Koty, sauna,kopytniki i cerkwie || 94.00km
Po naradach, wcale nie burzliwych, decydujemy się zostać na dłużej w tym rejonie i pozwiedzać okolice. Suwalszczyzna poczeka na inne czasy. Na decyzję postoju, złożyło sie wiele czynników, między innymi pogoda, która od tego dnia, miała się popsuć i przeplatać z deszczem. Drugą sprawą było - no dobra - LENISTWO.
Takie miejsce, taka okolica!
Pani właścicielka, która była bardzo miła i nas ugościła i co to w sumie była tylko żoną właściciela, który z niewiadomych przyczyn jak sie okazało był w klasztorze... eee no więc jej właśnie rano nie zastaliśmy. Udało nam się ogarnąć numer telefonu do jej męża, którego na oczy nie widzieliśmy. Pan zgodził się abyśmy zostali dłużej. Nie było żywej duszy w okolicy, więc po prostu po uzyskaniu akceptacji na dalsze nocowanie, pojechaliśmy zwiedzać...
No i tak się grzebaliśmy, że chyba była godzina dziesiąta, zanim nasze czteroliterowe wyrazy zasiadły na siodełkach. Trzeba przyznać, że tego dnia pogoda była wielce różna od tej znanej z ostatnich dni, a nawet tygodni. Nie dość, że pochmurno, to jeszcze zimno! Wieje, podwiewa! Gdzie moja wanna z ciepłą wodą, gdzie moje ciepła paszki bródki i ciepło całkowite oraz ciepło właściwe? Gdzie do licha podziało się lato? No pytam!
5 km od noclegu - moje myśli skierowały się na cierpienie. Może ten klasztor to i dla mnie dobry? Może i ja cierpiąc na siodełku jestem jako ten mnich? Może mnisi też pod tymi wielkimi podomkami marzną? Nie wiem - za to wiedziałem na pewno! Tak mi było zimno, że na myśl o ciepłym łóżku, czułem się jakby mi ktoś w dzieciństwie ulubionego pluszaczka zabrał!
Twardy jestem jadę! Przecież nie będę się wracał po dodatkową bluzę. Ratuje mnie (nas) sytuacja, że "dla odmiany" jedziemy lasami i po szutrach. Tu mniej wieje, a terenowość pod kołami, tak bardzo mnie nie dołuje, wszak 15 km/h w lesie to jak 20 na asfalcie. Agnieszka nic nie stęka, ona ma oczy jak pieć złotych, każdy domek atakuje aparatem, każdy las, każdą chmurkę, każdą... jagodę? Poziomkę? Tak lasy dawniej pełne jagód, już się wyjagodziły i mimo dokładnych poszukiwań nie znaleźliśmy ich za wiele. Udało sie jednak upolować leśne poziomeczki. tych sobie podskubujemy bezkarnie co jakiś czas.
Co wioseczka to ładniejsza... co domeczek to fajniejszy.
Troszkę czułem się czasem jak w krainie Oz.
W jednej z wsi, po wyjeździe z lasu,uciekając przed chmura deszczu wpadamy na sklep. Sklep we wsi? Co ja pacze? To nie byle jaki sklep, to pani w obwoźnym sklepie. Babuszki w chustach w kolejce, jedne z wnuczkami, inne same, czasem jakiś dziaduszek... wszystkie zaciągają i mówią łamanym Polsko-Ukraińsko-Rosyjskim. Pani sklepowa młoda, sympatyczna, ceny ma normalne, nie drogie. Bułeczki świeżę, pomidorek czerwony, kiełbaska pachnąca.
Na nasz widok, babuszki wpuszczają nas kolejkę
- prioszi prioszi, num si nie spieszi. Niech kupujo podróżniki
Tłumek wpuszcza nas w kolejkę. Na zakupy ci ludzie, mają tylko ten moment, gdy sklep wjedzie, a oni nie przepychają się, nie pytają kto za kim stał. Oni moment podjazdu sklepu traktują jako spotkanie na fejsie we wsi. Pani sklepowa, zagai ich dobrym słowem, zapyta co u nich słychać, pozdrowi i zawsze z uśmiechem. Tam nie słychac politykowania, narzekania że biedno... ludzie żyją skromnie ale szczęśliwie.
Tego dnia deszcz przeplata się ze słońcem. Po kilkunastu kilometrach, udaje mi się wypracować względny kompromis cieplny i jadę już "spokojnie" bez dzwonienia zębami. Czasem jednak wiatr przywiewa front i z nieba puszcza się gromka ulewa. Uciekamy pod drzewa lub przystanek i przeczekujemy opady. Efekt? Chwilę później niebo znów przeplata słońce.
Pętlę zamykamy przez Wieś Puchły, gdzie podziwiamy kolejną kolorową cerkiewkę.
W domu jesteśmy dość wcześnie. Ku naszemu zaskoczeniu w domku ktoś jest. On jest tak samo zaskoczony co my. Okazało się, że komunikacja nie zadziałała i pani mąż, co to w klasztorze po coś tam przebywał, nie poinformował pani, żeby poinformowała pana, że my jednak zostajemy dwa dni dłużej.
Sprawa szybko się wyjaśnia i możemy dalej delektować się relaksem w domku. Jest chłodno, więc rozpalamy w kominku i suszymy przemoczone ciuchy. Na kolację serwuje płaskie frytki - zwane w potocznym nazewnictwie talarkami. Leżąc z nogami sporo powyżej pępka grzeję się przy kominku i chłonę relaks...Znów mi ciepło, przyjemnie. Agnieszka dokłada w kominku i ma przy tym radość jak nie wiem.
Zasypiam na fotelu... a potem przenoszę się na piętro gdzie kontynuuje do rana.
Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,
Castle Ultra Race ,
Tour De Zalew