Radlin - Dojazd || 20.48km
Piątek, 21 czerwca 2013
· Komcie(0)
Piątek.
Była godzina 4:50 kiedy się obudziłem. Szybkie ogarnięcie się, jakaś kanapka na drogę i szoruje na pociąg. Jest przyjemny chłodek i jazda o poranku sprawia przyjemność. Poprzednie dni były upalne i cieszę się, że choć rano da się jakoś pedałować.
Pociągiem SKM przeskakuje do Warszawy, gdzie wsiadam w TLK do Katowic. Na centralnej dosiada się do mnie Offensive_tomato. Do dyspozycji mamy gigantyczny przedział rowerowy. Zajmujemy przedział tuż obok i mając go tylko dla siebie rozkładamy się wygodnie wzdłuż siedzeń.
Pierwotne plany, aby wysiąść w Katowicach i do Radlina 55km jechać rowerem upadły. Upał z każdą chwila był coraz gorszy. Mimo otwartych szyb w pociągu panowała duchota. Dokupuje więc, bilet do Rybnika i jadę „do końca” z kolegą.
Obraz śląska bardzo mnie zaskakuje, wyobrażałem sobie całe miasteczka jak w warszawskiej Pragi, rozpadające się kamienice, biednych ludzi na ulicach, takich stłamszonych przez trud pracy i potęgę bezrobocia. Widząc piękne kolorowe domy, otynkowane, z blaszanymi dachami, ładne chodniki, posadzone drzewa przy ulicach i parki – nie mogę się oprzeć wrażeniu, że byłem ignorantem jeśli chodzi o pojęcie na temat tej części kraju.
Krajobrazy górnicze faktycznie królują, jednak nijak ma się to do tego, co sobie wyobrażałem.
Z Rybnika do Radlina, to pierwszy odcinek na siodełku po Śląsku. Od wychylenia się z TLK na głowę zwala się ostre słońce. Powietrze nie porusza się a temperatura rośnie. Te kilka kilometrów do Radlina to także góry! Phi, w zasadzie pagórki, bo lokalni nie uważają tego rejonu za górzysty. Przypomina mi się sytuacja z Czech, kiedy to przewyższenia nie były powalające a interwałowe podjazdy wyglądały jak kolejka górska. Tu jest tak samo. To zaledwie sześć kilometrów, jednak musimy co jakiś czas stawać na poboczu, bo upał wciska nas w asfalt.
Wreszcie docieramy do kwatery głównej na ulicy Mariackiej 109, gdzie możemy dojść do siebie. Kurs do sklepu z offensivem na zakupy po prowiant. Rozpoczynamy modły przy piwie, do boga złocistego słońca, aby na dzień maratonu oszczędził trochę tego ogrzewania grożąc mu, że jak nie posłucha to przejdziemy na inną wiarę!
Tego samego dnia do pokoju zawitali również: Endriunh Bartek0 i art75.
Jest nas 5 osób. I do wieczora – lub raczej nocy – gadamy podnieceni tym co będzie działo się kolejnego dnia. Ja zamykam oczy pewnie około 24 z minutami.
Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,
Castle Ultra Race ,
Tour De Zalew
Była godzina 4:50 kiedy się obudziłem. Szybkie ogarnięcie się, jakaś kanapka na drogę i szoruje na pociąg. Jest przyjemny chłodek i jazda o poranku sprawia przyjemność. Poprzednie dni były upalne i cieszę się, że choć rano da się jakoś pedałować.
Pociągiem SKM przeskakuje do Warszawy, gdzie wsiadam w TLK do Katowic. Na centralnej dosiada się do mnie Offensive_tomato. Do dyspozycji mamy gigantyczny przedział rowerowy. Zajmujemy przedział tuż obok i mając go tylko dla siebie rozkładamy się wygodnie wzdłuż siedzeń.
Pierwotne plany, aby wysiąść w Katowicach i do Radlina 55km jechać rowerem upadły. Upał z każdą chwila był coraz gorszy. Mimo otwartych szyb w pociągu panowała duchota. Dokupuje więc, bilet do Rybnika i jadę „do końca” z kolegą.
Obraz śląska bardzo mnie zaskakuje, wyobrażałem sobie całe miasteczka jak w warszawskiej Pragi, rozpadające się kamienice, biednych ludzi na ulicach, takich stłamszonych przez trud pracy i potęgę bezrobocia. Widząc piękne kolorowe domy, otynkowane, z blaszanymi dachami, ładne chodniki, posadzone drzewa przy ulicach i parki – nie mogę się oprzeć wrażeniu, że byłem ignorantem jeśli chodzi o pojęcie na temat tej części kraju.
Krajobrazy górnicze faktycznie królują, jednak nijak ma się to do tego, co sobie wyobrażałem.
Z Rybnika do Radlina, to pierwszy odcinek na siodełku po Śląsku. Od wychylenia się z TLK na głowę zwala się ostre słońce. Powietrze nie porusza się a temperatura rośnie. Te kilka kilometrów do Radlina to także góry! Phi, w zasadzie pagórki, bo lokalni nie uważają tego rejonu za górzysty. Przypomina mi się sytuacja z Czech, kiedy to przewyższenia nie były powalające a interwałowe podjazdy wyglądały jak kolejka górska. Tu jest tak samo. To zaledwie sześć kilometrów, jednak musimy co jakiś czas stawać na poboczu, bo upał wciska nas w asfalt.
Wreszcie docieramy do kwatery głównej na ulicy Mariackiej 109, gdzie możemy dojść do siebie. Kurs do sklepu z offensivem na zakupy po prowiant. Rozpoczynamy modły przy piwie, do boga złocistego słońca, aby na dzień maratonu oszczędził trochę tego ogrzewania grożąc mu, że jak nie posłucha to przejdziemy na inną wiarę!
Tego samego dnia do pokoju zawitali również: Endriunh Bartek0 i art75.
Jest nas 5 osób. I do wieczora – lub raczej nocy – gadamy podnieceni tym co będzie działo się kolejnego dnia. Ja zamykam oczy pewnie około 24 z minutami.
Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,
Castle Ultra Race ,
Tour De Zalew