Wpisy archiwalne Styczeń, 2014, strona 5 | Księgowy
Wpisy archiwalne w miesiącu

Styczeń, 2014

Dystans całkowity:1334.46 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:22:45
Średnia prędkość:25.58 km/h
Liczba aktywności:53
Średnio na aktywność:25.18 km i 0h 59m
Więcej statystyk

Po szaleć z obiektywem po lasach. || 51.00km

Poniedziałek, 13 stycznia 2014 · Komcie(1)
Zmotywowany ostatnimi wyczynami Olo w lasach, i ja postanowiłem odwiedzić te rejony - na myśli mam lasy, nie okolice Torunia;)
Wziąłem aparat i ruszyłem. Wiele kręciłem, wiele cykałem, jeszcze więcej razy zawracałem i tak oto wyszło kilka zdjęć i spora garść kilometrów. Była zabawa była przyjemność i sporo latania za samowyzwalaczem. Kilka razy tak się zakręciłem w lasach, że totalnie straciłem orientację. 




































Na koniec kilka foto-harców.

















Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

8 bieg-rajd policz się z cukrzycą || 20.50km

Niedziela, 12 stycznia 2014 · Komcie(1)
Jak co roku udaliśmy się w styczniu na Bieg WOŚP. Jako, że ja słabo biegam, a Agnieszka ma kłopot z kolanem, bierzemy dział w tej imprezie na rowerach od 2 lat. W tym roku WOŚP bardzo mnie jednak rozczarował.

d rana zdenerwowali mnie wolontariusze, którzy postanowili, jak Jechowi chodzić po klatkach i pukali do drzwi. No ja rozumiem, że deszcz, że pada, ale u licha dajcie ludziom spokój w domach! Nie dość, że jakieś powalone panie przeprowadzają ankiety, inni znów rozmawiają o Jezusie to jeszcze WOŚP mnie pod drzwiami zastaje. Na ulicy, nie da się przejść, bo wolontariuszy jak psów, jedni przez drugich, mało się nie pozabijają, biegną do Ciebie z puszką, z dwiema, z czterema puszkami i otaczają i każdemu wrzuć pieniążka, bo to na szczytny cel.
Sam dawniej zbierałem kasę na rowerze, ale przestałem jeździć z puszką, bo uważam, że jest tego za dużo.

Później, jak dojechaliśmy do Warszawy,okazało się, że na ósmy bieg z cukrzycą w tym roku nie wpuszczają rowerzystów. Teren przed sceną, gdzie odbywała się rozgrzewka i było całe serce imprezy, było ogrodzone barierkami. Pilnujący wejść panowie, po długich ustaleniach przez radio, zdecydowali, że rowerów nie wpuszczą, bo stwarzamy - jak powszechnie wiadomo - zagrożenie. Zagrożenia nie stwarzają, psy bez kagańca ubrane w koszulki biegu,mamy z wózkami, a także cała masa nordic walking`owców. Rower jednak to śmiercionośna maszyna i musi zostać za płotem! Nie tyczy sie to osób na hand-bikach bo to inwalidzi. Hand-bike to nie rower... chyba...
W biurze zawodów, po spytaniu osób "czy to w regulaminie zapisane", że nie puszczacie rowerzystów i gdzie tak było napisane, chłopak z rozbrajającą szczerością odpowiedział: "nie czytałem regulaminu" na co dziewczyna obok "bieg to się chyba biega - prawda".

Dzięki uprzejmości dziewczyn z pokojowego patrolu - i tylko dzięki temu - udało nam się wystartować w biegu i go ukończyć... Pozwoliły nam wejść za biegaczy zaraz po starcie. Nie było problemu, nikogo nie rozjechaliśmy a nawet ludzie nas pozdrawiali. Czy to ja mam wrażenie, że to jakaś paranoja??? Po raz pierwszy od ośmiu biegów wprowadzono 20 zł opłaty startowe i po raz pierwszy nie wpuszczono na teren przed sceną wszystkich co chcieli. Nawet plecaki były sprawdzane i kontrolowane a ludzie niejednokrotnie, odprawiani byli z kwitkiem.


Po biegu i odebraniu medali nikt nas już nie sprawdzał, czy jesteśmy na rowerach czy nie. Weszliśmy bez kłopotu pod scenę. Fakt, że darła się tam niemiłosiernie jakaś pseudo wokalistka pominę. Krzyczała strasznie, jakby ją coś bolało... No niektórzy się do tego kiwali pod sceną to znaczy że to jednak była piosenka:D Zjadłem pysznego goferka, a Agnieszką kupiła sobie koszulkę wośp`ową. Szybko się zmyliśmy, bo impreza się nie kleiła, słabe granie i pogoda, która postanowiła nas poświęcić, za wejście pod scenę. Padało i wiało i było zimno.

Wyjazd z Warszawy nie przebiegł również bez komplikacji. Kupiliśmy bilet na Km do Modlina, po czym gdzieś, przeleciało mi poprzez uszy, że nie z centralnej ma jechać tylko dziś wyjątkowo z śródmieścia. mieliśmy około 15 minut więc pojechaliśmy na śródmieście. Tam upewniamy się, czy dobrze słyszałem, panie dzwonią do jakiejś centrali i mówią, że takiego pociągu nie będzie. No to znów gnamy na centralną gdzie znó - tym razem już dokładnie słyszę komunikat, że będzie pociąg z śródmieścia. Jest za 5 minut odjazd, a kolejne bieganie z rowerami po schodach nam się nie kalkuluje. Musimy oddać bilet i czekać prawie pól godziny na SKM mając nadzieje, że tej znów nie przeniosą na Śródmieście.

Udało się w końcu dotrzeć do domu. Mimo zapadającego zmroku, wiatr nie ustał i dawał nieźle popalić - choć może trafniej by było napisać "dał podmuchać".

Mizernie z dystansem, ale emocji jak za trzy takie wyjazdy:D



Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Z nosem w Katarze || 10.12km

Sobota, 11 stycznia 2014 · Komcie(0)
Wyjazd z Katarem, wczorajsze pedałowanie mnie przemogło, i gdzieś się ten cholerny wiatr wcisnął tak, że dziś (wczoraj wieczorem również) zacząłem niedomagać. Dziś konkretnie mam hydrant z nosa i ogólnie mi uszy zatyka. Jutro jednak, choćby się waliło i paliło jadę na WOŚP. Nie ma przebacz, wiem, że będzie padało, ale co zrobić. W czasie słonecznej pogody każdy umie jeździć. 

Mały dystans, bo z rana miałem plan zostać w domu a jak Agnieszka kończyła pracę, zdecydowałem się jednak przewiać i prze smarkać trochę zatoki na rowerze.  Jaka oszczędnośc husteczek - czyż nie?


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Codzienne sprawunki || 22.13km

Piątek, 10 stycznia 2014 · Komcie(0)
Odkąd mam znów więcej czasu, pedałuje jak dawniej. To tu to tam, to coś załatwić. Pogoda w styczniu boska, choć takie przebiegi nie potrwierdzają tego. Pamiętam, że przy -10 takie dystanse robiłem, nie ma więc w tym nic nadzwyczajnego poza moim lenistwem. Chciałbym tak jak inni zrobić jakąś setkę, czy przynajmniej częściej przekraczać 50tki, ale totalnie mi jakoś nie leży jazda w ostatnim czasie. 

Znów kryzys mentalny...

Przejdzie, minie znów po zimie...;D


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Śnieżnik na warsztat i głupota na drodze! || 21.00km

Czwartek, 9 stycznia 2014 · Komcie(1)
Odpicowywanie Śnieżnika przed zimą, a jeszcze po wypadku. 
Do wymiany zostały pedały. Poprzednie połamane plastiki zastąpiły nowe metalowe platformy a`la BMX. Miały być większe, z lepszymi pinami itp, ale nie chce wydawać 100zł na pedały do zimówki, więc kupiłem jakieś tanie za 25zł szerokie. Nie są super wypaśne, ale funkcje spełniają i trzymają moje buty tam gdzie powinny, czyli na rowerze. Śnieżnik dostał też ode mnie przerzutkę przednią i manetkę. Teraz z 6 biegów zrobiło się całe 12, i nareszcie jak spadnie mi łańcuch na jedynkę - co się zdarzało gdy jechałem na ostrym przekosie - nie muszę brudzić się łapami, i ręcznie łańcucha spowrotem nakładać. 
Do kompletu dodałem, nowe hamulce na tył, klocki zmienione i rower nareszcie ma szanse na hamowanie a nie tylko zwalnianie na mokrej nawierzchni. teraz bez kłopotu mogę robić "kreski" tylnym kołem jak małolat na osiedlu. 

Całość, nazwijmy to, modernizacji dopełniłaby nowa/stara/używana korba, posiadająca 3 biegi. Rozglądam się za jakąś szotową z modelu alivio, bo mam w domu zębatki z tego modelu, ale nie mogę nigdzie wyhaczyć. Zależy mi aby największa koronka nie miała więcej niż 42 zęby. Jak nie znajdę - trudno. Obecnie mam 2 biegi działające na korbie a największa - krzywa zębatka - robi za rockring i chroni mniejsze zębatki jak matka swoje młode. 

Podsumowując sprawy techniczne. Zimówka, gotowa na mrozy i pierwszą sól. Napęd wyczyściłem troszkę z kilkumiesięcznego błota, i nareszcie zębatki mają czym oddychać pomiędzy sobą. Łańcuch pewnie już rozciągnięty, ale wymieniany był wiosną 2013 na NOWY, a więc liczę, że tą zimę przetrwa. Jak coś w zapasie mam kilka łańcuchów z letniaków, to się założy. 

Co do samej jazdy -

Deszcz na zmianę z wiatrem a do tego łubudu z nieba!:) Na ścieżce przy Warszawskich ekipa, panów w kamizelkach znów przeczyszcza/uszczelnia kanalizację i stoją te śmierdzące chemią pompy wtłaczając coś do otworów kanalizacyjnych.

Tego dnia miałem również dziwne zdarzenie. Jechałem sobie mianowicie, jak kodeks moralny rowerowy, przykazał po prawej stroenie jezdni. Było już po zmroku a do tego wiało, padało, mżyło, więc jechałem ze spuszczoną głową w dół - co by mi kropelki nie ingerowały w szyjne sfrefy erogenne. Nie było nic przede mną i nie zapowiadało się aby miało coś być. Nie pomyślcie sobie jednak, że jak jadę to nie patrzę przed siebie. Tu mam na myśli raczej, że po prostu nie było nic co by przykuwało uwagę. 

A szkoda! powinienem uwagę większą zwracać. Z naprzeciwka mnie - z mroku - pojawiła się rowerzystka. Bez oświetlenia, bez jakiegokolwiek odblasku. Samo to, że się pojawiła, raczej nie wzbudziło mego złego samopoczucia. Ona pojawiła sie po mojej prawej stronie. Czyli patrząć z punktu widzenia - jej - była po lewej. A więc, reasumując rowerzystka jechała z siatkami na kierownicy, bez oświetlenia po lewej stronie ulicy a na dokładkę - jechała środkiem pasa. 
Mało wam tego? Ha ona profesjonalnie omijała kałuże po mojej prawej, a swojej lewej stronie. 

Aż podskoczyłem, jak ją zobaczyłem, jakby mnie ktoś 12 voltami kopnął. Uciekłem na prawo aby uniknąć kolizji w kałuże a ona nawet nie zjechała tylko ominęła mnie po mojej lewej. 

I tu powraca sprawa wypadków śmiertelnych - jak widzę taką kobitkę na rowerze z siatkami, to aż się prosi, aby dołączyła do statystyk. I potem media huczą, że rowerzyści, bez świateł a rowerzyści krzyczą jak to kierowcy źle jeżdżą. Nie uważam, że kierowcy są mistrzami kierownicy, tylko czemu najwięcej artykułów jakie czytam, dotyczących wypadków śmiertelnych  pod kołami, dotyczy ludzi po 50-60-70 lat, na składaczkach?  Nie mówię, że tylko tacy giną, ale zobaczcie sobie w internecie, kiedy ostatnio zginął 12, 15,18 latek, kiedy zginął 20 latek... I kiedy giną ludzie na rowerach górskich, szosowych w ruchu miejskim.  Z mojego rowerowego i drogowego doświadczenia, widać, że co poniektórzy użytkownicy składaków, rometów i ukrain mają w dupie oświetlenie, zachowania na drodze.

Chcę, to skręcam, muszę to zawracam, potrzebuje to wjeżdżam na ulicę - moje bystre oko wieloletniego rowerzysty mnie nie zawiedzie. A co mi tam, że są zasady, ja na targ, ja zaraz tu zjadę ja przecież patrzyłam/em że nie jedzie nic. 


Potem taki kierowca ma na sumieniu rowerzystę, bo ta przysłowiowa pani z siatkami "omijała kałuże po swojej lewej stronie". Jakby się wytłumaczyła? Może powiedziała by, że ona tu "zaraz" będzie skręcała w lewo? No a może coś w stylu "ja tylko do sklepu?". I takie mamy cholerne myślenie w tym kraju. Wypijemy - bo to blisko - na rowerze bez świateł, też można bo blisko, a potem jeden z drugim pierdyknie kogoś i tragedia. Włączmy myślenie!







Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Od Węgla - do bruku! || 71.21km

Środa, 8 stycznia 2014 · Komcie(5)
Dzień zaczął się dziś makabrycznie. Po wstaniu z łóżka ze zgrozą stwierdziłem, że NIE MA INTERNETU!!! SZOK! Nie mam telewizora, samochodu, elektrycznej golarki, ale żeby mi, KSIĘGOWEMU internet odcinać i to dokładnie w ŚRODĘ? nie było wyjścia, trzeba było dać sobie radę bez sieci...

 Umówiłem się z kolegą-na-fullu na rower, nie pamiętałem, gdzie.
Miałem pojechać odebrać pakiet startowy na Bieg WOŚP i nie spisałem sobie adresu.
Miałem rano sprawdzić pogodę na meteo i nie sprawdziłem
 No i weź tu człowieku, sprawy pozałatwiaj jak ci sieć nie działa. 

A to wszystko wina Tuska i tej Odwołanej Zimy!

Udało się jednak zjeść śniadanie - do tego internet nie potrzebny. Oboje z Agnieszką opuściliśmy to smutne miejsce. Przez te problemy telekomunikacyjne wyjechaliśmy za wcześnie. Ja na modlińskiej byłem już chyba 8:30. Oczywiście, nie było cudownie. Pogoda postanowiła, że dziś będzie padało! I wiecie co? Padało! Padało od Fortu piątek, do Mostu Północnego.
Później deszcz ustał i wyszło słońce. Było pięknie. gdy jechałem od metra Młociny w stronę Marymontu, słońce przeświecało przez ciężkie śniegowo-deszczowe sine chmury, dając mega efekt! Do Miejsca spotkania - dojechałem za wcześnie. Szybka wymiana zdań przez SMS i ustalamy nowe spotaknie w innym miejscu:

"ziom miałeś być za kwadrans. podjedz pod Simply Kraket
jest na drugim końcu Włościańskiej"


Gdzie jest ten "simply Kraket" u licha -  myślę sobie. Szukam na schematycznej mapie w podziemiach metra, ulicy  Włościańskiej i po chwili znajduje ją. Gotowy mogę jechać!Ruszam i po niecałym 1,5 km znajduje "Simply Market". Zaglądam do sms i śmieje się do siebie. Nie ma to jak źle przeczytana literówka. Swoją drogą "Kraket" też fajna nazwa dla sklepu nie?

Po chwili dociera kolega-na-fullu. Przydomek zdobył w czasie jesiennej wyprawki do Komarna. W gronie ludzi, którzy pierwszy raz na oczy się widzieli, nie zapamiętałem jak ma na imię, a był na fullu i tak jakoś przylgnęło do niego "kolega-na-fullu". Na imię ma Michał i dziś nie był wcale na fullu. Miał 29er`a i to białego;) Biedulek, nie doczyści besti po tej jeździe. 

Do momentu otwarcia punktu odbioru pakietów startowych Michał oprowadza mnie po okolicy. W sumie oprowadza, to za dużo powiedziane, ja byłem tam kiedyś już oprowadzony. Forty Bema znam, choć byłem tam chyba kilka lat temu. Kilkanaście razy mijałem je jadąc na uczelnie i nigdy nie zajechałem. miejsce bardzo fajne, sympatyczne trasy do jazdy XC i trenowania podjazdów. Zaskakująco mało ludzi też się tam spotyka o tej porze. pewnie zasługę dużą miała pogoda, która nas co jakiś czas zraszała deszczykiem. 

Z fortów Bema - ruszamy pokrętnymi trasami do al. Jana Pawła, gdzie odbieram pakiet. Plan jednak legł w gruzach, bo mimo iż mam zaświadczenie od żony, o tym, że mogę odebrać jej pakiet, to nie mam podpisanego zaświadczenia zdrowotnego a bez tego mi pakietu nie wydadzą dla niej. po incydentach zawałów na mecie biegów, organizatorzy za wszelką cenę starają się zabezpieczyć, aby nikt ich do odpowiedzialności nie pociągnął. W sumie im się nie dziwie, jednak odebranie pakietu odbyło się tylko połowiczne. 

Dalsza trasa wiedzie, pomniejszymi dróżkami Warszawy, gdzie Michal opowiada mi trochę o jej historii, jedziemy wewnątrz dawnego getta, dyskutujemy nad marnościami świata i czy warto było robić powstanie Warszawskie i tego typu sprawy frapują nas przez przejazd śródmiejski. Przez Stare miasto przetrząsamy się dumnie po bruku wjeżdżając od strony Sądu Najwyższego. po drodze spotykamy kolegę Michała, który porusza się radiowozem i po krótkiej pogawędce ruszamy dalej. 
Na starówce cisza i spokój - ludzie sobie maszerują, z parasolkami, co bardziej odważni - tak jak my - mokną. pogoda bowiem nadal na zmianę przeplata słońce i deszcz. Zmienna jest jak na Islandii. W ciągu 20 minut potrafi wyjrzeć błękit nieba a za chwile przychodzą sine chmury i kropi. Tego dnia mi to jakoś jednak nie przeszkadza. Jadę, gadamy, totalnie nie zwracam uwagi na to, że coś tam kropi. Może jest to też za sprawą, tego że mi najzwyczajniej ciepło i nie marznę. 

Ze Starego miasta puszczamy się w dół ulicą Bednarską. Na śliskim od deszczu bruku, trzeba uważać, jednak nie mam co równać się z wielkimi kołami Michała, jadąc na hamulcu nie przekraczam 20km/h, podczas gdy on - gna w dół jak oszalały. 

Mostem Świętokrzyskim przedostajemy się na Wschodni brzeg Wisły gdzie jedziemy szutrowym szlakiem na północ. Po drodze nie może zabraknąć wizyty na placu zabaw, gdzie - dla odmiany znów w promieniach słońca, poprawiamy tężyznę fizyczna na huśtawkach i bujanym koniku. 

Szlakiem szutrowym wzdłuż Wisły poruszamy sie aż do EC Żerań, gdzie Michał zaciąga mnie w osiedla bezdomnych i na sam brzeg elektrociepłowni. Po spenetrowaniu, nieużywanego już mostu dla rurociągu i okolic tej części elektrowni, stwierdzamy, że przejść się nie da i wracamy dookoła. Po okrążeniu całego kompleksu elektrociepłownianego - zajeżdżamy jeszcze na koniec w miejsce dawnego składowania odpadów płynnych z Elektrociepłowni. Tu opowiem wam troszkę więcej o popiołach.

Popiół - To produkt powstający w wyniku spalania węgla kamiennego w jednostkach energetycznych. Zmielony do postaci drobnego pyłu węgiel kamienny, wdmuchiwany jest do paleniska kotła i spalany w temperaturze ok. 1400 stopni Celcjusza. W trakcie procesu spalania częściowemu lub całkowitemu topnieniu ulegają mineralne, nie dające się spalić, części skał zawarte w węglu kamiennym. Przeważająca część stopionych cząsteczek mineralnych zostaje wyprowadzona strumieniem gazów spali-nowych i zatrzymana w filtrze w postaci popiołu lotnego. Popiół lotny z węgla kamiennego jest miałkim pyłem, który wskutek obróbki termicznej składa się w przeważającej mierze z kulistych, szklistych cząsteczek. Popiół lotny zbierany jest w zasobnikach, a następnie ładowany i transportowany w postaci suchej autocysternami. Produkcja popiołu lotnego z węgla kamiennego podlega stałej kontroli jakościowej i optymalizacji składu fizykochemicznego a w szczególności strat prażenia (zawartości części palnych).

Możliwości zastosowania popiołu lotnego z węgla kamiennego zależą także w dużym stopniu od jego fizycznych właściwości. Szczególnie istotna jest duża powierzchnia właściwa, przez co materiał ten charakteryzuje się dobrą aktywnością "pucolanową" (niekiedy są one nazywane sztuczną pucolaną). Reasumując, o dobrej jakości popiołów decydują przede wszystkim: mała zawartość węgla, wysoka zawartość fazy szklistej, niska zawartość alkaliów oraz wysoka powierzchnia właściwa.
Intryguje was pewnie to ciekawe słowo "puculana".

Pucolana to ceramiczny materiał budowlany, stosowany jako wypełniacz w zaprawach hudraulicznych. Pucolana jest pyłem lub bardzo drobnym popiołem. Jej głównym składnikiem jest czysta krzemionka w postaci bardzo drobnych zaokrąglonych ziaren. Jej ważną cechą jest zdolność do wiązania wapna także pod wodą. Obecnie jest stosowana jako dodatek do zapraw betonowych zwiększający ich wodoodporność.  Popiół lotny jako pucolana umożliwia redukcję udziału cementu. Dzięki swoim właściwościom oraz konkurencyjnej cenie może być używany jako dodatek do betonu i cementu, dodatek w procesie produkcji galanterii betonowej (wibroprasowanej kostki brukowej itp.), cegły, pustaków, jako materiał nasypowy i wypełniający oraz materiał do polepszania gruntów budowlanych.

Jak pokazują nasze chodniki i cała masa wyrobów betono-podobnych, rynek odzysku popiołów do wyrobu kostek bauma jest ogromny, toteż składowanie tak cennego skłądnika w osadnikach przestało byc opłacalne, bo po co wylewać coś za płot, skoro to cenny budulec?

Jak działało składowisko - jakie efekty wywołuje...

Jeszcze jakiś czas temu wyglądało to tak, że rurociągami tłoczono tu popioły w zawiesinie z wodą i wlewano je w formie tzw "pulpy" do osadnika, gdzie woda odparowywała a popioły osiadały na dnie. Osadnik został jednak wypełniony i obecnie widać, że jego wierzchnią cześć wypełnia się osadami z wykopów i budów. Pewnie z czasem zostanie przykryty warstwą piasku i ziemi i zrekultywowany. Co będzie z kilkoma metrami osadów popiołów? Trudno powiedzieć. Z chemicznego punktu widzenia, nie są one silnym zagrożeniem dla środowiska. To w dużym stoopniu krzemionka i śladowe ilości innych minerałów. Pod budownictwo te osady nie nadają się, ponieważ ich niejednorodność i właściwości hydrofobowe, nie są dobre pod posadawiane budynków. Ktoś będzie musiał, więc - przy próbie kupienia tego gruntu pod osiedle - wydrapać popioły do "żywego". Tu pewnie pojawi się kolejny problem, bo pod popiołami znajduje się taras wizły, który w tym rejonie pełen jest osadów mułów, torfów i zastoiskowych iłów, a więc osadów równie "słabych" co popioły. 

Podczas budowania mostu północnego w tym rejonie, pylony musiały być posadawiane na 20-30 metrowych "palach" które przenoszą obciążenia fundamentów mostu, na piaski znajdujące się głęboko pod ziemią. 

Planów na zagospodarowanie tego miejsca jest wiele, ale niestety, nie bez powodu do tej pory żaden deweloper nie zbudował tam nic poza halami i składami makulatury w pobliżu. Budownictwo na tym terenie będzie skomplikowane  i drogie, czy i co pojawi się tam w najbliższych latach pokaże przyszłośc. Obecnie krzaczki dają radę, i miejsce pochłania przyroda!




Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Zamknąć drzwi...ze słońcem na plecach! || 43.93km

Wtorek, 7 stycznia 2014 · Komcie(3)
Dzień zamykania pewnych drzwi. Trasa do Warszawy na Targówek Fabryczny. Jechało się dziwnie. Było mi za gorąco, a jak lekko się rozpinałem - to znów za zimno. Ciężko mi w takim przejściowym okresie zimo-jesiennym, bo za nic nie mogę sobie poukładać garderoby. Jak jest zima to mniej więcej wiem jak się ubierać, ale jak tak ni to zima ni nie zima, to głowie się jak to wypośrodkować i efekt jest zawsze podobny, albo się przegrzewam, albo marznę. 

Dziś pedałowałem więc, na granicy. W Warszawie załapałem się już na koniec porannego szczytu, więc i dużo aut nie było, tylko w okolicy Jagiellońskiej jeszcze coś tam się blokowało, udało mi się jednak przebić przez Starzyniaka i pomknąłem w swoje rejonu targówko-fabryczne. 

Wpadłem jak po ogień i szybko wypadłem. 

Droga powrotna, nie chciałem tłuc się tymi samymi trasami, więc wybrałem sobie szuterek przy Wiśle. Dawno nie jechałem tamtędy i wydał mi się bardzo przyjemny. Ani ludzia na nim, ani wrony, ani nic! I do tego po wycince, tych krzaków, można popatrzeć sobie na Wisłę. Słońce też pomagało, w drodze powrotnej zrobiło się bardzo pogodnie. Jako, że ja na słońce ganiam, to zdecydowanie lepiej mi się jechało - "Z" niż "do" bo właśnie słońce wtedy postanowiło mi towarzyszyć.

Niestety - temperatura 8 stopni to anomalia, i uparowałem się jak osioł. Pewnie jeszcze będe psioczył jak przyjdzie zima, ale obecnie mam wrażenie, że albo znów w kwietniu będzie śnieg, albo nie będzie zimy wcale. Z tej drugiej opcji bym się cieszył, ale jak ma w kwietniu śnieżyć, to ja już wole, aby teraz popadało i dało żyć na wiosne!


Faktem jest, i to niezaprzeczalnym, że dnia przybywa i to widać!!! Cholibka! WIDAĆ:D


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Dopiska - dla abonentów;D || 10.12km

Poniedziałek, 6 stycznia 2014 · Komcie(1)
Dopiska. Fajne słowo! No więc popełniam dopiski, bo kilka dopisek mam do dopisania. W dopisywaniu nie widzę frajdy, bo w dopiskach najczęściej jest mniej treści. Ich dopiskowość jednak sprawia, że uzupełniają one (dopiski) treść a w tym przypadku, tak ważny dla mnie dystans. 

A więc aby dopiskom stało się zadość -

po Agnieszkę do pracy i tyle!
niech was zjedzą krokodyle!




Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Osiemdziesiątka po błotku... || 80.00km

Poniedziałek, 6 stycznia 2014 · Komcie(5)
Kategoria Pojeżdżawki
Od jakiegoś czasu nie wszystko idzie tak jakbym chciał. I nie chodzi tu tylko o spóźniającą się zimę. Ogólnie ten okres wczesno-noworoczny nie kręci się tak jakbym tego chciał. Nie możemy z AGa przezwyciężyć niechęci do roweru jak za oknem szaro buro i ponuro. kolejny raz podchodzimy do tematu wyjazdu do Hajnówki i kolejny raz nie udaje nam się tego tematu domknąć.
Poprzednim razem pokonała nas pogoda a teraz zgadnijcie co? POGODA! Miało lać, padać, i wiele innych rzeczy. Nie pojechaliśmy z nadzieją na "lepsze" spędzenie czasu w domu. Nie narzekam i nie skarżę się tu na spędzanie czasu z Aga w domu, ale wy rowerzyści - rozumiecie to pewnie lepiej niż inni. Człowiekowi się chce na rower a warunki są na nie - powstaje dysharmonia i to ona nas tak jakoś wali po łbie a my wmawiamy sobie, że to tylko chwilowe i że owo walenie po łbie to wina za niskiego sufitu...

Czas było tę dysharmonię troszkę wyprostować i pojechać gdzieś. Planowanie drogi w taką pogodę, gdy pół dnia mży a drugie pół woda wisi w powietrzu w postaci kropel, nie jest łatwe. Udało się, tylko dzięki AGnieszce. Ja, zapewne poległbym, i kolejny dzień spędził w wyrze oglądając serial medyczny "chirurdzy". No ale właśnie to jest fajne, że my działamy jak zespół, kiedy ja mam gorszy okres w planowaniu, Agnieszka nie pozostaje dłużna - łapie mnie za chabety i ciągnie na rower. 

Start - jak najdalej stąd. Nie możemy jeździć w kółko po tych samych miejscach. Sposobem, więc na lżejszą głowę, jest jazda nieco dalej. Wysiadamy więc w Gołotczyźnie. Na niebie, pochmurno, wiatr przeszywa a zamiast 5,5 stopnia, jakie były na naszym termometrze, gdy wychodziliśmy z domu, tu jest 3,5. Na gps ślad wiedzie nas na południe. Ruszamy mozolnie. Początek jedzie się słabo. Nie mam głowy do jazdy a pogoda dookoła nie ćwierka i nie błyska, czyli jednym słowem jadę bo jadę. Do tego dodajmy jeszcze za cienki ubiór i mamy - marudnego księgowego. 


Ja naprawdę lubię jeździź rowerem, tego dnia jednak przez pierwsze 10 kilometrów moim ulubionym słowem było "no". I tak sobie jechałem, z Agnieszka próbowała mnie rozruszać. 
- kurcze jaka blotnista ta szutrówka
- no
[...]
- jak jechaliśmy pociągiem to przecież prześwitywało słońce!
- no...
[...]
- spoko z każdym kilometrem bliżej domu, to super motywacja!
- no.......

Bywam nieznośny, jak jej udaje się ze mną czasem wytrzymać? nie wiem. W końcu jednak i ja się zacząłem odzywać troszkę więcej. Na jednym z postojów przebrałem się w cieplejsza kurtkę i pojechaliśmy dalej nieco "weselszym" tonem. Na niebie zaczęło coś tam przeświecać a w okolicy Nowego miasta, świadomość, że już jesteśmy bliżej tego co znam, dawała mi siły. 
Widzicie bo to ciężko rozgryźć. Niby oderwanie się od miejsca gdzie się na co dzień jeździ powinno pomoc, i zazwyczaj pomaga, jednak tego dnia początek miałem naprawdę słaby. Może wpływ na to miała nie tylko pogoda, ale fakt, że trasa wiodła szutrówkami, pełnymi błota, kałuż i tego typu przeszkód.

Aby jednak nie prowadzić tego wpisu w atmosferze zła i żałoby z tego iż "pada" "wieje"  i jest "be", napisze wam, że w połowie trasy mieliśmy przerwę na mały obiad u rodzinki. Po obiedzie, po tym jak się ogrzaliśmy, jechało się o niebo lepiej. Oczywiście wałówka obciążała nas znacznie, ale i tak morale było jakieś lepsze. Pogoda jakby też mniej pochmurna no i chyba zwyczajnie w kilometrach zostawiliśmy te nasze niesnaski. Bo rower jak wiadomo zajebiście oczyszcza głowę z chandry i wkurzenia. To chyba najlepszy lek na złe samopoczucie. Czasem jego aplikacja jest trudna a pierwsza dawka wydaje się gorzka, jednak z czasem czuje się poprawę. 

No mi zdecydowanie pomógł ten rowero-lek. Mimo, że pod koniec, dupa mnie bolała, i mimo, że nie wiem skąd czułem tak wielki dyskomfort tylko po 80 kilometrach, coś sprawiało, że czułem się błogo zmęczony a jednocześnie szczęśliwy. Szkoda, ze nie poczułem się tak od pierwszych kilometrów tego wyjazdu i że najpierw musiałem fukać jak jakiś najeżony kot. 

Podsumowanie
Jazda długodystansowa obecnie "leży", nie wiem gdzie leży problem, ale jestem w trakcie jego "zwalczania". nie mogę przemóc sie do dłuższej trasy. Fizycznie jest nieźle, choć ta trasa pokazała mi, że coś zanadto przyzwyczaiłem się do asfaltów i parchate szutrówki z kałużami, stały mi sie obce,m co zdecydowanie zaznacza mój "zad". Poprawimy, potrenujemy... Teraz niestety- znów będzie dużo czasu na jazdę... :( No cóż, takie życie, raz na dole raz na szczycie.







Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Na zakupy || 12.00km

Sobota, 4 stycznia 2014 · Komcie(2)
Na zakupy z żoną. Kupiliśmy rybki do Akwarium do Agusi pracy. Rybki to złe określenie. Kupiliśmy 8 neonków i 4 krewetki. Teraz jest pięknie i jak neonki podrosną będzie jeszcze cudniej. Na razie malutkie są mają jakieś 1,5 cm. Po rybkach wizyta na mieście po mięsko. Upolowaliśmy kurczaka 2,60 kg!!! SZOK Wielki jak stodoła. Miał być do zupy, ale szkoda go, na dwie pieczenie będzie.

Powrót przez Miasto z wizytą u króla kebabu - Kebab King. 

A teraz zapowiada sie wieczór przy serialu. Po zakończeniu ósmego sezonu Dexetera było jakoś pusto. Teraz czas na nowy serial 10 sezonów Chirurgów - powinno wystarczyć na jakiś czas.;D


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,