W pracy jak Bóg przykazał spędzam jeden z dni majóweczki. Sprawa o tyle znamienna, że sprzedawałem rowery. Pogoda był cokolwiek średnia, ale mimo wszystko kilka jednośladów udało się sprzedać. Sprzedałem również podkaszarkę dwu - sów (suf?) firmy National Amrerican Concept i dwa oleje do owego Conceptu... Trawa to sucz, która jak zacznie rosnąć nie chce przestać. I ludzie jak w piosence Listy piszą oraz Trawy Koszą! Tego dniu w namiocie - udało mi się również dosłuchać audiobooka. MIałem kilka rowerów do złożenia, więc z telefonu leciał Audiobook(czapkins), a ja pracowałem w pocie czoła i pach. W sumie nie bardzo szło się spocić bo pogoda była typowo majówkowa czyli średnio 15 stopni jak mniemam.
Niemniej jednak sprzedaż rowerów jest sporo niższa niż w klasycznym sklepie rowerowym w tym okresie.
Grilla mogę tylko powąchać z nieodległych gospodarstw domowych.
Tego dnia rano padało. W sumie nie sądziłem, że uda się wyjść na rower, ale wreszcie wyszło słońce a synb chylił się ku upadkowi (szykował się na drzemkę około 12-13). To był tem moment, gdy opuściłem dom i... o-e-sus jak sie zdziwiłem. Jak było natenczas zimno. Mimo słońca wiatr przeszywający. Zaletą jazdy w lasach jest to, że mniej wieje, ale dojazd do lasu nie był taki ciepławy jak by się zdawało patrząc za okno. odcinek specjalny Sahara.
Trasy wybierałem związane z Legionowską Katorgą. Objechałem tego dnia dwa odcinki specjalne a na koniec zrobiłem sobie luźne pedałowanie po luźnych szutrach w lasach. Na single, podjazdy i łojenie pod górę nie miałem już sił. Zdjęć nie ma za co przepraszam!
Dzisiaj wstałem lewą nogą. Jakoś tak niby mi się dobrze spało, ale coś nie grało. Wypiłem kawę, młody nieco marudził, al egdy wyjrzałem za okno wszystko zrozumiałem. Już wiedziałem co nie gra. Pogoda za oknem nie grała. To znaczy jakby grałą ale nie moją symfonię. Odwiozłem młodego do żłobka i wróciłęm do domu. Lekka niepotrzebna naerwówka z żoną i plan na dzisiaj? Sprzątanie balkonu. Nie rower, to choć w ten sposób z naturą spedzę czas.
Przed blokiem mamy dziedziniec, gdzie kurzy się niemiłosiernie i po ostatnik orkanach, Viktorach i Oliwiach (nazwy orkanów?) wszystek kurz wefrunął na nasz balkon. Brakowało tylko żeby tam, nasrać. Choć w sumie jeden odważny gołąb spełnił powinność na parapecie.
No to odkurzacz w dłoń i szmatex i szurex burex. Późno rozpoczynamy sezon balkonowy, ale o chronicznym braku czasu chyba wspominałem już. Kupię czas na kilogramy - jakby ktoś miał:)
Resztę dnia spędziłem z synem, na wszelkich sposobach zabawy i tworzeniu nowych modeli z klocków lego. Dla młodego najważniejsze aby urządzenie miało: a) koła b) zębatki
Udało mi się również podrzemać, gdy młody zapadł w objęcia morfeusza. Jednym słowem - miałem dej ofa.
Piękna słoneczna pogoda sprawiła, że ten dzień był od rana bardzo przyjemny. Udało się z rana pobawić z synem. WYszliśmy na spacer i nowo zakupionym walcem, równaliśmy drogę przed blokiem. Przyjemnie na słoneczku spędziłem poranek. Około dwunastej, syn ma drzemkę, więć ubrałem się w trykocik i pojechałem do lasu. Mimo słońca wiaterek był dość chłodnawy. Jechałem jednak w całości na krótko, ponieważ w leśnych głębinach mniej wiało, a i trud wkładany w pedałowanie był większy.
Sprawdzałem tego dnia odcinek specjalny na Legionowską Katorgę - pieszczotliwie nazwany Saharą. Jak nazwa wskazujue jest tam sporo piasku więć i trud włożony w pokonanie odcinka sporo większy. Końcówka znów po płytach betonowych, dla wibracyjnego treningu całościowego:) Druga cześć dnia to wypad z żoną i synem do lasu na "pociągi". Oczywiście kopara, walec i wywrotka poszły w ruch i walcowaliśmy drogę w lesie. Zabawa na dziesięć fajerek do dziewiętnastej. Nie mogliśmy małego z lasu wygnać do domu, bo "musiał walcować".
Znacie mnie z bikeloga jako Księgowy, ale tak naprawdę nazywam się Adam. Jestem grzesznikiem i grzeszę "cyklicznie" od 2007 roku. Nigdy nie wygrałem, żadnego maratonu, ani nie zdobylem podium w niczym co mogłoby sie kwalifikować, choćby do medialnego szumu ale mam kilka rzeczy, które uważam za swoje małe "zwycięstwa"
Moje skromne osiągnięcia.
Najwięcej kilometrów po górach: 300km i 4000m przewyższeń w 24h.
Najwięcej km z sakwami: 255km w 24h 2007r. Szwecja
Najwięcej km w 24h: 503km czerwiec 2014
Najwięcej km "na raz": 528km w 25h25minuth 2014 r.
Najniższa temperatura w jakiej jechałem: -22stopnie
Najwięcej km w silnym mrozie: 100km przy -18stopniach
Łączny przebieg od 2007 - 101 tysięcy kilometrów.