Dzień 7 – Czyli sprawy toczące się dziwacznie… || 13.20km
Decyzja o zejściu do Muszyny nas zmartwiła, bo mięliśmy nadzieje na dłuższy przemarsz po szlakach górskich. Wiatr nieźle nas przedmuchał a deszcz zmoczył zanim wróciliśmy do pokoju. Zmordowani pokładliśmy się do wyrka i nie wiedzieć kiedy zasnęliśmy. Była 16 kiedy zbudziliśmy się. Za oknem już nie padało, ale niebo było takie – niepewne. Plany na kolejny dzień zakładały wjazd na Wierchomle rowerem, jednak z radia prognozy zapowiadały opady i burze, więc spodziewaliśmy się większych kłopotów. Leżąc oglądaliśmy zdjęcia i natrafiliśmy na sfotografowany wcześniej rozkład jazdy. Nagle nie wiedzieć skąd i czemu wpadł mi do Glowy pomysł:
„a może wróćmy do domu już dzisiaj?” Agnieszka przytaknęła, bo pogoda na majówkę w górach psuła się bardzo a kilka dni na dojście do siebie po wyjeździe, było nam potrzebne. W niecałą godzinę spakowaliśmy się. Zrobiłem szybkie zakupy na drogę i wyruszyliśmy na dworzec PKP Muszyna.
Pociąg był o 17.35. podmiejski i w stylu PRL-owych Kolei Mazowieckich. W przedziale rowerowym spotykamy symaptycznego pana który z Nowego Sącza robił wypady rowerowe po szlakach Gorskich. Podpowiada nam kilka ciekawych tras na powrót w te rejony. My niestety wracamy, a deszczowe chmury jakie widzimy za oknem utwierdzają nas w przekonaniu, że decyzja była dobra.
Pogadanka z jegomościem trwa do Nowego Sącza. Do Tarnowa jedziemy już w samotności. Zapada zmrok i robi się tak smętnie. Dociera do nas głębia „spontaniczności” tych decyzji jakie podjęliśmy.
W Tarnowie wysiadamy przed 21. Owiany mrokiem dworzec i chłodne wilgotne powietrze budzi nas z nieco sennego letargu. Na peronie stoi pociąg do Wrocławia, my z informacji dowiadujemy się, że nasz do Krakowa osobowy jest później. Gdy stoimy na peronie i czekamy na swój, na stacje wbiega oddział interwencyjny policji. Kilku gości w kominiarkach i kamizelkach policyjnych a wszyscy z pałkami. Robią nalot na stojący pociąg. Przebiegają przez tory i w mgnieniu oka wyciągają z składu do Wrocławia 13 szarpiących się pseudokibiców. Okazuje się, że pociąg na perocnie uziemili „fani” rozróby zrywając dwukrotnie hamulec bezpieczeństwa i wszczynając bojkę z sokistami. Akcja jest szybka i sprawna choć wzbudza we mnie złe przeczucia. Od przyjazdu grupy policji na peronie twarzami do dołu ląduje kilkunastu młodzików. Kilka razy pałkami po plecach i kajdanki na dlonie. Ludzie w wagonach dopingują policję okrzykami: „ Dobrze jeszcze raz mu niech poczuje cwaniak!”. Lecą niecenzuralne słowa, ale pociąg zostaje oczyszczony w 10 minut. Całkowity postój trwał ponad, jak się potem dowiadujemy prawie 30 minut. Ponad dziesięciu funkcjonariuszy szybko zaprowadza porządek nie przebierając w środkach. Niektórych dosłownie za nogi wyciągają z wagonów. Na plecach czuć dreszcz jednak sprawa została opanowana.
Kiedy sytuacja względnie się stabilizuje wsiadamy do stojącego pociągu decydując się jednak podjechać nim do Krakowa i tam szukać przesiadki na Stolicę. Kosztuje nas to troszkę, bo to skład Inter-City. Oczekiwanie na Tarnowskim peronie pełnym policji i grupy jeszcze nie do końca poskromionych kiboli, nie zapowiadał się ciekawie stąd ta decyzja.
Kraków przywitaliśmy o 23.00 błądzimy zanim znajdujemy otwartą kasę biletową. Informacja jest lekko dołująca 1:17 pociąg do Stolicy. Pierwotny pomysł, aby jechać na miasto, spalił na panewce. Na trasie koło dworca kręcą się pijane grupy wykrzykujące różne nieciekawe wersety. Decydujemy się więc przeczekać koło kas. Na każdej dworcowej ławce śpią bezdomni, czuć ich zapach w całym podziemiu i nie jest to wanilia!! Jest ich ze 20 osób jedni co nie załapali się na miejsce siedzo-leżące spacerują w nadziei, że imć z ławki pójdzie się odlać aby zaraz zająć jego miejsce.
Pasażerowie zmuszeni są koczować na podłodze przy ścianach. My stawiamy rowery przy kasie i siadamy na namiocie. Czuwamy na zmianę gdy jedno z nas lekko drzemie, jednak rejon jest co najmniej niestabilny. Sokiści którzy przespacerowali się dwa razy korytarzem nie reagują na apele młodych dziewczyn, że powinni bezdomnych wyprosić do noclegowni:
„To niech pani ich sama wyprosi, my już nie raz próbowaliśmy”
Kiedy tak siedzimy nagle słychać głuche „łup”. Az mi serce podskoczyło do gardła. Obrazek jednak rozładował napięcie. Ledwo przytomny i na wpół-pijany facet podnosi się z ziemi na co kolega z ławki obok, obudzony hukiem:
„co nie otworzył się spadochron bezpieczeństwa?” Słychać śmiech a po chwili „skoczek” znów wpełza na ławkę i ponownie zapada cisza. Agnieszka mimo, że lekko przestraszona dusi się ze śmiechu.
Niecałe 30 minut później na hali pojawia się jakiś facet. Wygląda porządnie, jednak sposób w jaki idzie – ramion szerzej się nie dało – wskazuje, że jest zbyt pewny siebie. Jego „kolega” o wiele bardziej, chwiejnym krokiem idzie za nim zakreślając ósemki i wtórując mu jakimś bełkotem.
„co ku-wa siedzicie sobie tu co – zwraca się do nas a moje mięśnie napinają się bo węszę początek awantury. – Siedźcie sobie ku-wa…”
Idzie kupić bilet tuz obok nas. Wygląda porządnie ma skórzaną kurtkę i dobre buty.
- Dzień dobry, czy tu można płacić dolarami – pyta głośno próbując zwrócić na siebie jeszcze większą uwagę. – A euro można?
- tu tylko złotówkami można – bełkocze opierając się chwiejnie o blat jego koleszka.
- Zamknij się, nie z tobą gadam idź mi kup piwo! Poproszę bilet, jeden do Katowic, tylko pierwsza klasa musi być. Tak chcę pierwszą klasę.
- ma pan pociąg za 5 minut – odpowiada kasjerka z grobowa powagą.
- Dobrze, niech mi pani powie jeszcze gdzie tu można kupić Piwo – pyta odbierając bilety przez okienko.
- nie zdąży pan, pociąg wjedzie zaraz na 4 peron.
- Dawaj ku-wa, hyk! Bo ci pociąg odjedzie – bełkocze robiąc pijackie kółka jego kolega spanikowany.
- ty mi tu nie pierd… tylko spytaj się tej pani o to piwo! – Mówi rozkazującym tonem Pseudoamerykanin i odsuwa się od kasy – No to jest siła, nie ma to jak kupić sobie niewolnika – Mówi do nas roześmiany i pokazuje w ręku banknot. W ręku pijaczka także widnieje jakiś papierek. Prawdopodobnie dostał 1 dolara.
Sytuacja cichnie, kiedy obaj oddalają się w poszukiwaniu peronu i budki z piwem.
Ciekawa dwójka, krąży jeszcze po peronach prawie godzinę później, gdy wsiadamy do swojego pociągu. Widać nie każdy poddany jest do końca oddanym posłańcem a piwo potrafi bardzo wydłużyć podróż.
Nasz pociąg jest całe szczęście pusty. Posiada przedział dla rowerów. Trasa przejazdu mimo, że do Warszawy wiedzie dziwnie. Jedziemy przez Kielce, Radom i Dęblin… Do Stolicy docieramy od Wschodu. Całą noc spędzamy w przedziale drzemiąc i czuwając na przemian. Podróż z przygodami dobiega końca, jednak z perspektywy czasu będziemy pewnie o niej opowiadać z uśmiechem.
W swoim domu szczęśliwi docieramy o 8.10 rano :D
Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,
Castle Ultra Race ,
Tour De Zalew