Pojeżdżawki, strona 28 | Księgowy
Wpisy archiwalne w kategorii

Pojeżdżawki

Dystans całkowity:13050.11 km (w terenie 1010.40 km; 7.74%)
Czas w ruchu:263:55
Średnia prędkość:19.27 km/h
Maksymalna prędkość:46.60 km/h
Suma podjazdów:1062 m
Suma kalorii:4329 kcal
Liczba aktywności:315
Średnio na aktywność:41.43 km i 2h 26m
Więcej statystyk

Ale MAJDAN!!!! || 105.05km

Poniedziałek, 28 marca 2011 · Komcie(6)
Kategoria Pojeżdżawki
No i znów jestem jak Jezus, zrobiłem coś z niczego, a nawet i jeszcze więcej. Dobrze ,że rozmnożenie kilometrów było tak odczuwalnie, bo i gdzie podziała by się moja przyjemność z jazdy. A więc rozmnażam je namiętnie, i jeszcze namiętniej czerpie z nich satysfakcje. Patrzę na nie i je podglądam. Doglądam jak rosną i jak pączki wiosenne puszczają. Owe kilometry o których mowa, przyszły dziś niespodziewanie do mnie jak święty mikołaj. Bo wszystko miało być inaczej…
Plany na poniedziałek zakładały jazdę po centrum Stolicy z aneksami do polis, gdy jednak o poranku wstałem, nie wiedziałem jeszcze, że kolega wyświadczy mi przysługę i z roli kuriera zostanę dziś zwolniony. Okazało się to u Agi w pracy, gdy kończyła wypisywanie świstków. Cóż jako, że oboje rowerami dotarliśmy do jej pracy, to pozostałem niejako na lodzie… W głębi duszy liczyłem, że skocze sobie na spacerek do Mostostalu na Marynarską a tu lipa
„Masz wolne Adaś”. I dosłownie przez chwile nie wiedziałem co począć. Szybko oblekałem mapę i postanowiłem pojechać gdzieś gdzie jeszcze, nie byłem. Nie miałem nawet atlasu samochodowego ze sobą wiec mapę narysowałem sobie „schematycznie”

na białej A4 kartce celulozy. Przekonany o swoich umiejętnościach generalizacji map i ich odczytywania, które jak sądziłem posiadłem na studiach geologicznych. Zwinąłem świstek do sakwy i ruszyłem na spotkanie z przygodą!
W uszach muzyka grała a ja pomknąłem na Radzymin. Wiatr sprzyjał i świeciła żarówa z nieba. Nie sądziłem jednak, że owa żarówa to podróbka jakaś i nazbyt ośmieliłem się swe ciało oddać w jej opiekę. Szybko (zaraz po tym jak się porozpinałem z kurtki bluz i koszulek kolarskich) musiałem znów chować się w swoim wczesnowiosennym kolarskim kokonie, bo mimo słońca wiatr był nadal mroźny. Radzymin wita mnie w małym parczku dość specyficznie. Nie zdążyłem usiedzieć chwile na ławce w parczku i wypić łyku koli a z dala szła do mnie jakaś psychiczna kobieta i darła się w niebogłosy. Zresztą przemawiała do każdego wokół, kto był godzien jej słuchać.
„Uważaj, Chryste, uważaj na samochody! One cię rozjadą, musisz uważać na samochody. Na tiry, na samochody!!! Pamiętaj uważaj na samochody!!!”
Biedny facet grabiący park stał się jej celem. Łapała go za rękaw i nawijała mu a on starał się jej pozbyć. Kiedy tylko mnie zobaczyła i ruszyła w moim kierunku z wyciągniętą ręką (błogosławiła mnie czy coś w tym stylu), opuściłem miejsce odpoczynku i pojechałem dalej.
Przeskakuje przez Stary Kraszew na Dobczyn, gdzie kolo przejazdu kolejowego spotykam istne P+R dla rowerów.

Normalnie jak w Kopenhadze rower stał na rowerze przypięty do czego się da. Widać P+R wymielili już dawno rolnicy, ale ich idei nikt nie podpatrzył i tak oto dziś mamy zakorkowane miasta!
Do miejscowości Nadbiel, jadę po przedziwnym odcinku. Niczym Jezus przejeżdżam po jeziorze i to rowerem! On nie miał roweru, to walił z buta przez te wody! A ja mam więc jechałem, i wrażenie było niezłe. Po obu stronach wąskiej i mokrej od wody szosy rozciągały się mokradła a poziom wód gruntowych równał się poziomowi asfaltu. Dam głowę, że kilka miesięcy temu byłbym tu jak Kapitan Nemo z podwodną łodzią.

Przy okazji mogliby też ten syf pływający po odławiać... Co to nowy sposób łowienia - Na worek na śmieci? ???

Czubajowizna to w zasadzie koniec był mojej jazdy wg „mapy” wszystko szlak trafiła moja nadwyraz duża generalizacja owej mapy robionej u Agnieszki w pracy. Zamiast na Nowe Ręczaje pojechałem na Choiny (taka sama miejscowość jest jeszcze w tej okolicy dużo dalej o czym nie wiedziałem) i właśnie to podwójne występowanie Choin mnie położyło. No totalnie upadł mi mój zmysł nawigacji.
Słońce OK. Zgadza się! Wiatr – hmm kręci w różne strony… więc wiatr odpada. Czubajowizna – Nowe Ręczaje – Kolno – Trzcinka i dopiero Choiny!! Gdzie u licha podziało się 10km trasy? Znów jestem cudotwórcą, a może to jakiś tunel czasoprzestrzenny?

Jakie było moje zaskoczenie, kiedy – myśląc, że udało mi się rozwiązać problem nawigacji – wjechałem w miejscowość Nowe Ręczaje i w dodatku wiatr ni Hu-a nie chciał pasować. Wiało mi w twarz. Żeby to tylko chciało wiać! Czułem jakby mi ktoś łeb na sile próbował złożyć na plecach jak kaptur! Może to ten od śmigania po jeziorach tam na górze, poczuł się tknięty i najpierw zagina czasoprzestrzeń a potem chce mi skręcić kark?
Z głową pochyloną nisko, niczym pokutnik, skonany wędrowiec, płożyłem się przed obliczem wiatru i całując mostek poznawałem każde większe i mniejsze zarysowania mojej styranej kierownicy. No ale ile u licha można no ja się pytam!!
Majdan, nazwa tej miejscowości mnie rozłożyła. Chwilę wcześniej, walcząc z wiatrem w głowie zbudowałem podobne słowo psiocząc na wiatr. W Wołominie zdecydowałem odpuścić sobie stolicę (30km pod Majdan! - czytaj Wiatr).
Przez Ciemne i Radzymin wróciłem do domu już jako pokutnik a nie Lake-walker




Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

takie tam nic... byle co || 27.52km

Piątek, 25 marca 2011 · Komcie(2)
Kategoria Pojeżdżawki
Miało być coś więcej, miał być długi dystans, ale jakoś mi morale spadlo. Woczoraj zapowiadali deszcz, i wiatr i słońca nie było i... tak człowiek sobie to wszystko do serca wziął i wewnętrznie sie przekabacił na NIE:P

Pojechałem małą pętelkę po przeokropnych dziurach w okolicy Michałowa Grabimy i trasą wzdłuż torów PKP Choszczówka... Jużem ci ja w domu kupuje Niemiecki cukier z importu za 3,5zł!!! a nie 6 jak u nas w sklepie na osiedlu!!!!


grrrrr, ja pierd-le ten kryzys, ja nie umiem herbaty bez Cukru pić;/


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

pętelka wczesnowiosenna || 64.22km

Środa, 23 marca 2011 · Komcie(4)
Miałem wielkie nadzieje dziś, miałem wiele planów, ale wiosenne przesilenie dopadło mnie wczoraj z takim hukiem, że słaniałem się na nogach nie wiedzieć z jakiego powodu. Dziś zamarzył mi się Lublin i tylko z powodu wczorajszej niemocy nie zrealizowałem planu. W zasadzie pluje sobie w brodę bo pogoda idealna na taki dystans, cóż...

Kiedy wstałem rano(8.00) byłem nareszcie wyspany, nie bolała mnie głowa, ścięgno w kolanie przestało dokuczać a ja czułem się zresetowany. Czułem się cudnie i żałowałem, ze nie wprowadziłem w czyn jednak mojego Lubelskiego planu...

O poranku odprowadziłem kawalek moją Pchełkę na standardowej trasie do pracy a potem ruszyłem "z wiatrem". Nie mogliśmy sie dogadać z tym wietrznym kolesiem bo dmuchal jak chciał i bynajmniej nie odczuwałem, że wieje tylko z tyłu. Przeleciałem przez Kąty Węgierskie i na Rembertów. Trasa 631 (tak to ta z dziwkami przy drodze) nie jest najciekawszym miejscem na poranny rozruch. Chyba sądziłem, że tirów będzie mniej... myliłem sie i zrezygnowany odbiłem z niej już na wysokości Zielonki.
Tam natrafiam na korek w środku miasta i gubię się totalnie, znajdując się w pewnej chwili na obszarze jakiejś wielkiej elektrociepłowni "Watenfall".
Bladząc i kierując sie rowerową intuicją w gąszczu miejskich uliczek i ślepych zaułków, wyjeżdzam w końcu kolo wiaduktu na Marsa i Nieopodal Kin`s Cross Praga?
No to mnie nieźle zdziwiło, bo spodziewałem się Karczewa/Otwocka co najwyżej...

Dalej Grochowską a następnie Targowa jadę do Dworca W-wa Wileńska i przez Most praski przeprawiam się na Starówkę. Tam odpoczynek i powrót już standardowo ścieżka rowerową przy Wiśle i Modlińską...

PS. Jak k-wa trzeba to nie wiało, a jak wracałem to mnie za łeb z siodełka zdejmowało.... w dup# je#ny wiatr!!!!!




Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Wiosna wiosna, wiosna ach to ty??? || 104.31km

Poniedziałek, 21 marca 2011 · Komcie(1)
Kategoria Pojeżdżawki
Wiosna wiosna, wiosna ach to ty!
Nikt by nie przypuszczał, że po wczorajszym mordowaniu się na rowerze, dziś wstąpi we mnie nowa siła i pogna mnie tak jak ciągnie owa siła młode pędy ziółek i Chwastków ku wiosennemu słońcu.
Poranek zapowiadał się miernie, mgła spowijała nasz blok a z księżycowej nocy, pozostały zaledwie wspomnienia. Z za okna nie było nic widać poza mlekiem rozciągającym się na całym widnokręgu.
Poranne „obrządki” moje i Agi były już tak naturalne i nieomal machinalne, że nie zauważyłem nawet kiedy wybyła 9.30 i wyruszyliśmy z domu w siodełkach. Dziwne myśli tłuką się po głowie kiedy jadąc rano przez pachnący wczesnowiosenną wilgocią mam obok siebie swojego rowerowego skrzata!

Szybkie zakupy i odprowadziwszy Agę do pracy wracam do domu, aby odwieść przesyłki spożywcze wprost do domowej lodówki. Po mgle nie ma już ani śladu kiedy zajeżdżam pod blok, szybko wypakowuje co trzeba do spiżarni i niesiony „tajemniczą wyspą” Juliusza Verna ruszam sobie w kierunku Warszawy.

Nie mam celu jako takiego nie mam jakiejś super silnej nogi z rana, jednak jadę i dumam nad losami bohaterów z Audiobooka i tylko szum samochodów na ulicach zatłuszcza czasem sędziwego lektora… Im dalej na południe tym więcej słońca, po zamotaniu się na Białołęce(zapomniałem, że na Płudach budują wiadukt i przejazd jest niedrożny)

wracam na Modlińską i na wysokości EC Żerań mam już nad głową pierwsze promienie wiosennego słońca. Jedzie się tak jakoś przyjemnie, bo po pierwsze nikt mnie nie gna nigdzie(jak to często bywa na tej trasie, która towarzyszy mi w porannych dojazdach na uczelnie) a po drugie wiaterek choć lekki dziś mi wyraźnie sprzyja.

Mijam Wisłę, potem pierwszy, drugi i trzeci most, a potem znów czwarty i… ile u licha tych mostów mamy w tej Warszawie. Mijam straż miejską, która łaskawie czyhała dziś w swoim peugeocie na wagarowiczów wczesnowiosennych. Mijam ich bodajże ze 3 razy kiedy to raz po raz zatrzymują się na rozmowę z opalającymi się „dziewannami” na betonowych schodach lewego brzegu Wisły. Kilkukrotnie spoglądają na mnie i racząc się zimnym łokciem w wozu patrolowego strażnicy obdarowują mnie przenikliwym spojrzeniem stróżów prawa. Owo spojrzenie tchnie tak silną przenikliwością, że zapominają aby skierować je przed siebie i nieomal przejeżdżają po trawniku, który „nagle” zbliża im się do radiowozu.
Szybko korygując tor jazdy, niejako pewnie w pewnej pogardzie dla mojej podejrzanej osoby, mundurowi dodają z rykiem gazu i zostawiają mnie w tyle rozchlapując kilkanaście metrów dalej wielkie strugi wody z kałuży, której pewnie także nie zauważyli.

Stolica ciągnie się zdając się nie mieć końca. O zgrozo, ile lat ludzie musieli układać te piekielne tory przeszkód. Czy naprawdę nasi włodarze oraz projektanci przestrzeni miejskiej nie widzą jak bardzo chodniki są nie przejezdne? Oczywiście jakbym śmiał pisać tu w swoim własnym marnym celu rowerzysty. Mam na myśli młode matki z dziećmi w wózkach, któ®ych kółka SA po kilkakroć mniejsze od moich 26 cali. Czy polityka prorodzinna stolicy nie mogłaby iśc w kierunku poprawy komfortu młodych mieszkańców, albo przynajmniej w kierunku poprawy tranzytu dóbr materialnych przez wszechobecnych Złomiarzy? Bo gdyby taki pan(spotkany przeze mnie zresztą tego dnia w tym miejscu) codziennie nie przemierzał ulic i chodników ze swoim wiernym wózkiem, czymże byłaby stołeczna gospodarka odpadami? Dtacje unijne na segregacje odpadów zainwestowane w miejsce ciągi pieszo-rowerowe zapewne uradowały by nie jednego pana z kupą złomu na wózku a nas rowerzystów oczywiście także choć nie my jesteśmy tu najwaźniejsi!

Wilanów w ciekawym stylu przetrząsa mnie po bruku, który wybaczam mu gdyż podyktowany pewnego rodzaju przeszłością miał pewnie w Historii tego miasta o wiele większe znaczenie niż ja jadący sobie „ot tak”.

Dopiero Konstańcińska droga, tudzież autostrada rowerowa, jako przykład bezsprzecznej (i chyba wręcz ośmielę się określić, genialnej), myśli konstruktorów obszarów zieleni miejskiej, wprawia mój pojazd i moje siedzenie w przejmujący spokój dup… eee DUHA.

Kabacki las zaplątał się na mojej drodze nie wiadomo skąd, miało być tylko do metra a tu las ciągnał się i ciągnał a rower zdawał się chcieć go więcej. Na jednym z odcinków nie tyle jemu co mi się lasu odechciało. Masa śniegu zmieniina w wodę zamieniła ścieżki leśne w bagienka i urokliwe śnieżne single-tracki, przekształciły się w single-krzaki, bo drogą nie dało się jechać.

Slicki założone wiosną nie dawały szans jazdy efektywnej po tak torfowym podłożu. Tak więc przy nadarzającej się okazji opuściłem las mówiąc mu pa pa.

Ostatni ocinek po opuszczeniu leśnej głuszy to seria błędów, pomyłek i przeczuć. Chyba wczesnowiosenne powietrze i dystans jaki pokonałem totalnie pokiełbasił mi w głowie. Jechałem PO Kabatach a potem zgubiłem się na Służewiu żeby na koniec wylądować koło mostu Siekierkowskiego.

Zrezygnowany wiosennym zabłądzeniem, nie chciałem jechać znów po drodze przeszkód, którą pokonałem rano. Skierowałem się więc na Wał Miedzyszyński i po Praskiej stronie wróciłem do domu.

Jazdę po Trasie od Mostu Grota do Jabłonny pozostawię bez opisu, dla chętnych polecam jako pewnego rodzaju odcinek specjalny.

Dziś ( w momencie kiedy pisze te słowa jestem w sowim dawnym pokoju w Legionowie) mam już na liczniku zacne 98,58km co daje ciekawy wynik jak na przywitanie wiosny!



[edit] dotarlem z AGą do domku i dystans łaczny zmienia się na 104,31km


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Powitanie wiosny jakoś tak jesiennie;/ || 24.58km

Niedziela, 20 marca 2011 · Komcie(0)
Kategoria Pojeżdżawki
Miało być powitanie wiosny... a było pieruńsko jesiennie.

Od rana nie szlo wyjść mi z domu na kółka dwa a kiedy już z Agnieszką wyjechaliśmy tylko z wiatrem ejchalo się przystępnie, powrót pod zimny "blee" wiatr był do kitu. Ale pokolei.

Najpierw do Pałacyku w Jabłonnie a potem wałem do Tarchomina i w okolice mostu północnego, żeby popatrzeć jak im tam idzie budowa. Oj chyba do Euro to nie dadzą rady:D

Przeskoczyliśmy przez Modlińska i przez przedmieścia Białołęki i osiedla domków jechaliśmy do domu. Jakie tam jest zróżnicowanie domów, spotykaliśmy stare z czerwonej cegły ledwo stojące, a także wille z kamerami oraz drewniane nieomal zabytki. Czuło się tam dziwny klimat, obok jakiegoś bidula z starych spróchniałych desek stała seria segmentów z pałacowymi ogródkami.
Na jednej ulicy boisz się o swój portfel, zęby cie nie skroili i spotykasz typków w dresie z piwem a już za skrzyżowaniem równorzędnym masz na podjeździe przed willą dwie audiole za 300tysięcy. A jeszcze dalej elitarne przedszkole wielkości mini pałacyku....

nigdy nie byłem w tej okolicy ale przeraża mnie i chyba się tam na "weekendowe kręcenie " nie wybiore więcej... po prostu czuje się tam złe emocje.

Na sam koniec już koło Jabłonnej spotykamy jakiegoś żwawego dziadka na góralu z przed wieków, który zatrzymuje nas głośnym "EEEEJJJJJJ"
prosi o pomoc bo koło mu się obraca i tak strasznie chrobocze. Pomagam mu bo przyczyna tkwi w dynamie które włączyło mu się na wertepach i tarło o gruby bieżnik opony. Uradowany naprawieniem usterki, dziękuje nam i zanim my zdążyliśmy się zebrać, on już zniknął za zakrętem rozradowany.

Krótko treściwie ale bez zapału był ten wyjazd. Po prostu nie lubimy siedzieć w domu jak nie pada, jednak żeby mnie ten wyjazd jakoś naładował energią pozytywna to nie powiem;/


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Wiosna - mości kolarzyści!! || 73.81km

Niedziela, 13 marca 2011 · Komcie(0)
Kategoria Pojeżdżawki
Dziś od rana do naszego mieszkania wlewała się wiosna. Wstawało mi się ciężko i czułem się jakiś taki rozłamany, jednak promienie słoneczne wlewały się takimi strumieniami, że nie mogłem dłużej leżeć i w końcu oboje z Agnieszką wywlekliśmy się z łóżka. Kręciliśmy się spory czas po mieszkaniu zanim ruszyliśmy.

Zdążyliśmy przesadzić kwiatki (hodowla liczi już w doniczkach po jogurtach) , posprzątaliśmy mieszkanie i umyliśmy zimowe buty. Kiedy wydawało się że wyjazd zacznie się późnym popołudniem, okazało się że dopiero po dziesiątej.

Od pierwszych kilometrów Agnieszka zakiełkowała na siodełku. Widać było po niej jak rozpiera ja energia wiosenno-rowerowa. Ja starałem się dotrzymać jej koła. Pierwsze swoje kilometry skierowaliśmy do Chotomowa. Z przeciwka wracali akurat kolarze z tzw „Babki”. Oczywiście grupkami, każdy z nich tak bardzo pro, że na pozdrowienia rowerowe nie reagowali. Co troszkę mnie skonsternowało. Czy oboje z Agnieszką byliśmy tak mało rowerowi? A może taki Kolarzysta nie pozdrawia plebsu z sakwami? Czasem czuje wewnętrznie, że jednośc rowerzystów na drogach nie istnieje.
Nie mówię tu żeby sobie się rzucać w ramiona, ale skinienie głowy czy uniesiona ręka jak się spotyka na trasie, to miły gest. Sam obdarowuje nim ludzi na rowerach i wielu jeszcze tzw. „świeżaków” trochę się dziwi ale czasem odmachnie a tu? Jadzie taka grupka wyciśniętych w leginsy panów koło w koło i nawet uśmiechem ci nie odpowie tylko olewka a ich zaciśnięte wargi demonstrują zacięcie z jakim się „ścigają”. Takie tam pozdrowienie ręką, nie zmniejsza aerodynamiki mniej niż, nie ogolone brody poniektórych wiosennych amatorów szosówek.
Po trzeciej miniętej grupce i nie udanym nawiązaniu kontaktu zaprzestałem prób, być może EPO blokuje coś w neuroprzekaźnikach

Z Chotomowa, przez las udaliśmy się na Dębe, tam kilka fotek i popas na słoneczku. Ach cudnie, tak usiąść na trawce i na skórze czuć promienie słońca, człowiek ma wrażenie lekkości jaka go ogarnia. Choć być może owa lekkość związana jest z mniejszą ilością warstw jaką na sobie wieźliśmy. Niemniej jednak przyjemne endorfinki wprawiały nas w tak dobry nastrój, że nawet peletony smętnych scigantów mijane jeszcze pary razy z przeciwka, nie zmąciły tegoż spokoju.

Agnieszka jest chyba na baterie słoneczne, wystarczył jej odpoczynek kilkuminutowy na słońcu aby już za chwilę pruła przede mną pod górkę w Dębę. Na trasie do Chrcynnna wiatr sprzyjał więc pozwoliliśmy sobie na małe szaleństwa. Na jednym z odcinków po „ustawce” z Agą, wyrywamy do przodu osiągając 46,6km/h.
Przy lotnisku znów popasik i podziwiając ewolucje spalinowego modelu zdalnie sterowanego samolociku, posilamy się i zażywamy sacharozy z batoników.
Dalej trasą skok na Serock, trasa przez Zabłocie po remoncie, wydaje się idealną do jazdy na takie dystanse. Ładny asfalcik i w miarę znikomy ruch sprawiają że jedziemy obok siebie dywagując o zbliżającej się wiośnie i planach na najbliższe tygodnie. Przez Marynino skręcamy na Serock a tam, wyrywamy z domu Mary, która ofiaruje nam swoje towarzystwo na rejony najbliższe.
Kierujemy się na rynek w Serocku, bo Agusia jeszcze nie miała okazji go zobaczyć, a następnie na molo. Na podjeździe z plaży, spotykamy Majkę i Jolkę trenujące podjazdy. Ja chyba bym się znudził takim zarzynaniem się pod górkę. Raz to jak musze podjadę, ale żeby po kilka razy w dół i górę? Kurcze no pełen podziw dziewczyny~!
Po wizycie na molo udajemy się przy Zalewie w dalszą drogę. W tym roku zima nieźle zmiksowała krę. Wielkie płaty niczym z jakiejś Antarktydy wciśnięte na drogę nad woda oraz powyginane barierki, pokazują silę zimowego żywiołu! Środkiem woda już przepływa przez Jezioro Zegrzyńskie, jednak boki nadal pokrywa warstwa lodu o grubości kilkunastu centymetrów.

Po podjeździe malowniczym wąwozem Szaniawskiego, zatrzymujemy się na pogawędkę w miejscowości „Stasi Las”, tam rozłączamy się z Mary, która mknie do Serocka a my pedzimy z Górki do Legionowa na obiad do moich rodziców.

Kilka godzin później opuszczamy blok aby po kilkunastu metrach stwierdzić, że Agnieszki rower ma kapcia. Nie ma sensu wracać do rodziców więc decydujemy się na przemarsz do przystanku. Na niebie już ciemno, osiedle ogarniał mrok a my na przystanku autobusowym, zaczynamy zmianę dętki. Piekielne obręcze Krossa, a w zasadzie ostatnia obręcz jaka została oryginalnie od tego roweru. Kto to widział, żeby zwijane Kendy karmy zdejmować(nieomal łamiąc je) dwoma łyżkami do opon!!! W końcu udaje mi się i gdy tylko rower staje na koła, przyjeżdża bus. Kierowca przez chwile czeka jakby licząc że wsiądziemy, jednak opuszczamy przystanek równocześnie z oddalającym się zeń autobusem.

Witamy w domku lekko podmęczeni, dystans totalnie mnie zaskoczył. Spodziewałem się, wyjeżdżając rano jakichś 30km a na liczniku zawitała kwota 73smakowitych kilometrów.




Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Weekend pochmurności i mroku... || 37.00km

Sobota, 5 marca 2011 · Komcie(2)
Kategoria Pojeżdżawki
Weekend po wczorajszym nocnym rowerowaniu zapowiadał się ... rowerowo. Pewnie i nic w tym dziwnego, bo jestem rowerowym pasjonatem, jednak kiedy planowałem wyjazd kilka dni wcześniej z Agnieszką nie sądziliśmy, że pogoda będzie taka buro-ponura.

Od początku było średnio...
Wstawało się ciężko. Człowiek jakoś mniej gibki jeszcze chyba na takie harce w wysokim tętnie nocą. Czułem plecy i barki o poranku, choć to może zasłutga nie tyle nocnego harcowania, co polskich dróg. Śniadanko pyszne kanapkowe. Sakwy zapakowane no to wio! Tylko to "wio" samo w sobie nie było takie "wiśta wio"! Raczej zakrawało o "łojezusmaria". Wiatr od początku dbał o naszą kondycję i regularnie przez większość trasy do Nowego Dworu podnosił obciążenie, jednocześnie pomniejszając zapas sił jakie posiadłem na śniadaniu.
Dałem ciała z ubiorem bo temperatura na termometrze zmyliła mnie i z -2 za wiatrem było -5 odczuwalnej a zimno wciskało się we wszystkie dziury kurtki, któa mimo, że z mębraną, zdecydowanie przegrywała z trudnymi warunkami.

W okolicach Nowego Dworu Mazowieckiego, wilgotność powietrza wzrasta a z nieba spada niby to mgła niby deszcz. W lasach koło pomiechówka mam poślizg na asfalcie. Jakież było moje zaskoczenie kiedy okazało się że nie mogę ustać na tym "suchym" jak pieprz asfalcie. Lód przykrywał go milimetrową warstwą i totalnie nie było tego widać.

Swoja drogą, kop adrenaliny, wywołany poślizgiem, kiedy już nie masz siły, to niezła dawka dopalaczy:) i to za free! Po explozji tego specyfiku do krwi jechało sie o wiele lepiej.

Do Zaborza docieramy zmarznięci ale dumni, że się udało:) - Jutro cz 2 naszych poczynanań~!




Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

nocny rower || 50.57km

Piątek, 4 marca 2011 · Komcie(0)
Kategoria Pojeżdżawki
Czasem glowa staje się tak ciężka, że nie ma innej możliwości jak tylko wrócić do domu i mimo późnej pory udać się w trasę, w transie. I tak w transie jedziesz i mimo, że czasem pod wiatr, że czasem zimno bo za zimna kurtka to trzeba i mało tego że trzeba to pomaga!

Gnając po Modlińskiej przy nieomal pustych ulicach, wyciskałem z siebie siódme poty, które zamarzały w temperaturze około zera. Musiałem przekręcić to co mi siedziało w głowie... rower to zajebiste lekarstwo jak się nazbiera problemów.


nie byłem sam - i dziękuje za miłe towarzystwo!


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,