Wyjazd połaczony z odwiedzinami kolegi w Wieliszewie.
Najpierw pojechałem do Wieliszewa, gdzie spotkałem się z kolegą jadącym na wschód Polski. Później kurs do Chińczyka po jedzenie i do Agi do pracy aż wreszcie po pracy ruszyliśmy do Warszawy na rower.
Wyjazd fajny w towarzystwie kolegi z Serocka (zamieszkałego w Stolicy obecnie). Mogliśmy troszkę się nagadać posłuchać opowieści o wyjeździe do Norwegii i usłyszeć jaki asortyment będzie miał jego nowy sklep rowery jaki zakłada. Nazwę już ma:crazy-bike Okazuje się, że sklepik jaki powstaje będzie bardzo ciekawą alternatywą dla nas i dla allegro. Blisko, dostęp blisko bo kolega z Wawy a i spory asortyment jaki planuje sprawia, że pewnie zainteresujemy się zakupami u niego.
Rowerowe rozmowy i opowieści przerwała wizyta przy fontannach. Nawet nie spodziewałem się tak przepięknego koncertu fontann. Wizualizacje multimedialne rzucane na mgiełki wody a do tego muzyka i masa kolorowych słupów wody kołyszących się i wirujących w ciemnej nocy. SUPER!
Tego dnia a raczej tej nocy grupa z forum podróżniczego, wybrała się kibicować na punkt kontrolny ludziom z BB touru. Z Jabłonny wyruszyliśmy o 3 rano i niestety na miejscu dotarliśmy po 7 z minutami, a więc Wilk i Wax już nam odjechali. Po odwiedzinach na punkcie i przeczekaniu deszczu wraz z Kubą, wybraliśmy się w drogę powrotną!
W skrócie:
Jabłonna - Warszawa (bez deszczu ) Warszawa - Żyrardów (deszcz tylko lekko nas skropił przes samym Żyrardowem) Żyrardów - padało tak jak mówili wg prognoz. Przed samym południem dopiero się przejaśniło. Żyrardów - Warszawa - Jabłonna (pięknie ciepło duszno, gorąco!) Była ciemna noc gdy opuszczaliśmy Warszawę.
Wiecie co? Na bazar jechać tylko kiedy nie ma bazaru. Bo on jest i tak! tylko mniejszy i mniej ludzi a kupić można to samo tylko w mniejszych nerwach i stresie, że cię ktoś popchnie, szturchnie czy fukać będzie.
Do domu z dwoma sakwami załadowanymi, noga prawie nie boli ale nie szaleje, nie ma co się przeceniać.
Dziś rano wybrałem się zrobić niespodziankę znajomym, którzy wracają z Norwegii. Po prawie 18 dniach podróży rowerowej wylądowali w Polsce. Trasa do Nowego Dworu przeokropnie nudna i znana. Jej specyfika jednak mnie zaskakuje za każdym razem. Jest tak długa i monotonna, że ma się wrażenie jakby miała nie 15 a 30 kilometrów. Jadąc zagina sie czasoprzestrzeń i wszystko wydaje się dłuższe!
Samo lotnisko, w sumie fajne, co chwila lądują i startują tam samolotu tanich linii. Jest małe i mało zatłoczone. Predestynuje do dobrej bazy wypadowej na nasze rowerowe wyprawy po świecie. Zawsze można podjechać samochodem z rodzicem i wsadzić bagaż. Dojazd o wiele szybszy niż na Okęcie. palec na tym zdjęciu jest celowym dodatkiem znakomitego ujęcia:)
Nasi znajomi przetarli szlaki to niebawem czas na nas aby sprawdzić jak stamtąd się lata! Kto wie może za rok?
Człowiek, w pewnym okresie rowerowego życia, zaczyna czuć niedosyt nowości i nowych szlaków, które można odwiedzić na siodełku. Im więcej jeździsz, tym mniej masz nowych miejsc do odwiedzenia. I nie mówię tu o całej Europie czy Świecie, a jedynie o tym co nas ( w tym skromnym przypadku - MNIE) otacza. I tak oto poza sprawunkami jakie dziś przede mną stanęły na rowerowym szlaku, nie miałem pomysłu co ze sobą zrobić. Ruszyłem najpierw do sklepu rowerowego aby nabyć środkową koronkę do korby a następnie po jej zamontowaniu udałem się do Wieliszewa. Na trasie spotykam Przemka, myślę kto trąbi odwracam się raz i drugi widzę awaryjne światła i po chwili kojarzę pojazd jakim porusza się kolega.
Zjeżdża na pobocze i gawędzimy o tym i o tamtym narzekamy na nasz rowerowy los mizerny, oraz o naszych planach wyjazdowych. Co los da to będzie, się wyjedzie albo i nie.
Z Wieliszewa wracam Techniczną przy wodociągu, gdzie nieomal nie zostaje czołowo stratowany przez rozpędzone auto. Koleszka wyprzedzał rowerzystkę z naprzeciwka i totalnie mnie olał. Swoje na liczniku także miał. Sporo powyżej 40km/h na pewno. Musiałem uciekać na pobocze. Nie zdążyłem skończyć mu słać błogosławieństw a za nim jechała jakaś ciężarówka. Pędziła równie szybko jak on i tym razem byłem twardszy i prawie nie zjechałem. Zjechała na pobocze i tak koszmarnie zakurzyła, że później plując piachem, w sumie pomyślałem, że gdybym jej uciekł na prawo bym nie miał piasku we włosach i w nosie.
Ta techniczną drogę przy wodociągu powinno się częściej monitorować. Dużo się tam ludzi na rowerach kręci a niektórzy odkrywają tam w sobie ducha Kubicy!
Zanim jednak pojechałem do stolicy, załatwiłem sprawy w Legionowie. Poszukuje środkowej koronki na 4 śruby, niestety wszystkie sklepy mają ale aluminiową za 80zł. Cóż pogadałem z chłopakami w rowerowym, pomogłem w odkręceniu zapieczonego torpedo. We dwóch na kluczu skakaliśmy:D
Z Legionowa wprost do Warszawy na ulicę Puławską. Jechało się zacnie, choć jakoś tak bez entuzjazmu. Jechałem w głową pełną myśli, pytań bez odpowiedzi i zamotany w zmartwieniach. Przemknąłem przez Most północny i dalej wzdłuż Wisły rowerową autostradą aż do Łazienek i dalej na Puławską.
Troszkę pobłądziłem ale znalazłem wreszcie tą ulicę. Nie wiem czemu wydawało mi się, że zaczyna się sporo wcześniej.
W drodze powrotnej, spotykam koleżankę sakwiarkę, która ma kapcia. Zatrzymuje się i pomagam w zmianie, ofiarowuje jej dętkę, która okazuje się dziurawa;) Śmiejemy się oboje, i łatamy moją dziurawą dętkę. A jej pakuje do swojej sakwy. Gadamy chwilę podczas brudzenia rąk i po około 15 minutach jest już po sprawie. Rozjeżdżamy się każdy w swoją stronę, życząc sobie dobrej drogi;)
Szalona bikerka chciała mi jeszcze płacić za pomoc, ale stanowczo odmówiłem!
Miło było pomóc komuś w potrzebie, to takie było wewnętrznie fajne. "Jej nie sądziłam, że ktoś się zatrzyma aby mi pomóc..." "No wiesz masz sakwę, crosso i to niebieską" "<śmiech> no to chyba muszę częściej z sakwami jechać" "no chyba musisz!"
Rano o świcie do rodziców na piaski, pogadać poradzić się w trudnych sprawach życiowych. Bowiem wiadome jest już to co jeszcze wcześniej wiadome nie było a wszystko co było niejasne, nadal jest niejasne. Wszak sa takie żeczy które się fizjonomom nie śniły!
W planie była pogoń za Machansem i Przemkiem, którzy wybrali się z większa grupą na wyjazd do Modlina, jednak okazało się, że nasza obecność była potrzebna w innym miejscu. Ledwo ruszyliśmy ze świateł przed blokiem a tuż za nami nastąpił wypadek. Zawróciliśmy i pomogliśmy w wezwaniu policji i jako świadkowie. To już kolejny wypadek w tak niedlugim okresie czasu i kolejny gdzie czerwone auto dostało strzał w bok. Jaki z tego morał? Nie kupuj czerwonego samochodu! Może one sa jak płachta na byka? Poszkodowanych nie ma, gdyby nie jeden dziadek z corsy, który oberwał i skaleczył się w łokieć. Swoją droga kolejny zbieg okoliczności że w poprzednim wypadku(tym śmiertelnym z przed tygodni kilku) i w tym brał udział Opel... Dla przypmnienia tak wyglądał tamten czerwony samochód z przed kilku tygodni: To daje wnioski kolejne: nie kupuj ani opla ani czerwonego samochodu.
Najbardziej żal mi było małej dziewczynki, około 5 lat, która była tak przestraszona, że aż obawialiśmy się czy nie uderzyła się w głowę. Nie odpowiadała na pytania i patrzyła takim błędnym wzrokiem.
Zanim przyjechała policja, zanim wszystko się wyjaśniło straciliśmy sporo czasu i mimo szybkiej jazdy przez trzy górki w Rajszewie jednak zdecydowaliśmy się nie gnać na Modlin. Pojechaliśmy inna trasą... mam nadzieje, że ekipa lotniskowa nie martwiła się naszą nieobecnością. W ferworze walki z wypadkiem, potem z piachami w Lasach Chotomowskich zapomnieliśmy do nich zadzwonić.
Wycieczka zrodzona w sumie z niczego, było upalnie gorąco i nikt nia myślał o rowerowaniu, ale Aga mnie namówiła i pojechaliśmy... Sporo szuterków, i bocznych dróg. Plaża w Wieliszewie to jedno wielkie mrowisko, nie ma gdzie kija wcisnąć...
Znacie mnie z bikeloga jako Księgowy, ale tak naprawdę nazywam się Adam. Jestem grzesznikiem i grzeszę "cyklicznie" od 2007 roku. Nigdy nie wygrałem, żadnego maratonu, ani nie zdobylem podium w niczym co mogłoby sie kwalifikować, choćby do medialnego szumu ale mam kilka rzeczy, które uważam za swoje małe "zwycięstwa"
Moje skromne osiągnięcia.
Najwięcej kilometrów po górach: 300km i 4000m przewyższeń w 24h.
Najwięcej km z sakwami: 255km w 24h 2007r. Szwecja
Najwięcej km w 24h: 503km czerwiec 2014
Najwięcej km "na raz": 528km w 25h25minuth 2014 r.
Najniższa temperatura w jakiej jechałem: -22stopnie
Najwięcej km w silnym mrozie: 100km przy -18stopniach
Łączny przebieg od 2007 - 101 tysięcy kilometrów.