Wpisy archiwalne Sierpień, 2012, strona 3 | Księgowy
Wpisy archiwalne w miesiącu

Sierpień, 2012

Dystans całkowity:1633.64 km (w terenie 3.00 km; 0.18%)
Czas w ruchu:08:15
Średnia prędkość:16.16 km/h
Liczba aktywności:27
Średnio na aktywność:60.51 km i 2h 45m
Więcej statystyk

Bieszczady dzień 7 || 92.00km

Wtorek, 7 sierpnia 2012 · Komcie(3)
Kategoria Wyprawa
Od rana gdy tylko ruszamy z noclegu daje się odczuć wielki wiatr. Nie był to silny, czy porywisty wiatr, to był zajebiście silny i zajebiście porywisty. Na niebie białe obłoczki a boczny podmuch dosłownie wypycha nas z drogi. Nie jechałem już dawno, o ile wogle miałem okazje dotąd jechać, w takich warunkach. Jak na jakiejś Islandii! Dmucha tak, że jedziemy pochyleni w lewo. Gdy mija nas tir z przeciwka łapiemy pobocze. Droga na Hrubieszów jest naprawdę trudna technicznie!

W Hrubieszowie odnawia się kontuzja Ahillesa z dnia poprzedniego. Silny wiatr powoduje, że aby 15km/h jechać trzeba nieźle cisnąć. Od tej pory droga zmienia kierunek i jedziemy w lewo skos, czyli wiatr mamy już nie z boku a w lewe ramię od przodu. Nie wiele pamiętam z tego odcinka, jechalm jakos tak wpatrzony w kolo Agi albo w białe pasy. Trochę ja prowadzę, trochę ona. Do Chełma wjeżdżam ostatkiem sił… noga boli? Nie ona napierd… Na obiad ide jak kaczka albo kulawa gęś. Decyzja zapada… dalsza jazda jest wykluczona, szkoda zdrowia.

19:14 odjeżdzamy do Warszawy osobowym z Chełma…

Galeria:


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Bieszczady dzień 6 || 171.14km

Poniedziałek, 6 sierpnia 2012 · Komcie(0)
Kategoria Wyprawa
To jak spałem tej nocy mógłbym pominąć, ale nie pominę. Spałem tragicznie. Nie wiedzieć czemu mimo zmęczenia, nie mogłem usnąć. Ciągle wydawało mi się, że ktoś idzie, później gdy już trochę psychika się uspokoiła i włączyłem MP3 jakoś nie mogłem usnąć. Ani miejsca sobie znaleźć ani spać, no szlak mnie trafiał, bo żaden bok do spania nie był odpowiedni a oczy jak na złość się nie zamykały. Wreszcie zadzwonił budzik i wybiła 5:55 można było wreszcie rozpocząć normalnie dzień.

Po poprzednich dwóch dniach, jechało się nawet nieźle, choć od rana odczuwałem lekko zmęczenie jednego z Ahillesów. Im słońce było wyżej tym na dworze robiło się bardziej gorąco! Zaczęliśmy dzień od miejscowości Skopów, gdzie jemy śniadanie. Podjazdy w mojej wsi, wydają się być karkołomne, jakoś nie mogę się rozkręcić a na jednym z nich osiągam furię i katuje się niemiłosiernie wbrew swoim siłom jadąc prawie 15km/h. To jak się później okaże będzie skutkować głębszymi konsekwencjami.

Kilometry wpadają nie wiedzieć kiedy an zasługa jest sprzyjający po raz pierwszy od wielu dni wiatr w plecy. Zdobywamy Jarosław i dalej przesuwamy się ku górze. Wiatr w plecy to zarówno pomoc jak i udręka. Zdziwi to pewnie nie jedna osobę, jednak jak z nieba jest żar a wieje ci w plecy czujesz się, jadąc jakby nie było żadnego wiatru.

Efekt jest taki, że prędkość jest 23km/h ale upał odczuwa się w dwójnasób. Robimy regularne postoje, ale nie ma jak i gdzie się ukryć przed słońcem. Trasa na Bełżec, to dość malowniczy odcinek z lekka dawka tirów. Jedzie się w miarę przyzwoicie, jak na te rejony a ruch jest do wytrzymania.

Bełżec 70km, Bełżec 50km… Bełżec… Powoli daję się we znaki nuda długiego odcinka. Bełżec 8km… BEŁŻEC!
Szybkie zakupy i w Prawo na Hrebenne a w Lubyczy Królewskiej ku Północy!
Jestem na końcu świata! Wokół tylko pola, słaby asfalt i takie poczucie, jakby za chwile miała wyrosnąć spod ziemi tabliczka „koniec Polski”. Wsie dawno nie widziały rozwoju cywilizacyjnego, ludzie jacyś tacy wydają się stłamszeni a jednocześnie gdzie nie spojrzeć czuć i widać biedę. Mijamy szeregową zabudowę a przy niej siedzące dzieci na jakichś zdezelowanych rowerkach, w rowie jakichś dwóch ludków rozprawia o byle czym. Niby obraz typowej polskiej wsi, ale….

Jedziemy i jedziemy a słońce pali bez końca, bez końca pali słonce i słońcu nie ma dziś końca.
Do Łaszczowa docieramy gdy wielka żarówka już przygasa, jedzie się lepiej, ale daje się odczuć dystans. Noga boli gdy staje na pedały, jadę więc zachowawczo jedna tylko pedałując a drugą, tylko przesuwam pedał. Koślawo to idzie a prędkość już nie powala, jednak inaczej jedzie się naprawdę boleśnie. ,

Tyszowce – ostatnie 10km do tego miasta to po prostu katorga, nie mogę już jechać a chód sprawia mi ból, za Tyszowcami udaje nam się znaleźć nocleg w zajeździe. 171km zaliczone, Agnieszka ustanawia rekord z sakwami, ja natomiast czuje, że kontuzja jest dość spora.


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Bieszczady dzień 5 || 138.51km

Niedziela, 5 sierpnia 2012 · Komcie(1)
Kategoria Wyprawa
Pakowanie i Szykowanie i czas opuścić Bieszczady. Przez Kalnice i przez szutry przecinamy bieszczadzką obwodnicę mega skrótem. Zyskujemy dzięki temu prawie 60km zapasu. Droga z sakwami po szutrach jest jednak karkolomna, trasa podobna do tej z poprzedniego dnia a do tego mega upał i luźne kamienie pod kołami. Trasa jest to techniczna droga nadleśnictwa i dodatkowo oznaczona jako szlak rowerowy.

Nie wiesz jak zrobić drogę rowerową? Nic prostszego postaw znak, że to właśnie jest szlak rowerowy! I starczy! Infrastruktury brak, pod kołami kamienie szuter kurzy się. Jest… PIĘKNIE. Ten odcinek naprawdę mi się podobał. Był cholernie trudny, bo dla traktora taka droga po 11% w białym pyle to nic, jednak rowerem to było całkiem spore wyzwanie. Naprawdę było fajnie. Tym większa satysfakcja, że na odcinku szutrowym mijamy grupkę rowerzystów a`la lokal`s dress którzy bez koszulek a niektórzy nawet i w koszulkach, łapią mega napinke aby nas doścignąć. Ku ich totalnemu zaskoczeniu po tym jak ich mijamy na biegach oscylujących w 1x3, nie udaje im się nas wyprzedzić, mimo iż nie maja bagażu a my mamy cały komplet! Na którymś z podjazdów zostają gdzieś w tyle aby potem chyba sobie całkiem odpuścić pogoń za nami.





Wyjeżdżamy z Bieszczad w Kierunku Soliny i tam jemy obiad. Zapora widziana w dzień bez deszczu wydaje się jeszcze potężniejsza. Gdy byłem tu z Cimanem chyba ponad rok temu, lalo się z nieba a całość spowijała Mgła. Teraz nadrabiam stratę. Następnie przez Myczkowce, kierujemy się na Uherce Mineralne. Jedzie się ciężko, ale tego dnia osiągamy rowerami ponad 98 kilometrów. Niestety nie udaje nam się znaleźć noclegu, ludzie mimo, że mają piękne domy, dobrze wykoszone trawniki odsyłają nas ciągle do kogoś innego i w końcu gdy zapada zmrok decydujemy się nocować na dziko na jakiejś zarośniętej drodze koło pola w odległości 300m od drogi.


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Bieszczady dzień 4 || 98.34km

Sobota, 4 sierpnia 2012 · Komcie(0)
Kategoria Wyprawa
Dzień ulgi dla nóg, w sensie obciążeniowym. Gdy rano ruszamy na wycieczkę bez bagażu, daje się odczuć, że rower szybciej jedzie. Po śniadanku koło sklepu, ruszamy w kierunku na Ustrzyki Górne.

Od razu na dzień dobry, mamy przepiękny podjazd. Jest przecudnie. Słońce świeci, ale jakoś tak lżej się pedałuje. Do Ustrzyk jedziemy w nadziei na znalezienie bankomatu. Jakie jest jednak nasze rozczarowanie kiedy okazuje się, że Ustrzyki to tylko lichy zakręt drogi z dwoma barami i kilkoma straganami. Totalnie przereklamowana miejscowość moim zdaniem. Ceny w sklepach to już totalna porażka. Za butelkę 1,5 litra coli dwa batoniki i jagodziankę daliśmy 14zł! Brak bankomatu to dodatkowy kłopot bo nie mamy kasy na opłacenie noclegu. Pan w sklepie podpowiada nam jednak, że w :Lutowiskach jest maszyna do pieniędzy i tam też się udajemy!

Nasyceni gotówką, po zakupach kierujemy się na centralne Bieszczady. W Dwerniku spotyka nas Burza, która równie szybko odchodzi jak przyszła. Im dalej w głąb regionu tym piękniej. Trasa z dala od zgiełku i masy ludzi. Znak „droga nie remontowana na długości 7km” jest przypieczętowaniem moich marzeń o tym regionie! Nie ma tłumów w klapeczkach, dziuń w koszuleczkach na ramionkach i masy rozwrzeszczanych i rozbestwionych dzieciaków, ciągnących rodziców do każdego straganu z drewnianymi ciupagami!



Droga zmienia się z asfaltowej w dziurawo-asfaltową aby później przejść w szuterek! Szuter z kamieniami i luźnym żwirkiem. Droga wiodła wzdłuż Sanu a my podążaliśmy malowniczymi ścieżkami zakręcając przepiekną pętle w centrum, tego urokliwego regionu.

Ostatni odcinek, powrotny, był już karkołomny. Odbiliśmy w Lewo zostawiając rzekę i musieliśmy pokonać przełęcz. Nie była to wysokościowo wysoka górka, jednak stan drogi, jej nachylenie sięgające sporo ponad 11%, powodowały, że jechało się naprawdę ciężko mimo tak niewielkiego bagażu.


Zakończeniem dnia była gotowana kukurydza z kiełbaską na kolację! Mniamć!




Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Bieszczady dzień 3 || 107.29km

Piątek, 3 sierpnia 2012 · Komcie(0)
Kategoria Wyprawa
Wyjazd z Noclegu, godzina dziewiąta. Jest troszkę późno, ale mamy w głowie, że Bieszczady tuż! Tak nam się wydawało, szkoda tylko, że nie mieliśmy pełnej świadomości, że nie SA one wcale tak blisko.

Początek dnia to również pienny zjazd! Wdrapaliśmy się jeszcze pół kilometra na szczyt góry gdzie był nocleg, i asfaltówka rodem z UNI mknęliśmy stromymi wirażami w doł. Droga dawniej będąca szutrówka, teraz była szybkim odcinkiem pełnym malowniczych domków w około. Trzeba było pilnować się na zakrętach bo po pierwsze były dość ostre, a po drugie dość „ciasne”. We wsi Klimkówka wracamy na trasę główną a przy jednym ze sklepów, nazwijmy je „średnio-formatowymi” jemy śniadanie. Dookoła zgiełk, ludzie od rana tłumnie biegną na zakupy, wózki szurają a dzieci płaczą o słodycze. Jedynie my skryci w cieniu, siedząc, obok przepięknych rowerów, wzbudzamy zazdrosne spojrzenia. Śniadanie koło marketu! To jest to co sprawia, że wyprawa jest udana!
Rymanów – z tego miasta pamiętam tylko potężny i stromy a jednocześnie krótki podjazd. Zaraz za miastem, jest ostro w dół i robi się dalej faliście, jednak „miejski pagórek” góruje nad okolicą.

Zjeżdżamy z krajówki na trasę w kierunku bezpośrednio na Komańczę. Tu zaczyna się najtrudniejszy odcinek tego dnia. Jedziemy małymi wioskami, gdzie usiana jest cała masa podjazdów większych i mniejszych, a na domiar złego upał z nieba próbuje się nas rozpuścić. Nie wiem, albo i nie chcę wiedzieć ile stopni było w słońcu. Jest koszmarnie! Jedziemy po płaskim 10-12km/h a na rękach, placach głowie, czuje jakby ktoś przykładał mi nagrzewnicę przemysłową. Dodajmy do tego prawie zerowy wiatr, który kryje się gdzieś za wzniesieniami i odkryte polne przestrzenie. Jest naprawdę ciężko!

Drogę rekompensują nam jedynie, przepiekne krajobrazy. Czuje się, że wkraczamy w obszar Bieszczad. W Płonnej na szczycie jednego z podjazdów napawamy się przepieknymi widokami i chłoniemy delikatne powiewy wiatru.

Osobliwością w tym rejonie, jest Barszcz Sosnowskiego. Rośnie sobie tuż przy drodze w zasięgu dosłownie dwóch metrów. Nie jest to jednak jedna czy dwie rośliny a cała masa wielkich na ponad dwa metry, łodyg z silnie rozwiniętym kwiatostanem!

Barszcz tego gatunku to bardzo silnie trująca roślina a poparzenia jej liśćmi mogą prowadzić nie tylko do bolesnych bąbli, ale pozostawić również blizny. Roślinę można a nawet trzeba niszczyć, jest dość ekspansywna i szybko się sieje. W okolicy widzimy jednak, że nie wiele sobie ludzie z tego robią, bo na jednym ze zboczy rośnie dosłownie całe pole tego kwiatu.

W Komańczy, zmordowani upałem decydujemy się na obiad pod mostem kolejowym. Spotykamy tam również sakwiarza, jedzie z czarnymi Skawami w kierunku na Ustrzyki. Rozmawiamy chwilę, opowiada, że prawie 9 dni wcześniej ruszył z Wrocławia. Nie wie ile kilometrów zrobił bo nie miał licznika. Żegnamy go a ja wracam dokańczać sprzątanie po obiedzie. Tego dnia jeszcze mijamy go a później spotykamy raz jeszcze w okolicy drogi na Wołosate.

Droga do Cisnej jest monotonna i nie wiele mogę o niej napisać. Zmordowani upałem jedziemy, aby jak najszybciej znaleźć się w miejscu, gdzie mamy nocleg. Nie zmiennie jednak Bieszczady oczarowują swoim urokiem. Gdy przed samą Kalnica robi się chłodniej wreszcie w 100% możemy nacieszyć się ich urokami!


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Bieszczady dzień 2 || 138.47km

Czwartek, 2 sierpnia 2012 · Komcie(1)
Kategoria Wyprawa
Wstajemy względnie wcześnie, aby słońce nie przypaliło nas o poranku zbytnio. Drogą na Lipnicę Murowaną, kierujemy się na wschód. Jedzie się dość dobrze, choć od rana strome podjazdy nie daja nam spokoju. Bywa po 8-10%.

Jest dość trudno, bo temperatura zdaje się rozkręcać z każdą chwilą, czego nie można powiedzieć o nas. My ludzie nizin Mazowieckich nie wiemy co to znaczy jechać pod górę! W Zakliczynie, przecinamy trasę, którą jechaliśmy rok temu do Krynicy. Do gromnika, podjazd i przerwa na regeneracje i zakupy. Ha w całym tym zamieszaniu, okazało się, że nie zabraliśmy z domu ani łyżek, ani widelców ani nawet scyzoryka! Kupujemy więc trzy łyżki i mały nożyk do obierania kartofli – nawet całkiem ostry! Od tej pory mamy czym smarować chleb, a kajzerki na śniadaniu nie musimy rozrywać na pół, tylko możemy je przekroić;)

W Biecz`y wyjeżdżamy na Krajówkę nr 28 i dalej podążamy nią tranzytem. Mimo godziny popołudniowej jest dość ciepło, żeby nie powiedzieć upalnie. W Jaśle troszkę oddechu i przerwa. Do Krosna znów Tranzytem, aby na rynku zjeść frytki. Chciałem Royal Burgera z pod parasolki, ale pani oznajmiła, że nie ma. Piwa za to mieli pewnie jeszcze z zapasem…. A jak człowiek zjeść chce, to nie ma! Ech…

Dzień ma się wolno ku końcowi a my pedałujemy miarowo trasą na Iwonicz. Szukanie noclegu kończymy już o zmroku. Oczywiście jak to bywa u nas w standardzie, nocleg jest na szczycie przeogromnej góry, na która wdrapujemy się prawie 11% asfaltowym podjazdem. Ja nie mam pojęcia, jak oni tam egzystują zimą. Najważniejsze, że mamy gdzie spać i miejsce aby się umyć. Warunki są troszkę rodem z lat 70-tych, a toaleta daje wiele do życzenia, jednak nic to! Wyprawa to przygoda, choć pewnie nie jeden z was nie nazwałby tego wyprawą, bo i jak to? Spać po kwaterach? Bez namiotowania, bez gotowania zupy! Hańba. Może i hańba, ale raz na ruski rok można sobie pozwolić na odrobinę rowerowego luksusu! A co!


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Bieszczady dzień 1 || 70.01km

Środa, 1 sierpnia 2012 · Komcie(0)
Kategoria Wyprawa


Wyprawy na ogół się planuje, przygotowuje się je pieczołowicie przegląda strony i sprawdza co i gdzie warto zobaczyć. U nas wyjazd w tym roku był nieomal przeciwnością tego wszystkiego. W ciągu tygodnia kupiliśmy bilety, zarezerwowaliśmy jeden nocleg i postanowiliśmy zdobywać Bieszczady.

W Środę rano kiedy obudził nas budzik, krzątaliśmy się po domu w jakimś totalnym nieładzie. Niby wszystko było spakowane, ale ciągle ktoś coś cos dorzucał. Kiedy pojechaliśmy na pociąg wycieczka zaczęła się na dobre! Pierwsze problemy pojawiły się w metrze, gdzie kapelusz położony na sakwie przy wsiadaniu do wagonu kolejki postanowił wybrać wolność i wypadł pod pociąg. Musieliśmy już wejść, bo tłum był o poranku niemiłosierny więc o cofaniu się i ratowaniu kapelusika nie było mowy.

Na Wilanowskiej, przy parkingu Polskiego Busa, również były tłumy, podczas pakowania rowerów zniecierpliwiony bagażowy oddał nam we władanie ciasny luk, gdzie znajdowala się opona zapasowa i stwierdził obojętnie: „musicie się tu zmieścić, nie wiem… trzeba było jechać kiedy nie ma sezonu urlopowego…” – super, dzięki za dobre rady! Pewnie proponujesz pan zimę? Doskonały pomysł na wyprawę!

W Krakowie wylądowaliśmy o czasie. Już z okien zobaczyliśmy Ttin, czekająca na nas. Wypakowywanie zaczeło się oczywiście od Hordy wygłodniałych turystów, łapiacyhc swoje bagaże jak sępy. Gdzieś w tym całym zamieszaniu, wyjmowaliśmy rowery, karimaty i… nasza karimata zniknęła. Nowa mata Agi, wyparowała tuż obok nas. A wyjmowaliśmy ja z autobusu! Ktoś albo nieumyślnie, albo z premedytacją zarabał nam ją dosłownie z przed nosa.

No to mamy już 2 straty, kapelusz i karimata!
Ttin, wyprowadza nas z miasta na pół terenowo, na pół miejsko. Są ścieżki rowerowe i niesforni piesi, których wyganiamy na chodnik spod kół.
Wyjazd z Miasta jest sprawny i za to serdeczne podziękowania dla naszej sakwiarskiej koleżanki! Gdyby nie ona, nie udało by nam się takimi ciekawymi i podmiejskimi uliczkami opuścić Krakowskiej metropolii.

W Wieliczce zabawiamy tylko Chwilę, nie ma nic godnego uwagi. Nie ma przede wszystkim żadnego sensownego baru na napełnienie żołądków. Udajemy się dalej więc, i po drodze zatrzymujemy się na obiad. Wyprawa, hmmm powiedzmy wycieczka. Mamy kuchenkę, ale jakoś w Polsce nie ciągnie nas w tym upale do gotowania sobie gdzieś w cieniu makaronu i zupy.

Obiad wciągamy na raz i ruszamy dalej w kierunku na Gdów. Dalej przez Zagórzany, Łapanów i Muchówkę udajemy się w Polskę. Za Muchówką w przesympatycznej agroturystyce, znajdujemy miejsce na nocleg. Pani nie ma wolnych pokoi, ale pozwala się rozbić tuz obok pola malin z zastrzeżeniem, żeby skubać sobie malinki do woli! Tak tez czynimy.

Przypieczętowaniem dnia jest głuchy trzask łamanych okularów w namiocie. Aga wykańcza swoje decathlonowe. Zausznik, nie ma szans z potęgą kobiety zmęczonej! Zwyczajnie zamotały się pod śpiwór i poległy w boju!

Galeria będzie pod ostatnim dniem - to info dla cierpliwych i tych mniej cierpliwych czytelników!


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,