Wpisy archiwalne Grudzień, 2013, strona 3 | Księgowy
Wpisy archiwalne w miesiącu

Grudzień, 2013

Dystans całkowity:1088.20 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:07:28
Średnia prędkość:20.37 km/h
Liczba aktywności:32
Średnio na aktywność:34.01 km i 7h 28m
Więcej statystyk

Do pracy 36 - Środa średnia || 22.53km

Czwartek, 12 grudnia 2013 · Komcie(0)
Kategoria Do pracy!
W środę, jak to w środę jesteśmy w trudnym położeniu, zmęczeni polową tygodnia i przygnębieni kolejna połówką do przepracowania. Dodajmy do tego zamieszanie w rpacy związane z - pracą, daje nam to obraz rozgardiaszu.

W dziale były mikołajki, od progu dewotki gdakały że trzeba prezenty kłaść, że trzeba "tam tam" stawiać i wszystkie ćwierkały podekscytowane jak nieboskie stworzenia. Mikołajki się odbyły, oczywiście w atmosferze "przecukrowanej u wymuskanej uprzejmości wszystkich dla wszystkich". Nie obyło sie, tez bez rytualnego chodzenia pomiędzy stanowiskami i słów: "co dostałaś/eś". W każda torbę trzeba było zajrzeć obejrzeć pomacać kto co dostał. A najlepsze było to, żeby od razu wyrazić sobie miedzy sobą, że ten temu to czy tamto fajne kupił. W ten sposob bez potrzeby wiedziałem kto komu co kupił i czy "im/jej/onej/owej" sie to podoba czy nie. W dobrym tonie było wyrazić oczywiście dobra opinię a tą niepochlebna wyrazić, miedzy sobą w tzw kuluarach. Na tyle mało dyskretne te kuluary, że wystarczylo udawać, że się rpacuje a już wiedziałem, że pani Monice podobało się coś, a za chwile jak koleżanka wyszła wiedziałem już, "ale tandetę jej kupili, a to srebro to pewnie tylko powłoczka, zetrze się. "

Tego dnia była też faza na wróżenie obrączką na sznurku płci dziecka... oczywiście podczas przerwy obiadowej całe stado "kurek" się zleciało i w gronie wzajemnej adoracji i roześmiania i uwielbienia, wróżyły sobie (a od koleżanki z innego działu w ciąży) zaczęły. Bo to przecież "działa". Na dowód wystarcza słowa wróżącej, że u niej jak wróżyła to każdemu się sprawdziło. No paranoja na kółkach, każda brała wynik wróżby tak do serca, jakby to było co najmniej "usg przyszłości". A żadna (poza wcześniej wspomnianą) nie jest w ciąży. No ale całe szczeście wie, już że pokoik musi na dziewczynkę lub chłopca szykować... co za ulga...

Za mało leadów, za mało, za mało, za mało, za wolno, za bardzo mało, za mało ...
I tak można by rozprawiać o moim pozostałym dniu jaki mi mijał w akompaniamencie uszczypliwej przełożonej, której wyjątkowo się nudziło, po tym jak już obejrzała wszystkie prezenty i poznała płeć nienarodzonego dziedzica. Miała czas i nudząc się co jakiś czas czepiała się nas z kolega - siedzących najbliżej jej biurka.

W domu pyszne pierogi i szybko do łóżka spać, bo ilość wrażeń była przytłaczająca!


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Do pracy 35 - Wtorek trudnych chwil. || 22.53km

Czwartek, 12 grudnia 2013 · Komcie(0)
Kategoria Do pracy!
Nadrabiam wpisy, więc proszę o wyrozumiałość dotyczącą ich treści. Dołożę wszelkich starań, aby ich zawartość nie była lakoniczna, choć przyznam, że dawno takiego zrytego tygodnia nie miałem w pracy.

Już od rana dzień postanowił być dla mnie uszczypliwym. Zaczęło się od mrozu a potem było tylko "Weselej". Nocno-poranne wyjechanie przy -6 było, mimo chłodu dość orzeźwiające. W pociągu tłok jak dawno nie było i standardowe problemy przy wysiadaniu... Podróż umilała mi para dwojga ludzi piorąca swoje brudy na siedzeniu obok mnie. nie krzyczeli głośno, ale na tyle donośnie rozmawiali, że pewnie pół pociągu ( a przynajmniej ta część bez słuchawek w uszach) słyszała, że:
"on z jakimiś dziwkami chodzi na siłownie"
"a ona mu regularnie telefon przegląda"

W pracy było ciężko. Nie mogłem rytmu złapać, a agresja jaką wzbudzali we mnie klienci i niechęć do uprzykrzania się ludziom przez telefon, była dziś wyjątkowo wysoka. Efektem była niska nota "leadów" jakie przekazuje codziennie do innych sprzedawców i bardzo niski poziom zadowolenia personelu przełożonego.

Wyszedłem z pracy z watą w głowie... mózg z waty i sił brak. Poddałem się i wróciłem pociągiem. A zamiast grzecznie jechać do domu i jechać później drugi raz z po Agnieszkę, poczekałem u niej - drzemiąc na zapleczu i czytając gazetkę z empiku - do 19ej


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Do pracy 34 - Dookoła, całkiem ciekawie! || 38.28km

Poniedziałek, 9 grudnia 2013 · Komcie(2)
Po długich leniwych 9 dniach odpoczywania i rowerowa ni wróciłem do pracy. Dojazd poranny nie zapowiadał się wesoło, bo poprzedniego dnia wieczorem śnieżyca a w nocy przeszła w deszcz. Nie wiadomo było więc do końca jak ułoży się poranek i w sumie na 80% stawiałem na rower, ale w razie ewentualnej ulewy porannej, miałem zdecydować się na autobus. Los mi sprzyjał, bo rano była tylko delikatna mżawka i można była jechać.
Źle się wstawało, mimo, że budziłem się kilka razy w nocy i spałem bardzo niespokojnie. Podświadomie bałem się zaspać, kiedy jednak budzik zadzwonił potrzeba było kilku drzemek aby mnie obudzić. Udało się i pojechałem.
W oczy bardzo rzuciło się to, że noc zrobiła znów krok na przód. W SKM o poranku nadal ciemnica i utrzymuje się az do trasy przed Choszczówką, gdzie zaczyna szarzeć i rozjaśnia się. To smutne, bo miałem wrażenie, że już ciemniej nie będzie, a tu zaskoczenie. O ile jednak przyjemniej będzie obserwować później jak dnia przybywa! Ha ;D Szkoda tylko, że to dej zwyżki jeszcze kilka miesięcy.
W pracy sporo zaległości, musiałem odgrzebać się z niepozałatwianych spraw, i musiałem nadrobic zaległości w tym co się wydarzyło w firmie aby móc pracować normalnie. Oczywiście szał świąteczny już się zaczął i nie objawia się on tylko w szczycie paczkowym tylko w zachowaniu samiczek w moim otoczeniu. Dewotki gdaczą i drapią pazurkami co jakiś czas jakaś coś przyniesie bo coś kupiła dla „swojego” zwanego często również „starym”. Dla dzieci to już kupują co się da, jednocześnie utrzymując – że te dzieci takie rozpuszczone wszystko mają. Nie przeszkadza to jednak w zakupie kolejnej gry dla 8 latka itp…

Po pracy wystrzelam szybko. Już 16:05 mam odpięty rower i jestem chętny na jazdę. Jedzie się z wiatrem i przyjemnie, mimo, że cała ulica stoi. Jako, że Agnieszka ma do 19ej dziś, postanawiam się posnuć po Warszawie i przeprawiam się rpzez Wisłę. Ląduje na trasie WZ i starym mieście. Jedzie się zacnie bo ciągle sporo powyżej 20km/h. Przez Starówkę przetaczam się do il Powązkowskiej gdzie ścinam łukiem do dzielnicy Bemowo. Mijam swoje dawne rejony pracy koło ALior-Banku na Reymonta i jadę do Conrada do Młocin. Tam już ścieżkami rowerowymi przeprawiam się przez most Północny i dalej przez opłotki Tarchomina docieram do Jabłonny.
Dzisiejsze pedałowanie dało w sumie 28km powrotu do domu a z porannym dojazdem prawie 38,78 czyli piękna liczba, jak na plan dobicia do 13 tysięcy w tym roku. Liczba rośnie a i ilośc km do zrobienia, maleje. Jestem dobrej myśli, choć wszystko w dużym stopniu zależy od pogody!

No i zaraz jadę po Agnieszkę więc kolejne 10km wpadnie :D


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Lodowe piekło || 48.87km

Niedziela, 8 grudnia 2013 · Komcie(1)
Kategoria Na Zaborze
Ostatni dzień urlopu. Ostatni dzień i jak zwykle był piękny od rana. Jak na złość, kiedy miałem wolne pogoda postanowiła z Ksawerym pójść w tan a jak kończy mi się wolne to się robi ładnie. No i co? Oczywiście nie mogłem pozostawić tej zniewagi pogodzie i postanowiłem ją wykorzystać.
Brzmi dwuznacznie, ale było bardzo prozaicznie – poszedłem na rower. Plany na ten dzień zakładały jazdę na północne Mazowsze do Rodziny po mięsko. Zima i okres przedświąteczny to czas radości dawania prezentów ubierania choinek i… umierania świnek. Barbarzyńsko łomocze się je i ukatrupia aby Księgowy mógł mieć schabowego. Nie jestem jakimś sadystą, ale wegetarianinem też nie potrafię być. Próbowałem raz, przez… jeden weekend;) Nie da się i już!
Wracając do sedna sprawy, po tym jak moje oczy przyzwyczaiły się do światła, wstałem na nogi i wraz z Agnieszką zjedliśmy śniadanko. Od rana słoneczny dzień ładował mnie jak jakaś bateria. Czułem eksplozję endorfin i dawno nie odczuwalną radość z tego, że ruszę się z domu.
Pierwszy odcinek poprowadził nas do Chotomowa, wyszliśmy znów troszkę za późno i ledwo udało nam się zdążyć na KM do Studzianek. Xavier jeszcze się zapodział gdzieś i dmuchał nam w dzióbek. Dojazd jednak udał się i ledwie wdrapaliśmy się na peron i dążyliśmy 27 razy zrobić wdech i wydech – gdy przyjechał pociąg.
Na miejscu pyszny obiad u Teściowej. Po obiedzie zabrałem do dwóch sakw mięso i ruszyłem w to słoneczne popołudnie z wiatrem do domu. Droga przez wioski była pusta i sucha a lekko zmarznięty śnieg po bokach drogi przesypywał się gdzieniegdzie. W słońcu miejsca, gdzie nawiało śniegu dzień wcześniej lekko zamarzały. Po minięciu Studzianek sytuacja się zmieniła. Za wsią Krogule zaczął się koszmar!

Tak oblodzonej drogi, dawno nie „ujeżdżałem”. Na takim odcinku opony z kolcami naprawdę by miały co robić. Jako przykład – pożyczę zdjęcie od Ola oraz od wujka google. Asfalt wyglądał dokładnie tak jak na tym zdjęciu kolegi droga leśna. W ciągu prawie 7,5 kilometra jechałem z duszą na ramieniu.


Testowałem techniki jazdy po lodzie najróżniejsze. Pierwszy etap lodowiska, stanowiła droga z koleinami. W słońcu dnia spływająca woda wypełniła koleiny i z radością zamarzła. Ten odcinek jechałem 17km/h z przekonaniem, że warstwa lodu jest bardzo cienka (jak opłatek) i nie stanowi zagrożenia. Zagrożeniem nie była, jak się okazało, jednak woda zmarznięta w koleinach, a same koleiny. Ich brzegi wygładzone przez słońce i topniejącą ciecz stały się jak rynny. Za nic nie dało się z nich wyjechać. Jedna z prób opuszczenia szlaku wytyczonego przez te śmiercionośne tory – nieomal zakończyła się przyziemieniem.

Drugi rodzaj lodu jaki spotykałem był to lód, całkowity. Cała powierzchnia drogi pokryta była śniegiem zmienionym w lód. Był biały pod spodem i brudny a na wierzchu pieknie wyszkliła się warstwa szklanki. Tu jechałem już 12km/h i czasem po „trawniku” nie dało bowiem rady nawet podeprzeć się tu nogą o „asfalt?”.
Największym zagrożeniem tego odcinka, poza oczywiście lodem, były auta, których kierowcy totalnie nie potrafili zrozumieć tego, że jadę środkiem pasa nie dlatego, że lubię, tylko, że im bliżej na bok to większa szklanka. Nie obeszło się bez klaksonu i wyprzedzania na gazetę. Podziwiam ich lekkomyślność, bo dla mnie na takiej drodze jazda 40km/h byłaby już brawurą, a oni spokojnie po 60-70 mnie mijali.

Kilka momentów wystrzału adrenaliny miałem, kiedy podczas zmiany nawierzchni lodu pod kołami nie czułem przez chwile dokładnej trakcji kół i tył zaczynał uciekać. Ratowało mnie chyba jednak to, że rower był równomiernie i dość dobrze obładowany. Jego toru jazdy, siła bezwładności nie zmieniała tak szybko z równoległego na poprzeczny. Nie potwierdzono tego zjawiska naukowo, więc nie próbujcie jechać po lodzie 17km/h z załadowanymi sakwami, z przekonaniem, że wami nie trzepnie o ziemie – no chyba , że macie kolcowane opony. Mi się udało, ale czemu? Pff? Nie wiem.

Z radością opuściłem lodowe piekło i wjechałem na drogę do Dębego. A dalej już poturlałem się suchym kołem do Legionowa, a dalej do domu do Jabłonny.


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Męczennik na rowerze - Czyli pożegnanie Ksawerego || 77.87km

Sobota, 7 grudnia 2013 · Komcie(0)
Kategoria Pojeżdżawki

trasa

Na wycieczkę ruszam rano. Wstawanie nie jest łatwe, ale w końcu, dzięki motywacji Agusi, idzie mi i staje na nogi. Ubieramy się i ruszamy do miasta. Plan? Nie ma planu mam odprowadzić ją do pracy i pojechać po wędlinę.
Po nocnych opadach śniegu i wczorajszej gołoledzi w okolicach lasu pozostała biało-szklana rozjeżdżona i przymarznięta warstwa lodu i śniegu. Przy wyjeździe na ulicę Kwiatową z lasu, łapie a łuku lekki poślizg i cudem omijam wielką kałużę. No czysta profeska z tym driftem na lodzie nie położyło mnie jeszcze tej zimy ( do czasu) ;)

W mieście – makabra na ścieżkach lód i resztki śniegu. Odprowadzam Agnieszkę do pracy i ruszam na miasto kupić wędlinę. Nie ma ludzi jeszcze na dzielnicy, więc się kręci przyjemnie a Piłsudskiego wyjątkowo pusta jak na Sobotę. Po zakupach w planie mam pedałowanie ścieżkami Legionowa przejeżdżam jednak przez przejazd i ulicą Kolejową mknę z wiatrem na Wieliszew. Jadę jak nigdy. Lekkie odlodzenia pojawiają się gdzieniegdzie, ale bagatelizuje to bo prędkość nie spada poniżej 25-27km/h więc jak to się mówi „jakoś przelecę przez to”. Dopóki jadę na wprost nie ma problemu. Na odcinku koło oś Piaski wpadam na ścieżkę i to mój kardynalny błąd. Na jednym z ciasnych oesów tego dziwnego tworu z kostki, tuż za przejazdem kolejowym bocznicy, wpadam w poślizg i ląduje na trawniku. Robie to równie profesjonalnie co świnia w zaprzęgu i z głośnym łoskotem wypadam z trasy.

Jedna kobieta co to szła gdzieś z przeciwka podchodzi i wyjmuje telefon. Myślę sobie, będzie mi zdjęcia robić? Podnoszę się z ziemi a ona do mnie.

- niech pan nie wstaje!
- co u licha? Niemcy? Czołgi? – myślę w duchu i gramole się na nogi podnosząc rower.
- powiedziałam żeby pan się nie ruszał. – ripostuje kobieta zdecydowanym tonem nie znoszącym sprzeciwu. Przez moment nawet poczułem się winny i nawet chciałem znów kłaść się na ziemi, ale nurtowała mnie taka jej złość.
- Spokojnie nic mi nie jest – cedzę „badając jej intencje”.
- Na pewno? - odpowiada stanowczo, niczym nauczycielka sprawdzająca czy zwolnienie z WF to nie fałszywka - Bo jak pan potrzebuje pomocy to ja po pogotowie zadzwonię, mógł sobie pan coś zrobić
- E tam troszkę za szybko w zakręt wszedłem - odpowiadam w sumie zgodnie z prawdą. Nie mam jednak pewności co do stanu zdrowia, bo nic nie boli ale grzmotnąłem mocno. Przez chwile mnie nawet zatkało i powietrza nabrać nie mogłem.

Nie jest uspokojona moimi słowami i patrzy na mnie uważnie. Nie zrażony upadkiem otrzepuje dziarsko do końca i sam sprawdzam, czy nic nie rozwaliłem sobie, ani Śnieżnikowi. Efekt? Nic się nie stało… Polacy nic się nie stało! No to ruszam dalej. Na ścieżce do Wieliszewa adrenalinę postanawiam przełożyć w prędkość. Na tym odcinku osiągam bowiem nawet 35km/h. Jest mi ciepło i przyjemnie, choć momenty „oesów” mam teraz na uwadze w szczególności. Na odcinku od Wieliszewa do Ronda w Zegrzu droga rowerowa jest oblodzona i zaśnieżona. Od mokradełm wyraźnie w nocy biła wilgoć, która osadziła się na ziemi. Leży tez sporo gałązek po wichurze. Jedna większą leżącą w poprzek drogi odkładam na bok.

Do Nieporętu znów z wiatrem i znów ekspresowo. Nie wiedzieć kiedy prześlizguje się do Ryni. Tam porzucam piękny asfalt i skręcam na ”wioski”. Poza sezonem nie jest tam tak pięknie, wyludnione osiedla działkowe i puste przystanie rybackie sprawiają wrażenie opuszczonego miasta. Las śpi, nie ma śpiewu ptaków a rybaków wygnał mroźny wiatr z nad wałów rzecznych.

Pędzę z wiatrem do Zaubic a dalej do Kuligowa, gdzie przelatuje na pełnym gazie. W Józefowie skręcam na Radzymin. Wiatr się zmienia i jedzie się gorzej - dmucha z boku i czasem w twarz. Jest opcja popędzenia na Łochów i Tłuszcz, ale przypominam sobie, że Agnieszka do 13 ej pracuje więc nie chce aby sama w domu siedziała. Decyduje się za Radzyminem zrobić nawrót.

Niestety od momentu wjechania do miasta jedzie się źle. Dmucha, wieje, a brak otaczających lasów sprawia, że prędkość niejednokrotnie spada do 12km/h. 12-15km/h takie prędkości ukręcam jeszcze w mieście, dopiero od Beniaminowa w lasach jakoś nabieram drugiego oddechu i wchodzę na 17.

Powrót się dłuży, i ciągnie jak guma… jeszcze 20km… jeszcze 15… jej dopiero do Białobrzegów dojeżdżam. Wmuszam w siebie kolejne obroty korbą. Nie mam mp3 bo nie planowałem takiej trasy. Nie mam jedzenia i picia, bo nie planowałem takiej trasy… nie mam sił bo... nie planowałem takiej trasy. I tak oto cała nieplanowość obraca się przeciwko mnie. Kusi mnie MC Donald w Nieporęcie, ale czas goni. Chcę jeszcze do domu dojechać i zjeść coś zanim po Age pojadę.
Mijam więc z bólem ten Fast Food mamiony jego zapachami frytury, i toczę się w silnym wietrze do Zegrza. 10km/h 12km/h, rany jak dmucha. Mijam plażę, znów mam obraz ilości kilometrów przed oczami. Orkan w mieście i lesie a na otwartej przestrzeni to inna bajka. Szarpie mną jak jakimś kagankiem na wietrze. Od Zalewu podmuchy są naprawdę silne a mijające auta wcale nie ułatwiają utrzymania równowagi. Ktoś powie: „Z Nieporętu to miałeś rzut beretem”, jasne! Tak się mówi z ciepłego siedzenia przed komputerem patrząc na niebieski ślad na mapie. Ja jednak miałem dużo więcej niż te kilkanaście kilometrów do domu.

Wtaczam się na ścieżkę w Wieliszewie, ten sam wiatr co mnie pchał nią jak rakieta, teraz sprawia, że go nienawidzę. Kiedy w porywach stawia mnie do 8km/h, staje i zbieram siły. Stoję tak a wiatr wieje. Auta raz na jakiś czas mnie mijają, a ja stoję. Ludzi dookoła brak, rowerów brak, tylko ja stoję sobie na ścieżce. Wreszcie wsiadam znów i pedałuje – jest poprawa 11-12km/h. Szaleństwo i demon prędkości – Kuźwa;/

Do legionowa wjeżdżam ścieżką, na oesie gdzie leżałem nie ma śladu po lodzie. Bo ja wiem? Wywiało go? Termometr na liczniku wskazuje 0.5 na plusie. Może temperatura i silny wiatr naprawde wysuszyły lód, zanim wróciłem do domu?
Do domu? Chciałbym, przede mną jeszcze całe miasto do przejechania. Przez os. Piaski tocze się nieomal jak kandydat na prezydenta w USA, dostojnie i na tyle wolno aby każdy mógł mi pomahać. Mam wrażenie, że gdyby ktoś szedł obok, tarasowałbym mu drogę na tym chodniku. Ulicą nawet nie jadę, bo pęd mijających mnie aut, trochę miota, pyzatym, nagłe zatrzymanie się na ulicy, może być źle odebrane przez „przyjaznych” kierowców.
Premia Górska – Wiadukt.

Wtaczam się 5km/h a podjazd wydaje się jak jakaś przełęcz w górach. Nie patrzę przed siebie a to nei dobrze, bo w ostatniej chwili dostrzegam jadącego z przeciwka Emeryta. Gna jak szatan na składaku w dół wiaduktu i z wiatrem. Mijamy się na centymetry a mi adrenalina dodaje kopa.

Do domu wtaczam się zadowolony i zmęczony. Po zdjęciu kurtki siadam na podłodze i opieram się o ciepły grzejnik. Popijając herbatę z sokiem malonowym dochodzę do siebie. To była naprawdę trudna, trasa… Znów wyszło nieprzygotowanie i lekkomyślność. Nie ma tego złego… nie utknąłem w lesie, ale dawno się tak nie umordowałem na tak niewielkim dystansie.


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Dodatki z Księgowej Chatki - Czyli mikołajkowe kręcenie || 18.00km

Piątek, 6 grudnia 2013 · Komcie(0)
Kategoria Pojeżdżawki
Dwu dniowe nieuzupełnianie. Wczoraj pojechałem po Age do pracy a dziś jeszcze dokręciłem z nią na zakupy. W sumie zebrało się troszkę kilometrów, co skrupulatnie dodaje, aby nie było luk. Wszak do 13 tysięcy coraz bliżej. Szkoda, że pogoda do tej 13 tki nie pozwala mi dobić bez przeszkód...

Za oknem zawieja, jutro się gdzieś przejadę, mam nadzieje, że nie będzie mocno ślisko. Dziś bowiem na ulicach przeokropna gołoledź.


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Walka z Orkanem || 37.68km

Czwartek, 5 grudnia 2013 · Komcie(4)
Kategoria Pojeżdżawki
Jak zwykle ambitne plany rozbiły się o rzeczywistość. Zaplanowałem sobie trasę po Kampinosie, jednak zapomniałem wziąć poprawkę na wiatr, z jakim musiałbym się zmagać zanim do owego Kampinosu dojadę.

Nie mogę przebic sie ostatnio przez pewna baerierę psychiczną. COś się we mnie zablokowało. Nie chodzi tu o samą chęć do jazdy, raczej o zadawanie sobie bólu. To ta siła, która pozwala nam jechać dalej nawet gdy jest ciężko, pozwala przełamywać się wewnętrznie i imo odległego celu przeć naprzód.

Orkan zbliża sie nad Polskę a dziś dal mi po gębie tak, że ledwo Most Północny przekroczyłem. Mógłbym się tak tłumaczyć jeszcze długo, ale wytłumaczenia nie ma... urlop jest, a melodii do jazdy nie było dziś wiele.
Zawróciłem wiec lasami i terenami, których za bardzo nie znam. Udało się pobuszować w zaciszu lasu, gdzie nie wiało. Zrobiłem kilka fotek i wróciłem do domu. Jedno dziś mi sprawiało przyjemność, taplanie się w błocie;) Im większe błoto tym chętniej jechałem po nim rowerem.


Głównym terenem po jakim się szlajałem były lasy okolic Wólki Węglowej.


Przejechałem po tym, choć serce waliło... kładka lekko się bujała.


Mokradła śpia snem zimowym




Jazda ścieżką widoczną tylko na GPS... w lesie no cóż, nie znalazłem jej za bardzo.


Dopiero kawałek dalej spośród liści coś zaczęło się wyłaniać.


Pozostałości wczorajszego śniegu.




Memoriał z kamieni... ciekawe, że jeszcze nikt tych głazów nie pozabierał. W naszym kraju to normalka, że coś niszczy się dla zabawy.






Budynek nad samym wałem wiślanym. Nie wiem jakie jest jego zadanie, jednak wygląda klimatycznie wąska wieżyczka i firanki w oknach. mam wrażenie, że urocze miejsce do mieszkania. Tylko pewnie komarów dużo latem.




Zabawy przed lustrami Kauflandu na Modlińskiej.


Pani na drugim planie wygląda jak jakaś śmierć albo dementor z Harrego Pottera.

Wynik jazdy, nie jest zły, coć liczyłem na jakieś 60km dziś. No cóż, trzeba sie cieszyć i z tych co były, nie padało w sumie, a wyjazd jakiś tam się odbył... marudzę co?


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Czołgowe Wojska Sprzymierzonych Cyklistów! - Trasa z przymrożeniem oka! || 45.23km

Środa, 4 grudnia 2013 · Komcie(1)
Kategoria Pojeżdżawki
W domu zastaje ciepło. Z radością siadam do ciepłego grzejnika i wstawiam wodę na herbatę. Bossko. Nawet teraz pisząc to muskam delikatnie stopami ciepły grzejnik. A więc, ogrzałem się i zjadłem warzywka z patelni. Kiedy godzinę później ubierałem się ponownie na rower, miałem nowe pokłady energii.

Trasa zaznaczona tak z grubsza.

Na rowerze zimowym z założenia ma się jechać źle? CIężko? A mi jakby ktoś dodał baterii w tyłek. Taką frajdę nieopisaną sprawiała mi dziś jazda w lesie po szutrze, błocie i chrupanie przez zamarznięte kałuże, że aż sam byłem zdziwiony.


Ciemno szaro i ponuro, jednak bez aut, bez uważania na barany... chillowałem po maxie na tych scieżkach.


Jedzie pociąg z daleka...


Czołg...Accent to najnowsze osiągnięcie inzynierii terenowej. Posiada 6 biegów a na uwage zasluguje innowacyjne rozwiązanie - brak wstecznego!! Te grube opony ulane sa z arabskiej gumy zeskrobanej z ławek w miejscach publicznych i wzmocnione nitka kevlarową. Bagażnik z hartowanej stali powleczony maskującą powłoką rdzy zapewnia udźwig ciężarów przekraczających możliwości normalnego człowieka. Dwa czarne zbiorniki na amunicję znajdujące się po bokach kierownicy zapewniają użytkownikowi, nieprzerwaną aktywność przez wiele godzin i pozwalają na zbilansowanie diety bogatej w cukry oraz mogą być wykorzystywane przez piechotę do chowania tam zapasowych skarpetek na niskie temperatury.


Jeden z odcinków ścieżek rowerowych, które lubie w tym kraju.


Przez bezdroża i zamarznięte kałuże...


Sprawdzałem, czy Most Północny po kłopotach z odpadającym asfaltem, nie zaczyna czasem rdzewieć za szybko.


Bacznej obserwacji poddałem równiez wały wiślane.


Urokliwa aleja sprawiała, że czułem się jak w zaczarowanym ogrodzie.


Jadę jadę wałem, a tu co? Jakiś pacan dom postawił, musi był to jakiś ważny polityk bo nawet wał się go nie ima i go ominęli:)


Słońce zachodziło powoli i majestatycznie przecedzając sie przez wolne od listowia konary drzew. Para z ust leciała tak samo dynamicznie jak leciała na łeb temperatura powietrza.


Regionalne stacje badania stabilności umysłowej polaków w regionie donosiły o drastycznych wzrostach głupoty i bezmyślności, wśród osób, które tego poranka nie nosiły czapek. Ten pan w ciężkim stanie, został zamknięty w samochodzie w celu natychmiastowego ogrzania. Jego stan był ciężki... Lekarze mówią, że przestał odróżniać prawą stronę od lewej i myliła mu się droga z chodnikiem.


Z nastaniem nocy na ulicach zrobiło sie niebezpiecznie. Z ukrycia wyszły drapieżniki, gotwe atakować rowerzystów na ściezkach.


Szukałem schronienia pod mostem, ale nie padało, więc przestałem szukać... i pojechałem dalej.


Prace archeologiczne w poszukiwaniu nowego dworca trwają. Media zagraniczne donoszą o sukcesach w tej kwestii. Kierowcy doceniają nowe rozwiązania komunikacyjne. Tłumnie postanowili je przetestować!


Ulicę tę, nazwali jacyś mądrzy ludzie imieniem Marszałka. Jeszcze inny jakiś uczony kazał owemu marszałkowi podpisywać się "Piłsudski" a nie jak Bóg każe "PiłsuCki". I teraz nie dość, że nazwisko to i nazwa ulicy z błędem. To tak jakby napisać: szukałem telefonu rano po omadsku.


Choinka już jest, śnieg zamówiony już pada, sól drogowa gotowa, czas mój drogi łańcuchu abyś szykował się na świeże pokłady rdzy! Co się odwlecze to zardzewieje.

Dziękuje za wspólnie spędzony wpis...
[napisy końcowe]


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Łosie na szosie || 45.08km

Środa, 4 grudnia 2013 · Komcie(0)
Kategoria Pojeżdżawki
Początek dnia miałem kiepski. Z zaplanowanej trasy na wschód znów nie wyszło nic. tym razem zawinił budzik, albo ja. Nie wiem jak przez sen zamiast włączyć drzemkę wyłączyłem budzik i odpłynąłem dalej. Może budzik zwyczajnie nie zadzwonił? To możliwe? Nie wiem. Wstałem rano a za oknem znów nijak - zły na siebie, że nie pojechałem. Niby słońce gdzieś przecierało się przez tą mglę na niebie, ale krystalicznie czystego błękitu nad głową ze świecą szukać...

Odprowadziłem Agnieszkę do pracy i odebrałem paczkę z paczkomatu. Później wyruszyłem w trasę. Jakoś bez przekonania jechałem, jednak audiobook spełniał swoje zadanie i pozwalał mi "nie wrócić" do domu przed czasem. Pojechałem sobie na pętle:
Legionowo-Dębę-Jachranka-Zegrze-Wieliszew.

Kilka fotek:




Na trasie do Dębego wychodzi prawdziwe słońce.


Zalew Zegrzyński

Trasa z Jachranki była z wiatrem, zdjęcie cyknąłem dopiero pod jej koniec... 26-30km/h nie schodziło z licznika.


Szronowe Graffiti:)


Dzisiejsza świeża sprawa. Wokół w lasach bagna i mokradła, poranny szron widac jeszcze na bokach. Komuś na zakręcie jak to się mówi: "nie wydało". Szczęściarz minął latarnie o centymetry. Niestety "zapomniał" posprzątać. Na ścieżce lezały reflektoru resztki, kawałki zderzaka troszkę pomiętoszonego plastiku i oczywiście znaki. Słupek w poprzek ścieżki i oderwany znak informujący o przejściu dla pieszych.

Do domu ścieżka rowerową wracam pod wiatr. Niestety przeszywa jak pierun i kurczę się w sobie jak jakiś skorupiak. Kurtka puchowa ma już chyba 3 sezon i straciła swoje właściwości. Jedna bluza pod spód to zdecydowanie za mało. Wymarzłem się za wsze czasy, zanim dojechałem do domu... Niemniej jednak 45 kilometrów się zawieruszyło!


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Refleksje || 0.00km

Wtorek, 3 grudnia 2013 · Komcie(2)
Dzień pod znakiem regeneracji w domu i suszenia upranych ciuszków. Dziś zima daje coś od siebie. Rano przymrozek, za to piękna pogoda. Zaskakująco dobrze się czuje po wczorajszym i wyciągnąłem wnioski z tej lekcji. Za mało jadłem wczoraj i za późno ruszyliśmy na trasę. O 10 z Olsztyna to było naprawdę za późno. Gdybyśmy wystartowali o tej powiedzmy 8 czy 9 to czasu by nam wystarczyło a nawet dnia pewnie.

Nie ma jednak tego złego. Kolejny dystans pokonany a i Agnieszka przeżyła super przygodę. Urlopuje jednak jeszcze kilka dni i napewno nie powiedziałem jeszcze ostatniego słowa. Na jutro znów coś planuje... a co? A zobaczycie. - tylko gdzie ja podziałem zimowe buty?:D


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,