Wpisy archiwalne Marzec, 2012, strona 3 | Księgowy
Wpisy archiwalne w miesiącu

Marzec, 2012

Dystans całkowity:1039.54 km (w terenie 121.16 km; 11.66%)
Czas w ruchu:05:59
Średnia prędkość:19.57 km/h
Liczba aktywności:36
Średnio na aktywność:28.88 km i 1h 59m
Więcej statystyk

Na piaski - pisać magisterkę || 12.06km

Wtorek, 13 marca 2012 · Komcie(1)
Dziś kurs na magisterskie pisanie. W starym swoim, lub jak kto woli dawnym, pokoju. o drodze kolejne zakupy do akwarium. Bojownik zagościł przepiękny czerwony, w gąszczu naszej akwaryjnej otchłani.

Do tego jedna roślinka i dwa kawałki kory.
Gloniki są zachwycone, włażą już na korę a bojownik dumnie a nawet dostojnie prześlizguje się w gąszczu roślin pilnując towarzystwa! A ma co robić! W 80 (a może i 100) litrowym akwarium mamy prawie 60 osobników. Rybek jest w sumie z 30 a glonojadów równie dużo. Dzieje się!


Edit: Efekty "pisania " magisterki, widać gołym okiem w bikelogu:) Napisałem troszkę... Dziś zacząłem od 23 stron.

Uzupełniam dystans z dystansem powrotnym 12 ka em ków;D


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Miejskie zakręcenie || 19.42km

Poniedziałek, 12 marca 2012 · Komcie(0)
Po mieście, do ZUS-u do Agi, do przychodni, do diaska...

Ile można;P

Ja chcę prawdziwą jazdę, kiedy będzie wreszcie pogoda na 200km???

Tak moi mili, czas myśleć o kolejnej 200 kilometrowej poprzeczce tego roku. Do czerwca coraz mniej czasu a 400km samo się nie wyjeździ:/

Wstępne pomysły zakładają poważną realizację dwóch rodzajów tras. Jedna mogłaby być Jabłonna- Konin (wiatr Zachodni)
Jabłonna - Białystok (wiatr Północno Wschodni)

Kierunki południowe narazie jakoś są źle przeze mnie widziane. Musiałbym jechać przez całą Warszawę, lub omijać ja bóg wie jak;/

Ech palcem po mapie to każdy umie... a czy sie uda i kiedy, tego nie jestem w stanie powiedzieć.


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Poznańskie rowerowanie po Mazowszu - Pożegnania || 65.48km

Niedziela, 11 marca 2012 · Komcie(2)
Poranek znów był wesoły, mimo lekkiego zmęczenia przy śniadaniu humory dopisywały. Zagadaliśmy się nieco i w totalnie błyskawicznym tempie, zaczęliśmy się pakować. Cel główny pociąg 9:38 - Warszawa Wschodnia. Wiało tego dnia pieruńsko mocno w kierunku na południe, a na niebie było błękitne niebo jakby na przekór temu co spotkało nas dzień wcześniej. Los sprzyjał! Plan mimo, że napięty, był możliwy do zrealizowania. Gdy jechaliśmy do stolicy, wlotówką, Agnieszka prowadziła prawie 30km/h. Na końcówce, wszyscy czuli już dynamikę jazdy i mimo, że czas był „na styk”, przekonani byliśmy, że się uda.

Nie udalo się. Dojeżdżając do dworca, zobaczyliśmy długi IC ruszający z peronu. Nieco zmartwieni zaprowadziliśmy Magdę na linię kas, gdzie nabyła bilet na pociąg TLK za godzinę. W tym też czasie, zwiedziliśmy, Pragę. Robiąc to w co najmniej chaotycznym stylu udalo nam się przejechać kilkoma największymi ulicami tej dzielnicy, dwukrotnie wjechać w ślepą drogę (zamknięta przez budowę) i dotrzeć do stadionu narodowego. Mimo, że krótko, zwiedzanie było na wesoło. Ja starałem się umilać rozmową i komentarzami, mijane obiekty.






Około 11 spóźniony TLK dojechał wreszcie na dworzec i pożegnaliśmy się z Magdą. Szkoda było, że tak mało czasu, bo pogoda jak na złość zrobiła się piękna. Od rana święciło słońce a tyle jeszcze miejsc chcieliśmy jej pokazać.




Tego dnia nasze koła moje i Agnieszki potoczyły się dalej z wiatrem do Powsina. Odwiedziliśmy ogród botaniczny. Dzień spędzony aktywnie, a siła wiatru przytłaczająca. Jazda w innym, niż wiało, kierunku wymagała niewolniczej pracy nóg i ogromnej siły nie tylko woli! Wróciliśmy więc przez Kabacki las tylko do Metra i dalej już pojazdami szynowymi.


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Poznańskie rowerowanie po Mazowszu - Modlin i okolice || 59.57km

Sobota, 10 marca 2012 · Komcie(0)
Kategoria Pojeżdżawki
Dzień drugi rozpoczął się wcześnie. O godzinie 8 z minutami wszyscy domownicy już krzątali się po domu. Każdy pracujący zrozumie, że zegara biologicznego i biologicznego budzika nie da się przestawić w jedną noc. Prognozy nie zachwycały, miało padać, jednak wieść o tym, że do grupy dołączy Kasia, bardzo wszystkich ucieszyła. Zdecydowaliśmy się za wszelką cenę poczekać na nią, gdyż jechała z Warszawy. Po zakupach w Kauflandzie i wizycie w Pałacu w Jabłonnie, dojechała koleżanka.


W maksymalnie feministycznej grupie 3 kobiet, ruszam na trasę.
Kierunek Twierdza Modlin. Wiatr dość mały, a z nieba czasem coś kapało. Momentami nawet mocniej niż zakładaliśmy. Jednak gorące rozmowy i wesołe żarty powodowały, że nikt nie zwracał uwagi na pogodę.









W Nowym Dworze, spotykamy czekającego na nas od godziny Radka. Miał kapcia i jak to Radek, nie posiadał dętek. Magda całe szczęście miała na 28 cali, reszta bowiem grupy miała opony o mniejszej średnicy.

W pełnym składzie tego dnia, ruszamy na zdobywanie Twierdzy. Nie udaje nam się jednak pokonać największego przeciwnika – pogody. Twierdza jednak daje nam schronienie, i podczas, gdy następuje pogodowy szturm na mieszaną, Warszawsko-Poznańska grupę rowerzystów, my siedzimy w restauracji upajając się zupami i herbatami.

Rozmowy miały tak kwiecisty wątek, i tak wiele fabuł iż nie będę ich tu przytaczał. Historia wdowy po Stefanie i ciepłych kot-letów trudna jest bowiem do streszczenia w jednym opisie.

Gdy opuszczamy ciepłe pomieszczenie, z zadowoleniem zauważamy, że szturm nie powiódł się i pogoda na jakiś czas wycofała działa za mury twierdzy. Jechaliśmy więc dalej, szczęśliwi iż nie pada, lub przynajmniej nie leje!






Nie było lekko, gdy poprowadziłem trasę skrótem. Na celu maiłem bardziej krajoznawczą wycieczkę w głąb murów obronnych i nie spodziewałem się, że wewnątrz czerwono ceglanych obwarowań, nadal mamy zimę. Błoto woziło nas na wszystkie strony, koła uciekały a buty przypominały… sami się domyślcie co mogły przypominać bity utaplane w szarym ilastym mule.







Za Modlinem, żegnamy się z Radkiem i Kasią i w okrojonym zespole ruszamy do domu na przepyszna kolację!


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Poznańskie rowerowanie po Mazowszu! || 62.47km

Piątek, 9 marca 2012 · Komcie(0)
Kategoria Pojeżdżawki
Dzień przyjazdu, koleżanki z Poznania, był dniem wartkim. Od rana załatwiałem sprawy zakupowe na mieście i wydawało mi się, że szesnasta nigdy nie nadejdzie. Żyłem tymi odwiedzinami od kilku dni. Gdy wreszcie czas nastał, udałem się do stolicy. Na rotundę, dotarłem pierwszy, zaraz po mnie Fiołek a po nim Ciman. Pierwsza zabawna sytuacja jaka się wydarzyła, to było szukanie „forum”. Hotel forum przemianowany na Novotel stał od nas o jakieś 50m. Internet w telefonie Marcina nas uratował. Tak oto przyjazd gości powiększył nasza wiedze o naszym własnym mieście stołecznym


Z informacji Magdy, wynikało, że spotkanie szkoleniowe przeciąga się i że mamy nieomal godzinę jeszcze, do jej pojawienia się. Zdecydowaliśmy się wybrać na przejażdżkę. Po szybkim, nakarmieniu Cimana kebabem, ruszyliśmy na rundkę. Jakoś tak kręciliśmy się po okolicy aby wreszcie dotrzeć pod umówione miejsce. Magda przyjechała dosłownie kilka minut po tym jak zeszliśmy z rowerów.


Zwiedzanie warszawy było, z siodełka, udaliśmy się przez boczne uliczki na Nowy Świat, Krakowskie przedmieście, Pokazaliśmy kościół Św Anny, miejsce bitwy o krzyż, kolumne Zygmunta, i na końcu ruszyliśmy na zdobycie knajpki Krzysztofa. Udało się, dzieki rozeznaniu Marcina w tych rejonach. W cieple zjedliśmy i ogrzaliśmy się, rozmawiając i dyskutując.


Powrót do domu był już po nocnej Warszawie. Fiołek odłączył się za Mostem Grota, Ciman koło Mostu północnego a Ja i Magda pojechaliśmy do Jabłonny.
Agnieszka zaserwowała, przepysznego kurczaka na „stojąco”. Po obiado-kolacji chwilkę rozmawialiśmy, ale szybko wszyscy padliśmy spać.


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Na uczelnie i przemiłe spotkanie. || 35.45km

Czwartek, 8 marca 2012 · Komcie(2)
Kategoria Na uczelnie
Na uczelnie SKM, a potem z Gdańskiej Warszawy przez Okopową na Żwirki i na Wydział.

Wykład ciekawy, jednak poprosiłem, aby móc wyrwać się wcześniej (facet sprawdza listę najczęściej). Do domu jechało się fajnie. Choć zapadający zmrok ma w sobie urok, to o niebo wiekszym urokiem może poszczycić się Che, którą spotykam przy Wiśle. O mało zawału nie dostałem... Jadę sobie śpiewam pod nosem kawałek paktofoniki a tu nagle mi oczęta Che-owe zaglądają;)

Pogadalim sobie sympatycznie do Grota i dalej każdy sobie.


Che, LUBIE CIĘ!!! Masz mega pozytywisz enerdży! A w kwiaciarni 30 minut stałem i zwątpiłem...


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Dzień Kobiet, dzień kobiet niech każdy się dowie, że dzisiaj święto dzień KOBIET!!! || 30.09km

Czwartek, 8 marca 2012 · Komcie(4)
Poranne roztrenowanie. Trasa na Dębę z wiatrem i Agnieszką moją u-ko-cha-ną kobietą;) Tym razem ona nabija kilosy, ja zaś zmuszony jestem na uczelnie jechać na 16 na wykład. Jak mi podpasuje wiatr, to może wrócę rowerem ze Stolicy...

tak więc skromnie 30



Z okazji dnia Kobiet, wszystkim naszym rowerującym cyklistkom wszystkiego najlepszego!!!!


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Jeden dzień z siodełka, ziarno pośród wieczności.... || 60.24km

Środa, 7 marca 2012 · Komcie(2)
Kategoria Na uczelnie
Ostatnie resztki snu rozwiał niewidzialny wiatr, który wtargnął niespodziewanie w odmęty mojej wyobraźni. Chłód jaki zapanował zmroził mnie tak silnie, że dalsze pozostawanie w stanie sennych marzeń zdawało się być nie tyle niemożliwe, co niewyobrażalnie niekomfortowe. Światło jakie ogarniało moje powieki, zawsze było niesympatycznie drażniące, tego poranka jednak ich otwieranie poszło nadwyraz sprawnie.

Poranne czynności nieomal zestandaryzowane, sprawiały mi niejako przyjemność a jednocześnie ocierały się o cienka granicę rutyny. Nie miałem jednak wątpliwości, że tak jest będzie i tak być powinno. Wspaniała kobieta, ciepła herbata i kanapki z rana. Wspólne rozmowy, sprzeczki i przepiękna codzienność.
Tego dnia poranek urozmaiciły sprawy serwisowe. Trzy z czterech posiadanych przez nas rowerów, miało flaka. Niesamowicie, nienawidzę odkrywać takich niespodzianek w dniu kiedy ów pojazd jest mi niezbędnie potrzebny. Gdy więc Agnieszka jeszcze krzątała się po mieszkaniu ja pobiegłem naprawić swój jednoślad. Szkła nie znaleziono, gwoździa też, pozostał tylko jeden podejrzany – krasnoludek!

Wczesnowiosenne słońce jest jak ten lichwiarz. Przebiegłe i cwane a jednocześnie dwulicowe. Z za szyby wiosna a na ulicy mróz i przeszywający chłód. Dziś nie było inaczej. Idąc po klatce schodowej z dwoma sakwami cieszyłem się na samą myśl, że będzie mi dane pedałować w tym blasku, który tak żwawo wdzierał się wielkimi szybami. Niestety na ulicy, mimo, że słonecznie, spotkało mnie rozczarowanie. Temperatura oscylowała w granicach -2.

- No to do zobaczenia – rzuciła Agnieszka wsiadając na rower – Wymrozi cię dziś bardziej niż mnie!
- Hej poczekaj. – Rzuciłem szybko dopinając kurtkę. Dogoniłem ją jednak na światłach przy obwodnicy. – miałaś ochotę odjechać tak bez pożegnania?
- No jasne, bardziej się stęsknisz…
Nie zdążyłem nic dodać, bo światła zmieniły się. Ja skręciłem w Lewo a Agnieszka pomknęła na wprost.

Asfaltowa monotonia przytłaczała mnie niejednokrotnie na tym odcinku. Jednak tego poranka, wyjątkowo cieszyłem się z wyjazdu rowerowego. Do Warszawy mam jakieś 40 minut jazdy a pierwsze przedmieścia zaczynają się już po kilku machnięciach korbą. Sunąłem więc, roześmiany wystawiając policzki na pokuszenie słońca i mrozu. To było jednak cos innego, tak dosadnie innego niż zazwyczaj. Przez te ładnych parę miesięcy zimy zdołałem nieomal, o zgrozo, przywyknąć do zimna, zachmurzonego nieba i chlapy na drogach. Słoneczny poranek marca, mimo mrozu, roztaczał w moim sercu pierwsze wiosenne odczucia. Kotłowało się w mojej głowie a endorfiny strzelały fajerwerkami. Mimo załadowanych dwóch sakw, nie czułem oporu. Rower poddawał się moim poleceniom bez zająknięcia. Dopiero czerwień sygnalizacji przed nosem w dość drastyczny sposób wyrwała mnie w błogostanu w jakim się upajałem.


Na przystanku nieopodal ratusza co rano zbierał się niemały tłumek. Niejednokrotnie przy gorszej pogodzie, lub braku czasu zajmowałem miejsce wśród tych ludzi. Z zaciekawieniem zawsze obserwowałem wszystkich. Schemat zawsze ten sam, błagalne spojrzenia utkwione w dali, w nadziei na nadjechanie autobusu. Jak zahipnotyzowani, bezimienni wobec siebie tłumnie wpatrzeni w dal przypominali posągi codzienności. Co jakiś czas ktoś tupał z zimna, inny puszczał opary dymu z papierosa. Tak różni a tak podobni do siebie i tak samo wobec siebie obcy. Mijając ich miałem ich na wyciągnięcie ręki a jednocześnie zdawałem sobie sprawę, że jutro nie rozpoznam ani jednej z tych twarzy, choćby stali w tym samym miejscu i odgrywali te same role.

Ryk silników porwał mnie w dalszym pędzie. Na horyzoncie na tle wczesno porannego, sinego nieba, majaczył się dumnie komin elektrociepłowni. Majestatycznie górując nad budynkami wokół puszczał pary dymu, jak ogromne cygaro. Wschodzące słońce eksponowało biało czerwony tułów sprawiając wrażenie jakby totalnie nie pasował do tła na jakim się przedstawiał.

W okolicach przeprawy mostowej na Grota Roweckiego, wśród slimaków ginie zapomniany przez metropolię kościółek. Otoczony zewsząd drogami jest tak spłoszony osamotniony i odcięty od swoich naturalnych włości.



Z dojazdowej i wlotowej droga zmieniła się pod moimi kołami w chodniki i śnieżko chodniki śródmiejskie. Tysiące kilometrów po głównych ulicach stołecznej metropolii sprawiły, że dwa lata temu przerzuciłem się na nieco mniej uczęszczane przez samochody chodniki i szlaki o znaczeniu rowerowym. Nie zauważyłem, wielkiego wzrostu czasu dojazdu a zaoszczęściłem sobie nerwów i mogłem cieszyć się z obserwacji ludzi dookoła.

To zaskakujące jak wiele umyka nam gdy gnamy szosami, dwupasmówkami i autostradami. Skupieni na swoim pasie, próbujemy tylko nie zostać zepchnięci do rynsztoku, wpatrzeni w mostek i wycinek pola przed przednim kołem, jedziemy jak w transie. Schemat zamyka nas w kajdany nudy. Światła szosa, uwaga na tych z prawej, uwaga pas do skretu w lewo, znów światła, klakson, wulgaryzmy, i znów asfalt…
Jazda opłotkami, jeśli można tak nazwać to po czym się poruszam w drodze do szkoły, jest z goła ciekawsza. Czasem nie grzeszy, faktycznie dobrą nawierzchnią, jednak ile tam się dzieje! Dziś mknąć wzdłuż Wisły, widziałem wiewiórkę. Zwolniłem aby jej się przyjrzeć. Mała ruda, trzymała w łapkach jakiś orzech, lub łupinę. Susem wskoczyła na ławkę, jakby chcąc bliżej przyjrzeć się mi. Mijając ją uśmiechnąłem się do siebie a kątem oka zauważyłem jak susami znika w koronie, łysych jeszcze drzew.

Zaledwie kilka kilometrów dalej minąłem budowę metra. Dwóch robotników siedziało na żelbetowym, oświetlonym promieniami słońce, świeżo wybudowanym cokole. Obaj jedli śniadanie. Pieczołowicie zrobione przez ich zony, kanapki i termos z ciepłą herbatą. Prosta rodzajowa scenka a tak niesamowicie, zbliżająca nas do tych dwóch jegomościów.

Przeciskając się pomiędzy ciasnymi i zaniedbanymi uliczkami okolic Domaniewskiej, postępu i Cybernetyki rozmyślałem, jak kiedyś wyglądała ta dzielnica. Dookoła nowe biurowce i oszklone zimne kolosy. Auta zaparkowane gdzie popadnie i tylko uliczki zdezelowane od kół zionęły dawnymi czasami. Na końcu ulicy Postępu, jakby zgodnie z nazwą, postęp się kończył. Zajezdnia Woronicza i stare o kilkanaście lat tramwaje oraz tereny przemysłowe jeszcze nie do końca wchłonięte przez inwestycje korporacyjne, dawały obraz wielkiego kontrastu jaki jeszcze można zaobserwować w naszej Stolicy.


Czasemg dzieś tam w środku siebie czuje, że chciałbym cofnąć się w czasie. gdy mniej było pojazdów a klimat w stolicy był inny, gdy ludzie kupowali w zieleniakach na bazarach a wszystko było takie jakieś wolniejsze serdeczniejsze...





Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,