Duatlon - czyli część druga przeprawy wiosennej || 91.00km
* o 8 z minutami to ja miałem być już w Ciechanowie, a nie w mieszkaniu.
* bateria sikała fontannami, więc jedynym sposobem aby nie zalać kuchni było zakręcenie zaworu na korytarzu. Zostawienie żony na cały dzień bez wody to zbrodnia.
* obi czynne od 10 to jakoś przebolałem, bo rano było w sumie pochmurno i jakoś tak po poprzednio wyrzeczonej walce z wiatrem, umordowany się czułem.
W końcu udało się, wstałem, zjadłem pyszne śniadanko przytuliłem żonę, ale rower tak jakoś w sumie odszedł na straty, bo nie wiedziałem czy pójdę pojeździć. Grupa ruszała o 9 z Glinojecka i odwiedzała jeszcze pizzerie w Nowym Mieście, a ja walczyłem jako hydraulik i powiem wam - naprawdę mi się nie chciało już ruszać z domu.
W rezultacie, zakupiliśmy nową baterię, zamontowałem ją i zdecydowałem się aby przynajmniej wyjechać kolegom i koleżankom na przeciw. Słońce za oknem zwiastowało ładną wycieczkę, a wiatru już w sumie miało nie być. Ubrałem się, zmieniłem trzaskający pedał na inny i wyruszyłem jakoś tak lekko po dwunastej. W samo południe.
Pogoda wiosenna - piękne słońce, lekki wiaterek i tak jakoś noga kręciła. Po poprzednim dniu jakieś tam mary się czaiły w mięśniach, ale im dalej, tym lepiej mi szło. Wszystko rozkręcało się a sporo wyższa temperatura sprawiała, że jechało się nad wyraz przyjemnie.
Do Nasielska leciałem sobie bardzo energicznie. Miałem w głowie, że gdy wychodziłem z domu grupa dostawała właśnie obiad. Plan był aby ukręcić jak najwięcej kilometrów, zanim do nich dołączę. No i oczywiście złapać ich w miejscu, gdzie bez trudu będzie ich wypatrzyć.
Za Nasielskiem skręciłem na Nowe Miasto i tam telefon, że oni już zjedli odjechali i że są w jakiejś Wiosce Rokitki...
Znajdź tu człowieku skręt na Rokitki... jak tu prawie co druga droga jest jakimkolwiek znakiem oznaczona. Lokalni wiedzą, gdzie jechać, ale nowo-przybyli? PANIE...
Wreszcie po nawigacji pewnej pani z dzieckiem, udaje mi się skręcić na jakąś podmokłą szutrówkę i przedostać się błotkami do asfaltówki. Przed oczami staje mi poszukiwana wioska. Dalej już jakoś udało mi się - dzięki Nawigacji telefonicznej KESA - dojechać do grupy.
Od tego momentu już razem tułaliśmy się sporo wolniej i mogłem lekko odpocząć.
W sumie odpoczynek to dość dużo powiedziane. Droga zaplanowana przez Turistasy wiodła błotnistymi szlakami, po polach i każdą możliwą gruntówką w okolicy. Pewnie w lato to byłoby nawet przyjemnie, ale teraz po ostatnich opadach, to najzwyczajniej rąbaliśmy w takim błocie, że klękajcie narody.
Test przełożeń zaliczony, korba współpracuje z łańcuchem świetnie, wbrew obawom oceniających na forum, koronki i łańcuch się zazębiają. Nic nie spada a biegi chodzą płynnie.
Do domu docieram jakoś chyba w okolicach godziny 18ej. Jest już ciemno a ja na liczniku nastukałem tego dnia 91km. W połowie był to szybki sprint, a w połowie tułaczka po bezdrożach z grupą fajnych sakwiarzy i sakwiarek.
Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,
Castle Ultra Race ,
Tour De Zalew