Koło twierdzy Modlin - oblężenie. Korek! Dalej jadę, znów korek i znów. W sumie Cąły Nowy Dwór mazowiecki - postanowił zrobić chyba jakieś pospolite ruszenie. Warszawa rusza na pierwszy słoneczny weekend Września i wszystko stoi. Dobrze, że ja jechałem w innym kierunku, bo tłumy w autach na granicy niepoczytalności i frustracji!

Z NDM do Jabłonny mknę już szeroką równą drogą. Znaną mi z tajemniczych właściwości zaginania czasoprzestrzeni. I wiecie co? To najprawdziwsza prawda. jedzie się nią jak na skaranie boskie, nie zależnie w jakim kierunku, mimo, że znak Jabłonna 9 km, to wrażenie jakbym jechał tam ze 30km. Długo się ciągnie ten odcinek, a gdy już całkiem masz dość, to są jeszcze 3 interwałowe asfaltowe górki przez wydmy.

Docieram na czas, z Agnieszką spotykam się koło pałacu - czekała 2 minuty. Co jak na odległość w której pojąłem decyzję - aby spotkać się z nią o czasie, daje wynik całkiem przyzwoity.

W sumie dystans nie powalił, ale prędkość wyszła mi zacna. Nie widać tego w średniej, bo na nią to przysłowiowo sypię kuwetą, ale mam na myśli przejazdowe prędkości pomiędzy odcinkami. Czy wyjazd uważam za nieudany? Hmm chyba nie. W sumie wyszła fajna przejażdżka ale mogłoby być więcej nowych terenów. Cóż - może jeszcze kiedyś w tym roku do 200 zapukam? Na razie mam full, na dłuższe trasy mnie nie będzie ciągneło tak przez... tydzień, może dwa:D



Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Codzienna walka o przetrwanie... || 68.16km

Czwartek, 5 września 2013 · Komcie(3)
Kategoria Pojeżdżawki
Dziś zdałem sobie sprawę, jak czasem niewiele trzeba, aby ze zwykłej wycieczki rowerowej stała się ona przełomową. I nie mówię tu o dystansie, czy średniej, która będzie naszą najlepszą życiówką. Chodzi mi o niebezpieczeństwo utraty zdrowia w jednej nieprzewidzianej chwili w momencie gdy najmniej się tego spodziewamy.


Wiadomo są w naszym rowerowym życiu chwile, kiedy czasem delikatnie naciągamy stronę, jedziemy na granicy ryzyka, kiedy wiemy, że "coś może pójść nie tak", ale czujemy, że mamy to pod kontrolą. Sam często tak jeżdżę - np jadąc na zielonym przez przejazd rowerowy, gdy widzę, że auto po lewej nie zwalnia do skrętu w prawo. Mam świadomość niebezpieczeństwa a mimo to często z piskiem hamuje ja i pojazd. Tak samo na ścieżce, gdy czasem w ferworze walki i jakiejś chwilowej niepoczytalności mijam pieszego idącego piękna asfaltową ścieżką wzdłuż u. Sobieskiego nazbyt blisko jego ramienia. Te momenty ryzyka dawkuje sam i one także wydają się być - potencjalnie destrukcyjne, zwłaszcza gdy ich wykonanie nie przebiegnie jak należy.

Dziś jednak w Warszawie miałem bardzo nieprzyjemną sytuację. Chyba jedna z bardziej nieprzyjemnych ostatnich miesięcy. Był wypadek, a zarazem do niego nie doszło, choć czułem taki wystrzał adrenaliny, że ledwo ze skrzyżowania zszedłem bo w głowie mi zawirowało z emocji.

Prosta droga, pusta, 3 pasmowa a nazywa się Jana Pawła. Jadę sobie spokojnie i w sumie nie przejmuje się niczym. Myślę o własnie złożonej dokumentacji na stanowisko do pracy, zastanawiam się ile może być kandydatów rozmyślam ile zajmie mi powrót i co dziś będzie na kolacje. W głowie mam tysiące myśli tak prostych i mało złożonych. Każdy z nas mieli takie materiały w drodze. Sieczka codzienności. Zastanawialiście się kiedyś, które z widzianych, przemyślanych obrazów byłby waszym ostatnim zapamiętanym, zanim obudzicie się na pogotowiu czy na ojomie? Taka myśl dziś mnie totalnie sparaliżowała. Oczami wyobraźni widziałem te ostatnie chwile swojej świadomości a potem salę szpitalną kroplówki i pikające maszyny. I pytanie lekarza policji, czy rodziny - co pamiętasz? Jesteś w szpitalu - był wypadek.

A ty zaskoczony odpowiadasz, że pamiętasz jak wstałeś rano i jadłeś śniadanie z żoną. reszta jest postrzępiona, wspomnienia nieostre połatane a potem nagle przytłaczająca teraźniejszość. Dociera do twojej świadomości, że część życia w której mogłes zareagować i popełniłeś błąd - jest wymazana z twojej świadomości. Z całych sił próbujesz odtworzyć sobie w myśli drogę zdarzenie, ale tylko zasugerowane obrazy od innych coś tam ci odsłaniają, nadal nie dając pełnego obrazu. Po prostu czarna plama.

Ulica była pusta. Na 3 pasmówce mały ruch. Zdecydowałem się jeszcze jeden odcinek przejechać własnie ulicą, bo ścieżka przy pasażu chandlowym zmieniała stronę na moją dopiero od skrzyżowania z Nowolipki. Było zielone a ja jechałem rozluźniony i widząc, że ścieżka już pojawia się po prawej zacząłem skręcać lekkim skosem na ścieżkę po prawej.
Nie wiem skąd pojawiło się to białe Audii pamiętam tylko moje zaskoczenie i gwałtowną reakcję oraz nieporadną stójkę na przednim kole zakończona obrotem o 90 stopni. Ustałem opierając się o maskę auta. Pod nogami miałem już przejście dla pieszych a w zasadzie jego środek.

Wybuchłem totalnie. Walnąłem pięścią w maskę auta i zacząłem drzeć się na kierowcę. Jakaś kobieta widząc sytuacje jaka miała miejsce tylko krzyknęła potem podeszła do nas jako "świadek". Nie napiszę wam co wybluzgałem do tego kierowcy, bo tego troszkę było, ale on - koleś jakiś ciemny kolor skóry miał, a`la arab, czy turek, stwierdził tylko spokojnie wskazując na sygnalizator dla pieszych:
"czerwone światło".
"on miał zielone proszę pana - krzyknęła kobieta - Jezus Maria potrąciłby chłopaka i jeszcze kłamie w żywe oczy. - nic panu nie jest?".

Nic mi nie było, kolizji też nie a turek-arab widząc, że nic tu po nim po prostu odjechał. Nawet go nie goniłem, numerów nie pisałem, bo do kolizji nie doszło. Nie zmienia to faktu, że facet na lewoskręcie z JP II na Nowolipki zwyczajnie widząc wolne 3 pasy - bez aut pominął mnie w swojej kalkulacji "czy się zmieszczę. Na szosówce jeszcze nie robiłem stójki a już na pewno nie próbowałem obrotu na przednim kole o 90 stopni, ale gdyby nie to, gdybym ułamek sekundy później złapał kierownicę, wreszcie, gdyby nie mój i tak zamierzony skręt w ścieżkę rowerową i delikatna redukcja prędkości, to pewnie leżałbym tam z rozwalonym lewym bokiem a nóżka byłaby do poskładania.

Chwile porozmawiałem z kobietą, spoko babka, widziała, że się trzęsę uspokoiła mnie nieco. Mówiła, że wszystko widziała i że facet po prostu skręcił a zielone było bo ona do pasów szła. Podziękowałem jej za dobre słowa i pojechałem dalej śćieżką już. W uszach mi jeszcze dzwoniło jakieś kilka kilometrów. Dobrze, że w uszach leciał audiobook to sie skupiłem na czymś innym i w miarę szybko uspokoiłem.

To straszne, jak w jednej chwili może się zmienić twoje życie. Swoją drogą, reakcja moja była zaskakująca - pamiętam, że jak mu dwoma pięściami przywaliłem w maskę to się ludzie wokoło rozejrzeli, bo huk był jak nie wiem. Darłem sie też niemiłosiernie na faceta i do tego wtórowała mi kobieta.

Spokój araba i/lub jak sądzę, słaba znajomość języka polskiego sprawiły, że arabo-turek nawet się nie uniósł emocjami. Po prostu posłuchał co tam trzebioczemy i się zmył... Czy w takiej sytuacji można wezwać policję? gdy nie dojdzie do kolizji?

Śpieszmy się cieszyć kilometrami - nigdy nie wiemy kiedy coś nas spotka. Tego dnia uświadomiłem sobie, że jazda na rowerze po mieście to codzienne narażanie życia. Serio - kto o tym zapomniał, oby nigdy nie musiał zostać sprowadzony na ziemie, tak jak ja dziś.


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Niespodziewana spodziewanka || 57.09km

Środa, 4 września 2013 · Komcie(7)
Kategoria Pojeżdżawki
Dzień w sumie piekny i sloneczny, wiatru sporo mniej niż ostatnio. Rzec by można - piękny dzień by podbijać świat. A i bedę podbijał dziś. Wieczorem mam (kolejną) rozmowę o pracę. A tymczasem w trawie...

Rano z Agusią do pracy. Nie udało się na raz przeczytać Waxmundowej relacji, bo była już 8:35 a my jeszcze oboje siedzieliśmy wpatrzeni w monitor. W końcu siłą woli przełamałem impas i ubrałem się w strój rowerowy.

Agnieszka do mnie zdziwiona:
- a co ty już taki wyszykowany.

No i jakoś i ona oderwała się od czytania i pojechaliśmy do pracy. Ja po pracy miałem jechać do rowerowego po dętki ale był zamknięty. Miałem w planie jechać na jakiś dłuższy dystans, ale balem się cholernie - na trasę bez zapasu, przy tych przebiegach Venity? I co potem 30km marsz?

Nie zdecydowanym si więc na dłuższą trasę, ale przynajmniej zrobiłem sobie pętle przez Chotomów do domu. W domu Aga pisze - a może ty jedź do decathlonu po te dętki. Było mi gorąco, jakoś bez sił i po prostu mi się nie chciało, ale jak policzyłem że w decathlonie 14,99 za dwie dętki a w rowerowym 14 zł za jedną, to się przekonałem.

Zjadłem coś naprędce i zalałem bidon wodą kranówką z soczkiem malinowym od teściowej. Mniam! No i chwile odpocząwszy, popedałowałem do Warszawy. O dziwo lekko się jechało. A o jeszcze większe dziwo do Decathlonu wreszcie zrobili ściezke rowerową i to asfaltową. Ha nareszcie nie ma już wykopów jakichś dziur i nawet zamietli śćieżkę z tego i innego badziewia. Mało tego ścieżka jest czerwona i dobrze oznaczona. Cudów mi tu nie było trzeba - jestem zadowolony!

W dacathlonie jakiś nowy ochroniaż.
- pan chce wejść z rowerem?
- tak.
- a ma pan cos z decathlonu przy sobie?
- wszystko
- Jak to?
- no mam wymieniać?
- tak.
- Kask, noski, pedały buty, spodenki koszulka...
- dobrze, może pan wolniej wymieniać? Muszę zapisać to na tym pasku co panu do roweru przykleję.
- Pan napisze tylko kask i bidon, bo to mam na widoku.
- dobrze...

Zakupy trwały nie więcej niż 10 minut. Wychodzę płacę i ochroniarz zdziwiony podchodzi odkleja tasiemkę

- już?
- no już - bo ja proszę pana szybki chłopak jestem - uśmiecha sie do mnie i odkleja tasiemkę
- dziękuje do widzenia
- do widzenia!

Wracam znów tą samą trasą. Troszkę dziurawa momentami, ale co poradzić albo szosowa prędkość, albo kanapowe wygody!

No i jak to mówią - coś z niczego się zrobiło. Prawie 60 tka, a nie planowałem nic. Za to mam zapas 4 dętek, i mam nadzieje, na jakiś czas mi wystarczą. Swoją drogą jak tak sobie policzyłem to Venita złapie dziś już 500 tny kilometr, jeśli dodać do tego jedną gumę i jedna rozcięta oponę, to straty niezłe, ale i lekkość z jazdy niczym balet radziecki!

Info out off record - Lepiej mi na głowie. Cos się odblokowało. Może ja tak jak Iron Waxmund - działam na słońce? Hmmm znów mi się chce chcieć!


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Po Agnieszke do pracy || 10.01km

Wtorek, 3 września 2013 · Komcie(1)
Do AGnieszki do pracy. Na szosowo - miejsko. Cóż więcej - uzupełniam, bo mi Kes potem napisze, że mniej od niego w miesiącu jeżdżę. Sława bloggera długodystansowca - ech trzeba tyrać jak osioł:)

PS> Kes - mam nadzieje, że zakupki się udały piwne;)


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Wichry i Wyrwigłowy! || 98.63km

Wtorek, 3 września 2013 · Komcie(1)
Kategoria Pojeżdżawki
Zmusiłem się dziś do wyjścia na dwór i obiecywałem sobie, że od razu nie poddam się niechęci jaka mnie opanowała. Zapowiadali wiatr w plecy na Lublin. W planach gdzieś tam tłukła się Lubelska pojeżdżawka, ale w sumie wyszło inaczej.

Rano mimo zapowiadanych ładnych chmurek, nie było cudnie. Jak wstawałem to oczywiście świeciło słońce, ale jak zebraliśmy się do wyjścia z Agą to już z chmurek pozostały tylko te brzydsze i ciemniejsze. No ale powiedziałem sobie w duszy: "nie wrócisz do domu - jedź choćby cię w dupę szkło gryzło" no i pojechałem.

Na początku ulicą Modlińską. Zapomniałem, że to już szkoła się zaczęła i zaskoczył mnie widok mega korka koło ratusza Białołęka. No klękajcie narody - jak to mówił Grabowski. 3 pasy wszystkie zajęte, a do tego sznureczek jak po ciepłe bułki w kryzysie! No to przecisnąłem się jakoś i dalej już "*małą obwodnicą" pojechałem do Żerania.

* mała obwodnica ul Myśliborska na odinku M. Północny - Ec Żerań

Na Jagiellońskiej znośnie a do tego dobry asfalt toteż ciąłem tam ze 30 wzwyż. W korku znów utknąłem na skręcie do Wybrzeża Helskiego. Tam troszkę zamooliłem, bo korek a potem już za Świętokrzyskim wskoczyłem na duży blat i pognałem z wiatrem.

Tak jechałem sobie z wiatrem i jechać i słońca nie widać. Zrobiło się zimno, wiatr czasem zawiewał z boku a w okolicach Józefowa wzmożył się ruch. Zrobiło mi sie jakoś nijak, i perspektywa jazdy do Deblina mi się rozjechała. Skręciłem więc na Józefów ulicą Graniczną i postanowiłem sprawdzić swoje siły w zmaganiu z wiatrem.

O dziwo gdy już około 5-8km przejechałem w stronę do domu, wróciło słonce i wyszło na dłużej. No stary teraz świeci kiedy ja już 10km pod wiatr tyram do domu? Co za pierdzielona łajza! Nie miałem ochoty robić nawrotki i znów gnać z wiatrem. Bo to mnie by rozbiło. Zrobiłem sobie więc postój kolo pkp Falenica na banana i czekoladową słodką kuleczkę a`la ferrero roszer ( jakkolwiek się to piszę). Poslubne pokłady słodyczy systematycznie topnieją. Dzięki temu, że chcieliśmy słodyszy a nie wina, to teraz mamy co brać z Agnieszką na trasę.

Jazda pod wiatr o dziwo nie jest tragiczna. nie wiem na ile to zasługa szosówki na ile moich sił, ale utrzymuje prędkości rzędu 20-21. Czasem jak mocniej szarpnęło to spadam do 18 czy 19 km/h. Jednak zaskoczony jestem tak dużymi, mimo wszystko, prędkośćiami. I wcale nie kładę się w dolnym chwycie, czy coś w tym stylu! ot trzymam ręce na klamkomanetkach, bo miota trochę rowerem jak mnie auta mijają, lub gdy zawieje z boku - nic poza tym.

Nie zauważam kiedy i robi się 3 pasmówka, troszkę błądzę i na węźle B. Czecha decyduje się na jazdę ścieżkami aby w końcu znów wylądować na 3 pasmówce. Oczywiście jest kilku hejterów z za kierownicy co to sprawdzają czy w wersji ich auto ma obsługę klaksonu, ale tym się nie przejmuje. No nie przejmuje się do czasu aż facet w TAXI Wawa nieomal spycha mnie na barierki energochłonne trąbiąc przeraźliwie.


Cóż. O tym, że na świecie są frustraci, to ja już się zdążyłem przekonać. Jednych skrywa pyzata buzia, otoczka patriotyzmu i szukanie poklasku w internecie. Inni zaś to kolesie próbujący powiększyć swoje ego z za kierownicy. Jedni i drudzy są maluczcy wobec świata jaki ich otacza. Starają się ubarwić swoje nędzne życie, zaistnieć i zostać zauważonymi.


Gdy wreszcie udaje mi się uciec z tej autostrady, ląduje na szlaku wzdłuż Wisły. Niestety, wszystko rozkopane, bulwary, okolice metra. Masakra. Jechanie ścieżka na północ to jakaś masakra. Zmieniam więć stronę i wracam mostem Świętokrzyskim na praski brzeg, gdzie najpeirw Wybrzeżem Helskim, a potem Jagiellońską i Modlińską, mknę do domu.

Dziewczyny w pracy zażyczyły sobie frytki ostatnio z maca, a nie mają jak iść je kupić. Decyduje się przedłużyć wiec trasę do Legionowa i zawieźć im ciepłe jedzonko. Jadę sobie a na ścieżce szkła. Omijam normalnie i nagle pssssssss i staje.

No i po oponie... Jakiś pierdzielony łupin szklany rozciął mi shwalbe Lugano i dętkę. Ide z buta do MC donalda kupuje co trzeba i zanoszę dziewczynom a potem z buta do rowerowego po nową oponę. Dętka jeszcze do załatania, ale opona, hmm 5mm rozcięcie aż do dętki chyba ją dyskwalifikuje - no nie wiem. Zabrałem jako szrot, bo ja wiem? Może od spodu coś zakleję grubą gumą czy coś? Nie wiem pomysłu nie mam. Szkoda opony, ale Czarny CST też ładnie sie kręci...

I tak oto moi mili - dziś pierwszy raz robiłem zmianę dętki w szosie;)


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

poszukując motywacji || 22.05km

Poniedziałek, 2 września 2013 · Komcie(3)
W poszukiwaniu motywacji. Chyba mnie jakaś depresja łapie od tego siedzenia w domu. Nie mogę ruszyć się za drzwi dalej gdzieś, nie mam pracy, szukam i efekt jest taki, że ciągle siedzę w domu... zgroza;/

Może jutro uda mi sie przebić ta niewidzialna barierę marazmu... nie wiem, zobaczymy. tak czy owak dzień w sumie zmarnowany - no dobra ugotowałem rosół ale za mało i zaraz został zjedzony! Ech - gdzie moja witalność i energetyczne pełne życia wpisy. Hmm? Płaska miekka międląca się plastelina - o tak sie czuje ostatnio...

Zmienić czas coś i wkręcić coś czas!


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Smalec i ogórek! || 9.15km

Niedziela, 1 września 2013 · Komcie(1)
Kategoria Pojeżdżawki
Dzień jak widzicie nie był rowerowo przygniatający do podłoża. Nie zmienia to faktu, że użyliśmy owego środka transportu dziś do poruszania się po mieście. Leniwa niedziela rozpoczęła się od rana, po wczorajszej pracy z szybkoobrotową szlifierką czułem dziś plecy. Naschylałem się i dziś byłem od rana jak kołek. A do tego nie wiem skąd zakwasy mięśni podudzi. Jej... ja naprawdę się sypie;)

Dzień jednak jak wspomniałem był rowerowy. Pierwszy kurs wybraliśmy do Legionowa. W każdą pierwszą niedzielę jest tam targ staroci i używanych rzeczy. Postanowiliśmy sie przejść zobaczyć co "ciekawego jest". Najwięcej jednak było stoisk z ubrankami dziecięcymi, i jakimiś ubraniami emerytek z "tamtej epoki". Oczywiście uoazję napędzała ciekawość ludzi toteż ludzie szli i paczyli. Jednak nie kupowali... Nas niestety nic nie zainteresowalo. Kolekcja resoraków, jakieś gry planszowe i tego typu rzeczy to nie nasza liga.

Choć łezka sie w oku kręci, bo takie resoraki z dobrej blachy dawniej były hitem na podwórku i każdy miał ich tylko kilka a każdy nowy był witany na placu zabaw jak "nabożny". Teraz dzieciaki nie wiedzą co to znaczy siedzieć w wakacje na piaskownicy do 19 i mówić "Mamo jeszcze trochę - przecież jest widno".

Pochodziliśmy więc sobie tak po targu i pooglądaliśmy. Niestety - a może i stety - nic nie nabyliśmy drogą kupna. Drogę wybraliśmy, ale do Jabłonny na "dni Jabłonny". Tam znów spacerkiem. Było kilkanaście straganów, jakieś odpustowe typowo miejscówki, z pistoletami, kapiszonami i balonami na hel, ale także stragany z watą cukrową i popcornem, czy prażynkami...

Obok kolejna aleja, tym razem taka bardziej dla dorosłych. Nadleśnictwo Jabłonna wystawiło swoje stoisko. Nie było wypchanych dzików a patrząc po tych zniszczeniach rodzinki świnek które co noc czynią pod blokiem, pewnie chętnych na stoiskowego pluszaka mają kilkunastu w lasach.

Nieopodal znów kolejne i jakieś regionalne przysmaki. Dopadliśmy pyszną pajdę ze smalcem, cebulką pomidorem i ogórkiem małosolnym. Jejku jakie to było pyszne!

Spotykam także wujka. Jako prezes związku pszczelarskiego wystawił stragan i miodek ze swojej pasieki. Pogadaliśmy chwilę i przywitałem się z jego córką. Kawał czasu jej nie widziałem, bo za granicą siedziała sporo czasu. Niestety ze sceny wali tak głośna muzyka, że wymiana zdań koło straganów jest trudna do osiągnięcia.
Żegnamy się i uciekamy. Zahaczamy jeszcze o OBI i Kaufland bo kilka drobinek mi trzeba do obiadu. Oczywiście najlepszy czas na zakupy wybrała też cała Polska. W kolejce do kasy stoimy z 15 minut jak nie lepiej. Jednak tak to właśnie wygląda "ja idę" ty idziesz oni idą itd. Aż się zastanawiam czy nie powinno być uczone w szkole i odmieniane przez przypadki.

No, ale co ja marudzę, przecież sam nie jestem lepszy bo - "ja poszedłem", "ja stałem" kogo czego, nie ma? "wolnej kasy".

Do domu wrócilismy na obiadek - pieczone ziemniaki + pieczoną pierś z kurczaka i mizerię.

Lato mija... wrzesień od jutra białe bluzeczki do szkół pójdą.

Dziś jednak po cichu i jakby niezauważona przemija pewna smutna rocznica. 1 wrześnie rozpoczęła się walka na ziemiach Polskich... W dobie dzisiejszych podziałów politycznych niesnasek nienawiści - zastanawiam się, czy wtedy gdy wspólnie walczyliśmy z jednym wrogiem nie byliśmy bardziej zjednoczeni niż teraz.
Ludziom chyba potrzeba wojen co jakiś czas, to ich jednoczy spaja i utrzymuje pewna stabilność terytorialną na ziemi. To brutalna prawda, ale niestety to czysta biologia. Jeśli na jednym "terytorium" dany gatunek zbyt ekspansywnie się rozwija zaczyna konflikt z innymi gatunkami. W końcu któryś z nich wygrywa walkę i przez jakiś czas jest stabilny spokój do czasu aż kolejny gatunek nie pojawi sie w pobliżu i niw wykształci systemów obronnych silniejszych niż te osobnika zajmującego terytorium.

Czy więc czeka nas wojna? Oby nie, bo to nic fajnego... czy to jednak możliwe aby pokój trwał wiecznie?

Za-filozofowałem trochę ale to nic. W taką rocznice można troszkę po dywagować.


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,