Wieczorne pedałowanie, troszkę nie w smak mojej żonie. Chcę abym zjadł kolację i szedł do łózka z nią coś oglądał. A mi wieczorna jazda pozwala troszkę odreagować dzień. Zrelaksować się i przyjemnie spocić. Dziś śledziłem zmagania Rafała Majki na etapie, kiedy wygrał odcinek TdF. Długo jechał pod tą górkę, więc jechałem 38 minut. Godzinnego pedałowania nie mogłem sobie zafundować, bo pocztę po pracy odwiedziłem i odbierałem piasty, a gdy wsiadłem na rower stacjonarnie, to było już za późno. Nie chcę w sumie po 22 ludziom huczeć na suficie trenażerem - jestem człowiekiem.
Jakoś tak wstawałem opornie dziś rano i nie mogłem zebrać się z łóżka, nawet przewidywałem, że rano nie będę jeździł. W końcu jednak się zdecydowałem i zanim się zebrałem to było już późno. Stąd 21 minut a nie pół godziny. Trzeba bylo się oblać wodą z rana przed pracą żeby nie śmierdzieć.
Zdecydowanie pasuje mi nawet krótka jazda z rana. Dodaje energii mimo, że ją odbiera. Lubiłem te poranne wyjazdy o 8:00 jak było ciepło, robiłem wtedy około 25 km czasem więcej. Teraz pogoda do wyżygania "radosna" to przynajmniej te poranne dawki endorfin mnie podnoszą.
Co wam będę opowiadał, martwy sezon. Papierkowa robota, albo brak roboty. Inwentaryzacje, czasem kilkugodzinne sprawdzanie listy towarów. Klient? Hmm od święta;D
Po ciężkim dniu, znów ciężkim psychicznie, musiałem zajrzeć w głąb siebie. Nie oszczędzałem się. Czuło się wyższe obciążenie, czułem jak mięśnie krzyczą o zredukowanie biegu. Miałem jednak masochistyczna satysfakcję z zadawania sobie takiego bólu i obciążenia.
Miłe 30 minut z chłopakami z etapu tour de France. Postaram sobie ściągnąć teraz chronologicznie cały wyścig 2014 i lecieć po kolei odcinki. :D
Ostatnia godzina na obciążeniu 3. Kolejne jazdy podniosę troszkę poziom bo trójka już za lekka - zdecydowanie. Generalnie jazda udana, choć końcówkę męczyłem jakoś strasznie. Jakby mi chęci odeszły. Pfff
Bolało - psychicznie, fizycznie spoko, trochę się zgrzałem - normalka
Hej witam ponownie. Ostatnio miałem lekkie kłopoty aby się znów zanurzyć w sieci. Troszkę pogoda się popsuła i przez deszcz i mglisto ponure poranki odebrała mi energię witalną.
Poniedziałek był znośny do granic możliwości... Dało radę się prześliznąć w pracy, coś tam było do robienia, bo zaczęły się remanenty. Wiadomo godziny z kartką w ręku liczenie sprawdzanie, co się zgadza, a co znów nie. O ile to jeszcze mogłem znieść to gęstniejącej końcowo-rocznej atmosfery jakoś nie łykam. Kurcze, czemu to tak jest, że tyle jest spisków, tyle pomówień w firmie, ludzie sobie nie ufają, jedni drugich okłamują, oskarżają. Gdzie jest zespół "team". To naprawdę ważne aby kilka osób czuło się jak drużyna! Rozumiem coraz bardziej zasady team-buldingu, umacniania więzi pracowników na polach - pozazawodowych. Wspólny wyjazd integracja ognisko, jakaś wycieczka rowerowa, jakiś paintball. Kurcze, rozrywka to nie tylko marnowanie czasu, to budowanie silnej więzi miedzy pracownikami, budowanie och wspólnego zaufania i spajanie więzi.
Czasem jest ok, czasem to gra... gra jakoś tak jakbym chciał. Jesteśmy uśmiechnięci, współpraca się toczy... czasem jednak są takie niesnaski, że łeb pęka. Niby klientó mało, a człowiek wychodzi po tych 9 godzinach jakby przeorał pole. Masakra...
W sobotę dałem sobie przerwę od roweru, no może nie licząc dojazdu do pracy 3 km i 4 km do obi. W robocie nie działo sie nic, toteż wróciłem do domu i zaraz na zakupy. Reszta dnia to lenistwo i oglądanie filmów w łóżku z żonką.
Dziś niedzielny wyjazd był bardziej rozbudowany bo uzbierało się aż 13 km. Odwiedziliśmy okręg wyborczy Agnieszki - Jabłonna i mój Os Piaski (Legionowo). Na koniec na obiado-kolację do rodziców i powrót. Wcześniej od samego rana budowałem w piwnicy połki i wieszaki na rowery. Generalnie lekko nie było i mimo, że dopiero dziś popedałowałem coś niecoś, czuje się zmęczony całym dniem.
Zaraz wsiąde na trenażer i skoczę sobie godzinkę z chłopakami z Tour De France;)
Dziś kolarze na etapie robili długi podjazd. Majka miał atakować górską premię, ale jednak nie było ataku. Etap po trzech górach i cały 170km, obejrzałem dopiero połowę przez dwa treningi. Dopiero teraz komentatorzy się rozkręcili, zaczęły się jakieś anegdoty itp. Wcześniej spierali się, czy dobrze, że oderbali Amstrongowi tytuły. Jeden był za, drugi przeciw. Obaj nie popierają dopingu, ale no wiecie "tak wymazać zwycięstwo"... nie skumałem. Może za bardzo zmęczony byłem.
Do pracy i z pracy. Generalnie ostatnio nadrabiam kondycje na rolce, jak się pogoda troszkę ogarnie to może w niedziele pojedziemy z Agą na jakąś przejażdżkę.
Po wczorajszym gorszym dniu i wieczornych sprintach, dziś jechało się spoko. Założyłem sobie, że utrzymam wyższą średnią i udało się to chyba osiągnąć. Generalnie pierwsze dziesięć minut to lekko odczuwalna prawa noga. Efekt wczorajszej jazdy z Piotrem. Później noga się rozruszała i nic nie przeszkadzało.
Chyba zaplanuje sobie kolejną jazdę z jakimś audiobookiem. Czuje się coraz lepiej podczas tych trzydziestek i to miłe uczucie - czuć moc;D
Znacie mnie z bikeloga jako Księgowy, ale tak naprawdę nazywam się Adam. Jestem grzesznikiem i grzeszę "cyklicznie" od 2007 roku. Nigdy nie wygrałem, żadnego maratonu, ani nie zdobylem podium w niczym co mogłoby sie kwalifikować, choćby do medialnego szumu ale mam kilka rzeczy, które uważam za swoje małe "zwycięstwa"
Moje skromne osiągnięcia.
Najwięcej kilometrów po górach: 300km i 4000m przewyższeń w 24h.
Najwięcej km z sakwami: 255km w 24h 2007r. Szwecja
Najwięcej km w 24h: 503km czerwiec 2014
Najwięcej km "na raz": 528km w 25h25minuth 2014 r.
Najniższa temperatura w jakiej jechałem: -22stopnie
Najwięcej km w silnym mrozie: 100km przy -18stopniach
Łączny przebieg od 2007 - 101 tysięcy kilometrów.