Dzień 6 – Słowackie wzniesienia | Księgowy

Dzień 6 – Słowackie wzniesienia || 85.47km

Piątek, 29 kwietnia 2011 · Komcie(0)
Kategoria Wyprawa
Poranek jest wyjątkowo słoneczny a nogi troszkę obolałe po wspinaczce na górkę z dnia poprzedniego. Nic to jak mówią. Najpierw marsz do sklepu po bułki na śniadanie a potem w podróż. Dzień ze słonecznego szybko zmienia się w burzowy.
Trasa na Lelechów to opady na szczytach i błyskawice z grzmotami. My w dolinie mamy prawie 28 stopni i zerowy ruch powietrza. Robi się ciężko nawet po płaskim a za granicą rozpoczynają się pierwsze poważniejsze wzniesienia. Jedziemy jak rozpuszczone cukierki. Mamy wrażenie ze powietrze lepi się do nas jak jakaś tłusta galareta. Jednak gdy docieramy na wyższe odcinki w górach szybko ciepło zmienia się w zimny porywisty wiatr. Zjazd w kierunku Ćirć jest przerażająco zimny! Jakbyśmy wjechali do innego świata a nie kraju. 50km/h na liczniku a ja szczękam zębami. Na dole ponownie ubieramy się w bluzy z długim rękawem bo Słowacja wita nas pogodą zupełnie inną niż w PL.

Jest słonecznie, choć niebo zasnute mgiełką. Wiatr silniejszy bo burza po prawej jest na szczycie, który jest już coraz bliżej nas. Jedzie się względnie dobrze choć Aga narzeka na lekkie zakwasy po Jaworzynie z dnia poprzedniego. Ja czuje się dobrze gdyby tylko te podjazdy chciały być lżejsze…

Im wyżej tym chłodniej. Asfalt przed nami jest mokry co oznacza, że burza musiała tu już przejść. Woda chlapie z pod kół a szybkie odcinki są mniej bezpiecznie. Trzeba tu powiedzieć, że trasa od Leluchowa na Słowacji obfituje w koszmarną nawierzchnię. Spodziewałem się idealnych jasnych cementowo - asfaltowych nawierzchni jak to bywało w Czechach a tu podziurawiona droga załatana grubymi paćkami smoły zupełnie jak u nas.
Plavnica to malownicze miasto w dolince, zjazd do niego jest dość szybki choć nie można zaliczyć go do ekstremalnych.

Wjeżdżamy żwawo i równie szybko z niego wyjeżdżamy. Na podjeździe tuz za miastem widać całą dolinkę a w niej domki jak cukierki porozkładane wzdłuż jednej lini. To co w Słowacji rzuciło się nam w oczy to sposób zasiedlania takich miejsc. U nas domy stawia się gdzie popadnie a najlepiej jak najwyżej na stromych zboczach na wysokich górach i budynki stoją wszędzie. Tu jest wyraźny porządek, ludzie budują się tylko w obrębie miejscowości w jednym skupisku a zbocza dolin wolne są od gospodarstw i jakichkolwiek zabudowań.


Plavnicę żegnamy mega podjazdem, i szybko znikamy za wzniesieniem. Do Starej Lubovnej jedzie się dużo lepiej. Droga a raczej jej nawierzchnia, poprawiają się, jest z górki a na horyzoncie widać Tatry. Wielkie bialo-skalne szczyty na dystansie jakichś 80km w oddali. Majestatycznie prezentują się dając skale do wzniesień przez które jedziemy. Te wydają się być pagóreczkami w porównaniu z tymi wielkimi Szczytami.
Niestety nie możemy się długo cieszyć widokiem bo dwie burzowe chmurny łącza się nad naszymi głowami i trzeba się chować. DO miasta wjeżdżamy już w pierwszych kroplach deszczu, które zwiastują mega ulewę. Gdy tylko chowamy się pod sukiennicami na rynku wiatr się zrywa. Nie wiele jest zwiedzania jednak w miejsca gdzie przeczekujemy załamanie pogody mamy w obrębie wzroku cały rynek. Miasto jest małe, a na rynku co kilka minut robi się korek bo objazd dookoła jest tylko jednokierunkowy. Na naszych oczach policja założyla blokadę na skodzie. W tej cześci Slowacji skoda to co 3 samochód na drodze. Chyba wspierają własne fabryki, bo tej marki było tam od zatrzęsienia.






Pogoda postraszyła a chmury poszły na Tatry, my wspinaliśmy się mozolnie na wielki pojazd za Lubovną. Było ciężko, ale motywowało nas to, że znów wyszło słoneczko. Było ciężko i postoje robiliśmy pewnie co kilka kilometrów. Nasze motto wyjazdu „Bez Szaleństw” dało się tu odczuć. Widoki nakłaniały do dumania a soczyście zielona trawa, sprawiała wrażenie, jakby ktoś ją pomalował na nasz przyjazd.
Zjazd jaki nam zafundowały górki był wyśmienity. W zasadzie od wielkiego wzgórza na które się wdrapaliśmy, aż do Polski było z górki. Piękne asfalcik i prędkości powyżej 50km/h a do tego przecudne widoki rozciągające się z serpentyn. Wszystko to sprawiało, że człowiek aż hamował aby się tym dłużej nacieszyć…
Przy granicy z Polską, droga przewęża się kilkukrotnie bo drogę porwały osuwiska. Wygląda to strasznie bo naprawdę miejscami asfalt jest już przechylony ku zboczu. W innych jest odgrodzony cały pas aby samochody nie zjechały w dół razem z górą.
Droga z Piwnicznej do Muszyny to malownicza kręta droga wzdłuż Popradu. Nam zawsze ten odcinek przynosił mega zmęczenie bo przypadał na koniec wycieczek.
Powrót do pokoju i ciepły prysznic to było coś czego nam było trzeba!

DST: 85km
AVS: 16,34

galeria




Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Komentarze (0)

Nie ma jeszcze komentarzy.
Wpisz cztery pierwsze znaki ze słowa escia

Dozwolone znaczniki [b][/b] i [url=http://adres][/url]