Po Agnieszkę do pracy, strona 32 | Księgowy
Wpisy archiwalne w kategorii

Po Agnieszkę do pracy

Dystans całkowity:6937.77 km (w terenie 434.39 km; 6.26%)
Czas w ruchu:196:17
Średnia prędkość:11.95 km/h
Maksymalna prędkość:35.30 km/h
Liczba aktywności:367
Średnio na aktywność:18.90 km i 1h 55m
Więcej statystyk

Ulewa... || 12.00km

Poniedziałek, 22 sierpnia 2011 · Komcie(0)
Cały dzień piękne słońce świeciło. Zdążyłem nawiercić sporo dziur na terenie swojej pracy magisterskiej a popołudniu najpierw przeszła jedna chmurka, bokiem, a potem jak juz wybierałem sie po Age zaczęła iść następna.
Miałem nadzieje, że jak i ta pierwsza śmignie bokiem. Oszukała mnie pogoda bo z jednej strony bloku mam okna mieszkania a z drugiej mam wyjście z klatki. Wychodząc z klatki i grzebiąc chwile przy rowerze, widziałem piękne słonce i delikatne obłoczki a kiedy ruszyłem od razu trafiłem na wielka siną chmurę.

Najpierw tylko kropiło. Jechałem więc wolno, bo poprzednia "ulewa" także zapowiadała armagedon a chmura poszła boczkiem puszczając kilka kropel tylko. No więc jechałem wolno w nadziei, że i ta mnie oszczędzi.

Gdy byłem już kilometr od domu wiatr się zerwał i jak na złość granica chmur ruszyła w moim kierunku. W lesie zaczął sie monsun!!!
Lunęło z nieba jak z wiadra.
Kolejne kilka kilometrów jechałem w ulewie. Miałem kurtkę od deszczu ale to nie dawało nic. Było tak szaro, że z kapelusza ciekła mi stróżka deszczu. Nie widziałem nic a na ulicy w kilka minut zrobiła się wielka rzeka.

Na końcu drogi a może w 2/3 jest przejazd kolejowy. Oczywiście był zamknięty. Ominąłem samochody i stanąłem na chodniku. A z nieba lało! Już świecilo słońce, już była tęcza a z nieba LAŁO!!! Całe szczęście deszcz był ciepły i przyjemny jak woda w rzece.

Gdy przejazd sie otwierał wyszło słonce i zrobiło się 30 stopni... w ciągu kolejnego kilometra wyschłem i uparowałem sie w kurtce.

Powrót do domu - czyli ta sama trasa - byl juz w upalnym słońcu a kurtka byla na bagażniku...


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:

Legionowska Katorga,
Castle Ultra Race ,
Tour De Zalew

Rozdział numer 2 - Poranek i hucząca Klapa!!! || 15.00km

Czwartek, 11 sierpnia 2011 · Komcie(1)
W mieszkaniu było jeszcze ciemno, kiedy cichy szelest rozległ się na balkonie. Adam nie do końca przytomny podszedł do okna i wyszedł na dwór. Niczego specjalnego nie dostrzegł a widok więziennego deptaka był wciąż taki sam i niezmienny.

Odkąd pamiętał nic nie ulegało zmianie na tej szarej płaskiej przestrzeni. Plac apelowy wyłożony był starymi betonowymi, sześciokątnymi płytami. Gdzieniegdzie spomiędzy nich wyrastały małe zielone kępki trawy, próbującej w jakikolwiek sposób zaakcentować swoja obecność na tej betonowej platformie. Na środku stał wielki maszt flagowy a tuz obok mały marmurowy, obrośnięty mchem stoliczek. Dawniej za czasów świetności spełniał on rolę mównicy, wielcy generałowie tego świata głosili tam przemówienia a musztra wojska w paradnym rynsztunku rozpromieniała obchody dnia strażaka…

Gdy usiadł na łóżku, Adam poczuł się nieswojo rozejrzał się po mieszkaniu i zrezygnowany położył się dalej spać.
O poranku syrena alarmowa zbudziła go i w mgnieniu oka wybiegł na dwór. Na ulicy kręcili się już podchorążowie a w sektorach stali już gotowi do startu zawodnicy MTB trophy.

Gdy wracał z bułkami cos przykuło jego uwagę na środku ulicy stał policjant a w ręku trzymał czerwony balonik. Długim szpikulcem przekuł go huk rozległ się i zawodnicy ruszyli, potykając się o własne nogi Adam zbiegł z linii pędzącego maratonu i jak długi wyłożył się na chodniku tuż obok.
- hej. Wstawaj! – rozległ się glos nad nim.
- c… co się stało? – Adam rozejrzał się mglistym wzrokiem dookoła.
- Co spadochron się nie otworzył? – zaśmiała się Agnieszka wskazując na poduszkę i kołdrę leżące obok. – Dobrze, że lądowanie miałeś miękkie.
Adam speszony wyplątał się z pościeli i wstał z ziemi. Śmiał się z siebie w duchu przypominając sobie strzępki snu, rozpływające się jak poranna mgła. Zanim siadł do śniadania nie wiele już z niego pamiętał. Na stole stały bułki z serem twarogowym a do tego pomidor i herbata. Zapach tej ostatniej napawał go spokojem i wprawiał w błogi nieopisany nastrój.

Za oknem nie było, już placu apelowego a wielki maszt zmienił się w latarnię. Jej klosz rzeczywiście porastać zaczynał zielony mech jednak dookoła ani śladu maratończyków i zmurszałej kamiennej mównicy.
- co ci się śniło – zapytała rozbawiona wciąż Agnieszka popijając duży łyk kawy – wyglądałeś na strasznie zaaferowanego swoją rolą.
- Tak byłem bardzo zaangażowany. Sen łączył w sobie dziedziny militarno – sportowe.
- Ciekawe skąd u ciebie takie zainteresowania militariami?
- Zainteresowania?
- Mówią, że sny to obraz twojej podświadomości.
- Taa – westchnął – być może moje sumienie nie daje mi spokoju odkąd dostałem kategorię kwalifikującą mnie jako „niezdolny do służby wojskowej”. Od tego czasu przewlekle cierpie na chroniczne militarne sny o pochodach trzecio majowych, nie wspominałem ci?
Oboje wybuchnęli śmiechem a temat rozmowy przeniósł się na sprawy codzienne i aż do końca pierwszego kubka kawy, oscylował wokół pomidorów, które bezzwłocznie należało zakupić i cytryny której także zabrakło.
Rozmowy poranne przy śniadaniu szybko przerodziły się w dyskusje o planach na dzień obecny. Nurtująca Adam potrzeba wymiany wieszaka na linkę w hamulcach cantivellar była w pewnej sprzeczności z potrzebami Agnieszki, która wspominała o potrzebie „wymyślenia czegoś na obiad”. On nigdy nie rozumiał, jak można rozmawiać o planowanym obiedzie już przy śniadaniu i to po zjedzeniu tak sytego posiłku. Nigdy nie umiał sobie wyobrazić na co „ma chęć na obiad” już o ósmej rano, kwitował więc zawsze te tematy rozmów tym samym stwierdzeniem: „zobaczymy”. Czasem jednak owe ucięcie tematu nie wystarczało, trzeba było więc stosować techniki uników i wymijań. Jednak najczęściej po dwóch pytaniach pomocniczych i stwierdzeniu „coś się ugotuje do makaronu” rozmowa znów zmieniała tor na nieco bardziej neutralny.

Tego poranka przed Adamem stanęła jednak jeszcze jedno poważne wyzwanie. Naprawa dętki nie powodowała w nim specjalnych awersji, gdyby nie to, że trzeba było zmiany dokonać w rowerze i to przed dziewiątą rano. Samo to pewnie również byłoby do zniesienia, jednak sytuacja zmuszała go do odbycia, jakże nużącego spaceru do rowerowni, która to znajdowała się aż dwa piętra niżej. Zwlekał więc z tym na tyle długo jak się dało, ale nie za długo. Wolał uniknąć wymownych spojrzeń i zadziornych pytań: „pamiętasz co miałeś mi zrobić przy rowerze” czy innych tego typu pieszczotliwych słów jego ukochanej.

Idąc po schodach dziarsko trzymał się poręczy, wszak był środek nocy (9.00) a wakacje nie są od tego aby się zrywać tak rano. W lewej dłoni, prawą trzymał bowiem zawzięcie poręcz, niósł śmieci a pod pachą jeszcze dwie butelki po coli. Spacer o poranku na plac apelowy… to jest na plac kolo śmietnika, zawsze budził go do reszty. Wakacje tego roku nie rozpieszczały a do chłodnych, aby nie powiedzieć, lodowatych poranków przed blokiem chyba jeszcze nie przywykł. Spacer ze śmieciami, czy po bułki, czy też inna forma porannej aktywności było to swojego rodzaju dobre rozwiązanie. Inaczej z pełnym uruchomieniem percepcji i świadomości musiałby czekać aż do pierwszego przekręcenia korby na siodełku, tu miał rozruch darmowy.

Unoszona klapa od śmietnika skrzypnęła głośno i wzbudziła ciarki na jego plecach. Sam zapach wydobywający się z kontenera również miał coś w sobie z soli trzeźwiących jednak nie to tego poranka sprawiło, że obudził się ostatecznie. Zanim zdążył unieść ramię z workiem, tuz obok z nicości pojawił się sąsiad z małym pieskiem i mając widać w pogardzie powolność Adama, uchylił drugi właz i wyrzuciwszy śmieci z hukiem puścił wieko.
Pomiędzy hukiem opadającej blaszanej pokrywy i odgłosem wypadającej mu z pod pachy plastikowej butelki, Adam zdołał usłyszeć tylko zdawkowe „…bry”, poczym obiekt z psem oddalił się żwawym krokiem.

- ci ludzie to nie mają serca – pomyślał rozgoryczony schylając się nad przednim kołem roweru Agnieszki - Jakby mu szkodziło tą klapę choć paluszkiem przytrzymać!!!
W uszach jeszcze gdzieś dalekim echem odbijał się kanon łomotu jaki wywołała pokrywa od śmietnika. Gdy po około 20 minutach, Tyl wszak zajęła zmiana dętki, wracał do domu po schodach spotkał ponownie sąsiada z psem. Tym razem obiekt niepożądany piał się po schodach. Minął Adama i bez słowa pomknął na piętro aby chwile później z hukiem zamknąć drzwi od mieszkania.
- co za ludzie – pomyślał – ciekawe czy szafkami w kuchni też tak trzaska…
Poranek budził się coraz bardziej a w pełni obudzony Adam także coraz aktywniej włączał się do tej porannej plątaniny. Gdy po 9.30 wsiadał na siodełko swojego roweru, czuł się dużo lepiej i nawet przenikliwe zimno zdawało się nie deprymować jego chęci przejechania choć kilku kilometrów tego poranka.



notka od autora:

Pisanie codziennie ciekawych i pasjonujących opisów jak to jadę, wydało mi sie miałkie i nużące. A to co napisałem, w moim przekonaniu, może byc choćby: rzutkie, zdawkowe, interesujące czy choćby znośne czytelniczo. Pozdrawiam Bikelogowiczów;)


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:

Legionowska Katorga,
Castle Ultra Race ,
Tour De Zalew

Rozdział numer 3 - wielkie polowanie || 26.75km

Czwartek, 11 sierpnia 2011 · Komcie(0)
Rozdział 3

Ostatnio przed blokiem w godzinach wieczornych, pijąc równie wieczorną herbatę, Adam obserwował ciekawą i jednocześnie bardzo osobliwą scenę. Dwa koty siedzące w wysokiej trawie w odległości około półtora metra od siebie, wydawały osobliwe dźwięki. Było to cos pomiędzy chrząkaniem a przeciągłym buczeniem. Owa tonacja zmieniała się płynnie przechodząc przez różne symfonie od wysoko - tonowych po niskie barytony. Odgłosy zniżyły się wreszcie ku jednorodnej niskiej tonacji. Zdawało się że to jakiś stara spalinowa kosiarka dusi się próbując ścinać wielkie chwasty rosnące nieopodal. Niespodziewaną arię wieczorną przerwał szelest trzask łamanych gałęzi przemieszany z piskiem głośnym miauczeniem i sykiem. A chwile potem dwie sylwetki kotów, jak strzała wystartowały na ulicę i znikły w ciemnościach.

Szum kół jaki wywołuje jadący rower przyprawia nie jednego pieszego o ciarki na plecach. Rowerzyści traktują go jednak jakby był swego rodzaju oznaką mężności, czy siły. Adam tego dnia zastanawiał się nad tym czy odgłos wydawany przez opony roweru, można przyrównać do przekomarzania się kotów z poprzedniego wieczoru. Ot taki na przykład człowiek na szosówce – pomyślał – mknie bezszelestnie i jak lampart skrada się za plecami pieszych czy kierowców. Jest cichy i wyrafinowany. Jednak co innego gdy chodnikiem, czy osiedlową uliczką jedzie wyluzowany hopko-męczy-murek z czapką o daszku tak płaskim jak stół babci. Tego słychać już z daleka. Niejednokrotnie szum, jego kół przerywa odgłos skoku, jaki dumnie wykonuje – niby to z nudów – i niby to przypadkiem a prostej drodze nieopodal klatki gdzie zazwyczaj gromadnie schodzą się młode niewiasty osiedlowe. Ten rytuał powtarzany niejednokrotnie nurtował Adama, który mijając te sceny rozprawiał nad ich przekazem i starał się je uszeregować w ludzkiej naturze.
Niestety, ku swemu niezadowoleniu, bezowocnie…

Tego popołudnia myśl o wylansowanych skoczkach z przed bloku, przemknęła mu jak wiatr przez głowę i pewnie tylko dlatego, że rower jego mknąc po asfalcie wydawał bardzo podobny szum z spod kół.
- Jestem lanserem – roześmiał się w duchu sam do siebie i spojrzał na gruba oponę z nad kierownicy. – Jestem cholernym lanserem – pomyślał i spojrzał na idącą przed nim gromadę ludności cywilnej zwanej potocznie „pieszymi”. Nawet nie musiał chrząkać, nie musiał przepraszać, ludzie, niczym zaczarowana materia rozsunęli się robiąc mu miejsce.

To ciekawe, że zachowania zwierząt są tak bardzo zbliżone do naszych. Mowę wymyślono dla przekazywania głębszych treści, jednak podstawowe komunikaty wciąż nadajemy i odbieramy bez użycia słów. Takie choćby buczenie opon, wyraża w instynkcie cywilnej ludności strach przed najechaniem. Podświadomie wyobrażają sobie, że pojazd zbliża się szybko a reakcją obronna jest w tym przypadku usunięcie się z drogi. Tak samo jak koty wysylające sobie groźne pomruki i informujące o swojej dominacji, tak i my ludzie w nieświadomy sposób kształtujemy hierarchię niewerbalną, nawet o tym nie wiedząc.

Droga z koślawego chodnika o kostkowanej nawierzchni zmieniła się w szuter. Koła umilkły a głuche buczenie przerodziło się w jednostajny szelest. Trasa na wale wiślanym była ulubionym miejscem schadzek wielkiej rzeszy zwolenników komarów i much. Nie dało się bowiem wyjaśnić tego w inny sposób. Mnogość owego robactwa, jak i ludzi w ostatnich dniach w okolicach tego liniowego obiektu hydrotechnicznego, jakim był wał, narosła do takich ilości, że jazda na rowerze była co najmniej utrudniona. Nie wspominając już nawet o próbie spacerowania. Obecność i much i chmary ludzi była z goła nieporządana…

Adam przemierzając szutrowy single-track starał się oddychać nosem. Szansa na wciągnięcie owada była, bądź co bądź dużo mniejsza, i warto było podjąć to ryzyko. Niezliczone miliony muszek żuczków i innego świństwa bzyczało i buzowało się ponad glowami ludzi „spacerujących” po wale. Spacer ten w osobliwy sposób zdawał się odróżniać jednak od zwykłego chodzenia. Starsi, młodsi, pary, czy nawet dziarskie emerytki z kijkami do nornic wal king, poruszający się pieszo w tej okolicy, bez ustanku machały gałązkami lub wykonywały rekami niewyjaśnione ruchy. Przywodziły one, na myśl czarodziejskie ruchy niewidzialnymi różdżkami czy majestatycznie ruchy dłoni w czasie skomplikowanych czarnych zaklęć. Niejednokrotnie zdawało się nawet usłyszeć szeptane pod nosem czary, które – prawdopodobnie w mniemaniu owych „czarowników” - miały by pomagać.
Gdy mijając kolejną już osobę Adam usłyszał zajadle wypowiadane „kurwa mać” zrozumiał, że nowożytne czary musiały bardzo różnić się od tych z sprzed wieków. Na ile było to możliwe, omijał spacerujących czarowników i jechał w swoim kierunku.

Gdy wreszcie z dala od cywilizacji został sam na sam ze swoim rowerem i wąskim singlem pod kołami, znów poczał rozmyślać o tym co właśnie zobaczył.
- Kultura masowa, ludzie masowo uprawiają sporty ekstremalne. Chodzenie w takie jak dziś wieczory nad wodą w towarzystwie setek owadów nie były – to oczywiste – wyborem sportu klasycznego. Tu udzielał się bez wątpienia głęboko zakorzeniony instynkt polowania. Polują wszak mimo różnych opini, różne grupy wiekowe. I tak oto starsze małżeństwa polują na komary jednocześnie starając się wyglądać na tyle dostojnie na ile się da przed innymi sąsiadami spod „trójki”, którzy również polują (na inne komary). Polowała również pani w obcisłych i nieco za ciasnych nawet legginsach z kijkami w dłoniach. Ta jednak zdawała się polować nie tyle na owady co na nowego męża. Odciśnięty przez lata ślad po obrączce wciąż widniał na jej dłoni i mimo, że poprzedni małżonek pewnie spoczywał dawno w pokoju, ona polowała … polowały także bezpańskie nastolatki z piwem chichoczące tu i ówdzie na plażach przy rzece.

I tak w dobie rozmyślań o osobliwych zachowaniach ludzi, przewertowawszy wszelakie dziedziny ludzkiej egzystencji, na liczniku zagościło dwadzieścia kilometrów. Ostatnie odcinki przez miasto w kierunku pracy Agnieszki, Adam musiał pokonywać z wysoką percepcją. Tu bowiem trafił na szczyt powrotów z pracy a ten okres na chodnikach, drogach czy nawet pustych osiedlowych uliczkach objawiał się totalną i niczym niewytłumaczalną ignorancja na rowerzystów. Znów musiał więc sięgnąć do swojej wewnętrznej zwierzęcej natury i z zakorzenionego instynktu. Każdy bowiem szanujący się miejsko-za miejski, rowerzysta wie, że powrót do domu rowerem przez miasto w godzinach szczytu to walka o przetrwanie;)


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:

Legionowska Katorga,
Castle Ultra Race ,
Tour De Zalew

Egzorcyzmy - Księgowego || 16.83km

Wtorek, 9 sierpnia 2011 · Komcie(3)
Dziś bojowe zadanie spadło na mnie. Trzeba było zrobić rower Teściowi.

Jego krosik, składaczek, odmawiał posługi duszpasterskiej. I jedno tylko grzeszył swoją pracą i bruździł na wsze strony świata. Łańcuch grzeszył najbardziej.

Zasiadłem więc ja, jako ten co nawraca nie jednego apostoła i ująwszy rozkuwak w dłonie swe zacząłem go błogosławić i egzorcyzmy odprawiać. Znaczy się nad rowerem a nie nad teściem. Łańcuszek maksymalnie się wyciągnął i jazda była uniemożliwiona a koło biedne nie mogło już się w tył cofnąć.

Kleknąwszy koło grzesznika, zacząłem go więc nawracać(rozkuwać). Były litanie i były łajania. Suma sumarum, dostał krosik odpust zupełny, ale w pokucie założyłem mu nowy łańcuch co by nie zapomniał kto jest panem jego!!!

Jak ten łańcuch lśnił!!! Jak on błyszczał, rozkurwiał światłością jako ta gwiazda zaranna w ciemną noc!!! Pokuta była chyba odpowiednia, bo rowerek obleczony w nowe szaty zasuwał jak ta lala! Ja za swe egzorcyzmy zarobiłem zacne 2 piękne i lśniące puchary aluminiowe ambrozji zwanej potocznie na ziemi PIWEM:)

Cóż ma dusza rozradowana poczynać miała, jechałem rozchachany. Radość ma wynikała z dwóch powodów. Gromy z nieba wiszące mi nad głową , gdym jechał nawracać grzesznika, nie runęły.

Noski do zimowego rowerku wreszcie nabyłem od kumpla;)

Teraz mój tokaido ma już nieomal wszystko na zimę, brak mu tylko błotników :D


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:

Legionowska Katorga,
Castle Ultra Race ,
Tour De Zalew

Po Agnieszkę do pracy i... i na rower!!! || 27.00km

Poniedziałek, 8 sierpnia 2011 · Komcie(0)
Zaniedbuje ostatnio chyba swój bikelog. Pokładane we mnie nadzieje i masa, co by nie mówić, rzesza czytelników w płacz sie zalewa gdy w mym note-SIKU pustki. Postanawiam więc nadrabiać owe niedociągnięcia nawet w tak błahych wpisach jak ten. Niby tylko taki malusieńki dystansik, niby po Agnieszkę do pracy a jednak będzie więcej niż jeden akapit. Ha zaskoczę, znienacka wyłonię się jako ta pisarska zjawa i zapełnię ramkę swojego postu w całej swej objętości.

Trasa dnia dzisiejszego obfitowała dodatkowo w kursy miejskie. Opuściłem standardowy odcinek 6km do Agi i udałem się na miasto załatwiać sprawy. Czasem zastanawiam się ile wpisać w dziale "teren", jak nazwać zdarty asfalt i żwirowe wstawki na remontowanym odcinku szosy? Jak określić single tracki miedzy słupkami ostrzegawczymi i mijanki kolo cofających koparek??? No Matko-Bosko-Kochano!!! Przecież ci koparko-kopacze wogle nie używają lusterka (jest lusterko w koparce???) jemu się wydaję że jak "piszczy" to może naiwaniać na wstecznym bez patrzenia.

Swoją droga - remontują ten odcinek już dobre 2 tyg a palety z kostkami "dauna" zdążyły już stać w 8 miejscach!!! I za każdym razem jak jadę to oni je przestawiają tymi koparkami.
Ja wiem? może szukają odpowiedniego ustawienia "fenkszui" aby moc i energia spłynęła na nich i natchnęła do pracy! Widać jeszcze kosteczki, nie znalazły swojego miejsca bo wciąż praca wizualnie nie posuwa się na przód.

Ech Polska nasza ukochana Polska;) gdzie ja bym się indziej odnalazł jak tylko tu w moim kochanym popierdolonym kraju:)

Amen!!!


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:

Legionowska Katorga,
Castle Ultra Race ,
Tour De Zalew

Imć Zenon i jego Piruety!!! || 18.09km

Sobota, 30 lipca 2011 · Komcie(3)
Szlak mnie trafia z zacną nasza panią pogodą. Nie wiem czy ona czasem po kątach nie daje dupy jesieni, ale no bękarty deszczowe to płodzi na lewo i prawo. Rzekłbym przekraczające pojemność naszej rowerowej percepcji. No bo ile można takie bachory deszczowe karmić, ile można je czule z za szyby oglądać. Jak spłodzi pani pogoda z łaski jeden, dwa słoneczne dzieci, to takie nieudane trochę pochmurne i nic tylko eutanazje na nich poczynić... a te deszczowe mają się dobrze i rozpierdalają mi wakacje!!!

I nerw mnie wziął dziś, gdy z słonecznego dnia wczorajszego nie zostało śladu. I poszedłem jej - tej pogodzie głupiej - nakopać. I powiedziałem jej do słuchu!!!

Oczywiście zaczeło kropić i się menda odpłaciła mi.

Na trasie do Chotomowa jadąc zacnie i miarowo napotykam istotę dwukołową zwaną potocznie rowerzystą. Trudno było waść pana zakwalifikować do żadnej ze znanych mi jednostek gatunku rowerzystów więc będe go określał mianem "Zenek".

Jadę więc ja patrze w mostek śle odpowiednie modlitwy na "k" i "h" w kierunku nieba pochmurnego i nagle gdym, łeb uniósł napotkałem obiekt mobilny. Zenek ciśnie przede mną. Jego prędkość znamionowa dość wysoka, jak na tego rodzaju konstrukcję samobieżne. Jedzie imć i pedałuje żwawo. Rozkładał przy tym kolana swe jakby miał za chwile mieć biopsję jąder. No szerzej się chyba nie dało.
Na liczniku miałem 25km/h więc obserwuje sytuacje z dala i trzymam odległość bezpieczną.

Obiekt Zenon, dostrzegł mnie i nieomal czołowo zderzył się z samochodem z przeciwka. Wszak praw fizyki nie oszuka. Musiał skręcić kierownicą odwracając się do tyłu. W jego psychice zaszedł jednak wielki i skomplikowany proces analityczny.
Prędkość wzrosła do 27km/h.
Jednak nie dał chłopak rady wytrzymać psychicznej dominacji mej odpuścił. Puścił kierownicę i odpoczywał.
Wtedy to się zaczęło! Jak nim bujało, jak on cały "chodził". No wyprawiał salta i piruety na tej drodze. To jechał prawie przy poboczu to znów nieomal środkiem pasa. No ja jechałem 4 -6 metrów za nim i bałem się o swoje zdrowie, gdyby delikwęt Zenek zechciał się wywrócić.
Wyprzedziłem go z zachowaniem bezpiecznej odległości i aż musiałem zjechać na drugi pas. W momencie zrównania się z nim chłopak aż palpitacji dostał i złapał za kierkę ratując sie przed upadkiem do rowu.

Został w tyle a na moim liczniku zagościło spokojne i miarower 30km/h

Ech ufo na drogach to straszna sprawa, strzeżcie się!!!


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:

Legionowska Katorga,
Castle Ultra Race ,
Tour De Zalew

po Agnieszkę do pracy na błękitnym gromie;) || 12.00km

Czwartek, 28 lipca 2011 · Komcie(0)
Nie mogłem sobie odmówić wyjazdu na rowerku jeszcze tego samego dnia;) Jeździ się dziwnie, ale pozytywnie dziwnie. Pozycja bardzo sportowa pochylona i chyba jeszcze nie przywykłem. Rower jednak prowadzi się zaskakująco sprawnie i naprawdę mam satysfakcję z jazdy:D

dane bez licznika więc zakładam średnią ponad 20 - bo wyciskałem z niego co się dało:D


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:

Legionowska Katorga,
Castle Ultra Race ,
Tour De Zalew

po Agnieszkę do pracy + zakupy carefour jego mać!!! || 14.00km

Czwartek, 21 lipca 2011 · Komcie(0)
tym razem odebrałem ją poprawnie i w całości. Trasa zahaczała o carefour. K-w a jego mać!!! nienawidzę tego legionowskiego bajzlu, zawsze kolejki zawsze syf zawsze puste nie otwarte kasy a ludzie po 30 minut czekaja na obsługę!!! I nieogarnięte kasjerki co po 30x masło wbijają na kasę. Kaufland droższy ale przynajmniej za stanie w kolecje długie bon dostaje...


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:

Legionowska Katorga,
Castle Ultra Race ,
Tour De Zalew