Dzień tak upalny, że masakra. Do pracy jechałem po drodze zahaczając o pocztę i bank. W samej robocie nic się nie działo. Sprzedałem jeden rower pewnej sympatycznej parze i ogólnie snułem sie po pustawym salonie. Sezon się przetoczył i w sklepie sporo mniej roboty.
W poniedziałek rano na pocztę odebrać list polecony, było coś dla Agi ale pani tego nie znalazła. < w domu leży awizo czeka mnie więc druga wycieczka na pocztę >. W pracy spokój, troszkę pracowych obowiązków, składanie roweru jednego, potem wycena towarów na sklepie, kilka maili i ogólnie jakoś dzień przeleciał. Udało sie wyjść wcześniej z roboty. Wcześniej tzn za 15:P
Na termometrze od ładnych paru godzin utrzymywała się niezmiennie ta sama temperatura. 33 stopnie sprawiały, że powietrze było ciężkie. Przestałem liczyć w głowie kilometry, godziny minuty. Mój świat z każdą chwila malał, kurczył się do tego jednego poruszającego się obiektu pode mną. Nie musiałem, skupiać się na prowadzeniu jednośladu, motoryka działa bez zarzutów, nogi miarowo pracowały jak tłoki w wielkim silniku diesla. Jedyne co musiałem zając to głowa... w uszach muzyka, z wolna przestałą mnie już napędzać. Czas na audiobooka. Teraz znów byłem tylko ja i moja kierownica [...]
~ Pożarty żywcem ~
Na moście północnym tłumy rowerzystów, rolkarzy i komarów, meszek i paskudztwa. Przerwa na kanapkę, to już ostatni posiłek z tych nie słodkich, jaki wiozę ze sobą. Nie idzie jeść w spokoju bo obłażą mnie owady. Rower oparty o barierkę, a ja spaceruje jak wartownik od lewej do prawej. Bułka, łosoś jajko i pomidorek. Normanie rozpływał bym się nad super smakiem, ale teraz pod koniec dnia, jakoś wyraźnie mi nie idzie. Zjadam zapijam piciem z bidonu i jadę dalej.
To będzie chyba już druga pętla. Odcinek do NDM mam z wiatrem. Ruch na drodze duży, ale do Łomianek nie zamierzam jechać szutrowym poboczem. Mijany MC donald tętni nadal życiem. Gwar dzieci rodzice zaparkowane auta... hmm ciekawe do której czynny, może nocką podjadę na jakiegoś burgera. Tymczasem przede mną długi prosty kawałek do mostu w NDM, tego dnia jeszcze nie ostatni. [...]
~ Śpiew pośród nocy ~
Weselnicy, zdawali się być już na etapie promili, który zbliżał ich do zakończenia zabawy. Mężczyźni w wykasanych koszulach dyskutowali zaciekle o czymś, a pięknie ubrane kobiety w nieomal nieskazitelnej i niezmienionej od początku wesela aparycji, starały się panów utrzymać w pionie. Niesforne osobniki stojąc na asfalcie kołysały się miarowo gestykulując rękami i wydając z siebie bliżej nieokreślone pohukiwania i chrząkania. W pewnym momencie rozległ się krzyk w moim kierunku i drogę zastąpił mi pijany pan w czerwonej koszuli. Wytrącony z rytmu zwolniłem. - ty patrz to ten sam gość na rowerze. - eeeeee sieeeemaaaaa!!! Gdzie jedziesz? - przed siebie... - ile już przejechałeś? Widziałem cię wieczorem tutaj. - pewnie ze 200km - ty ku@#wa jaki szatan!!! To zapier$# dalej. Bramka się rozstąpiła, a z wielu gardeł rozległy się krzyki. "DAWAJ DAWAJ DAWAJ CIŚNIESZ!!!!" Włożyłem słuchawkę w ucho i uśmiechnąłem się pod nosem. Byłem tak zmęczony, że chyba ta sytuacja, nawet nie wzbudziła we mnie zdenerwowania. Środek nocy, pijana grupa weselników, a mi nawet tętno nie skoczyło. Wesoła gromadka. A gdybym tak stanął, to pewnie by mi jakiegoś ciasta przynieśli. Wracać? Niee chyba pojadę dalej. Biegi szczęknęły cicho a rower potoczył się dalej.
~ Zapach wody ~
Powietrze stało się wilgotne. Zbliżam się do Mostu...czuć już Wisłę. Jeszcze tylko łuk, jeszcze tylko kilkaset metrów. Ciemność, nie widać nic. Tafla jest niewidoczna. Czuje tylko bryzę wilgoci i owady. Całą ich chmara rozbija się o moje okulary i wpada do kasku. Kurcze, czemu mój kask nie ma siateczki . Skręcam na Nowy Dwór Mazowiecki, znów nurkuje w ciemność, a rower przyspiesza na zjeździe. Światła w NDM przelatuje na autopilocie. One były włączone? Nie wiem, chyba nie... nie pamiętam. Rejestruje obrazy z opóźnieniem, aby potem na spokojnie analizować je wśród ciemności. W uszach miarowy głos lektora wprawia mnie w taki letarg, że przez chwile, obawiam się o swoją senność.
Wpatrując się w plamę jasnego światła skanuje oczami nawierzchnie. Jadę nieomal środkiem pasa bo ruch znikomy. Czujność nie może spaść poniżej normy. Po lewej stronie las, na tak pustej drodze, pewnie częstymi gośćmi są zwierzęta. Nie widzę nic, ale to wcale nie jest pewnik, czy czegoś tam nie ma. Wyobraźnia płata mi figle. Momentami widzę nawet dzika idącego już na ulicę, a potem okazuje się, że to tylko cień mijanego krzaka, oświetlanego przez lampę. Adam musisz się skoncentrować, uwolnij głowę! Myśl o czymś innym, a nie o dzikach...
~ Oszukany wschód ~
Wschód słońca był do kitu, ani śladu słońca. Tylko mgła chmurki i niebo z ciemnego zrobiło się jasne. Zasłaniały domy, wszystko było nie tak. Teraz przynajmniej lżej dla głowy będzie, bo lampka poszła w odstawkę i można w pełni podziwiać okolicę. Co tu podziwiać? Kolejny raz jadę tą samą pętlę. Wybór tej trasy w sumie był przypadkowy, ale na długi dystans hen w świat nie miałem ochoty. W planach pojawiało się wiele tras, w tym jedna bezpośrednio nad samo morze. W ostatniej chwili zdecydowałem się jednak na pętle i w sumie nie wiem czemu. Może natchnął mnie Radlin w którym nie wziąłem udziału, może zwyczajnie potrzeba zapasów i uzupełniania płynów? Efekt wydaje się bardzo pozytywny. Co jakiś czas mogę wpaść do domu, zmienić ubranie, wziąć prysznic napić się kawy czy coś zjeść... Obawiałem sie o motywację i siłę do wyruszenia z punktu kontrolnego, ale tu nie ma problemu. No i co jakiś czas dopisuje tu w BS fragmenty relacji.
Na ulicach pierwsze auta, ich szum zmienia fonie krajobrazu dookoła. Od jakiegoś dłuższego czasu jadę bez mp3. Bolą uszy od słuchawek, trzeba dać odpocząć bębenkom. Trzypasmówka dla mnie. Most Północny tym razem jadę ulicą. Nie ma rewelacji, przed i za mostem ekrany a Wisły nie widać, bo po prawej jest jeszcze jeden most tramwajowy. Cóż obejdę się smakiem, najwyżej kolejną pętlę zrobię tu po ścieżce. Po weselnikach ani śladu. Sala bankietowa zamknięta, światła wygaszone, jedynie, balony zamocowane do wejścia przypominają o hucznym przyjęciu, które się właśnie zakończyło. Trasa mija spokojnie, wiatr w plecy, jeszcze dość chłodno dookoła ale czuć już, że dzień będzie upalny. Chłodno to znaczy jest ponad 21 stopni.
~ Piekło ~
Wyruszam z mieszkania po kolejnym punkcie kontrolnym i jestem zdumiony. W mieszkaniu byłem niecałe 45 minut, aby wypić herbaę i uzupełnić bidony, a gdy wracam na trasę na dworze panuje upał. Zamglone wcześniej niebo, przez które słońce ledwo sie przecedzało, teraz jest pełne błękitu a obłoczki tylko miejscami błądzą po tym bezkresie. Jadę jak w piekarniku, żar leje się z nieba i póki pedałuje to jest znośnie, jednak gdy tylko muszę stanąć, na przykład na światłach, upał wciska mnie w asfalt. Czy to zmęczenie, a może ten dzień naprawdę będzie cieplejszy? Ile to ja już mam? 400 za mną... czas na śniadanie. KFC Wita.
~ Finisz ~
Nie było famfarów, nie było balonów ani też hostess w mini z kwiatami. Była za to średniej urody pani w restauracji na trzy litery. Zamówiłem sobie Twistera i frytki i usiadłem w klimatyzowanej restauracji. Zjadłem odpocząłem i wróciłem do domu.
Efekt? No cóż całkiem zacny biorąc pod uwagę jazdy po pętlach. A jak to było? Podzieliłem to na trzy etapy, poniżej załączam mapki.
Dziś w końcu wsiadłem na rower, po wczorajszym smarkaniu i pociąganiu nosem postanowiłem dziś ruszyć się z domu. Mam na 14tą a więć odprowadziłęm Agnieszkę do rodzinki na północ napiłem się herbaty i wróciłem. Wróciłem nieco okrężną drogą i wyszedł zacny dystans. Teraz wpadłem do rodziców aby się ogarnąć i pojechać do pracy. Sama jazda? Hmm rano mimo 20 stopni, było mi dość chłodno i cdiężko się jechało nos jeszcze przeciekał a w gardle coś drapało, potem wyszło słońce i dało czadu.
Wracając jechałem już na krótki rękaw, ale pod silny wiatr. Na liczniku 35 stopni, czyli odczuwalne jakieś 30 pewnie. Ogólnie nie było wcale tak źle, biorąc pod uwagę, że jechałem pod dość silny wiatr to piekarnika nie było. Szosa, po ostatnich wojażach domaga się serwisu, przydałoby się jej centrowanie kół, nowe klocki hamulcowe.
W pracy troszkę roboty było, generalnie ludzie poczuli długi weekend i szaleją... potem gdy fala przeszła, uspokoiło się i znów była cisza i spokój.
Ostatnie godziny przed odjazdem to lenistwo w łóżku, pyszne śniadanie i smarkanie... poranek niestety jest gorszy niż wieczór. Mam katar a pół nocy coś mi w gardle zalegało. Grr, nie mam siły troszkę boli mnie głowa ale z radością opuszczam nocleg i w ten słoneczny dzień jadę zwiedzać Szklarską. Kręcimy się to tu to tam, ale wiele do oglądania poza straganami nie ma. Mała przerwa na Kawę i Gofra i powrót na dworzec PKP. Rany jakie oni tam mają podjazdy. Gdybym tam mieszkał to jazda po mazowszu naprawdę wydałaby mi się nudna.
W pociągu spędzimy kolejne wiele godzin a do domu dotrzemy już nocą. Zmęczeni, ale szczęśliwi.
Zapraszam do zdjęć. Tu tylko one oddadzą co widzieliśmy.
Ten odcinek tymi lasami był super! Bajka!!!
Zgorzelec po Niemieckiej stronie.
To tylko rzut oka na prawo, nie jechaliśmy tym szutrem, choć byłby to najkrótszy odcinek do Szklarskiej, niestety mając szosy, nie zdecydowaliśmy się na to wyzwanie.
Tego dnia pod sam koniec, gdy zaszło słońce, było ledwie 10 stopni. Zjazdy w górach są bardzo wychładzające, momentami nie czułem palców a wiatr przeszywał mnie na wskroś. Efekt? Zawiało mnie i już wieczorem miałem problemy z gardłem i katar. Nie zdecydowaliśmy się więc na zostanie dnia dłużej w tej okolicy i po zwiedzeniu miasta (dzień później) wsiedliśmy w pociąg nie o 20:00 tylko ten poranny.
Jakby nie patrzeć wyjazd naprawdę fajny i zrealizowany nieomal w pełni! Dla tycyh którzy chcą zobaczyć ciut więcej fotek poniżej Pełna Galeria Zdjęć
Znacie mnie z bikeloga jako Księgowy, ale tak naprawdę nazywam się Adam. Jestem grzesznikiem i grzeszę "cyklicznie" od 2007 roku. Nigdy nie wygrałem, żadnego maratonu, ani nie zdobylem podium w niczym co mogłoby sie kwalifikować, choćby do medialnego szumu ale mam kilka rzeczy, które uważam za swoje małe "zwycięstwa"
Moje skromne osiągnięcia.
Najwięcej kilometrów po górach: 300km i 4000m przewyższeń w 24h.
Najwięcej km z sakwami: 255km w 24h 2007r. Szwecja
Najwięcej km w 24h: 503km czerwiec 2014
Najwięcej km "na raz": 528km w 25h25minuth 2014 r.
Najniższa temperatura w jakiej jechałem: -22stopnie
Najwięcej km w silnym mrozie: 100km przy -18stopniach
Łączny przebieg od 2007 - 101 tysięcy kilometrów.