Syn zaskoczył dziś nawet drogowców, bo rano oznajmił, że on chce do Dziadzia i że wczoraj to on się z dziadziem, nie wybawił. No to memory find - dziadzia i pojechaliśmy. Pełen szczęscia dziedzic zostawion został zatem u moich rodzicieli, a my z żoną natenczas postanowilim, iść na rower. Mało ray dane nam jest jeździć razem toteż tym przyjmniej było wspólnie pokręcić się po okolicy. Odwiedziliśmy Zalew Zegrzyński i jechaliśmy nową ścieżką wzdłoż kanałku... Było bosko! Kilka pit-stopów na ciepłą herbatę, również zrobiło robotę.
Dzień udany - jutro w planie solowa eskapada rowerowa na wioski. Ma być mroźno i słonecznie - hmm zobaczymy jak będzie!
Mówili idź na rower, będzie fajnie - mówili. Generalnie nie było tak źle bo temperatura oscylowała w granicy około 3 stopni, tylko ten wiatr trochę mieszał w garach. Po pierwszych kilometrach, gdy byłem już w głębi lasu, zaczęło kropić delikatnie, im dalej jechałem tym bardziej lało i suma summarum, od 4 kilometra jechałem w deszczu.
Miałem termos i raz na jakiś czas stawałem aby nalać pysznej słodkiej herbaty w swoje czeluści. To sprawiło, że trasa, mimo iż w padającym deszczu udało się pokonać całkiem sprawnie;)
Pogoda jednak pod istnym psemm... gdzie te białe święta??
Miałem się przejechać dzisiaj i udało się plan zrealizować. Nie ukrywam że liczyłem na to że będzie trochę ładniej, jednak pogoda zafundowała mi mgły nie z tej ziemi...
Pozmieniali te rozkłady jazdy i nie wiele brakowało A by mi uciekł pociąg sprzed nosa. W sumie miał bym kolejny ale stać ma chłodzie to by mi się jakoś nie chciało. Poranek dość chłodny bo wiał lekki wiatr. Słońca nie stwierdzono!
Wreszcie po długim tygodniu nastał dzień wolny. Udało sie przetrwać ten szalony okrec pracy. Przede mną kolejne dni świątecznej gorączki zakupowej i obsługi klientów wszelkiej potrzeby. Od zataczających się wężykiem po sklepie fanów Legii Warszawa, po opryskliwych biznesmenów w ciągłym pośpiechu, którym słowo dziękuje usunięto ze słownika wiele lat temu.
Zdrzają się jednak także miłe spotkania, i naprawdę wtedy warto być dla ludzi. Ten uśmiech gdy babcia dla wnuczka znajdzie skarpetki za 12,99 i rozradowana Ci dziękuje, pan który obszedł sklep i nie mógł znaleźć wyjścia, po zagubionego 3 latka ze łzami w oczach który szuka rodziców... święta;)
Dzisiaj krótko, ale intensywnie w lesie. Ostatnio sobie zakupiłem zegarek sportowy i trochę czytam o treningu. Nic mnie raczej nie zmusi do wykonania sesji podjazdów, gdy nie będę miał na to ochoty, niemniej jednak, to fascynujące obserwować, jak nasz organizm się adaptuje do wysiłku i jak regeneruje.
Zegarek podpowiada co ile i jak długo warto robić przerwy aby nasze ciało dobrze spożytkowało wysiłek.
Ja śmieje się , że trening to mam codziennie w pracy bo w okresie świątecznym średnio 12-12 tysięcy kroków robię, to mniej wi ęcej przekłada się na 9 kilometrowy marsz. Fitness w pracy za pieniądze - fuck yeah:P
Kolejny z serii treningów jakie ostatnio zacząłem. Pogoda za oknami taka "se" choć przez chwilę miałem nadzieję , że pojeżdżę po białym puchu. Przyjdzie mi na to jednak poczekać bo śnieg tak szybko jak się pojawił tak i znika równie szybko.
Zapisy na wyścig trwają i powoli idziemy na rekord bo mam już zapisanych 40 osów w sumie. Nieśmiało lczę, że 50 przekroczymy.
Pięknie jest patrzeć jak mój wyścig się rozwija! Dodanie dodatkowch dyscyplin było strzałem w dziesiątkę!
Jakiś czas mnie już tu nie było, ale wracam małymi krokami. Miałem proszę ja was, zapalene zatok. Takie normalne zagilanie, bo trzeba wam wiedzieć, a w zasadzie chyba naszym głowom państw, że oprócz covid, są też przeziębienia i katary. I właśnie taki zestaw sobie zafundowałem, kiedy to po jednej z moich przejażdżek z nosa puściła mi się rzeka Misisipi!
Wiadomo, wieloetapowo chorowałem, ale bez gorączki. Rower zatem na jakiś czas odstawiłem aby losu nie kusić jakimś dłuższym zwolnieniem.
Dzisiaj delikatna jazda bo zero w powietrzu, za to wiatr srogi. Udało się zaliczyć parę gorek i nóżkę ruszyć Głeboko jednak zastanawiam się, czy by na jakiś czas nie podczepić trenażera... zobaczę jeszcze.
ze świątecznymipozdrowieniami - Księgowy
Znacie mnie z bikeloga jako Księgowy, ale tak naprawdę nazywam się Adam. Jestem grzesznikiem i grzeszę "cyklicznie" od 2007 roku. Nigdy nie wygrałem, żadnego maratonu, ani nie zdobylem podium w niczym co mogłoby sie kwalifikować, choćby do medialnego szumu ale mam kilka rzeczy, które uważam za swoje małe "zwycięstwa"
Moje skromne osiągnięcia.
Najwięcej kilometrów po górach: 300km i 4000m przewyższeń w 24h.
Najwięcej km z sakwami: 255km w 24h 2007r. Szwecja
Najwięcej km w 24h: 503km czerwiec 2014
Najwięcej km "na raz": 528km w 25h25minuth 2014 r.
Najniższa temperatura w jakiej jechałem: -22stopnie
Najwięcej km w silnym mrozie: 100km przy -18stopniach
Łączny przebieg od 2007 - 101 tysięcy kilometrów.