Wpisy archiwalne Styczeń, 2015, strona 3 | Księgowy
Wpisy archiwalne w miesiącu

Styczeń, 2015

Dystans całkowity:761.68 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:03:10
Średnia prędkość:22.11 km/h
Liczba aktywności:23
Średnio na aktywność:33.12 km i 3h 10m
Więcej statystyk

W głębi siebie - do Działdowa || 190.00km

Środa, 7 stycznia 2015 · Komcie(7)
Noc, jak każda inna noc…
Sen mój krążył po nieznanych odmętach mojego mózgu. Obrazy przepływały przeze mnie jak rolka filmu kinowego w przyspieszonym tempie. Gdy zadzwonił budzik w pewnym momencie, sądziłem, że ktoś we śnie włączył jakiś alarm. W końcu jednak Agnieszka szturchnęła mnie łokciem i mruknęła:
„Idź wyłącz to cholerstwo”
Wstałem. Dom spowijała ciemność. Oczy przyzwyczajone do ciemności rozpoznawały kontury mebli i ścian. Widziałem, że jest wcześnie… wcześnie miało być. Prysznic z rana, potem kawa. Kanapka łapała się rękami i nogami czego popadło, aby nie trafić do żołądka, jedzenie wybitnie mi nie szło. Prowiant na drogę zrobiłem bogaty, bo wiedziałem, że o tej porze nic nie wcisnę.
Do butów ląduje folia aluminiowa na palce. Ten patent wyczytałem chyba na naszym forum, nie pamiętam już. Dziś będzie okazja by go sprawdzić. Spodenki, spodnie potem jedna, druga koszulka bluza i jeszcze kurtka i buff i czapka i… tyle warstw, że czułem się jak prażynka w mieszkaniu.

Schodząc do piwnicy podziwiałem logo MC Donalda z za okna. Cisza poranka, lub raczej nocy, sprawiała, że czułem się tak jak w pustelni. Wyciągam rower i ruszam.
Była 1:05 jak wyszedłem z bloku.

Mroźne powietrze uderza gdy tylko opuszczam mieszkanie. Jazda będzie trudna, bo noc jest bardzo mroźna. Jest spokojnie powyżej -10. Gps na razie wyłączony, bo i nie potrzebne mi wskazówki na trasie do Nowego Dworu Mazowieckiego. W uszach gra radio. Dla odmiany od przesłuchanych już plików mp3. Nurkuje w ciemność zaraz za Jabłonną i podążam na północ.

Nie czuje wiatru w plecy. Pedałuje się normalnie, prędkości nie widać. Temperatura jeszcze nie wygrała ze zgromadzonym ciepłem wewnątrz. Dlugi odcinek do Mostu nad Narwią jadę bez zatrzymania. Groze budzi przejazd przez Twierdze Modlin. Ciemno, muzy, jakieś takie – wątpliwej opinii osiedla z czerwonej cegły. Później cmentarz wojskowy – wszystko rodem jak z horroru.
Noc zimą jest długa, spodziewałem się tego. Nie liczyłem więc na żadne urocze obrazki, pięknie nasłonecznionych pól i wiosek. Wsłuchany w muzykę pedałowa me miarowo. To troszkę jak sen, jak medytacja. Nie ma nic interesującego przed nosem, zamknięty w swojej małej przestrzeni skupiasz się tylko na tym aby trwać. By trwać jak najdłużej. Im mniej myśli o trudach drogi dopuszczasz do siebie tym lepiej. Pozwalasz by obrazy w twojej głowie płynęły jak wielka rzeka. Nie widzę nic przed sobą. Oczy zasłaniają mi widoki generowane przez umysł.

Przejeżdżam przez Sochocin, w nogach zaczyna się chłód, jednak nie zwracam na to większej uwagi. Folia nadal spełnia swoje zadanie. Problemem jest natomiast głód. Po dłuższej dyskusji samego ze sobą, postanawiam się zatrzymać na dłuższy postój. Mijam akurat po prawej restaurację o zabawnej nazwie „pasibrzuszek”. Zatrzymuje się na jej dziedzińcu. Rozglądam się czy nie ma jakiegoś alarmu i chowam się pod dachem. Opieram rower i siadam na schodach. Ciepła herbata z termosu i kanapki. Początkowo nie mogę jakoś zmusić się do gryzienia, ale za chwile glód przypomina sobie co i jak i wciągam dwie bułki.
Postój trwa chyba z 20 minut. Ciepły napój ogrzewa mnie i moje stopy. Długo siedzieć jednak nie mogę, bo jest -10 i jak nie pije i nie ruszam się to zimno jednak wygrywa.

Do Glinojecka jadę jakoś marnie. Niby tak samo, ale gorzej. Ciepło mi, ale po jedzeniu chce mi się spać. Wstaje dzień. Robi się szarówka – najgorszy okres dla długodystansowca.
Kiedy kończy się dzień, znów zaczyna się nowy
Kilometry do Miasta biegną masakrycznie wolno. Mam w głowie, że dalej już będzie tranzyt po równej drodze na północ. Za nic jednak nie mogę złapać rytmu. Kilka razy staje i sprawdzam czy nie mam kapcia. GPS nieubłaganie wskazuje 18km do celu. Kryzys się rozwija i ma się całkiem nieźle. Rozbawił się w mojej głowie i nie ma zamiaru odpuścić. Siadam na jakimś przystanku opieram rower i osłonięty od wiatru zamykam oczy. Podkurczam nogi i kumuluje ciepło.

"Życie toczy się szybko. Jeśli nie zatrzymasz się, żeby się rozejrzeć, możesz je przegapić."
Trasę celowo wybrałem nieco oddaloną od PKP, aby nie było tak łatwo się poddać. Z Glinojecka do Ciechanowa jest około 25km, w sumie na jedno wychodzi… Ani się poddać, ani jechać dalej, no ściana wyrosła przede mną.
Zmieniam radio na swoją muzykę, wsiadam na rower i jadę. Redukuje bieg o jeden, w kompromisie dla kryzysu. Lepiej jechać wolniej niż stać. Dobrze wiem, jednak że nie o siłę tu chodzi. Nogi nie chcą pedałować, nie z powodu braku energii. Człowiek kontemplując takie chwile zaczyna się sam siebie pytać o celowość działań.

Wiele osób, zadaje mi pytania, czemu się tak męczę. Można łatwiej można na skróty. Ja mam poczucie, że na skróty zawsze można iść, ale stawić czoło wyzwaniu trzeba umieć. Gdy ktoś mnie pyta, co fajnego widzę w umartwianiu siebie, przypomina mi się cytat:
"Czemu tak bardzo pragniesz być taki jak reszta, skoro urodziłeś się, żeby się wyróżniać?"
Może to jest odpowiedź? Może to właśnie tu tkwi ów cel, cel nieosiągnięty, i wciąż namacalny jak posąg ze spiżu. Bo tylko we własnych marzeniach człowiek jest naprawdę wolny. To tu odnajduje siłę i energię do istnienia. Nasze marzenia to troszkę jak narkotyk, tylko dozwolony bez ograniczeń. Nikt nie powie nam, czego mamy pragnąć, czego pożądać, nawet jeśli nasz cel jest trudny, nieosiągalny – my sprawiamy, że jest krok bliżej. I choć być może celu marzeń nie osiągniemy nigdy, to ważne by gonić króliczka, a nie go schwytać.

Wsiadam na rower, cały skostniały. Ruszam i… będę śpiewakiem. Wykrzykuje sobie piosenki z mp3 nie zwracając uwagi na nic i na nikogo. Anonimowość wyzwala w nas potrzebę otwarcia się do ludzi. Przypominam sobie wspólny wyjazd z RDk, kiedy to chyba o drugiej w nocy jechaliśmy jakimiś wioskami i obaj mając mp3 w uszach ustawialiśmy sobie tę samą piosenkę happy-sad`u i darliśmy się każdy na swoją modłę. Gdy piosenka się skończyła, usłyszałem tylko z oddali „czego drzecie te ryje”. Tu nikt nie krzyczał, tu krzyczałem ja! Detoksykacja organizmu na całego. Wyrzucanie z siebie złych emocji.
Wiatr się już wzmagał, prędkość wzrosła do 25km/h. Gdy już mi sił zabraklo na śpiewanie, przywitałem Glinojeck i ruszyłem główną trasą na Mławę. Równa droga, mało aut tylko ten mróz. Z nieba zaczął lecieć szron. Niby to śnieg, niby szadź. To jak zamarznięta mgła. Jakby ktoś mnie piaskiem bardzo drobnym posypywał

Jedzie się przyjemnie – nareszcie! Nareszcie czuje pod nogami moc. Bez trudu leci się 30km/h. Mimo, że aut przybywa, ja mam swoje miejsce na szosie. Mława zbliża się i wtedy właśnie pęka mi stówka.
W tak przyjemnej atmosferze, marzenia nabierają sił. Mijam Mławę, Nidzica czeka! Ha może i Olsztyn. Co tam 120 zrobię, 300 zrobię 500km! Ja mogę wszystko! Euforia, śpiewy i motylki w głowie. Sami wiecie jak to jest. Kombinacja cukru, dodatek dziennego światła i wiatr w plecy. I popadłem w samo zachwyt. Prędkość wzrastała do 35, czasem dokręcałem do 40km/h. Zabawa przednia. To super rozrywka na trasie tak sobie poszaleć. Nawet tak długa i monotonna trasa musi być czymś urozmaicona.

Do Napierek jedzie się cudnie, później zaczyna się kryzys numer dwa. Eksplozja energii jakby mija. Jadę swoje 24km/h, muzykę wyłączyłem już dawno. Teraz gadam sam ze sobą.
- Aga pewnie już do pracy poszła…
- No pewnie tak, oj wypiłoby się ciepłej kawki.
- No wypiłoby się!
- Ciekawe gdzie jest najbliższa stacja benzynowa z Kawą…
- Nooo ciekawe…

Energia mi spada, kawy się chce a ja mam do Nidzicy 12 kilometrów. Wydaje mi się, że się wlokę ale licznik uparcie pokazuje 22km/h średnią. Jak wszystko szybko się kończy, jeszcze 15km wcześniej jechałbym do Olsztyna a teraz nagle uderza mnie zimno i chęć ciepłej kawy powala na kolana.

Sporo minęło od ostatniego kryzysu. Wciągam się resztkami sił mentalnych do Nidzicy. Odnajduje Stację Orlen i zasiadam w cieple do jedzenia. WI Fi kawa i hot-dog. Wyjmuje tableta i łącze się ze światem. Na shoutboksie cisza. Kilka kliknięć i czas ruszać dalej. Dzień już nieco dłuższy niż w wigilię, ale to jeszcze nie kwiecień.

Gdy wychodzę z baru jest mi ciepło. Wsiadam na rower i ruszam do Działdowa. Nie jest lekko. Wiatr nadal nie ustaje i na tym odcinku bardzo doświadczam jego uroków. Patrzę na licznik i nie mogę uwierzyć. 155km już za mną. Ostatnio jak dokładniej wpatrywałem się w ten mały ekranik było coś pod setkę. Tablice mówią, że zbliżam się do Rozdroża. Skręt w lewo i do pociągu. Jedzie się marnie, bo wieje i potęguje się zimno. Z każdym kilometrem cierpie bardziej. Zakładam kaptur włączam mp3 i zamknięty w malej przestrzeni między suwakiem kurtki, czapką i okularami – egzystuje dając autopilotowi prowadzić. Tu nie ma mocnego na taką jazdę. To jak z wejściem do zimnej wody, na początku jest strasznie a potem po prostu ci zimno… No chyba, że się ruszasz, to od razu nie masz drgawek. Tu na rowerze jest identycznie. Wystarczy wyłączyć w głowie kilka bezpieczników i działa. Trzeba ominąć obwód „ja pierdziele jak wieje”, zrobić małe zwarcie w skrzynce „Kuźwa jak mi zimno w nos” i całkowicie odłączyć moduł „jak to jeszcze daleko”. Jak uda się choć część prac wykonać, całość systemu organizmu powinna jako tako pociągnąć do celu.
Łatwiej jednak o tym mówić niż to zrobić. To ta sztuka którą budują kolejne długodystansowe wypady. Umiejętność radzenia sobie z niedogodnościami…

Działdowo – Zimny biegun północy.
Dworzec jest, ludzie są, pociąg jest… Jest godzina 12:45 jak dojeżdżam 13:15 mam KM. Udaje mi się kupić bilet i wejść do składu. Zaraz ruszam. W pociągu ciepło i przyjemnie. Niby wczesna godzina, ale ja od wieluset kilometrów jestem w trasie. To była dobra jazda. Taka w sam raz. Po prostu dobrze przygotowana. Nie pozwoliłem przypadkowi na wzięcie góry, nad moim pedałowaniem. No może ta Nidzica była "chwilowym wyskokiem". W sumie jednak jestem zadowolony. Wyciągam z sakwy jakieś rzeczy i znajduje czekoladę.
-Woow - myślę sobie - będzie uczta!
Wciągam całą tabliczkę, mało co nie łamiąc sobie zębów na pierwszym kęsie. Na przeciwko mnie siedzi pani. Przygląda się ukradkiem, kiedy to kolejne kostki znikają w moich ustach. Jem tabliczkę jak czipsy. Znika cała.
- Że panu tak nie mdło od tej słodyczy! - odzywa się wreszcie.
- Słucham? - jestem troszkę zamulony trasą i nie wszystko łapię w lot. - Aaa czekolada? No tak smakuje mi.
- I dlatego zjadł pan całą tabliczkę?
- Noo eee wie pani potrzeba cukru.
- mhmm...
Kobieta milknie. Myślę, że nie zdaje sobie sprawy, jak wielka potrzeba cukru kryła się we mnie. I tak stanowię ewenement w taki mróz. Nie widziała mnie pewnie na trasie, skoro tak zaskoczyło ją to jedzenie czekolady. Cóż, po prostu jestem dziwakiem w jej oczach. Niech więc tak będzie.

Pociąg rusza pani wysiada kilka stacji dalej. W sumie poczciwa kobietka.
Kołysze mnie ta kolejowa kołysanka aż do Ciechanowa. Budzę się zaskoczony, że tak głośno – dookoła ludzie kupują bilet u konduktora. Nikt się mną nie interesuje. I dobrze. Po drzemce jest mi lepiej. W nogi już ciepło, a nos chyba nawet przestał szczypać. W Legionowie wysiadam na mróz. Jest już szarówka, ale jeszcze nie koniec mojej podróży. Trzeba pojechać do przychodni po leki i po kawę w promocji na Piaski. Ludzi w sklepie cała masa. Po wczorajszym święcie tłumy do kas. Odstałem swoje, potem kurs przychodnia. Leki, apteka... i dom. Wreszcie dom.

Długo moczę się pod prysznicem. Wychodzę, biorę w dłoń wielki 500 ml kubek herbaty z cukrem i piszę. I tak piszę, aż ddo tego momentu. Dziękuje, że byliście ze mną, podczas czytania tego opisu. Nie ma zdjęć, nie ma nic. Jestem tylko ja... i moje 190 kilometrów. Pełno nas a jakoby nikogo nie było!

Dziękuje - do zobaczenia!






Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Małe co nieco;) || 58.00km

Poniedziałek, 5 stycznia 2015 · Komcie(0)
To tu to tam... z pozdrowieniem dla tych co chcieli więcej zdjęć z wycieczek!
Ostatnio z sakwami podróżuje, bo sporo na mieście zakupów robię. Skoro już snuje się przełajem po okolicy to się żonie na coś przydam. 















Wokół wszystko szybko się zmienia, coś jest a później tego nie ma;)


Czarne błoto... mlask mlask mlask... mamy zimę, więc jest 3 stopnie.










Czy wiecie, że wiosną uruchomiona zostanie w Legionowie prawdziwa tężnia? I wiecie co? Do najbliższej stacji benzynowej jest jakieś 200m, jakbyście chcieli autem wpaść.


Powstający park kolo Areny Legionowo. To w nim stoi tężnia.



Jest nawet siłka dla co bardziej aktywnych. 



[update]

Wieczorem na rowerku do lasu wzdłuż torów. Jak ta przełajowa Shannon rwie! Czo-wie-kuuuuuu... Potem nawrotka i do Wieliszewa z wiatrem. Spokojnie pedałowałem sobie po pustej ścieżce rowerowej. Zapadający zmrok zmusił mnie jednak do nawrotki. W planach były jeszcze zakupy w mięsnym i kurs po blat do OBI. Wracałem z 1m blatem rozłożonym na dwóch sakwach jak jakiś samolot. Przynajmniej bezpiecznie wyprzedzali!

Swoją drogą kawałek zmielonego drewna, a ciężkie jak beton...



Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Plany na sezon 2015 || 0.01km

Niedziela, 4 stycznia 2015 · Komcie(0)
Pewnie każdy z nas chciałby coś fajnego zrobić w 2015 roku. U mnie jest podobnie. 
* Przede wszystkim chciałbym pojechać na wyprawę. W tym roku takiej prawdziwej wyprawy nie było. Te kilkudniowe wyjazdy to takie strzępki wypraw. Marzą nam się z Agnieszką znów Alpy z sakwami, tylko tym razem Szwajcarskie
* Zrobić BBT po swojemu. Chciałbym dla odmiany od rekordów bitych przeze mnie w 24 h, zrobić wyjazd oparty na zasadach BBT. Tj, jazda jak najdłużej w ciągu dwóch dni. Możliwość spania, jednak dystans dzienny powyżej 300 km. Celuje tak w 600 km w 48h. 
* Maraton podróżnika czyli 500km po polskich górach. Ciasny limit czasowy i wyzwanie sporych podjazdów. O tak, to kolejne z moich marzeń zrobić jakiś długi dystans na odcinkach górskich. Nigdy nie miałem do czynienia z jazdą Long Way Distance po górach. 

Generalnie to chyba tyle. Codzienne jazdy to wyjdą spontanicznie. Przygotowania do M.P i tak pochłoną pewnie sporo kilometrów, być może podpunkt drugi uda się zrealizować po MP, a kto wie? Może przed?

Czas pokaże, praca pokaże...




Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Łeba i Sylwester || 136.00km

Niedziela, 4 stycznia 2015 · Komcie(4)
Wyjazd sylwestrowy, pojawił się w naszych głowach niespodziewanie. Planowaliśmy sporo rowerowania w tym okresie, jednak sprawa trochę rozbiła się o pogodę. Udało się jednak co nieco zobaczyć i czas spędziliśmy z Agnieszką super. 

Świat jak z horroru
Wysiadamy w Lęborku w sylwestra okolo 19ej. Jest już ciemno. Od zachodu wieje ciepłym powietrzem. Po mroźnym podmuchu ani śladu. Razem z Agnieszką ruszamy na spotkanie przygody. Czuć wilgoć w powietrzu a noc spowija mgła. Gdy tylko wyjeżdżamy za miasto, toniemy w mrocznej krainie. Niesamowite wrażenie. Krajobraz rodem z horrorów. Łuna na niebie, mimo nocy jest zauważalna. Nad nami rysują się mroczne kontury czarnych i nagich, bezlistnych konarów drzew. Raz po raz przesuwają się obłoki chmur, które zeszły do poziomu ulicy. 

Jazda w takich warunkach nie tylko potrafi przysporzyć emocji, co jest troszkę niebezpieczna. Droga do Łeby to zaledwie 30 km, ale w tym okresie nikt rowerzystów się tam nie spodziewa i raczej nie uważa na to co będzie za wzniesieniem. Troszkę z duszą na ramieniu jedziemy, jednak udaje się dotrzeć do celu. 
Wydmowy Wiatr

Dzień drugi zaczynamy, obudzeni przez silny wiatr. Huczy i targa wszystkim na zewnątrz. Plan zrobienia 55 km dookoła jeziora Łebsko troszkę nam się rozmywa. Udajemy się na plażę, gdzie oceniamy nasze szanse wobec wiatru. Wypada to słabo. Od morza, wieje ostro. Ruszamy jednak na szlak. W kierunku na zachód udajemy się droga leśną. Osłonięci od wiatru jedziemy do miejscowości Rąbka.
Odwiedzamy tam wierzę widokową z której widać nieomal całe jezioro Łebsko. Historia tego zbiornika jest bardzo osobliwa. Dawniej była to bowiem zatoka morska podobna jak ta przy helu. prądy przybrzeżne związane z wiatrami zachodnimi, sprawiły, że wędrujące osady piasków zamknęły słone wody tworząc jezioro przybrzeżne. Podobnej genezy są również jeziora Sarbsko (na Wschód od łeby), Gardno i Jamno. Przyglądając się procesom morskiej akumulacji, możemy dostrzec pewnego rodzaju powtarzalność. Cały zalew Wiślany powstał w związku z akumulacją osadów morskich przez prądy.

Mierzeja helska którą znamy dziś, nie jest wcale wpisana w krajobraz naszego kraju, od zawsze. Jeszcze całkiem niedawno, hel stanowił odrębną wyspę, która połączona była z lądem pasem wąskich płycizn. 


Dalej jadąc nasza droga utwardzona zamienia się w szlak czerwony. Ziemia jest tam namoknięta od niedawno stopniałego śniegu. Koła kleją się do ściółki jakbyśmy jechali na za niskim ciśnieniu w oponach. Udaje się dotrzeć do celu. Z radością witamy wydmy. Tak wielkich wydm nie widziałem na żywo jak dotąd. Na geologii wiele uczyliśmy się o procesach sedymentacji.

Tu w czasie tak silnego wiatru można wszystko to obejrzeć na żywo. Widać, jak wiatr przewiewa wielkie ilości piasku. Pochłaniany las obumiera. Paradoks polega na tym, że tuż obok jest teren dość podmokły. Nie robi to wrażenia na piasku, który pożera kolejne hektary lasu. 

Spacer po wydmach z rowerem, nie należy do łatwych, gdy jednak wdrapujemy się na grzbiet, daje się odczuć potęgę tej struktury i jej niezłomność. Ogromne ilości ziaren piasku uderzają nas w każdej sekundzie w policzki, wciskają się do ust, do uszu. Wystarczy chwila, a już mam ziarenka kwarcu w ustach. 


Co jakiś czas, zbocza wydmy usuwają się na naszych oczach. To zjawisko dość trudne do zaobserwowania w normalny dzień. Piasek zawiewany jest i z powodu wilgodnego powietrza, cięższe ziarna osadzają się na zboczu a lżejsze, lub bardziej suche niesione wiatrem gnają hen. Gdy ciężar zbocza wydmy przekroczy wartość stateczności, zbocze zjeżdża tworząc mini lawinę. Zaburzenie zbocza jest tylko chwilowe, bo zaraz wygładza je kolejna warstwa piasku. 




Od momentu powstania wydm, na tym jałowym i niesprzyjającym podłożu próbują osiedlić się rośliny. Aby przetrwać, muszą być one jednak odporne na zasolenie podłoża, zasypywanie, oraz na wysoką temperaturę rozgrzanego w upalne dni piasku. Ich zarastaniu przeciwdziała także wiatr wiejący przez cały rok. Rośliny opanowują w pierwszej kolejności niższe partie wydm, dlatego też ich wyższa część, nieustabilizowana przez trawy, jest bardziej podatna na działanie wiatru i przemieszcza się szybciej, nawet do 9 m w ciągu roku, gdy porośnięte trawą, zaledwie do 3 m na rok. Dla zapewnienia szczególnej ochrony zespołom wydm, utworzono Obszar Ochrony Ścisłej Mierzeja. 



Średnio rocznie wydma wędruje około 1,5-2m. Gdy przyjrzymy się odleglości od Łeby która wynosi w przybliżeniu około 6500m, to za 
4300lat miasto zawieje piasek...

Z wydmy, udajemy się na plażę, ską już z wiatrem gnamy do noclegu. Jazda po plaży wymaga sporego zapału, i umiejętności. Trzeba jechać, w odpowiedniej odległości od morza. Gdy pojedziemy za blisko, zaleje nas woda, gdy zaś za daleko, nasze roweru ugrzęzną w piasku. Oczywiście związane jest to z geologią inżynierską. Wynika to ze struktory piasku. Jest taki parametr jak wilgotność optymalna, który mówi nam ile wody, uda się pomieścić w danej próbce gruntu, zanim ów grunt zacznie się upłynniać. Robi się to badanie w laboratorium, dolewając określone dawki wody do określonej objętości gruntu. W pewnym momencie gęstość próbki zamiast się zwiększać, zaczyna maleć. Ilość wody w tej samej objętości - przewyższa ilość, mieszczących się w niej ziaren. A jak wiadomo woda jest lżejsza od piasku. (Gęstość wody to 1 g/cm3 gęstość ziaren piasku kwarcowego wynosi około 2,62 g/cm3.)

Tyle z teori... praktyka? No właśnie - jadąc po takim brzegu morza możemy zaobserwować działanie wilgotności optymalnej. Gdy w piasku jest za dużo wody,jego struktura jest mniej trwała. Dlaczego jednak kopiemy się w piasku, gdy wody jest zbyt mało? Wynika to z procesu sedymentacji - czyli osadzania się ziaren. Piasek suchy na plaży, bez wilgoci, osadza się tworząc luźna strukturę o małej gęstości. Gdy w gre zaczyna wchodzi woda, ziarna upakowują się gęściej.

A jak to jest, że czasem jedziemy po plaży któa wydaje się być z pozoru sucha a gdy pokonujemy ją rowerem podchodzi woda i toniemy w błocie? Tu pojawia się kolejne zjawisko, a w zasadzie wypadkowa kilku zjawisk. Mają tu zastosowanie siły kapilarne wody, która samoistnie podsiąka ku górze, próbując "złapać" jak najwięcej ziaren i "wciągnąć" je do struktury (jak pisałem jeśli ilośc wody jest optymalna otrzymujemy najlepsze zagęszczenie). Drugie zjawisko to tzw Tiksotropi. Woda i piasek w odpowiednich proporcjach tworzą ciało Tiksotropowe. Na przykład niektóre płyny tiksotropowe mogą stać się przez pewien czas mniej lepkie, gdy podda się je intensywnemu mieszaniu. Płyny takie po pewnym czasie (spoczynku) od momentu mieszania ponownie "zastygają". Te zdradliwe właściwości często można zaobserwować gdy stoimy z dala od wody i przestępujemy z nogi na nogę. W pewnym momencie sucha pozornie warstwa zaczyna się upłynniać i sie zapadamy. 

Jadąc rowerem po pozornie suchej i ubitej plaży czasem natrafiamy na miejsca które niedawno były pod działaniem jakichś ruchów, np fal, czy erozji. Struktura wydaje się niezmieniona, jednak koła się nagle zapadają...

Ile to w takiej zwykłej plaży nauki? 

Wróćmy jednak do naszej wycieczki. Po pokonaniu odcinka plażowego odwiedzamy jeszcze falochron i pędzimy na pyszny obiad. Zrobione przeze mnie jeszcze w domu kotlety, smakują wybornie. Do tego funduje sobie barszczyk czerwony z torebki. Może to i chemia ale aromatyczny barszczyk kotleciki to super połączenie po powrocie z wietrznego pedałowania. 

Tego dnia udajemy sie jeszcze na nocny spacer. Chodzimy po wymarłym od turystów mieście przez kilka godzin. W sumie przemaszerowaliśmy dobre 6-7km. 

Huragan Orkan Księgowy!

Dzień kolejny zaczynamy od konntynuowania jazdy po plaży. Mimo, że wiatr wieje ze zdwojona siła decydujemy się jechać wzdłóż moża. Zaraz po opuszczeniu Łeby, na piasku zauważamy całą masę kamieni. Są tak równomiernie rozłożone, jak gdyby je ktoś specjalnie porozkładał. 
Każdy z kamyczków podparty jest na piaszczystej nóżce. 
Co się stało z plażą? Plaże zabrał wiatr. Bardzo silne podmuchy wiatru, w bardzo szybkim czasie wysuszają wierzchnią warstwe osadu i zabierają ziarna ze sobą. W głębi pod naszymi stopami, poza miękkim piaskiem, kryją się także grubsze kamienie. Jak to jest, że idąc sobie w wakacje plażą, nie czujemy pod stopami tych kamieni?
Tu znów odzywa się sprawa gęstości. Podczas falowania morze, przemieszcza masy osady. Im lżejszy, tym dalej fala go niesie, ten cięższy opada niżej. Każda kolejna fala przenosi ziarna dalej. Gdy falowanie się zmniejsza a plaża się odsłania. Naszym oczom ukauje się głównie drobny piasek. Ciężkie kamyczki schowane sa głęboko. Wynika to z gęstości. Cięższe osady lądują na dnie. 

Gdy przychodzi wiatr, zabiera z łatwością najlżejsze ziarna a ciężkie pozostawia na pastwę innych sił, jak choćby fal, które tego dnia szalaly po plaży równie żwawo jak wiatr. 
WIATR NA PLAŻY


Z nad morza udajemy się w końcu w głab lądu i odwiedzamy latarnie STILO. 

Szlaki okoliczne to drogi po sosnowych lasach. Pełno tam ciekawych pagórków i sosnowych korzeni. 



Jak widać na powyższym zdjęciu nie rosną tu jedynie lasy sosnowe. 

Trzeci dzień - Islandia.
Dawno nas na Islandii nie było, to Islandia przywiała się do nas. O tym, że wieje, wiadomo było odkąd się pojawiliśmy nad morzem. W dniu wyjazdu jednak pogoda postanowiła się na nas wyżyć. Zaraz po spakowaniu i opuszczeniu łaby trafiamy na silny wiatr boczny. Momentami wpychał mnie nas połowę pasa drogowego. Gdy ujechaliśmy niecałe 5 kilometrów od miasta do wielkiej zimnej dmuchawy zaczął ktoś wlewać hektolitry wody lodu i śniegu. I tak szarpani przez wiatr, smagani śniegiem pełzaliśmy do przodu wolno i dostojnie. Temperatura 2,5 stopnia, śnieg z deszczem, identyczna pogoda jak w dniu gdy spotkaliśmy Kota! Bossko... Kici kici? Gdzie jesteś? 
Rozglądam się za różowym konturem, ale nigdzie go nie ma. Rozróżniać postaci nie mogłem bo okulary zaleciały mi wielkie płatki śniegu. Później zrezygnowałem nawet z ochrony oczu, bo momentami naprawdę niewiele widziałem. 

Udaje się dotrzeć do Lęborka, skąd łapiemy pociąg do Gdyni. Spotkanie z grupą trójmiejską w pierogarni, przeradza się z czasem w spotkanie ogólnopolskie. Trójmiasto, gnane swymi obowiązkami rozchodzi się do domów, a Agnieszka, ja i mecenas Olo z Torunia, objadamy się pierogami dalej w swoim towarzystwie prowadząc obrady i dysputy nad marnością komunikacyjną Torunia i nad urokami pagórków w okolicy Trójmiasta. Radość nasze serca przepełnia, bo napełnione żołądki błogo nas upajają. 
Z zatwardziałością i lenistwem postanawia walczyć Olo. Wprowadza uchwałę - "spalić pieroga", która w drodze legislacji przyjmujemy i wprowadzamy w życie. 

Maszerujemy na punkt widokowy w okolicy. Wejście po ciemku, krętą leśną drogą, nad nami tylko drzewa, w oddali majaczy się jakaś konstrukcja przypominająca wierzę widokową. My świecąc sobie lampkami, idziemy w mrok. Podejście jest ostre, ciężkie i nawet łapie nas zadyszka. Warto jednak było bo widok z wierzy jest super. Panorama oświetlonego miasta naprawdę ujmująca. 

I tak oto kończy się przygoda zimowo, wietrzna Księgowych. Rozstajemy się z Mecenasem, i jedziemy do Sopotu na pociąg. 

Warto było? No ba! pewnie że warto!




Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,