Wyprawa, strona 5 | Księgowy
Wpisy archiwalne w kategorii

Wyprawa

Dystans całkowity:7632.90 km (w terenie 86.00 km; 1.13%)
Czas w ruchu:136:16
Średnia prędkość:16.82 km/h
Maksymalna prędkość:69.78 km/h
Suma podjazdów:15007 m
Liczba aktywności:81
Średnio na aktywność:94.23 km i 6h 11m
Więcej statystyk

Bieszczady dzień 4 || 98.34km

Sobota, 4 sierpnia 2012 · Komcie(0)
Kategoria Wyprawa
Dzień ulgi dla nóg, w sensie obciążeniowym. Gdy rano ruszamy na wycieczkę bez bagażu, daje się odczuć, że rower szybciej jedzie. Po śniadanku koło sklepu, ruszamy w kierunku na Ustrzyki Górne.

Od razu na dzień dobry, mamy przepiękny podjazd. Jest przecudnie. Słońce świeci, ale jakoś tak lżej się pedałuje. Do Ustrzyk jedziemy w nadziei na znalezienie bankomatu. Jakie jest jednak nasze rozczarowanie kiedy okazuje się, że Ustrzyki to tylko lichy zakręt drogi z dwoma barami i kilkoma straganami. Totalnie przereklamowana miejscowość moim zdaniem. Ceny w sklepach to już totalna porażka. Za butelkę 1,5 litra coli dwa batoniki i jagodziankę daliśmy 14zł! Brak bankomatu to dodatkowy kłopot bo nie mamy kasy na opłacenie noclegu. Pan w sklepie podpowiada nam jednak, że w :Lutowiskach jest maszyna do pieniędzy i tam też się udajemy!

Nasyceni gotówką, po zakupach kierujemy się na centralne Bieszczady. W Dwerniku spotyka nas Burza, która równie szybko odchodzi jak przyszła. Im dalej w głąb regionu tym piękniej. Trasa z dala od zgiełku i masy ludzi. Znak „droga nie remontowana na długości 7km” jest przypieczętowaniem moich marzeń o tym regionie! Nie ma tłumów w klapeczkach, dziuń w koszuleczkach na ramionkach i masy rozwrzeszczanych i rozbestwionych dzieciaków, ciągnących rodziców do każdego straganu z drewnianymi ciupagami!



Droga zmienia się z asfaltowej w dziurawo-asfaltową aby później przejść w szuterek! Szuter z kamieniami i luźnym żwirkiem. Droga wiodła wzdłuż Sanu a my podążaliśmy malowniczymi ścieżkami zakręcając przepiekną pętle w centrum, tego urokliwego regionu.

Ostatni odcinek, powrotny, był już karkołomny. Odbiliśmy w Lewo zostawiając rzekę i musieliśmy pokonać przełęcz. Nie była to wysokościowo wysoka górka, jednak stan drogi, jej nachylenie sięgające sporo ponad 11%, powodowały, że jechało się naprawdę ciężko mimo tak niewielkiego bagażu.


Zakończeniem dnia była gotowana kukurydza z kiełbaską na kolację! Mniamć!




Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Bieszczady dzień 3 || 107.29km

Piątek, 3 sierpnia 2012 · Komcie(0)
Kategoria Wyprawa
Wyjazd z Noclegu, godzina dziewiąta. Jest troszkę późno, ale mamy w głowie, że Bieszczady tuż! Tak nam się wydawało, szkoda tylko, że nie mieliśmy pełnej świadomości, że nie SA one wcale tak blisko.

Początek dnia to również pienny zjazd! Wdrapaliśmy się jeszcze pół kilometra na szczyt góry gdzie był nocleg, i asfaltówka rodem z UNI mknęliśmy stromymi wirażami w doł. Droga dawniej będąca szutrówka, teraz była szybkim odcinkiem pełnym malowniczych domków w około. Trzeba było pilnować się na zakrętach bo po pierwsze były dość ostre, a po drugie dość „ciasne”. We wsi Klimkówka wracamy na trasę główną a przy jednym ze sklepów, nazwijmy je „średnio-formatowymi” jemy śniadanie. Dookoła zgiełk, ludzie od rana tłumnie biegną na zakupy, wózki szurają a dzieci płaczą o słodycze. Jedynie my skryci w cieniu, siedząc, obok przepięknych rowerów, wzbudzamy zazdrosne spojrzenia. Śniadanie koło marketu! To jest to co sprawia, że wyprawa jest udana!
Rymanów – z tego miasta pamiętam tylko potężny i stromy a jednocześnie krótki podjazd. Zaraz za miastem, jest ostro w dół i robi się dalej faliście, jednak „miejski pagórek” góruje nad okolicą.

Zjeżdżamy z krajówki na trasę w kierunku bezpośrednio na Komańczę. Tu zaczyna się najtrudniejszy odcinek tego dnia. Jedziemy małymi wioskami, gdzie usiana jest cała masa podjazdów większych i mniejszych, a na domiar złego upał z nieba próbuje się nas rozpuścić. Nie wiem, albo i nie chcę wiedzieć ile stopni było w słońcu. Jest koszmarnie! Jedziemy po płaskim 10-12km/h a na rękach, placach głowie, czuje jakby ktoś przykładał mi nagrzewnicę przemysłową. Dodajmy do tego prawie zerowy wiatr, który kryje się gdzieś za wzniesieniami i odkryte polne przestrzenie. Jest naprawdę ciężko!

Drogę rekompensują nam jedynie, przepiekne krajobrazy. Czuje się, że wkraczamy w obszar Bieszczad. W Płonnej na szczycie jednego z podjazdów napawamy się przepieknymi widokami i chłoniemy delikatne powiewy wiatru.

Osobliwością w tym rejonie, jest Barszcz Sosnowskiego. Rośnie sobie tuż przy drodze w zasięgu dosłownie dwóch metrów. Nie jest to jednak jedna czy dwie rośliny a cała masa wielkich na ponad dwa metry, łodyg z silnie rozwiniętym kwiatostanem!

Barszcz tego gatunku to bardzo silnie trująca roślina a poparzenia jej liśćmi mogą prowadzić nie tylko do bolesnych bąbli, ale pozostawić również blizny. Roślinę można a nawet trzeba niszczyć, jest dość ekspansywna i szybko się sieje. W okolicy widzimy jednak, że nie wiele sobie ludzie z tego robią, bo na jednym ze zboczy rośnie dosłownie całe pole tego kwiatu.

W Komańczy, zmordowani upałem decydujemy się na obiad pod mostem kolejowym. Spotykamy tam również sakwiarza, jedzie z czarnymi Skawami w kierunku na Ustrzyki. Rozmawiamy chwilę, opowiada, że prawie 9 dni wcześniej ruszył z Wrocławia. Nie wie ile kilometrów zrobił bo nie miał licznika. Żegnamy go a ja wracam dokańczać sprzątanie po obiedzie. Tego dnia jeszcze mijamy go a później spotykamy raz jeszcze w okolicy drogi na Wołosate.

Droga do Cisnej jest monotonna i nie wiele mogę o niej napisać. Zmordowani upałem jedziemy, aby jak najszybciej znaleźć się w miejscu, gdzie mamy nocleg. Nie zmiennie jednak Bieszczady oczarowują swoim urokiem. Gdy przed samą Kalnica robi się chłodniej wreszcie w 100% możemy nacieszyć się ich urokami!


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Bieszczady dzień 2 || 138.47km

Czwartek, 2 sierpnia 2012 · Komcie(1)
Kategoria Wyprawa
Wstajemy względnie wcześnie, aby słońce nie przypaliło nas o poranku zbytnio. Drogą na Lipnicę Murowaną, kierujemy się na wschód. Jedzie się dość dobrze, choć od rana strome podjazdy nie daja nam spokoju. Bywa po 8-10%.

Jest dość trudno, bo temperatura zdaje się rozkręcać z każdą chwilą, czego nie można powiedzieć o nas. My ludzie nizin Mazowieckich nie wiemy co to znaczy jechać pod górę! W Zakliczynie, przecinamy trasę, którą jechaliśmy rok temu do Krynicy. Do gromnika, podjazd i przerwa na regeneracje i zakupy. Ha w całym tym zamieszaniu, okazało się, że nie zabraliśmy z domu ani łyżek, ani widelców ani nawet scyzoryka! Kupujemy więc trzy łyżki i mały nożyk do obierania kartofli – nawet całkiem ostry! Od tej pory mamy czym smarować chleb, a kajzerki na śniadaniu nie musimy rozrywać na pół, tylko możemy je przekroić;)

W Biecz`y wyjeżdżamy na Krajówkę nr 28 i dalej podążamy nią tranzytem. Mimo godziny popołudniowej jest dość ciepło, żeby nie powiedzieć upalnie. W Jaśle troszkę oddechu i przerwa. Do Krosna znów Tranzytem, aby na rynku zjeść frytki. Chciałem Royal Burgera z pod parasolki, ale pani oznajmiła, że nie ma. Piwa za to mieli pewnie jeszcze z zapasem…. A jak człowiek zjeść chce, to nie ma! Ech…

Dzień ma się wolno ku końcowi a my pedałujemy miarowo trasą na Iwonicz. Szukanie noclegu kończymy już o zmroku. Oczywiście jak to bywa u nas w standardzie, nocleg jest na szczycie przeogromnej góry, na która wdrapujemy się prawie 11% asfaltowym podjazdem. Ja nie mam pojęcia, jak oni tam egzystują zimą. Najważniejsze, że mamy gdzie spać i miejsce aby się umyć. Warunki są troszkę rodem z lat 70-tych, a toaleta daje wiele do życzenia, jednak nic to! Wyprawa to przygoda, choć pewnie nie jeden z was nie nazwałby tego wyprawą, bo i jak to? Spać po kwaterach? Bez namiotowania, bez gotowania zupy! Hańba. Może i hańba, ale raz na ruski rok można sobie pozwolić na odrobinę rowerowego luksusu! A co!


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Bieszczady dzień 1 || 70.01km

Środa, 1 sierpnia 2012 · Komcie(0)
Kategoria Wyprawa


Wyprawy na ogół się planuje, przygotowuje się je pieczołowicie przegląda strony i sprawdza co i gdzie warto zobaczyć. U nas wyjazd w tym roku był nieomal przeciwnością tego wszystkiego. W ciągu tygodnia kupiliśmy bilety, zarezerwowaliśmy jeden nocleg i postanowiliśmy zdobywać Bieszczady.

W Środę rano kiedy obudził nas budzik, krzątaliśmy się po domu w jakimś totalnym nieładzie. Niby wszystko było spakowane, ale ciągle ktoś coś cos dorzucał. Kiedy pojechaliśmy na pociąg wycieczka zaczęła się na dobre! Pierwsze problemy pojawiły się w metrze, gdzie kapelusz położony na sakwie przy wsiadaniu do wagonu kolejki postanowił wybrać wolność i wypadł pod pociąg. Musieliśmy już wejść, bo tłum był o poranku niemiłosierny więc o cofaniu się i ratowaniu kapelusika nie było mowy.

Na Wilanowskiej, przy parkingu Polskiego Busa, również były tłumy, podczas pakowania rowerów zniecierpliwiony bagażowy oddał nam we władanie ciasny luk, gdzie znajdowala się opona zapasowa i stwierdził obojętnie: „musicie się tu zmieścić, nie wiem… trzeba było jechać kiedy nie ma sezonu urlopowego…” – super, dzięki za dobre rady! Pewnie proponujesz pan zimę? Doskonały pomysł na wyprawę!

W Krakowie wylądowaliśmy o czasie. Już z okien zobaczyliśmy Ttin, czekająca na nas. Wypakowywanie zaczeło się oczywiście od Hordy wygłodniałych turystów, łapiacyhc swoje bagaże jak sępy. Gdzieś w tym całym zamieszaniu, wyjmowaliśmy rowery, karimaty i… nasza karimata zniknęła. Nowa mata Agi, wyparowała tuż obok nas. A wyjmowaliśmy ja z autobusu! Ktoś albo nieumyślnie, albo z premedytacją zarabał nam ją dosłownie z przed nosa.

No to mamy już 2 straty, kapelusz i karimata!
Ttin, wyprowadza nas z miasta na pół terenowo, na pół miejsko. Są ścieżki rowerowe i niesforni piesi, których wyganiamy na chodnik spod kół.
Wyjazd z Miasta jest sprawny i za to serdeczne podziękowania dla naszej sakwiarskiej koleżanki! Gdyby nie ona, nie udało by nam się takimi ciekawymi i podmiejskimi uliczkami opuścić Krakowskiej metropolii.

W Wieliczce zabawiamy tylko Chwilę, nie ma nic godnego uwagi. Nie ma przede wszystkim żadnego sensownego baru na napełnienie żołądków. Udajemy się dalej więc, i po drodze zatrzymujemy się na obiad. Wyprawa, hmmm powiedzmy wycieczka. Mamy kuchenkę, ale jakoś w Polsce nie ciągnie nas w tym upale do gotowania sobie gdzieś w cieniu makaronu i zupy.

Obiad wciągamy na raz i ruszamy dalej w kierunku na Gdów. Dalej przez Zagórzany, Łapanów i Muchówkę udajemy się w Polskę. Za Muchówką w przesympatycznej agroturystyce, znajdujemy miejsce na nocleg. Pani nie ma wolnych pokoi, ale pozwala się rozbić tuz obok pola malin z zastrzeżeniem, żeby skubać sobie malinki do woli! Tak tez czynimy.

Przypieczętowaniem dnia jest głuchy trzask łamanych okularów w namiocie. Aga wykańcza swoje decathlonowe. Zausznik, nie ma szans z potęgą kobiety zmęczonej! Zwyczajnie zamotały się pod śpiwór i poległy w boju!

Galeria będzie pod ostatnim dniem - to info dla cierpliwych i tych mniej cierpliwych czytelników!


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Z Jabłonki do Jabłonny! || 105.56km

Niedziela, 1 lipca 2012 · Komcie(1)
Wracać trzeba a poranek rozpoczyna się burzą. Wiatr zrywa się i przywiewa ciemne chmury. Ledwo się spakowaliśmy i schowaliśmy pod altaną a zaczyna padać. Nie jest to mocna burza jednak zanosi się na nieciekawe przygody z deszczem.

Po około 1h później udaje się wreszcie wyjechać. My z Agnieszką nie mamy nic od deszczu, tak się wybraliśmy. W sklepie zaopatrujemy się w stylowe worki które przerabiamy na jeszcze bardziej stylowe kamizelki przeciwdeszczowe.

Na trasie wyłania się jeszcze jedna burza. Tej niestety nie udało nam się w pełni uniknąć. Woda spada z nieba a my schowani pomiędzy drzewami w gęstym lesie czekamy pokornie aż ściana wody przeleje się przez nas.


Do Nidzicy jedziemy już w słońcu. Im dalej na Zachód tym więcej słońca. Po zwiedzaniu zamku i sytym po obiedzie opuszczamy miasto. Tym razem nie deszcz jest nam przeszkodą a silny wiatr.
Jazda krajówka nr 7 z Nidzicy do Mławy nie jest lekka. Duży ruch, upał i silny wiatr sprawiają, że ten odcinek jest naprawdę trudny! Mamy kilka postojów, ale nasz aparat nie ukaże wam już jak mocno piętno odcisnęła na nas ta trasa - zwyczajnie się rozładował.

W Mławie, na chwile rozdziela się nasza ekipa. Ja i Aga pędzimy na PKP sprawdzić kiedy mamy pociąg a Piotr i Mary jadą dalej. Łączymy sie ponownie na trasie do Ciechanowa. Ostatnie wspólne kilometry idą sporo łatwiej. Lecimy 25km/h i nie wiedzieć kiedy docieramy do miasta.
Tu definitywnie się rozdzielamy. Ja i Aga musimy być wcześniej w domu więc decydujemy się na pociąg. Piotr i Marysia mkną dalej.


Trasa "na oko".


Za wiele kręciliśmy po wioskach i nie wiem dokładnie jak i gdzie;P

https://picasaweb.google.com/101341840701285740459/ZJabOnnyDoJabOnki#


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Z Jabłonny do Jabłonki! || 187.47km

Sobota, 30 czerwca 2012 · Komcie(0)
Chodziło za mną, aby pojechać gdzieś rowerem, poczuć setki kilometrów i sponiewierać się, a jednocześnie chciałem wyskoczyć z sakwami gdzieś pod namiot i odpocząć. Jak tu połączyć te dwa wątki w jeden? Otóż można moi mili!
Wystarczy zabrać ze sobą dwójkę przyjaciół i jechać 180kilometrów na mazury!
Pobudka o 5:30 w sobotę to nie jest to co robią zwykli ludzie, gdy mają za sobą ciężki tydzień w pracy. My zwlekliśmy się z wyrka dość wolno jednak mimo lekkiego zamotania z pakowaniem i myciem porannych garów, wyjechaliśmy wreszcie z domu.

W Serocku zamiast o 7:00 jesteśmy z 45 minutowym opóźnieniem. Piotr i Marysia już czekają. Szybkie smarowanie łańcuchów i możemy startować. Im wyżej słońce się wznosi tym więcej stopni odczuwamy na naszych ramionach. Zwykły pogodny poranek wolno przeradza się w upalny dzień. Wiatr, wiejąc w plecy, ułatwia poruszanie załadowanych sakwami rowerów. Jednak nic za darmo. Nie odczuwamy ruchu powietrza i upał zdaje się stawać nieznośny! Na jednej z szutrówek kiedy, każdemu z nas wydaje się, że za chwile żar piasku nas rozpuści całkiem, Piotr w widowiskowy sposób gubi wór z namiotem. Pakunek o centymetry mija moje przednie kolo a chwilę potem bagażnik i dwie duże sakwy crosso również lądują na ziemi obracając się o 90 stopni na dolnych śrubach bagażnika.

Kiedy opada podniesiony zdarzeniem pył, nikt nie wie do końca co się właśnie wydarzyło. Okazuje się po chwili, że pręty u góry bagażnika wysunęły się z mocowania. Awarię zaopatrujemy zipami i paskiem, mocując ścisło bagażnik do tylnych widełek ramy. (Patent z powodzeniem wytrzymuje całość wyprawki)
Im dalej na północ tym droga staje się ciekawsza. Małe wioski i wioseczki są urokliwe a my jedziemy obok siebie rozmawiając. W pewnym memencie słońce oddaje niebo we władanie chmur. Sytuacja temperaturowo się poprawia, jednak niebo zbiera się na ulewę. Fanaberie pogodowe trwają nadal a my w spokoju przemy na północ. Jedzie się wyraźnie lepiej, bo nie pali nas jak na patelni, jednak perspektywa deszczu również nie jest budująca.

Gdy jesteśmy już 15km od celu, udaje się wreszcie wygrać jednej ze stron i wychodzi słońce. Nie jest już tak upalne bo jest po 17 ej. Gdy zdobywamy cel, nikt nie myśli o mozolnym rozpakowywaniu się. Zostawiamy tobołki i ubrani w klapki jedziemy kilkaset metrów nad jezioro.

Kąpiel jest cudowna, woda jeszcze dość chłodna, sprawia że czuje się maksymalnie zrelaksowany. Jest już dość późna godzina, więc nie pluskamy się długo i wracamy do obozu na grilla i piwko! Tam toastom nie ma końca a grzanki z kiełbasa z grilla przypieczętowują osiągnięty cel!

Galeria pełna:
https://picasaweb.google.com/101341840701285740459/ZJabOnnyDoJabOnki


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Zlot - Wyjazd || 80.31km

Niedziela, 20 maja 2012 · Komcie(0)
Kategoria Wyprawa
Trasa, zaznaczona tylko do PKS z Kłodzka...



Wyjechać mielismy w planie najwcześniej rano i udać się do Wrocławia na PKP, lub do Strzelina, gdzie (wedle wcześniejszych, lub nazwijmy je wstępnych) ustaleń miał być o 14. Podjazdy, podpowiedział nam trasę więc wybraliśmy ją nieświadomi tego co nas czeka.

Okazało się że na Sienną prowadzi morderczy podjazd, jednak zdobywaliśmy go dumnie i parliśmy do przodu ile sie dało! Bywały postoje a pot lał sie strumieniami. Po zdobyciu wiejskiej góry, zjazdem w dół szybko przejechaliśmy Stronie Śląskie i dotarliśmy do Lądka Zdroju. Tam nastąpiło nagłe olśnienie przy sklepie. Okazało się, że na trasie mamy drugi wielki podjazd a do pociągu nie kilka godzin a 40 minut. I najlepiej z Kłodzka. Jeden z kolegów udał się dalej na trasę zdobywać pojazd, my z Unh`em i Agą popędziliśmy sprintem na Kłodzko. Prędkość oscylowała w graniach 32-30km/h i zabrakło nam kilku minut bo pociąg i tak zwiał.

Udało się namówić kierowcę PKS aby zabrał nas do Wrocławia. Najpierw odmówił z miną: " rowery to nie wejdą tu za nic na świecie chyba żartujecie!" Gdy jednak zaczęliśmy dogadywac sie z Czeskim przewoźnikiem tuz obok, aby zabrał nas do celu, kierowca "polski" wyszedł i spojrzał takim dziwnym wzrokiem.
"A wy to możecie je jakoś rozłożyć? No bo jak rozłożycie to spróbujcie je tu włożyć". Po czym otworzył nam luk.

Udało się dojechać do Wrocławia i jeszcze sporo przed czasem! Zwiedziliśmy rynek, widzieliśmy wielkie krzesło i przepysznie zjedliśmy w JADŁOMANII. Super lokal, nakładasz płacisz za to ile wazy. A potraw w bród!


Galeria




.


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Zlot - integracja i zdobywanie Śnieżnika || 74.20km

Sobota, 19 maja 2012 · Komcie(5)
Kategoria Wyprawa
Dystans, jaki pokonaliśmy tego dnia jeszcze jest do pewnej weryfikacji, jednak to co jest najważniejsze, to to, że było super. Zlot zgromadził ponad 70 osób na rowerach. Niestety szkoda, że nie wszyscy ruszyli na sobotnią wycieczkę. Część osób musiała zostać, lub chciała odpoczać po piątkowej nocy.

Ja i Agnieszką ruszyliśmy na trasę, było zacnie. Były zacienione kręte szutry w wysokich leśnych głuszach, były szybkie zjazdy na asfalcie i... było zdobywanie Śnieżnika.

Górka ma 1425m, z czego z rowerem dotarłem na sam szczyt. Podjazd po luźnych kamieniach, 12-14 % podjazdy a ostatni kilometr po korzeniach i kamieniach na samiusieńki szczyt!





Accent na 1425 metrach!

Miałem chwile zwątpienia, ale udało się wytrwać! Łącznie Śnieżnik zdobyło nas 4 osoby w tym CIMAN na trekingu! To kolejna już górka jaką mogę zaliczyć do listy swoich "BIG-ów". Do tej pory mam na swoim koncie:

Łysica 612 m.n.p.m( z rowerem)
Łysa góra 594 m.n.p.m. (na rowerze)
Murowaniec 1500 m.n.p.m (na rowerze)
Śnieżnik 1425 m.n.p.m (na rowerze i z rowerem)

Kolejne plany Skierowane są w kierunku:
Morskie Oko, Śnieżka i jakiś większy pagórek w Bieszczadach:D


Galeria


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Puszcza Knyszyńska - dzień 1 || 90.64km

Sobota, 12 maja 2012 · Komcie(3)
Kategoria Wyprawa
Weekend zapowiadał się zmianą pogody i wszystkie znaki na niebie i ziemi mówiły, to jest ten czas kiedy siedzi się w domu a łańcuch rdzewieje. Nikt by jednak nie pomyślał, że poza tymi co pognali na Skandię ścigać się w lasach, do Białegostoku zawitamy także i my – ludzie z płaskich nizin centralnego Mazowsza.

Wyjazd zorganizowała mi Agnieszka. Od kilku ładnych dni mówiła, że szykuje dla mnie niespodzianke i że w sobotę mam spakować sakwy i być gotowym do drogi. Do ostatnich chwil przed wyjazdem nie wiedziałem gdzie i dokąd jadę. Najpierw SKM potem metro Polski BUS i… Białystok – przygoda nabrała kształtu!

Gdy wysiadaliśmy na dworcu PKS, nie było zbyt ciepło, wiatr przeszywal a na niebie kłębiły się szaro bure chmury. Jednym słowem, coś się kroiło, zanim dobrze złożyliśmy rowery po podróży z nieba zaczęło padać. Wybraliśmy więc moment na przeczekanie opadów w pizzerii Paradiso.

Gdy opuszczaliśmy ją jakąś godzinę później. Deszcz padał dość umiarkowanie, choć zauważalnie a na ulicach było dośc mokro. Przebijamy się więc mozolnie przez miasto lekko zagubieni, bo plan miasta jaki posiadamy to tylko wydruk z jakiejś strony i mało która ulica da się dopasować do tego co fizycznie mijamy jadąc na siodełkach. Całe szczeście pomagają na lokalni i wyjeżdżamy po kawałku z centrum.

Samo centrum to jeden wielki korek spowodowany Maratonem Skandia MTB Maraton. Podziwiam organizatora za logistykę, odcieli po jednym pasie dwupasmówki wlotowej do miasta, zatrudnili armie policji na motorach i radiowozach. Czuło się klimat gigantycznej imprezy nieomal tak wielkiej jak Tour De Pologne. Sam pan Lang swoą drogą organizuje również i tą imprezę;)

Opuszczamy Białystok w trudach, zimnego wiatru, deszczu przelotnego i pogody spekulującej pomiędzy „dowalić im” i „lekko przycisnąć”. Kierunek obraliśmy na Wasilków i Sanktuarium w Świętej Wodzie.

Dalej odbijamy szlakiem szutrowym na Studzianki i przez przepiekne wioski przemieszczamy się w kierunku Puszczy Knyszyńskiej, która jest tego dnia naszym celem. Jedzie się wolno, z lekka leniwie. Pogoda wyprostowała się nieco, nie pada aczkolwiek przeszywające zimno jest odczuwalne. Robimy dużo zdjeć sporo postojów zaglądamy w każdy zakamarek.

Za Supraślem po wjechaniu przepiękną drogą do Puszczy i zagłębieniu się w nią nieco, orientujemy się przerażeni która godzina. Była 16:50 a do noclegu wciąż kawał drogi. Smutni, decydujemy się zawrócić na Supraśl i wrócić inna drogą. Zaaferowani trasami, widokami i urokiem tych terenów totalnie nie pilnowaliśmy czasu… Wyjazd 14 z Białegostoku był jednak zbyt późny i to dało się odczuć.
Nie zrażeni tym, że omijamy terenowy przepiękny odcinek do Puszczy, przecinamy ją na siodełku w inny sposób. Mianowicie trasą na Krynki. Zaraz za puszczą po przejechaniu mostku i wdrapaniu się na pagórek w miejscowości Sokołda udajemy się w lewo.

Tu niestety znów szczęście nas opuszcza. W poszukaniu szlaku przez Puszczę do Strych Lipin, totalnie gubimy orientację a na domiar złego, we wsi w której droga się nagle kończy, naprzeciw nam stają trzy osobniki: Kundel, owczarek niemiecki i babcia w chustce. Z całej trojki ten ostatni jest najbardziej przyjazny, kundel nieco ujada a wilczur niepewnie na nas patrzy. Poinformowani przez lokalną panią na temat trasy wracamy w kierunku przeciwnym, starając się nie wzbudzić większego zainteresowania. O ile kundel nie stanowi zagrożenia, to owczarek zdawał się być jeszcze nie zdecydowany, co by chciał z nami zrobić tego popołudnia.
Nawigacja, nazwijmy ją, prowadzona przez lud tamtejszy w osobie kobieciny w chustce, nie doprowadziła do rozwiązania naszego problemu lokalizacyjnego. Po wykonaniu wszelkich rad pani:

„tamoj wy wrócą i zakręcą na lewo w tako leśniczówkę i potem tamoj w prawo, bo można i przez ten las takoło ale tamoj chiba ni ma dali drogi.”
Pozycja nasza nie zmieniała się, lub raczej zmieniała w bliżej nieokreślonym kierunku. Dopiero wyjazd w miejscowości Podłazińsko, uświadomił nam prawdę ludową. Tamoj chiba drogi ni ma… a nawet jak była to już nie wracamy! Kropka koniec null!

Jedziemy więc tym co mamy pod kołami. Wiejskie asfalty nie są tu w tych okolicach przykładem kunsztu budowlanego, jednakowoż można uznać, że swoją żywotnością przetrwają niejedna autostradę, czy drogę ekspresową.

Przez Pawełki, Bilwinki, Słojniki i Planteczkę, docieramy do jakże urokliwej miejscowości Janowszczyzna a dalej przez Straż do miejsca noclegu Ostrówka. Urokliwe miejsce z dala od szumu, do ktroego wiedzie przepiękna, lub po prostu piękna, szutrówka. Nocleg mamy w obitym „sajdingiem” domku rodem z chłopów z piecem kaflowym i o wnętrzu o takim ekstra klimacie wsi, że czuje się jak u swojej babci. Ciesze się tymi izbami jak małe dziecko i przypominam sobie dzieciństwo. Zapach lekko starego zmurszałego już drewna i zdobione drzwi, czy wielki piec kaflowy. To wszystko sprawia, że przemiło kończymy dzień! Padamy zmęczeni ale szcześliwi!

Pełna galeria zdjeć z dnia pierwszego:



Trasa dnia pierwszego:



Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Świętokrzyski Spontan... cz 2 || 80.35km

Sobota, 12 listopada 2011 · Komcie(6)
Dzień drugi zaczynamy już o 6.45. Wymarsz następuje o ósmej z minutami. Janeczka z niechęcią przyjmuje jakiekolwiek prezenty dziękczynne, najchętniej to nic by nie wzięła a pieniędzy już napewno nie. Udaje się nam ją jednak przekonać, że ma wziąć czekoladki bo "więcej nie przyjedziemy ". Żegnamy się i ruszamy na Świętokrzyski Szlak.



Gdyby tylko moje nogi nie chciały aż tak marznąć w butach...
W Bolminie jemy śniadanie.

Sklep zaopatrzony w zasadzie tylko w chleb wódkę piwo i "popitkę", udaje się jednak coś kupić na poranny posiłek. Na grubo zaszronionym stole wieczerzamy więc a po dwudziestu minutach, ruszamy dalej ponieważ zimno przeszywa.

Trasa na Łosień, troszkę błądzimy, pytamy ludzi jednak w końcu udaje się. Dalej kierujemy się na Tumlin. Drogę znam tak pi razy oko więc korzystam z tego co pamiętam i tego co można wyczytać ze słońca. Tak, tak wielka kula ognista bardzo ułatwia orientacje w terenie.


Nogi mi marzną więc zakładam torebki do butów, pomaga lecz nie w 100%. Cienkie halówki to nie obuwie na rower przy -1 na dworze i -5 na zjazdach:)


Na trasie z Tumlina do Suchedniowa, obieramy trasę przez Belno. Bardzo polecam ten odcinek, jednak ostrzegam, ilość interwałowych górek na odcinku około 1km bywa czasem powyżej 5.

Na zmianę Aga się gotuje a ja umieram z zimna;)Musze się dogrzewać i takie ciepłe postoje mamy na tej trasie jeszcze kilka razy.

I tak parujemy i marzniemy aż docieramy do Suchedniowa, gdzie krajowa droga numer 7 okazuje się być pusta. Przez kilka lat zbudowali trasę ekspresową, która przejęła cały ruch na tym odcinku. Od Suchedniowa jedzie się bajkowo. Szerokie pobocze, piękny asfalt i prawie zerowy ruch...

Skarżysko witamy bardzo szybko a 1,5h do pociągu przesiadujemy w barku tuż obok dworca. Sympatyczna i mila atmosfera i przepyszny Kebab z Frytkami to coś co pozwala nam odpocząć po prawie 80km tego dnia.


Galerię przedstawię w ciągu kilkunastu minut;) Pozdrawiam i zapraszam na Sylwestra w Te rejony ( http://www.podrozerowerowe.info/index.php?topic=5034.0 )




PS> Serdeczne podziękowania dla ŚLIWKI za pomoc w rozkładzie jazdy PKP.


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,