Dookoła Kampinosu z ochyłami | Księgowy

Dookoła Kampinosu z ochyłami || 175.00km

Niedziela, 13 marca 2016 · Komcie(4)
Prognozy pogody ostatnio potrafią się zmieniać z dnia na dzień. Gdy jednego dnia o 16 patrzysz na meteo to już o 20 jest całkiem inne wskazanie. O ile samo to, że pada lub nie, jest kluczowe to dobrą informacją o 20 jaka wyświetliła się na meteo, było to, że poza brakiem opadów ma jeszcze być słonecznie. 
Route 3 438 007 - powered by www.bikemap.net

Udało się więc zaplanować wyjazd dookoła Kampinosu. Obudziłem się sam, po prostu było już widno, a na niebie widać było pomarańczowy wschód słońca. Na termometrze w okolicach zera. W kuchni jakaś kawa, kanapka i bez spinki zebrałem się do wyjazdu. Buziak od żony na trasę i w drogę. 

Niebieskie - Królewskie

Słońca starczyło na dojechanie do Jabłonny, tam już się po chmurzyło. Był też wiatr. Wiatr to kompletnie odmienny aspekt bardzo zmiennych prognoz pogody ostatnich miesięcy na ,meteo. Poprzedniego dnia podawali, że ma być niebieski, potem przez chwilę pokazał się na zielono, aby znów na koniec dnia prognoza podawała niebieski wiatr. Czyli - pomieszanie z poplątaniem. Tak czy inaczej wiedziałem, że co najmniej polowe trasy wiatr powinien przynajmniej nie przeszkadzać w jeździe, a na końcowym odcinku do Sochaczewa, nawet pomagać.

Do Nowego Dworu Mazowieckiego mam zły poranek. Zimno, pochmurno wilgotno... pierdziu, jak taka pogoda ma być, to ja zawracam... Im dalej tym gorzej. Ledwo do NDM dojechałem i przekroczyłem most, zaczęło się z lekka przejaśniać za plecami. Pedałowałem więc dalej licząc, że jednak front słoneczny mnie dogoni. 
Niestety stopy w jesiennych butach atakowały miliony szpilek mrozu i chłodu. 

W odmęcie sakwy znalazłem worek na śmieci  w którym czasem Agnieszka owija pudełeczka z jedzeniem do pracy. To było to! Worek niebieski - królewski - jak mawiają dzieci, ale jego funkcja jest nie do przeceniania. W wyniku dogłębnego szperania w sakwie znajduje również druga parę skarpetek. No to siup - skarpetki i worki na nogi i można jechać.

Zanim skończyłem się odziewać w foliówki, zaświeciło słońce. Była to chyba wieś Leoncin. 

Po ubraniu dodatkowych warstw na nogi siły wróciły - przede wszystkim te mentalne. Słońca coraz więcej, a w nogi już tak zimno nie było. 

Błądzący lecz na oczy widzący...

Gnam przed siebie, a wiatr o dziwo mam w plecy. 30-35km/h jedzie się jak po maśle. Dodatkowo wyremontowali kawałek dziurawej drogi w okolicach Gorzewnicy i Kromnowa więc leci się jak po stole. Tak jadę, że nie wiedzieć czemu mijam skręt na Sochaczew. Nie mam pojęcia jak to zrobiłem. Nagle mam most w Kamionie. 

Taki mały skrót przez las



Postój w Lasku

Dobijam do Głównej z Wyszogrodu i szybko skręcam na Witkowice. Kojarzę, te tereny bo kiedyś razem z RDK kręciliśmy się tu po okolicy, a nawet pieszo (pamiętny spacer nocą jak RDK złapał gumę:P) 

Znana Wąskotorówka w okolicach Sochaczewa

W Witkowicach odbijam na Brochów i przez most jadę polami do Miasta, dalej już wracam na trasę do Sochaczewa. Kilka razy błądzę w mieście, bo skręcam źle. Najpierw gubię orientację i odbijam na "Rozlazłów". Utłukłem sobie w głowie, że jak tam skręcę to prosto do obwodnicy dojadę. No i dojechałem, tylko kurcze od dupy strony. W końcu jednak się odnajduję i wracam na "trasę". Krajówka tiry i te sprawy. Ale jest i on MC-DONALD.

Siadam przy szybie, rowerek przypięty podchodzę do kasy i co? Śniadaniowa oferta... F#CK Miałem ochotę na tortille, czy choćby jakiegoś big maczka... Zamawiam więc kawę, a ta o dziwo jest w śniadaniowej ofercie za free. No to siadam sobie przy stoliczku z kawą i wykładam zwilgotniałe od potu kurtki. Jest jak w szklarni. Cieplutko milutko, kawowo-mlekowo....
Do klasycznej oferty jest chyba 30 minut, a że planuje zostać w maczku ze 40 minut ogółem, to czekam sobie, sącząc arabicę z mlekiem. 

W końcu zamawiam klasyczne menu, zjadam i mega wypoczęty oraz niemało rozleniwiony, siadam do walki z sukinsynem wiatrem. 

Od tego miejsca, czyli od opuszczenia Mc Donalda, wiatr, uparcie mnie będzie miażdżył, aż do samego końca jazdy. Jak tylko wyjeżdżam na drogę podmuch nieomal mnie zsadza z siodełka. 18-20 km/h to max co mogę jechać. Trasa Poznań - Warszawa i pędzące auta, jakoś w tym wietrze totalnie mnie nie nastrajają do jazdy i walki. Decyduje się, opłotkami przebić do trasy równoległej w nadziei, że bliskość Kampinosu lekko ten wiatr zniweluje (teraz jak patrzę na mapę to byłem naiwny z tym lasem i jego bliskością;P)
Przez Zosin i Feliksów, piękną równiuteńką drogą jadę sobie do Szopena. Wpadam sobie w Żelazowej Woli i ruszam już mniej uczęszczaną trasą na Leszno.

Miele, jak baba we młynie, a każde spojrzenie na licznik mnie frustracją powala. 20-19... odkąd nie jeżdżę na 26 calowych slickach 1.5 cala to takie prędkości 20 na godzinę dawno już nie są u mnie normą...
Morduje się tak pod wiatr aż do Leszna. Tam rozplanowuje sobie postój, ale to nie jest dobry pomysł. O ile człowiek jedzie pod wiatr i mu ciężko to przynajmniej ciepło, jak staje na tym wietrze to mimo słońca zimno mi momentalnie. Jak na złość wszystkie miejscówki "za wiatrem" są w cieniu.

Robię kilka skłonów rozciągam się i niewiele później ruszam zrezygnowany dalej. Nie ma rady, samo się nie dojedzie do domu. 
Im bliżej stolicy tym więcej aut, tym większe podmuchy, gdy mnie mijają i gdy wyprzedzają. Szarpie jak niewyregulowany gaźnik... jedno jednak się poprawia. Więcej zabudowań i mniej otwartej przestrzeni sprawia, że jest mniej wietrznie. Za to przeciągi tam mają ... paaaanie.
Jak z za bilbordu wyjeżdżam to mnie o mało z siodełka nie zdejmuje...

Świeże bułeczki...suchę łańcuszki
Arkuszowa to już Wawcia... Wawusia - Wawusiuńka...
Świeżaków!!! Od metra, pełno ich pełno wystrojonych w obciski panów i pełno tych panów w dresach, na ich fajowych rowerach za 1000 zł. Łańcuchy ćwierkają jak Poznańskie Słowiki. Na moście Północnym walę na czołówkę z kolesiem, który wpatrzony w Smartfona ląduje na barierce. Ociera się o nią tylko, ale nie mogłem mu zjechać bardziej bo za nim jechał już poprawnie drugi rowerzysta więc omijając X wpadłbym na Y. 

Modlińska - to pewnie nazwa wzięła się od Modlitwy - modlę się, żeby już przestało wiać. Nogi pieką, ale 23-24 się  wlokę. Ledwo jadę, ale jakoś widok tych świeżo wyklitych rowerzystów na wypasionych rowerach mnie motywuje. Ściga mnie jeden na ulicy. Najpierw wyprzedza (gdy jadę 21km/h), a potem stara się nie zgubić koła (gdy ja go wyprzedzam 2 km dalej jadąć 23km/h). Bawię się z nim w kotka i myszkę i tak co on mnie to ja jego...:) Ktoś by powiedział, że po zmianach idziemy, czy co... ale po zmianach chodzą to ludzie którzy najczęściej łańcuch mają nasmarowany, a jego to słychać było tak, że mi muzykę w MP3 przekrzykiwał:)

Dzięki igraszce z żółtodziobem jakoś szybciej mija mi cała ulica Modlińska i nie wiem kiedy ląduje w Jabłonnie (on został w tyle, ale potem widziałem, jak poleciał na Nowy Dwór Mazowiecki).
W domu jestem jeszcze pełnym dniem, ale ledwo wlokę się do mieszkania po schodach. Nogi nie tyle są zmęczone, co mam wrażenie, jakby mi spuchły. Pulsują mi i nieomal czuje jak sa nabrzmiałe ze zmęczenia. Teraz powiedzenie pro kolarzy - "weszło w nogi" nabiera innego znaczenia. Ostatnie 80km to była walka z upierdliwym wiatrem. Do tego szarpane tempo - wszystko razem do kupy dało efekt taki, że jak siadam na skrzyni w domu to siedzę bez słów z 5 minut i zbieram się w sobie.

Gorąca kąpiel, obiad, masowanie łydek ud i po godzinie nawet czuje się dobrze.

Podsumowanie 

Miało być 200km lecz nie wyszło. W sumie te 175km "zmęczeniowo" zaliczam jak odfajkowanie dwusetki. - Jak myślicie liczy się?Obserwacje mam takie, że dzięki jazdom do pracy autem co jakiś czas, nogi są bardziej wypoczęte, mogę bardziej się "zagiąć", bardziej wybaczają prze-tyranie, a nie tracę mocy. Wyjeżdżone mam mniej km przez to, ale spodziewany efekt lekkości podczas jazdy jest. Z perspektywy drugiego dnia, mogę również powiedzieć, że nie mam zakwasów, naciągniętych ścięgien ani bólu kolan. Dostały w dupę, nogi, ale miały zapas i były wypoczęte.

 Teraz trzeba by polować na kolejne przedziały:) To kiedy ustrzelimy jakieś 250?





Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:

Legionowska Katorga,
Castle Ultra Race ,
Tour De Zalew

Komentarze (4)

Ja w bardzo podobnej wycieczce dookoła Puszczy Kampinoskiej zrobiłem prawie 150 km w październiku ub. roku. Dziwię się, że nie zatrzymałeś się koło kościoła w Brochowie, gdzie był chrzczony Fryderyk Szopen, a przedtem jego rodzice brali ślub. Ale tak naprawdę, to ja za pierwszym razem jak tamtędy przejeżdżałem, też go nie zauważyłem.:) Taki nieduży...
A co do planowania wycieczek, to dla mnie tez podstawą jest powrót z wiatrem. Gratuluję wycieczki i opisu

yurek55 11:48 wtorek, 15 marca 2016

Moje uszanowanko za dystans w takich warunkach. Nie lepiej jednak planować trasę tak, żeby się wymęczyć pod, a wracać "z" wiatrem?

Ładny ten Kampinos :)

Trollking 21:12 poniedziałek, 14 marca 2016

Fajna trasa Adaś. Oby tak dalej. Zaproszenie do Łodzi na "powrotnik" nadal aktualne. Będzie okazja wreszcie myknąć się razem.

Bitels 20:52 poniedziałek, 14 marca 2016

Ja tam z wiatrem nie walczę, jak wieje mi w twarz spuszczam biegi i jadę tak by się nie zmęczyć. Nikt jeszcze walki z żywiołem nie wygrał. Szkoda że nie spotkaliśmy się na trasie :) jechałam spory kawałek tą samą trasą co ty.

Katana1978 20:44 poniedziałek, 14 marca 2016
Wpisz dwa pierwsze znaki ze słowa yslan

Dozwolone znaczniki [b][/b] i [url=http://adres][/url]