Pojeżdżawki, strona 12 | Księgowy
Wpisy archiwalne w kategorii

Pojeżdżawki

Dystans całkowity:13050.11 km (w terenie 1010.40 km; 7.74%)
Czas w ruchu:263:55
Średnia prędkość:19.27 km/h
Maksymalna prędkość:46.60 km/h
Suma podjazdów:1062 m
Suma kalorii:4329 kcal
Liczba aktywności:315
Średnio na aktywność:41.43 km i 2h 26m
Więcej statystyk

nie lubie pubów... || 23.34km

Piątek, 13 września 2013 · Komcie(0)
Kategoria Pojeżdżawki
Dzień deszczowy, choć nie od rana. Rano udało się jeszcze załatwić sprawę w starostwie powiatowym, a potem zakupy zrobić. Miałem w planie jechać do Hipka po podstawkę do Sigmy, ale zanim udało mi się doczekać na SKM to rozpadało się jak głupie i perspektywa moknięcia w warszawie, troszkę schłodziła moje zapały.

Do domu wróciłem więc już w regularnym deszczu po raz kolejny mocząc sobie buty. resztę dnia spędziłem w domu dokańczając audiobooka S Larssona pt. Milenium.

Wieczorem mieliśmy umówione spotkanie w pubie z fotografem, więc pojechałem. Deszcz oczywiście radośnie padał nadal, więc ponownie zmokłem. W pubie jakoś tak nie czułem się dobrze. niby spoko, ale eska w tle grała głośno, nie można było spokojnie pogadać i jakoś tak chyba dawno odwykłem od pubów. Wróciłem do domu z radością, i mogłem sobie wypić herbatkę.


Zdjęcia z sesji ślubnej są, ale zobaczycie je po weekendzie.


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Po okolicy z Kesem || 37.02km

Środa, 11 września 2013 · Komcie(4)
Kategoria Pojeżdżawki
Wycieczka towarzyska z Kesem po okolicy. Okazja była trochę pogadać, troszkę ponarzekać i kilka km złapać zanim zaczęło padać. Nie wiem co ciekawego i rzutkieog mogę na temat tej wycieczki napisać:) Ot pętla ze znajomym, a potem powrót i załatwienie kilku spraw w mieście. Ja na pocztę a Kes do rowerowego.



Jestę szosowcę!:D


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Duża pętla Legionowska || 58.12km

Wtorek, 10 września 2013 · Komcie(0)
Kategoria Pojeżdżawki
Tak od dziś nazywał będę fajną trasę, która sobie wymyśliłem. Duża pętla wygląda tak:


Dziś pokonałem ją na czas i wyszło mi
2:24:27

co daje wg mojego licznika średnią

24,14km/h

Rzucam średnimi, rzucam dystansami, opracowuje trasę pętle treningowe? Czy ja się czasem nie zapomniałem? W sumie to nie. Wiecie co? Doszedłem do wniosku, że trzeba sobie w glowie poukładać. Zamiast smęcić w domu zmusić się do codziennego przejechania trasy jakiejś. To nic że znana, po prostu to jak z porannym bieganiem. Pojechać i już - odfajkować. Chrzanić średnie to mniej ważne, ale chodzi o zasadę - rusz dupą rusz;)


No to tyle w temacie freestajlu:D

Wersją okrojona trasy jest mniejsza pętla Legionowska:


Jestem głodny jak wilk i jeść mi się chcę, a więc jeśli pozwolicie - idę szamać!


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Hop siup mądrale - zbudowałem łózko z palet! || 6.64km

Wtorek, 10 września 2013 · Komcie(7)
Kategoria Pojeżdżawki
Kontynuacja kilku tygodniowego przygotowywania. Nie będę opowiadał pokażę wam fotki:D


Na początku było "nic".


Podkładki pod panele zakupione w obi beda służyły za osłonę podłogi o ochronę jej od zniszczenia.


Układam pierwszą warstwę palet.


Zakupione bardzo grube zipy posłużą, do ustabilizowania podstawy, aby nie rozjeżdżała się i nie poruszała podczas budowy.


Kolejna paleta - i zipem ją!


przypomnę, że górna "warstwa" palet, została przygotowana i potraktowana szlifierką obrotową i wygładzona. Wszystkie palety, pomalowaliśmy dodatkowo drewno-chrono-czymś tam, aby nie płakały żywicą mocno no i żeby nie traciły koloru.


To nie koc, to mata z poprzedniego łóżka, które rozebraliśmy. Nie dość, że pogięło się, to okazało się, że korozja je jadła... Poszło na złom do Szwagrów. Mata została, w celach osłony materaca.









Na uwagę zasługuje projekt szafki nocnej zintegrowanej z konstrukcją łóżka. pomysł pojawił się w czasie prac w "terenie" i jak widać sprawdził się super.


No to industrialnie teraz u nas. Kolejny na zmiany czeka stół... jeszcze nie wiemy co z niego zrobić, ale coś sie wymyśli:D

Jak pięknie pachnie teraz drewnem u nas! BOSSKO!

Aroma-terapia.


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Jestem dojechany! || 38.73km

Niedziela, 8 września 2013 · Komcie(6)
Kategoria Pojeżdżawki
Popołudniowa pojeżdżawka z Agnieszką. Aga testowała nową szosówkę a ja starałem się za nią nadążyć. I wiecie co? Jestem noga! Nie czułem mocy to-tal-nie. Nie wiem skąd to się wzięło. Porządny obiad odpoczynek i nic. Aga szła 30 km/h pod górki a ja za nią ledwo utrzymywałem koła.

Na płaskim poderwaliśmy kilka szybszych zrywów, ale przy kolejnym 39km/h mnie odcięło. Niby to była tylko igraszka, taka zabawa, sprawdzanie ile "rower" poleci. Kiedy skręciliśmy na Janówek, dostałem fali potu, i mimo, że oddech łapałem dobrze to zlało mnie jak szczura. Musieliśmy się zatrzymać. Dalsza jazda była już lepsza, jak oddechu złapałem na postoju, ale do końca wyjazdu czułem, że się meczę.

Nie znam czegoś takiego jak trenowanie. Po prostu jeżdżę, nie dawkuje sobie ile mogę, a ile nie. Dziś czułem wyraźnie co znaczy - przetrenowanie. Jeśli można mówić o przetrenowaniu u kogoś, kto nie trenuje. Wyraźnie poczułem spadek formy, najpierw na 157 km później kilka "dłuższych" wyjazdów do Decathlonu i dziś rano jeden z takich wyjazdów o skąpym śniadaniu.

Czuje się źle. Czuje, że mi prędkość spadła, jak dziś rano do sklepu po Agę jechałem 22km/h jechałem i nie mogłem więcej. Po prostu mi nie szło. Regeneracja na pewno się przyda, ale nie wiem jak? Wy też nie umiecie odpoczywać od roweru? Od wielu lat codziennie pedałuje i nie wiem jak mam zrobić aby jeen dzień nie jeździć wcale, lub jeździć mniej. Najlepiej pewnie by mi zrobiło jakieś 2-3 dni bez welocypedu, ale chyba bym kręćka dostał!

Zanosi się więc, że pedałował będę dalej, ale szczyt moich sezonowych możliwości mam za sobą i chyba wypadł on mniej więcej na Islandię, która po za oczywistą budową kondycji także połknęła ją jak lew jagnię. Po wyprawie czułem wyraźny spadek formy i zmęczenie. Wtedy też mało jeździłem. Efekt ostatniego "wyskoku" na dłuższy dystans pokazał, że nie wzbiję się ne wyżyny Czerwcowego 360-tkowego stanu bez dobrego rozplanowania a znając siebie - nie będę nic planował:P

I tak oto pętla się zamyka. Nie ma powera i raczej cudów do grudnia nie osiągnę jeśli chodzi o tą tematykę.





Agnieszki rower piękny! Żona na szosówce - bezapelacyjnie +50 do uroku. Musze tylko znaleźć jakiś sposób, aby nie zostawać w tyle, jak jej takie ferrari kupiłem:P


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Rowerowo do Decathlonu || 39.33km

Sobota, 7 września 2013 · Komcie(3)
Kategoria Pojeżdżawki
Dziś wybraliśmy się do Decathlonu na zakupy. Generalna wycieczka typowo techniczna, bez jakichś specjalnych podtekstów i drugiego dna. Ot zwykłe przyziemne sprawy.

Wyjazd spokojny i w sumie nie daleko. Odkryliśmy jednak, że droga koło O.Ś Czajka jest juz przejezdna i sporo nam skraca i ułatwia przejazd. Jutro znów do Decathlonu więc, pewnie tamtędy pojedziemy właśnie.


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Codzienna walka o przetrwanie... || 68.16km

Czwartek, 5 września 2013 · Komcie(3)
Kategoria Pojeżdżawki
Dziś zdałem sobie sprawę, jak czasem niewiele trzeba, aby ze zwykłej wycieczki rowerowej stała się ona przełomową. I nie mówię tu o dystansie, czy średniej, która będzie naszą najlepszą życiówką. Chodzi mi o niebezpieczeństwo utraty zdrowia w jednej nieprzewidzianej chwili w momencie gdy najmniej się tego spodziewamy.


Wiadomo są w naszym rowerowym życiu chwile, kiedy czasem delikatnie naciągamy stronę, jedziemy na granicy ryzyka, kiedy wiemy, że "coś może pójść nie tak", ale czujemy, że mamy to pod kontrolą. Sam często tak jeżdżę - np jadąc na zielonym przez przejazd rowerowy, gdy widzę, że auto po lewej nie zwalnia do skrętu w prawo. Mam świadomość niebezpieczeństwa a mimo to często z piskiem hamuje ja i pojazd. Tak samo na ścieżce, gdy czasem w ferworze walki i jakiejś chwilowej niepoczytalności mijam pieszego idącego piękna asfaltową ścieżką wzdłuż u. Sobieskiego nazbyt blisko jego ramienia. Te momenty ryzyka dawkuje sam i one także wydają się być - potencjalnie destrukcyjne, zwłaszcza gdy ich wykonanie nie przebiegnie jak należy.

Dziś jednak w Warszawie miałem bardzo nieprzyjemną sytuację. Chyba jedna z bardziej nieprzyjemnych ostatnich miesięcy. Był wypadek, a zarazem do niego nie doszło, choć czułem taki wystrzał adrenaliny, że ledwo ze skrzyżowania zszedłem bo w głowie mi zawirowało z emocji.

Prosta droga, pusta, 3 pasmowa a nazywa się Jana Pawła. Jadę sobie spokojnie i w sumie nie przejmuje się niczym. Myślę o własnie złożonej dokumentacji na stanowisko do pracy, zastanawiam się ile może być kandydatów rozmyślam ile zajmie mi powrót i co dziś będzie na kolacje. W głowie mam tysiące myśli tak prostych i mało złożonych. Każdy z nas mieli takie materiały w drodze. Sieczka codzienności. Zastanawialiście się kiedyś, które z widzianych, przemyślanych obrazów byłby waszym ostatnim zapamiętanym, zanim obudzicie się na pogotowiu czy na ojomie? Taka myśl dziś mnie totalnie sparaliżowała. Oczami wyobraźni widziałem te ostatnie chwile swojej świadomości a potem salę szpitalną kroplówki i pikające maszyny. I pytanie lekarza policji, czy rodziny - co pamiętasz? Jesteś w szpitalu - był wypadek.

A ty zaskoczony odpowiadasz, że pamiętasz jak wstałeś rano i jadłeś śniadanie z żoną. reszta jest postrzępiona, wspomnienia nieostre połatane a potem nagle przytłaczająca teraźniejszość. Dociera do twojej świadomości, że część życia w której mogłes zareagować i popełniłeś błąd - jest wymazana z twojej świadomości. Z całych sił próbujesz odtworzyć sobie w myśli drogę zdarzenie, ale tylko zasugerowane obrazy od innych coś tam ci odsłaniają, nadal nie dając pełnego obrazu. Po prostu czarna plama.

Ulica była pusta. Na 3 pasmówce mały ruch. Zdecydowałem się jeszcze jeden odcinek przejechać własnie ulicą, bo ścieżka przy pasażu chandlowym zmieniała stronę na moją dopiero od skrzyżowania z Nowolipki. Było zielone a ja jechałem rozluźniony i widząc, że ścieżka już pojawia się po prawej zacząłem skręcać lekkim skosem na ścieżkę po prawej.
Nie wiem skąd pojawiło się to białe Audii pamiętam tylko moje zaskoczenie i gwałtowną reakcję oraz nieporadną stójkę na przednim kole zakończona obrotem o 90 stopni. Ustałem opierając się o maskę auta. Pod nogami miałem już przejście dla pieszych a w zasadzie jego środek.

Wybuchłem totalnie. Walnąłem pięścią w maskę auta i zacząłem drzeć się na kierowcę. Jakaś kobieta widząc sytuacje jaka miała miejsce tylko krzyknęła potem podeszła do nas jako "świadek". Nie napiszę wam co wybluzgałem do tego kierowcy, bo tego troszkę było, ale on - koleś jakiś ciemny kolor skóry miał, a`la arab, czy turek, stwierdził tylko spokojnie wskazując na sygnalizator dla pieszych:
"czerwone światło".
"on miał zielone proszę pana - krzyknęła kobieta - Jezus Maria potrąciłby chłopaka i jeszcze kłamie w żywe oczy. - nic panu nie jest?".

Nic mi nie było, kolizji też nie a turek-arab widząc, że nic tu po nim po prostu odjechał. Nawet go nie goniłem, numerów nie pisałem, bo do kolizji nie doszło. Nie zmienia to faktu, że facet na lewoskręcie z JP II na Nowolipki zwyczajnie widząc wolne 3 pasy - bez aut pominął mnie w swojej kalkulacji "czy się zmieszczę. Na szosówce jeszcze nie robiłem stójki a już na pewno nie próbowałem obrotu na przednim kole o 90 stopni, ale gdyby nie to, gdybym ułamek sekundy później złapał kierownicę, wreszcie, gdyby nie mój i tak zamierzony skręt w ścieżkę rowerową i delikatna redukcja prędkości, to pewnie leżałbym tam z rozwalonym lewym bokiem a nóżka byłaby do poskładania.

Chwile porozmawiałem z kobietą, spoko babka, widziała, że się trzęsę uspokoiła mnie nieco. Mówiła, że wszystko widziała i że facet po prostu skręcił a zielone było bo ona do pasów szła. Podziękowałem jej za dobre słowa i pojechałem dalej śćieżką już. W uszach mi jeszcze dzwoniło jakieś kilka kilometrów. Dobrze, że w uszach leciał audiobook to sie skupiłem na czymś innym i w miarę szybko uspokoiłem.

To straszne, jak w jednej chwili może się zmienić twoje życie. Swoją drogą, reakcja moja była zaskakująca - pamiętam, że jak mu dwoma pięściami przywaliłem w maskę to się ludzie wokoło rozejrzeli, bo huk był jak nie wiem. Darłem sie też niemiłosiernie na faceta i do tego wtórowała mi kobieta.

Spokój araba i/lub jak sądzę, słaba znajomość języka polskiego sprawiły, że arabo-turek nawet się nie uniósł emocjami. Po prostu posłuchał co tam trzebioczemy i się zmył... Czy w takiej sytuacji można wezwać policję? gdy nie dojdzie do kolizji?

Śpieszmy się cieszyć kilometrami - nigdy nie wiemy kiedy coś nas spotka. Tego dnia uświadomiłem sobie, że jazda na rowerze po mieście to codzienne narażanie życia. Serio - kto o tym zapomniał, oby nigdy nie musiał zostać sprowadzony na ziemie, tak jak ja dziś.


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Niespodziewana spodziewanka || 57.09km

Środa, 4 września 2013 · Komcie(7)
Kategoria Pojeżdżawki
Dzień w sumie piekny i sloneczny, wiatru sporo mniej niż ostatnio. Rzec by można - piękny dzień by podbijać świat. A i bedę podbijał dziś. Wieczorem mam (kolejną) rozmowę o pracę. A tymczasem w trawie...

Rano z Agusią do pracy. Nie udało się na raz przeczytać Waxmundowej relacji, bo była już 8:35 a my jeszcze oboje siedzieliśmy wpatrzeni w monitor. W końcu siłą woli przełamałem impas i ubrałem się w strój rowerowy.

Agnieszka do mnie zdziwiona:
- a co ty już taki wyszykowany.

No i jakoś i ona oderwała się od czytania i pojechaliśmy do pracy. Ja po pracy miałem jechać do rowerowego po dętki ale był zamknięty. Miałem w planie jechać na jakiś dłuższy dystans, ale balem się cholernie - na trasę bez zapasu, przy tych przebiegach Venity? I co potem 30km marsz?

Nie zdecydowanym si więc na dłuższą trasę, ale przynajmniej zrobiłem sobie pętle przez Chotomów do domu. W domu Aga pisze - a może ty jedź do decathlonu po te dętki. Było mi gorąco, jakoś bez sił i po prostu mi się nie chciało, ale jak policzyłem że w decathlonie 14,99 za dwie dętki a w rowerowym 14 zł za jedną, to się przekonałem.

Zjadłem coś naprędce i zalałem bidon wodą kranówką z soczkiem malinowym od teściowej. Mniam! No i chwile odpocząwszy, popedałowałem do Warszawy. O dziwo lekko się jechało. A o jeszcze większe dziwo do Decathlonu wreszcie zrobili ściezke rowerową i to asfaltową. Ha nareszcie nie ma już wykopów jakichś dziur i nawet zamietli śćieżkę z tego i innego badziewia. Mało tego ścieżka jest czerwona i dobrze oznaczona. Cudów mi tu nie było trzeba - jestem zadowolony!

W dacathlonie jakiś nowy ochroniaż.
- pan chce wejść z rowerem?
- tak.
- a ma pan cos z decathlonu przy sobie?
- wszystko
- Jak to?
- no mam wymieniać?
- tak.
- Kask, noski, pedały buty, spodenki koszulka...
- dobrze, może pan wolniej wymieniać? Muszę zapisać to na tym pasku co panu do roweru przykleję.
- Pan napisze tylko kask i bidon, bo to mam na widoku.
- dobrze...

Zakupy trwały nie więcej niż 10 minut. Wychodzę płacę i ochroniarz zdziwiony podchodzi odkleja tasiemkę

- już?
- no już - bo ja proszę pana szybki chłopak jestem - uśmiecha sie do mnie i odkleja tasiemkę
- dziękuje do widzenia
- do widzenia!

Wracam znów tą samą trasą. Troszkę dziurawa momentami, ale co poradzić albo szosowa prędkość, albo kanapowe wygody!

No i jak to mówią - coś z niczego się zrobiło. Prawie 60 tka, a nie planowałem nic. Za to mam zapas 4 dętek, i mam nadzieje, na jakiś czas mi wystarczą. Swoją drogą jak tak sobie policzyłem to Venita złapie dziś już 500 tny kilometr, jeśli dodać do tego jedną gumę i jedna rozcięta oponę, to straty niezłe, ale i lekkość z jazdy niczym balet radziecki!

Info out off record - Lepiej mi na głowie. Cos się odblokowało. Może ja tak jak Iron Waxmund - działam na słońce? Hmmm znów mi się chce chcieć!


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Wichry i Wyrwigłowy! || 98.63km

Wtorek, 3 września 2013 · Komcie(1)
Kategoria Pojeżdżawki
Zmusiłem się dziś do wyjścia na dwór i obiecywałem sobie, że od razu nie poddam się niechęci jaka mnie opanowała. Zapowiadali wiatr w plecy na Lublin. W planach gdzieś tam tłukła się Lubelska pojeżdżawka, ale w sumie wyszło inaczej.

Rano mimo zapowiadanych ładnych chmurek, nie było cudnie. Jak wstawałem to oczywiście świeciło słońce, ale jak zebraliśmy się do wyjścia z Agą to już z chmurek pozostały tylko te brzydsze i ciemniejsze. No ale powiedziałem sobie w duszy: "nie wrócisz do domu - jedź choćby cię w dupę szkło gryzło" no i pojechałem.

Na początku ulicą Modlińską. Zapomniałem, że to już szkoła się zaczęła i zaskoczył mnie widok mega korka koło ratusza Białołęka. No klękajcie narody - jak to mówił Grabowski. 3 pasy wszystkie zajęte, a do tego sznureczek jak po ciepłe bułki w kryzysie! No to przecisnąłem się jakoś i dalej już "*małą obwodnicą" pojechałem do Żerania.

* mała obwodnica ul Myśliborska na odinku M. Północny - Ec Żerań

Na Jagiellońskiej znośnie a do tego dobry asfalt toteż ciąłem tam ze 30 wzwyż. W korku znów utknąłem na skręcie do Wybrzeża Helskiego. Tam troszkę zamooliłem, bo korek a potem już za Świętokrzyskim wskoczyłem na duży blat i pognałem z wiatrem.

Tak jechałem sobie z wiatrem i jechać i słońca nie widać. Zrobiło się zimno, wiatr czasem zawiewał z boku a w okolicach Józefowa wzmożył się ruch. Zrobiło mi sie jakoś nijak, i perspektywa jazdy do Deblina mi się rozjechała. Skręciłem więc na Józefów ulicą Graniczną i postanowiłem sprawdzić swoje siły w zmaganiu z wiatrem.

O dziwo gdy już około 5-8km przejechałem w stronę do domu, wróciło słonce i wyszło na dłużej. No stary teraz świeci kiedy ja już 10km pod wiatr tyram do domu? Co za pierdzielona łajza! Nie miałem ochoty robić nawrotki i znów gnać z wiatrem. Bo to mnie by rozbiło. Zrobiłem sobie więc postój kolo pkp Falenica na banana i czekoladową słodką kuleczkę a`la ferrero roszer ( jakkolwiek się to piszę). Poslubne pokłady słodyczy systematycznie topnieją. Dzięki temu, że chcieliśmy słodyszy a nie wina, to teraz mamy co brać z Agnieszką na trasę.

Jazda pod wiatr o dziwo nie jest tragiczna. nie wiem na ile to zasługa szosówki na ile moich sił, ale utrzymuje prędkości rzędu 20-21. Czasem jak mocniej szarpnęło to spadam do 18 czy 19 km/h. Jednak zaskoczony jestem tak dużymi, mimo wszystko, prędkośćiami. I wcale nie kładę się w dolnym chwycie, czy coś w tym stylu! ot trzymam ręce na klamkomanetkach, bo miota trochę rowerem jak mnie auta mijają, lub gdy zawieje z boku - nic poza tym.

Nie zauważam kiedy i robi się 3 pasmówka, troszkę błądzę i na węźle B. Czecha decyduje się na jazdę ścieżkami aby w końcu znów wylądować na 3 pasmówce. Oczywiście jest kilku hejterów z za kierownicy co to sprawdzają czy w wersji ich auto ma obsługę klaksonu, ale tym się nie przejmuje. No nie przejmuje się do czasu aż facet w TAXI Wawa nieomal spycha mnie na barierki energochłonne trąbiąc przeraźliwie.


Cóż. O tym, że na świecie są frustraci, to ja już się zdążyłem przekonać. Jednych skrywa pyzata buzia, otoczka patriotyzmu i szukanie poklasku w internecie. Inni zaś to kolesie próbujący powiększyć swoje ego z za kierownicy. Jedni i drudzy są maluczcy wobec świata jaki ich otacza. Starają się ubarwić swoje nędzne życie, zaistnieć i zostać zauważonymi.


Gdy wreszcie udaje mi się uciec z tej autostrady, ląduje na szlaku wzdłuż Wisły. Niestety, wszystko rozkopane, bulwary, okolice metra. Masakra. Jechanie ścieżka na północ to jakaś masakra. Zmieniam więć stronę i wracam mostem Świętokrzyskim na praski brzeg, gdzie najpeirw Wybrzeżem Helskim, a potem Jagiellońską i Modlińską, mknę do domu.

Dziewczyny w pracy zażyczyły sobie frytki ostatnio z maca, a nie mają jak iść je kupić. Decyduje się przedłużyć wiec trasę do Legionowa i zawieźć im ciepłe jedzonko. Jadę sobie a na ścieżce szkła. Omijam normalnie i nagle pssssssss i staje.

No i po oponie... Jakiś pierdzielony łupin szklany rozciął mi shwalbe Lugano i dętkę. Ide z buta do MC donalda kupuje co trzeba i zanoszę dziewczynom a potem z buta do rowerowego po nową oponę. Dętka jeszcze do załatania, ale opona, hmm 5mm rozcięcie aż do dętki chyba ją dyskwalifikuje - no nie wiem. Zabrałem jako szrot, bo ja wiem? Może od spodu coś zakleję grubą gumą czy coś? Nie wiem pomysłu nie mam. Szkoda opony, ale Czarny CST też ładnie sie kręci...

I tak oto moi mili - dziś pierwszy raz robiłem zmianę dętki w szosie;)


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Smalec i ogórek! || 9.15km

Niedziela, 1 września 2013 · Komcie(1)
Kategoria Pojeżdżawki
Dzień jak widzicie nie był rowerowo przygniatający do podłoża. Nie zmienia to faktu, że użyliśmy owego środka transportu dziś do poruszania się po mieście. Leniwa niedziela rozpoczęła się od rana, po wczorajszej pracy z szybkoobrotową szlifierką czułem dziś plecy. Naschylałem się i dziś byłem od rana jak kołek. A do tego nie wiem skąd zakwasy mięśni podudzi. Jej... ja naprawdę się sypie;)

Dzień jednak jak wspomniałem był rowerowy. Pierwszy kurs wybraliśmy do Legionowa. W każdą pierwszą niedzielę jest tam targ staroci i używanych rzeczy. Postanowiliśmy sie przejść zobaczyć co "ciekawego jest". Najwięcej jednak było stoisk z ubrankami dziecięcymi, i jakimiś ubraniami emerytek z "tamtej epoki". Oczywiście uoazję napędzała ciekawość ludzi toteż ludzie szli i paczyli. Jednak nie kupowali... Nas niestety nic nie zainteresowalo. Kolekcja resoraków, jakieś gry planszowe i tego typu rzeczy to nie nasza liga.

Choć łezka sie w oku kręci, bo takie resoraki z dobrej blachy dawniej były hitem na podwórku i każdy miał ich tylko kilka a każdy nowy był witany na placu zabaw jak "nabożny". Teraz dzieciaki nie wiedzą co to znaczy siedzieć w wakacje na piaskownicy do 19 i mówić "Mamo jeszcze trochę - przecież jest widno".

Pochodziliśmy więc sobie tak po targu i pooglądaliśmy. Niestety - a może i stety - nic nie nabyliśmy drogą kupna. Drogę wybraliśmy, ale do Jabłonny na "dni Jabłonny". Tam znów spacerkiem. Było kilkanaście straganów, jakieś odpustowe typowo miejscówki, z pistoletami, kapiszonami i balonami na hel, ale także stragany z watą cukrową i popcornem, czy prażynkami...

Obok kolejna aleja, tym razem taka bardziej dla dorosłych. Nadleśnictwo Jabłonna wystawiło swoje stoisko. Nie było wypchanych dzików a patrząc po tych zniszczeniach rodzinki świnek które co noc czynią pod blokiem, pewnie chętnych na stoiskowego pluszaka mają kilkunastu w lasach.

Nieopodal znów kolejne i jakieś regionalne przysmaki. Dopadliśmy pyszną pajdę ze smalcem, cebulką pomidorem i ogórkiem małosolnym. Jejku jakie to było pyszne!

Spotykam także wujka. Jako prezes związku pszczelarskiego wystawił stragan i miodek ze swojej pasieki. Pogadaliśmy chwilę i przywitałem się z jego córką. Kawał czasu jej nie widziałem, bo za granicą siedziała sporo czasu. Niestety ze sceny wali tak głośna muzyka, że wymiana zdań koło straganów jest trudna do osiągnięcia.
Żegnamy się i uciekamy. Zahaczamy jeszcze o OBI i Kaufland bo kilka drobinek mi trzeba do obiadu. Oczywiście najlepszy czas na zakupy wybrała też cała Polska. W kolejce do kasy stoimy z 15 minut jak nie lepiej. Jednak tak to właśnie wygląda "ja idę" ty idziesz oni idą itd. Aż się zastanawiam czy nie powinno być uczone w szkole i odmieniane przez przypadki.

No, ale co ja marudzę, przecież sam nie jestem lepszy bo - "ja poszedłem", "ja stałem" kogo czego, nie ma? "wolnej kasy".

Do domu wrócilismy na obiadek - pieczone ziemniaki + pieczoną pierś z kurczaka i mizerię.

Lato mija... wrzesień od jutra białe bluzeczki do szkół pójdą.

Dziś jednak po cichu i jakby niezauważona przemija pewna smutna rocznica. 1 wrześnie rozpoczęła się walka na ziemiach Polskich... W dobie dzisiejszych podziałów politycznych niesnasek nienawiści - zastanawiam się, czy wtedy gdy wspólnie walczyliśmy z jednym wrogiem nie byliśmy bardziej zjednoczeni niż teraz.
Ludziom chyba potrzeba wojen co jakiś czas, to ich jednoczy spaja i utrzymuje pewna stabilność terytorialną na ziemi. To brutalna prawda, ale niestety to czysta biologia. Jeśli na jednym "terytorium" dany gatunek zbyt ekspansywnie się rozwija zaczyna konflikt z innymi gatunkami. W końcu któryś z nich wygrywa walkę i przez jakiś czas jest stabilny spokój do czasu aż kolejny gatunek nie pojawi sie w pobliżu i niw wykształci systemów obronnych silniejszych niż te osobnika zajmującego terytorium.

Czy więc czeka nas wojna? Oby nie, bo to nic fajnego... czy to jednak możliwe aby pokój trwał wiecznie?

Za-filozofowałem trochę ale to nic. W taką rocznice można troszkę po dywagować.


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,