Niespodziewany start... || 110.00km
Kawa z mlekiem i kromka chleba. Tyle mi weszło z rana do ust. Nie mogłem jeść. Raz po raz spoglądałem za okno na padający deszcz i z nadzieją powtarzałem sobie - spokojnie od jedenastej ma być już ładnie. Już nie będzie padać. Niestety, na talerzu było coraz mniej a krople deszczu trąbiły w blaszany daszek prefidnie przypominając mi o swojej obecności.
Na schodach przypominam sobie, że dziś sobota. Jak ja mogłem u licha zapomnieć o tym. Podbudowany myślą, że dzień pracy będzie krótszy, jeszcze żwawiej zbiegałem w dół. W piwnicy wierna shannon, czekała - nieświadoma tego co dziś ją czeka.
Byłem na przejeździe kolejowym Kozłówka, gdy zadzwonił telefon. "K" pytał czy już do pracy wyjechałem. Stwierdził, że dziś leje i że pewnie żywej duszy nie będzie, więc jak chce to mogę wpaść na kawę, ale do pracy przyjeżdżać nie muszę. No mamma mia! Miód na me uszy. Robię w tył zwrot i ruszam z wiatrem. Wieje na południe, więc swoje koła kieruje w kierunku stolicy.
W Jabłonnie korek. Patrzę na zegarek i ku memu zaskoczeniu jest po 9. Skąd więc te auta, skąd taki sznur... niestety dowiaduje się szybko, co jest przyczyną korka. Na środku drogi leży rower... a za nim rozbita limuzyna,na chodniku siedzi dziewczyna. Słania się podpierana przez dwie kobiety. Mężczyźni spychają auto. Na szybie pajączki, poduszki wystrzeliły a przód (chyba Volvo) rozbity.
- spokojnie karetka już jedzie - jedna z kobiet okrywa dziewczynę kurtką. Ta dygocze. Nie wiadomo na ile to nerwy, na ile zimno, a na ile uraz głowy. Krwi nie widać, ale dziewczyna szlocha i kołysze się na boki z błędnym wzrokiem.
Szybko pytam czy nie trzeba pomóc, ale są świadkowie, jest już wezwana karetka, policja. Kierowca nie uciekł, wszystko wydaje się być pod kontrolą.
Ech... biedna. Nie wiem jak ją uderzyło auto, ale wyglądała słabo. Odjeżdżam pogrążony w myślach. Deszczowa i pochmurna pogoda nastraja mnie depresyjnie. Do tego ten wypadek. Na obwodnicy już słyszę sygnał karetki. Jest blisko. Jadę skupiony na audiobooku by odegnać od siebie złe myśli o wypadku. Swoja drogą jakie to ironiczne, audiobook jest o morderstwie a lekarz sądowy w książce właśnie opisuje jak zginęła ofiara. O zgroza, co za dzień ta, pogoda, ten audiobook i ta dziewczyna... kołysze się na deszczu dygocąc.
Jadę z wiatrem. modlińska jest pusta. Chlapiąc z pod kół pokonuje kolejne kilometry. Akcja w książce wolno sie rozwija. Słuchanie audiobooka w centrum stolicy, to nie jest łatwa sprawa. Szumią auta, szumi wszystko, wiatr, deszcz... kurcze muszę skupiać sie jak nad wypracowaniem, aby nie zgubić wątku. Początek i budowanie backgroundu w kryminale jest najtrudniejsze. Potem, bowiem opierać się będzie akcja, o wcześniej postawione fundamenty.
Nie wiedzieć kiedy dojeżdżam na nowe bulwary Wiślane. Pustki i rzecz jasna... deszcz. nowe kamienne podłoże owych bulwarów to jakaś zgroza dla rowerów. Już tego dnia było ślisko, wyobrażam sobie jednak, jak ślisko będzie tam jak złapie mrozek i poprószy śnieg. Szkoda, że nie mogę podziwiać nowych bulwarów w słońcu.
Ku memu zaskoczeniu dość sprawnie przebijam się przez stolicę. Od mostu Siekierkowskiego ściezka rowerowa już nie tak fajna jak poprzednio. Zaczyna się lawirowanie po chodnikach, płytkach. Na ulicy, auta, kałuże i jakoś tak nie bardzo mi się chce jechać trzy-pasmówką.
Do MC Donalda w Wilanowie docieram w nadziei na kawę, ciasteczko i ciepły pit stop. Niestety tłum jaki panuje wewnątrz, jasno daje mi do zrozumienia że dziś Sobota, urodziny kota i czas na szybkiego fuda... Nie mam pytań, nie mam gdzie usiąść... nie mam wyjścia. To znaczy wyjście mam... jedno. Na deszcz:)
Wolno snując się przez mostek miłości, docieram do Świątyni opatrzności bożej. Jakkolwiek finansowana, jednak niedokończona. Jeszcze się Rydzykowa armia nie postarała. Za to osiedla wokół budują się jak grzyby po deszczu. Bloczki, koło bloczków. Jedno wielkie bloczkowe miasteczko. A jeszcze niedawno była tam łąka i trawa.
Bloki, miasto, ale wieś wsią zostanie.
Jadąc brukową ulicą uciekłem na boczek, bo telepało mną jak w ubijaczce. Pani szła z pieskiem. Pani strojna, dostojna w spódniczce dżins, butach i rajstopkach. Z koczkiem, torebką Di`zią i smartfonem. Posiadaczka, jak sądzę jednego z tych pieknych willi które mijam. Piesek, cokolwiek nie maly. Jakiś taki mocniejszy kundel, ale sięgający pani do pół udka. Ów piesiunio, bezpardonowo sra na środku chodnika. Pani skupiona na smartfonie odrywa wzrok słysząc jak jadę - pani patrzy na mnie i mówi:
- niech pan uważa na psa.
- no jak sra na środku chodnika, to muszę uważać nie tylko na niego.
Pies, cokolwiek już wykupciany, jurny się zrobił i startuje do mnie w te pedy z gębą. No ja, jako milośnik zwierząt, zwłaszcza srajacych na środku drogi, najpierw krzyczę buda, a potem sprzedaje mu sążnistego kopa w pysk, bo skubany pcha mi się do kostek.
- ty buraku jebany, cwelu pierd... ku-wa mać. *ju zostaw mojego psa... - startuje kobieta jak rakieta do mnie.
Reszty wiązanki nie słysze, bo odjeżdżam.
Przez Kabaty, przeprawiam się do Dawidów. Nie wiem, jak i kiedy ląduje w Raszynie a potem Piastowie. Deszcz bezustannie pada, a ja już mokry jestem. Ciepło mi, ale kurde, mokry jestem... Opłotkami, kiwam się do centrum. Stamtąd Krakowskim przedmieściem udaje się na mlociny. Nowe ścieżki rowerowe tam, to bajka. Lecę sobie, rzecz jasna moknąc, po owych śćieżkach a ludzie ładuja nimi jak gdyby nigdy nic. DObrze, że w deszcz mniej ludzi łazi.
Od Mostu północnego jadę terenem. Na wale Wiślanym etapami układają kostkę. Będzie ciąg pieszy. Niby fajnie..., ale przejezdność tego ciągu będzie pewnie w sezonie super low...
Do Jabłonny docieram już wałem. Rower upierniczony jak nieboskie stworzenie, ja tak samo. Generalnie? Generalnie będzie cz2... wieczorem, jak wyschnę
Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,
Castle Ultra Race ,
Tour De Zalew