Na uczelnie, strona 5 | Księgowy
Wpisy archiwalne w kategorii

Na uczelnie

Dystans całkowity:4596.21 km (w terenie 280.84 km; 6.11%)
Czas w ruchu:132:48
Średnia prędkość:18.72 km/h
Maksymalna prędkość:48.10 km/h
Suma podjazdów:39 m
Liczba aktywności:86
Średnio na aktywność:53.44 km i 3h 01m
Więcej statystyk

do Warszawy i na uczelnie || 46.92km

Czwartek, 22 marca 2012 · Komcie(0)
Kategoria Na uczelnie
Do Warszawy na wykład i powrót z Dziewczynami. Po drodze odwiedziny w Arkadii i zakup 2 par dzinsów dla Agnieszki.

Przy Wiśle jadąc w ciemnościach mija mi ktoś i katem oka zaznajamiam napis z uda owej persony! Oto w swej jedynej i nie powtarzalnej osobie CHE . Drę się więc w niebioso-głosy "Cheeeeee????". Stanałem, odwracam się. Mryga czerwone wolno znika pojawia się białe chwila zawahania i nagle białe przyjeżdża bliżej i co? Witam Che Żółwiem i zaznajamiam ze swoimi dziewczynami Agnieszka i Anią. 3 słowa i pędzimy każdy w swoją stronę.

Dalej z dziewczynami pojechaliśmy do Grota i dalej przez most do Jabłonny i Legionowa. Po drodze przerwa na fast fooda bo Ania zgłodniała.

Zacna wycieczka... niebawem może być mniej kilometrów bo rozpoczynam szkolenie 2 tyg, ale potem odrobię;)


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Do szkoły Dookoła;) || 99.35km

Czwartek, 15 marca 2012 · Komcie(0)
Wycieczka zaczęła się rano. Najpierw z Agnieszka do pracy, odprowadzić ją, a później na trasę. Chciałem wreszcie gdzieś wyrwać swoje 2 koła i poczuć sie lepiej a jednocześnie nie omijać wykładu o 16. Postanowiłem jechać tak:



Było prawie bez wietrznie, jednak im bliżej Nowego Dworu, tym bardziej okazywało się, że wiatr jednak jest i zachowuje sie jak baba. Nie mógł się zdecydować, czy ma mi pomagać czy w sumie to mi dopierdoli. W końcu w geście łaski wiatr postanowił być mi pomocny.

Do Leszna wiało dziwnie, tylko czasem w plecy. Co dziwne, bo jadąc na Nowy Dwór musiałem z wietrzyskiem się zmagać, więc nie wiało jak powinno. Dopiero gdy wyjechałem na trasę poznańską w kierunku Warszawy rozpoczęło się dmuchanie.

Średnia na odcinku Błonie Warszawa to 29km/h, gdyby nie wolno uchodzące powietrze z przedniego koła, byłbym naprawdę leciał jak rakieta.

Na Banaha byłem przed czasem prawie godzinę, co pozwoliło mi na skonsumowanie przepysznego spaghetti i zjedzenie batonika.

Wieczorny komunikat Agi, że jest ustawka z dziewczynami na piwo troszkę mnie zmartwił, bo chciałem rowerem wrócić do domu, jednak okazało się, że powietrze zeszło z koła a dopompowywanie nie daje poprawy na dłużej niż 2-3km. Akurat tyle aby dojechać do metra. A później do SKM.

Dystans zacny a i spotkanie były naprawdę zacne! Powrót już prowadząc rower bo jazda na kapciu i po kilku piwach, mogłobyć niebezpieczne.


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Na uczelnie i przemiłe spotkanie. || 35.45km

Czwartek, 8 marca 2012 · Komcie(2)
Kategoria Na uczelnie
Na uczelnie SKM, a potem z Gdańskiej Warszawy przez Okopową na Żwirki i na Wydział.

Wykład ciekawy, jednak poprosiłem, aby móc wyrwać się wcześniej (facet sprawdza listę najczęściej). Do domu jechało się fajnie. Choć zapadający zmrok ma w sobie urok, to o niebo wiekszym urokiem może poszczycić się Che, którą spotykam przy Wiśle. O mało zawału nie dostałem... Jadę sobie śpiewam pod nosem kawałek paktofoniki a tu nagle mi oczęta Che-owe zaglądają;)

Pogadalim sobie sympatycznie do Grota i dalej każdy sobie.


Che, LUBIE CIĘ!!! Masz mega pozytywisz enerdży! A w kwiaciarni 30 minut stałem i zwątpiłem...


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Jeden dzień z siodełka, ziarno pośród wieczności.... || 60.24km

Środa, 7 marca 2012 · Komcie(2)
Kategoria Na uczelnie
Ostatnie resztki snu rozwiał niewidzialny wiatr, który wtargnął niespodziewanie w odmęty mojej wyobraźni. Chłód jaki zapanował zmroził mnie tak silnie, że dalsze pozostawanie w stanie sennych marzeń zdawało się być nie tyle niemożliwe, co niewyobrażalnie niekomfortowe. Światło jakie ogarniało moje powieki, zawsze było niesympatycznie drażniące, tego poranka jednak ich otwieranie poszło nadwyraz sprawnie.

Poranne czynności nieomal zestandaryzowane, sprawiały mi niejako przyjemność a jednocześnie ocierały się o cienka granicę rutyny. Nie miałem jednak wątpliwości, że tak jest będzie i tak być powinno. Wspaniała kobieta, ciepła herbata i kanapki z rana. Wspólne rozmowy, sprzeczki i przepiękna codzienność.
Tego dnia poranek urozmaiciły sprawy serwisowe. Trzy z czterech posiadanych przez nas rowerów, miało flaka. Niesamowicie, nienawidzę odkrywać takich niespodzianek w dniu kiedy ów pojazd jest mi niezbędnie potrzebny. Gdy więc Agnieszka jeszcze krzątała się po mieszkaniu ja pobiegłem naprawić swój jednoślad. Szkła nie znaleziono, gwoździa też, pozostał tylko jeden podejrzany – krasnoludek!

Wczesnowiosenne słońce jest jak ten lichwiarz. Przebiegłe i cwane a jednocześnie dwulicowe. Z za szyby wiosna a na ulicy mróz i przeszywający chłód. Dziś nie było inaczej. Idąc po klatce schodowej z dwoma sakwami cieszyłem się na samą myśl, że będzie mi dane pedałować w tym blasku, który tak żwawo wdzierał się wielkimi szybami. Niestety na ulicy, mimo, że słonecznie, spotkało mnie rozczarowanie. Temperatura oscylowała w granicach -2.

- No to do zobaczenia – rzuciła Agnieszka wsiadając na rower – Wymrozi cię dziś bardziej niż mnie!
- Hej poczekaj. – Rzuciłem szybko dopinając kurtkę. Dogoniłem ją jednak na światłach przy obwodnicy. – miałaś ochotę odjechać tak bez pożegnania?
- No jasne, bardziej się stęsknisz…
Nie zdążyłem nic dodać, bo światła zmieniły się. Ja skręciłem w Lewo a Agnieszka pomknęła na wprost.

Asfaltowa monotonia przytłaczała mnie niejednokrotnie na tym odcinku. Jednak tego poranka, wyjątkowo cieszyłem się z wyjazdu rowerowego. Do Warszawy mam jakieś 40 minut jazdy a pierwsze przedmieścia zaczynają się już po kilku machnięciach korbą. Sunąłem więc, roześmiany wystawiając policzki na pokuszenie słońca i mrozu. To było jednak cos innego, tak dosadnie innego niż zazwyczaj. Przez te ładnych parę miesięcy zimy zdołałem nieomal, o zgrozo, przywyknąć do zimna, zachmurzonego nieba i chlapy na drogach. Słoneczny poranek marca, mimo mrozu, roztaczał w moim sercu pierwsze wiosenne odczucia. Kotłowało się w mojej głowie a endorfiny strzelały fajerwerkami. Mimo załadowanych dwóch sakw, nie czułem oporu. Rower poddawał się moim poleceniom bez zająknięcia. Dopiero czerwień sygnalizacji przed nosem w dość drastyczny sposób wyrwała mnie w błogostanu w jakim się upajałem.


Na przystanku nieopodal ratusza co rano zbierał się niemały tłumek. Niejednokrotnie przy gorszej pogodzie, lub braku czasu zajmowałem miejsce wśród tych ludzi. Z zaciekawieniem zawsze obserwowałem wszystkich. Schemat zawsze ten sam, błagalne spojrzenia utkwione w dali, w nadziei na nadjechanie autobusu. Jak zahipnotyzowani, bezimienni wobec siebie tłumnie wpatrzeni w dal przypominali posągi codzienności. Co jakiś czas ktoś tupał z zimna, inny puszczał opary dymu z papierosa. Tak różni a tak podobni do siebie i tak samo wobec siebie obcy. Mijając ich miałem ich na wyciągnięcie ręki a jednocześnie zdawałem sobie sprawę, że jutro nie rozpoznam ani jednej z tych twarzy, choćby stali w tym samym miejscu i odgrywali te same role.

Ryk silników porwał mnie w dalszym pędzie. Na horyzoncie na tle wczesno porannego, sinego nieba, majaczył się dumnie komin elektrociepłowni. Majestatycznie górując nad budynkami wokół puszczał pary dymu, jak ogromne cygaro. Wschodzące słońce eksponowało biało czerwony tułów sprawiając wrażenie jakby totalnie nie pasował do tła na jakim się przedstawiał.

W okolicach przeprawy mostowej na Grota Roweckiego, wśród slimaków ginie zapomniany przez metropolię kościółek. Otoczony zewsząd drogami jest tak spłoszony osamotniony i odcięty od swoich naturalnych włości.



Z dojazdowej i wlotowej droga zmieniła się pod moimi kołami w chodniki i śnieżko chodniki śródmiejskie. Tysiące kilometrów po głównych ulicach stołecznej metropolii sprawiły, że dwa lata temu przerzuciłem się na nieco mniej uczęszczane przez samochody chodniki i szlaki o znaczeniu rowerowym. Nie zauważyłem, wielkiego wzrostu czasu dojazdu a zaoszczęściłem sobie nerwów i mogłem cieszyć się z obserwacji ludzi dookoła.

To zaskakujące jak wiele umyka nam gdy gnamy szosami, dwupasmówkami i autostradami. Skupieni na swoim pasie, próbujemy tylko nie zostać zepchnięci do rynsztoku, wpatrzeni w mostek i wycinek pola przed przednim kołem, jedziemy jak w transie. Schemat zamyka nas w kajdany nudy. Światła szosa, uwaga na tych z prawej, uwaga pas do skretu w lewo, znów światła, klakson, wulgaryzmy, i znów asfalt…
Jazda opłotkami, jeśli można tak nazwać to po czym się poruszam w drodze do szkoły, jest z goła ciekawsza. Czasem nie grzeszy, faktycznie dobrą nawierzchnią, jednak ile tam się dzieje! Dziś mknąć wzdłuż Wisły, widziałem wiewiórkę. Zwolniłem aby jej się przyjrzeć. Mała ruda, trzymała w łapkach jakiś orzech, lub łupinę. Susem wskoczyła na ławkę, jakby chcąc bliżej przyjrzeć się mi. Mijając ją uśmiechnąłem się do siebie a kątem oka zauważyłem jak susami znika w koronie, łysych jeszcze drzew.

Zaledwie kilka kilometrów dalej minąłem budowę metra. Dwóch robotników siedziało na żelbetowym, oświetlonym promieniami słońce, świeżo wybudowanym cokole. Obaj jedli śniadanie. Pieczołowicie zrobione przez ich zony, kanapki i termos z ciepłą herbatą. Prosta rodzajowa scenka a tak niesamowicie, zbliżająca nas do tych dwóch jegomościów.

Przeciskając się pomiędzy ciasnymi i zaniedbanymi uliczkami okolic Domaniewskiej, postępu i Cybernetyki rozmyślałem, jak kiedyś wyglądała ta dzielnica. Dookoła nowe biurowce i oszklone zimne kolosy. Auta zaparkowane gdzie popadnie i tylko uliczki zdezelowane od kół zionęły dawnymi czasami. Na końcu ulicy Postępu, jakby zgodnie z nazwą, postęp się kończył. Zajezdnia Woronicza i stare o kilkanaście lat tramwaje oraz tereny przemysłowe jeszcze nie do końca wchłonięte przez inwestycje korporacyjne, dawały obraz wielkiego kontrastu jaki jeszcze można zaobserwować w naszej Stolicy.


Czasemg dzieś tam w środku siebie czuje, że chciałbym cofnąć się w czasie. gdy mniej było pojazdów a klimat w stolicy był inny, gdy ludzie kupowali w zieleniakach na bazarach a wszystko było takie jakieś wolniejsze serdeczniejsze...





Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Na uczelnie i taaaaaki wiatr!!! || 51.01km

Poniedziałek, 27 lutego 2012 · Komcie(2)
Kategoria Na uczelnie
Wahałem się, a nawet ostro się wahałem czy jechać dziś na uczelnie. Zapowiadali zimny silny wiatr.
Kurtka puchowa po praniu przypomina flak, i obawiam się że jej właściwości nigdy nie będą już takie jak były. Niby regularnie rozbijam puch rękami rozszarpuje te paćki i kupki wewnątrz niej, ale jakoś wolno to idzie i nie wiem czy to przyniesie taki puszysty efekt jaki bym chciał.

Zmuszony bylem więc jechać w Bergsonie a pod spodem 3 warstwy w tym jeszcze jeden windstoper. O ile z wiatrem bywało mi za ciepło i troszkę się przegrzewałem o tyle w drodze powrotnej konfiguracja się sprawdziła.

Na uczelnie dziś pojechałem na Accencie. Oczywiście po tylu miesiącach nie jeżdżenia musiałem sobie od nowa konfiguracje pod tyłek ustawić a początkowo i tak nie czułem się w 100% komfortowo. Droga jednak się opłaciła, bo zacne 3 ze statystyki było warte pojechania na uczelnie a nie gdzieś z wiatrem.
A był dziś zefirek w du.. oj był. Aż kusiło rano pojechać gdzieś na Radom albo Warkę;P

W drodze powrotnej za to miałem ostry trening siłowy. Nie dość że opona 1,9 Kenda Karma na tyle, to jeszcze silny wiatr. 17-15km/h przez 25km, to było zbójeckie przedsięwzięcie


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

arktycznie przez zasp bezlik i bezdroża... || 38.89km

Czwartek, 16 lutego 2012 · Komcie(0)
Kategoria Na uczelnie
Jesteś piękniejsza, niż w najśmielszych moich snach
Dotąd znałem Cię tylko ze zdjęć.
Błękit i granat podkreślają jasną twarz,
Dziś przybywam, aby oddać Ci cześć.






Najpierw do Legionowa oddać próbki do badań w laboratorium przychodni, a potem SKM do Wawy. Tam na Gdańskim ruszam na podbój Stolicy. Od razu nieomal wybieram ulice, bo chodniki nie istnieją.

Na uczelni nuda, więc opiszę jak wracałem.

No jechało się koszmarnie! Nie dośc że pod wiatr, to jeszcze po takiej nawierzchni, że to szkoda gadać. Zjazd z mostu przy Armi Ludowej, po tym chodniku - to był jeden wielki drift. Dawno się tak nie bawiłem. Śnieg kopny po kostki, lekko skropiony rozbryzgami z ulicy. Gdzieniegdzie ślady jakiegoś bikera na szosówce co jechał dziś wcześniej. Jest z górki więc pedałuje i jadę. Przednie koło sięga podstawy asfaltowej tylne tańczy i jadę zygzakiem mimo, że mam 2 sakwy i siedzę na siodełku tańczę jak pijana Rutowicz na lodzie!

Na dole czeka mnie wielka zaspa - bo przystanek odgarnęli na wielka "kupę", przebijam się z rozpędu z niekrytą frajdą. Niestety dalej nie jadę bo śnieg za przystankiem sięga znów do kostek a trawersowany zjazd po zboczu nasypu drogowego zasypało całkiem. Po zboczu nie da rady jechać bo rower kładzie na bok.

Próba jazdy wzdłuż Wisłostrady chodnikami przynosi ogromną stratę energetyczną. Od mostu świętokrzyskiego, jadę już ulicą. Pojawiają się kłopoty z rowerem. Na moście dopompowuje koła, ale luz w tylnym kole pogłębia się i czuje jakby cała breja zamarzała mi na rowerze i hamowała. Wewnątrz błotników masakra, zostaje miejsca na styk miedzy oponą i błotnikiem

W nadarzającej się sytuacji przejeżdżam na ulicę i jadę aż do Żerania ulicami.
Przed Żeraniem decyduje się na zjazd na pętle autobusową i jazdę "ścieżką" koło elektrociepłowni. Przecież napewno odgarnęli do tego czasu, to jedyne przejście dla pieszych od Konwaliowej do Żerania. Niestety prawie 20 minut idę w kopnym śniegu po kostki i pcham rower przez śnieg. Tam przeszło 3 ludzi max, a drogi nie ma.

Ostatni odcinek po modlińskiej jadę ulica mimo klaksonów i piekielnie dziurawej drogi. Kierowca autobusu coś do mnie krzyczy gdy mnie mija gestykuluje itd. Nie ma bata nie zjadę na te breje po bokach. Kierowca który mija mnie busem zwalnia i zrównuje się ze mną uchyla okno i mówi:

"przerąbane macie tymi rowerami. Dobrze, że choć ulice odśnieżone powodzenia!"

Pozytywny akcent podnosi mnie na duchu, bo spodziewałem się, że albo mnie opluje albo od hujów wyzwie jak reszta zainteresowanych bezmózgów!


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Na uczelnie || 34.16km

Poniedziałek, 13 lutego 2012 · Komcie(2)
Kategoria Na uczelnie
Jednym słowem dziura... Coraz bardziej rozważam zakup Shwalbe marathon. Może te opony nie będą się dziurawiły, bo te co mam obecnie to już proszą o pomstę do nieba.
Z drugiej jednak strony tyle kasy za te maratony to sporo.

Kapcia złapałem gdzieś juz przy wisłostradzie. I potem po zmianie dętki znów dziura. Dętek zabrakło więc w ruch poszła komunikacja miejska.

Kapeć nastąpił w przedniej oponie która ma przejechane pi razy oko 3 sezony i ponad 25tysięcy napewno.

Cóż rower okulał a ja juz w domu trochę zły, że pełne 50km nie wpadło;/ - co na to moje "Carmelowe" wielbicielki... ech łajam się pokornie! Wstyd mi za swoje złe obuwie rowerowe ach wstyd!


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

na uczelnie - z adrenalinką || 65.77km

Wtorek, 10 stycznia 2012 · Komcie(4)
Kategoria Na uczelnie
Od rana, jakoś taki czułem się byle jaki. Do ostatka wahałem się czy nie zrezygnować z wyjazdu na uczelnie rowerem. W sumie zajęć już nie mam, ale notatki przed sesja by się przydały jak cholera...

No i pojechałem, ale najpierw do Legionowa, gdzie przy PZU okazało się, że w sumie Aga nic nie załatwiła bo do ubezpieczenia domów potrzebny jest jakiś ważny typ co oszacuje ich wartość a to nie ten REJON... I że trzeba do Nasielska jechać do PZU do drugiego inspektoratu. Ludzie kuźwa w dobie rowerów/betoniarek i samochodów napędzanych silnikami diesla? I ona mówi Nie ten rejon. Przecież nie każe wam nikt tam dymać pieszo czy w sandałach!!!

No więc wróciłem się przez Jabłonnę/nną/nnie do domu. W sumie miałem od razu jechać boczna drogą do Wawy ale rękawiczki z pod choinki są za ciepłe na takie upały styczniowe. Zapewne na -10 będą super, jednak w taki dzień jak dziś nie dawałem rady i czułem się jakby ręce trzymał w ciepłej wodzie;/

Sama jazda po modlińskiej szła mi zacniej. Bezwietrznie było a i noga jakoś dawała. 23km/h nawet weszło na licznik. Koło ekspresowej o skok adrenaliny przyprawił mnie kierowca 511 przegubowego. Jade sobie koło budowy mostu północnego po woym "półksiężycu" tej dziwnej drogi co to ma udawać rondo i już przy samym końcu dosłownie na wyciągnięcie reki bez hamowania wyskakuje mi 511, nie wiem ile to było myślę że nie więcej niz 40cm. Aż mnie podmuch bujnął na barierki, te odgradzające ostrzegawcze z blachy. Obtarłem kierownicą ale odpukać wyprowadziłem rower, a za busem nic nie jechało.

Myślę sobie, "ja ci pokaże", na pedały i dzida, bo facet na żółtym przeleciał przez światła. Dojechałem już do sygnalizacji kiedy dla mnie było czerwone. Widziałem jak szybko rozbujana maszyna mija światła. Kierowcy wyraźnie się spieszyło, to było widać.

... ŁUP KRRR HMMM BRZĘK...

Podnoszę oczy a żółty waż mija ciężarówkę, stojąca przed nim na przystanku. Coś odbija się od naczepy tira, koziołkuje po dachu busa i rozbija się z trzaskiem na ulicy.
511 jakieś 300m dalej staje. Dopiero jak go mijałem zobaczyłem jaka drogę hamowania miał. Rozumiem, że nie chciał ludzi wywrócić w środku, ale przez szyby i tak widzę, jak kilka osób podnosi się z ziemi...
Tak pędził, że zawadził o zaparkowaną ciężarówkę, stojącą na awaryjnych. Kierowca tego tira stał bok. Miał szczęście, że nie dostał obudową lusterka.
poglądowe zdjęcie powered by google;P

Nie wiele słyszę, bo kierowca busa z oddali tylko kręci głową zniesmaczony, natomiast dokładnie słyszę, co mówi ten z tira.
"Kurwa mać człowieku to autobus, a nie wyścigówka... miałeś tyle miejsca obok"

Cóż nic dodać nic ująć...



Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

na uczelnie i wyjątkowe spotkanie!!! || 64.95km

Wtorek, 3 stycznia 2012 · Komcie(2)
Kategoria Na uczelnie
Dziś wyjazd na uczelnie, był wyjątkowy. był wyjątkowy z wielu powodów. Przede wszystkim, mimo iż rano niebo mówiło mi "weź ty w domu siedź" to ja jednak nie siedziałem i pojechałem. Ha i było warto!!!

Zanim żem jednak poczynił kilometry owe dzisiejsze, zastał mnie kapeć w kole. To znaczy to był taki pseudo kapeć, bo ów kapeć nie był pełny. Można by rzec obrazowo, że zwiekszyła mi się amortyzacja w tylnym zawieszeniu. Powietrze zeszło tak w 40-45%.
Dopompowałem się i ruszyłem. Niby miało być z wiatrem, niby z wiatrem bocznym, ale... jakoś tak jechało się u-jowo. Na uczelnie docieram w odpowiednim czasie i odpowiedniej porze. Załątwiam sprawę w archiwum prac MGR i następnie muszę odstać swoje w kolejce do xero. Sesja się zbliża i totalnie ludzie tracą głowę. Tysiące notatek się duplikuje i sex-plikuje(w sensie że szcześć kopii) czasem...

Kiedy opuszczam wydział, powietrza znów jest mało. No to szybka akcja pompeczką i dzida na Postępu. Znów pokręciłem trasę i zamiast wprost do kumpla do pracy, trafiam na skrzyżowanie Puławskiej i Wilanowskiej. Tak zdolny mogę być tylko ja;) Kilka razy już byłem u niego w tym biurze,ale nadal nie umiem tam trafić od razu:P
Szybko naprawiam błąd i kierowany przez Agnieszkę koryguje trasę.

Przed siedzibą Mostostalu oczywiście karta pamięci musi wpaść na samo dno sakwy i zanim ja wygrzebałem, ochroniarz przez okno dziwnie mi się przyglądał! Całe szczęście nie z takich opresji wychodziłem.
"Dzień dobry, przesyłka dla Pana Waśniewskiego" - BZZZZ - i elektryczne drzwiczki mnie wpuszczają;) Już nie raz z kurierem mnie mylili, więc korzystam z tego jak mogę;P Bez zbędnych tłumaczeń i pytań otworem stoją dla mnie każe drzwi biurowca;)

W drodze powrotnej, powietrze nadal uchodzi z wolna, niczym alpejski strumień sączący się leniwie ze skały ( wow, ale metafora:P) Zmuszony jestem więc, lub w zasadzie nie tyle zmuszony, co zdecydowany, zmienić koło. A że koła mam tylko dwa i ani jednego więcej, a dętek brak. Jedynym ratunkiem zostaje Łatanie dziur w dętce.
Polski nasz Uorlen ma dla nas rowerzystów nawet kompresor, niestety, może go obsługiwać tylko obsługa stacji:D Cóż zanim załatałem dętkę kolesiowi znudziło się czuwanie koło mnie i lukanie, czy czasem sam nie pompuje. Poszedł tankować busa a ja chytrze w tym samym czasie się - dmuchnąłem z lekka do 3,5 atm!!!

Przy wiśle, mimo iż spodziewałem się rzeźni wiatru w RYJ, nie jedzie się trudno. Mało tego, jedzie się nadzwyczaj dobrze. Tym bardziej frustrujące jest to, że mnie jakiś koleś na rowerku wyprzedza. Ma SPD, cfaniak, no to rura za nim:D NIe miałem ochoty go wyprzedzić, po prostu chciałem zoabczyć ile jedzie i czy standardowo zaraz po wyprzedzeniu mnie zwolni. TAK zwolnił i jechał nie 30 a 26-27km/h. Już miałem podjąć atak i rewanż i go brać kiedy to ujrzałem CHE.
Jak mnie zatkło, jak mnie przycisło, takem, dał w heble i porzuciwszy rewanż na kolarzu, jąłem zagajać do tej zacnej Dziewuszki:) Normalnie jestem cholernie dumny, że Cię poznałem. Nareszcie mogłem z tobą Face to Face pogadać;) Szybko, o różnościach, ale i tak uważam, że fajna z Ciebie Babka CHE! Niepozorny skurczybyk, co mnie kompleksów nabawił:) Ja nigdy 20tysi nie wsadze chyba na be es a:P

Nic to Panno Koleżanno! Nie same cyferki się liczą.... a może jednak?:P

Pogadalim, pośmialim i pojechalim... ja w kierunek Jabłonowski a Uona w przeciwny Stołeczny.





Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

o tym jak NIE należy jeździć rowerem!!! || 47.65km

Wtorek, 27 grudnia 2011 · Komcie(0)
Kategoria Na uczelnie
Wyjechałem dziś ja załatwiać sprawy w naszej wielkiej roweropolii... Waszał Syty!!!
I wsio byłoby niby wypaśnie, gdyby nie seria nieszczęść i seria przypadeczków. No jakby sie jakis szyderca bawił w grę przygodową na konsoli bike-stejszon...

I tak oto najpierw od rana nie mogłem znaleźć kluczy, potem kiedy wyjechałem, okazało się, że jednak mrzy/pada/bźdźi!!! No a miało być tylko "brzydko za oknem". Jednak trudno, jechało sie z wiatrem dobrze, więc nie narzekałem zanadto.

Na Uczelnie rowerkiem docierałem o czasie i w miarę rozluźniony. Jednak okazało się, że xero nie czynne na wydziale. Więc znów kurs rowerem na Polibudę metro, szybki druk i bindowanie Dokumentacji Geologicznej. Nawrót i na wydział... po pokonaniu rowerowego ślimaka nad 2-pasmówką KAPEĆ. No i zaczęło mocniej padać. Nie będe się grzebał w tym teraz - zdecydowałem pieszo dojść na wydział i tam wymienić.

Zanosze dokumentacje pukam i... kolesia nie ma, musiał wyjść zanim wróciłem z polubudy. Daje więc zrezygnowany sekretarce i wracam zmieniać dętkę. Oczywiście SZYKŁO!!!! Pierdzielone opony maxis worm drive nadaja się tylko do jazdy po robakach, jak nazwa wskazuje, bo jakiekolwiek najechanie na SZYKŁO, powoduje trwałą perforację powłoki opony twardej i jednoczesną powietrzna przepuklinę dętki i tkanek miękkich koła.

No to wymienił ja dentejszyn, ale pompka nie chciało mi sie już dymać mocno, więc na napompowanej ale miękkiej lekko oponie, pojechałem do dom. Po drodze, koło Wisły pompuje oponę kompresorem. Od stacji do Mostu grota jest może 600m, po pokonaniu mostu na drugiej stronie Wisły, okazuje się, że obręcz tylna ma raka. Rozeszła się tworząc zgrubienie wzdłużne powłok aluminiowych. Jadąc więc z górki i lekko hamując, czujesz jakbyś miał ABS. To hamuje to poopuszcza.

Etap trzeci armagedonu, to rozwalenie sie przerzutki. po tym jak znów upuścilem nieco powietrza z opony aby dalej nie katowąła osąłbionej obręczy, i po tym jak miałem nadzieje dojechać już do domu, przerzutka się zaczęła blokować.

Dolne kółko, wytarte od błot i od wód, stawiać się zaczeło. Takie małe a fika mi! I jak sie tak boczkiem ustawia to zrzuca łańcuch z wózka, który klinuje się i ciągnie za sobą całe ramię przerzutki. Mało nie wyrwałem tego ustrojstwa z hakiem...
Nie da się jechać... - poddaje się. Czas wezwać super hiroł! Zy Ty My! przybywaj!

ZTM przybył - odwiózł i zostawił pod domem...

Ech... 3 rowery i kolejny rozpierd... psuty;/


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,