Wyprawa, strona 4 | Księgowy
Wpisy archiwalne w kategorii

Wyprawa

Dystans całkowity:7632.90 km (w terenie 86.00 km; 1.13%)
Czas w ruchu:136:16
Średnia prędkość:16.82 km/h
Maksymalna prędkość:69.78 km/h
Suma podjazdów:15007 m
Liczba aktywności:81
Średnio na aktywność:94.23 km i 6h 11m
Więcej statystyk

Islandia - dzień 2 || 100.00km

Sobota, 29 czerwca 2013 · Komcie(4)
Kategoria Wyprawa
Poranne mżawki na Islandii to w moim przekonaniu odpowiednik polskiej „rosy”. Jeśli w nocy nie padał akurat ulewny deszcz, lub wiatr nie wyrwał ci namiotu z ziemie, to na pewno pada mżawka. Czasem mżawki zmieniały się w nie-mżawki i padało mocniej. Tego dnia o poranku wstaliśmy jednak i całą okolice pokrywała tylko lekka warstwa opadających drobnych kropelek.
Temperatura zaskakuje – coś czytaliśmy, że ma być zimno, ale żeby 7,5 stopnia? Halo?

Dojeżdżamy lekko zmarznięci do małego miasteczka tuż przed Reykavikiem i atakujemy stację benzynową. Kupujemy zapalniczkę i sttarter jakiejś sieci z 2tyś koron, aby uruchomić telefony. O zgrozo okazuje się później, że oba nasze aparaty mają simloka i za te 2tysiące mogliśmy coś innego kupić. Frustracja telefoniczno roamingowa sięga zanitu, gdy nagle odzywa się telefon Agi. Zwyczajnie – jak gdyby nigdy nic daje się puścić sygnał do Polski. Jesteśmy ratowani!

Omijamy Reykavik od południowego wschodu, przez coś na kształt lokalnego parku przyrodniczego zlokalizowanego przy dwóch jeziorach . Pośród sporej ilośći stromych pagórków i przytłaczającej ilości fioletu łubinu, który rośnie wszędzie dookoła, jedziemy oczarowani magią tego miejsca. Z oddali widać panoramę stolicy wyspy. Mijamy wielu biegaczy w jaskrawych kamizelkach uprawijących Jogging w tym miejscu. Lokalizacja naprawdę urokliwa i jestem bardzo dumny z siebie, że wybrałem taki sposób ominięcia centrum miasta.
Po minięciu parku, przez dzielnice podmiejskie przejeżdżamy do drogi nr 1, która otacza wyspę. Od razu widać, że to główna wylotówka. Cała masa auto wszelkiej maści pędzi od strony Reykaviku. Jest duży ruch, ale i pobocze. Moje niebagatelne zdolności nawigacyjne pozwoliły nam ominąć również ten odcinek i wspomnianą wcześniej „jedynką” jedziemy tylko kawałek, aby zaraz za miastem skręcić na mniejszą drogę przecinającą wyspę w kierunku Geysiru.
Po obiedzie, jaki ugotowaliśmy przy drodze, dopada nas takie lenistwo, że nie wiedzieć kiedy oboje zapadamy w drzemkę. Nie wiem dokładnie ile trwa relaks, ale dopiero przemarznięcie na kość budzi mnie z błogiego stanu upojeń sennych. Zegar biologiczny jeszcze się nie przestawił na nowy czas a poprzednio wieczorna eskapada zebrała żniwo.

Trasa odbija ku północnemu wschodowi. Jej znacząca część na tym odcinku wiodła będzie wzdłuż wielkiego rurociągu. To własnie na tym odcinku po raz pierwszy stykamy się z tym co na Islandii takie „normalne” – pustkowiem. Droga 435 zwana także Nesjavallvegur jest monotonna przez wiele kilometrów. Jedziemy przez porośnięte drobnym mchem pola lawy a po lewej stronie króluje biała nika szerokiego rurociągu. Trasa wzbija się to opada, na krótkich interwałowych podjazdach po 10%. Na 5 kilometrach takich, „hopek” spotkać można kilka. Jesteśmy tylko my i… owce i barany. Spotkanie z dzika naturą przebiega nieco nieufnie. Obawiam się tych dość groźnie wyglądających dość sporych puchatych rogaczy, jednak one zdecydowanie mniej obawiają się mnie. Mijamy małe gromadki, tak blisko, że ma się wrażenie jakby się było niewidzialnym. Zwierzęta, te nic nie robią sobie z obecności auta, na drodze a co dopiero jakiś tam cichy rower. Wielokrotnie stoją na drodze i do ostatnich chwil przeżuwając coś w pyskach patrzą się na nas dwoje nadjeżdżających w ich kierunku.

Po kilkunastu kilometrach „niczego” wreszcie coś jest! Nie to nie osada ludzka to góry! Od razu serwują nam karkołomne podjazdy po 15-16% a droga za nic nie chce się wić. Jest góra, to ja przejedziemy, nie zaś ominiemy – pomyśleli pewnie budowniczowie tego odcinka.

Faktem jednak jest, że pomimo dość sporej chropowatośći asfaltu nie ma w nim żadnych dziur. Przez wiele górskich odcinków czy płaskich tras na wyspie nie spotkamy w ciągu kolejnych dni ubytków na jezdni, które bezpośrednio mogłyby wpłynąć na tor jazdy auta a co dopiero roweru. Popularne są zaś metalowe kratownice co jakiś czas zamontowane w jezdni. Ich dokładnego przeznaczenia nie jestem w stanie podać. Wydaje się, że to coś na kształt wielkiej studzienki spływowej dla wód wiosną. Drogę po prostu przecina na całej szerokości gruba metalowa krata a pod nią jest dość płytkie obniżenie do gruntu o głębokości około 20 – 30cm.

Góry są odmianą od interwałowej „płaskiej” trasy rurociągu, a za każdym kolejnym podjazdem zachwyca bujna różnorodność formacji skalnych wypalonych przez lawę i zastygłej w wieczystym pomniku natury. Roślinność powoli wkracza na te niedostępne tereny pokrywając co lepsze miejsca, zieloną pierzynką mchów i porostów. Jadąc przez takie miejsca, miałem wrażenie, jakbym cofnął się w czasie o miliony lat i stąpał po kontynentach Gondwany, która dopiero co zaczynała przypominać obszary nadające się do wkroczenia roślinności. Zastygła skorupa ziemska nieśmiało oddaję tu miejsca florze pozostając przy tym nadal majestatycznie dziką i niedostępną.

Tego dnia wyjeżdżamy jeszcze z tego lawowego krajobrazu i wjeżdżamy do parku krajobrazowego Pingvellir. Jego największym znakiem rozpoznawczym jest wielki rozłam w skorupie ziemskiej ciągnący się tu w dość widoczny sposób na dośc sporym obszarze. Tworzy on malowniczo położoną nieomal namacalnie dostępną dolinę ryftową. Patrząc na szczelinę o rozwarciu kilkunastu metrów i głęboka na kolejne kilkanaście metrów. Widząc te piętrzące się ostre skały na jej pionowych ścianach, człowiek dostaje ogromnej lekcji, jaką wielka siłą jest siła natury. Jeśli ktoś miał choćby nadzieje, że jest w stanie się jej przeciwstawić, powinien stanąć na dnie tego rozłamu i spojrzeć dookoła. Ogrom tego miejsca jest powalający. Nasze technologie w żadnej znany mi sposób nie zapobiegną tak potężnym ruchom skorupy ziemskiej, jakiej efekty było tam widać.

Jadąc dalej odwiedzamy informacje turystyczną i dowiadujemy się coś niecoś o atrakcjach na naszej przyszłej trasie w kierunku centrum wyspy!
Namiot rozbijamy już za parkiem na bezmiarze pustkowi lawy porośniętej miękkimi mchami.


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Wyprawka dzień 4 || 91.00km

Poniedziałek, 5 listopada 2012 · Komcie(0)
Kategoria Wyprawa
Gniezno!

Wyjechaliśmy o 8:00. Wiatr nam sprzyjał więć około 23-25km/h jechaliśmy aż do samego Gniezna. Kilka zdjęć katedry i pomknęliśmy na Witkowo. Tam zdecydowaliśmy się odbić jeszcze na Powidz i dopiero wtedy odbiliśmy na Słupcę.

Punktem programu stały się betonowe płyty wiodące od Powidza prawie do samej Słupcy, oraz lądujący tuz nad naszymi głowami wielki 4 silnikowy transportowy samolot wojskowy. Obstawiam, że był to Hercules!

Ścieżka schodzenia do lądowania przebiegała w poprzek drogi z Powidza i wielki orzeł przefrunął jakieś 30-40m nad naszymi głowami schodząc z nad drzew i robiąc piekielny hałas.

Progresywna ilość kilometrów zaskakuje. Zaczęliśmy od 46 a skończyliśmy na 91 Śmiałem się do Agnieszki, że gdybyśmy jeszcze kilka dni stacjonowali poza domem zaczęlibyśmy jak Transatlantyk śmigać po 200 wzwyż;)


Zdjęcia

Trasa całej wyprawki:



Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Wyprawka dzień 3 || 73.00km

Niedziela, 4 listopada 2012 · Komcie(0)
Kategoria Wyprawa
Poznań zdobyliśmy z grupą poznańską. Dzięki uprzejmości lokalnie zamieszkujących tam forumowiczów udało nam się odwiedzić wszystkie zakątki, jakie tylko można (dziękujemy!!!).









Wracając z miasta, oczywiście się zgubiliśmy i dojechaliśmy nawet do Swarzędza.
Tego dnia nocowaliśmy na łóżku a nie na podłodze. Było prze-przyjemnie umyć się zjeść i odpocząć. Wielkie podziękowania dla Magfy, za udzielenie nam schronienia ten jeden dzień dłużej.


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Wyprawka dzień 2 || 65.00km

Sobota, 3 listopada 2012 · Komcie(0)
Kategoria Wyprawa
Była 7:03 gdy wstałem.

SMS do Cimana:

Jesteśmy na wyprawce do poniedziałku.
Właśnie wstajemy a dookoła tłum chrapie.



Organizm cały czas pracuje na starym zegarze. Ludzie jeszcze spali. Na dole nie byłem jako pierwszy. Herbata pierwsze senne rozmowy, potem zeszła Agnieszka lud się budził ze snu wyprawkowego. Pierwsze sprawozdania donoszą, że kierowniczka dotarła po północy, zaś ekipa wykruszyła się do końca z dyskusji, około 4 nad ranem.

Wyjechaliśmy na trasę, po meczu piłki nożnej, małym etapie wspinaczkowym w moim wykonaniu i po zjedzeniu śniadania przez kierownictwo.
Jazda do promu – terenowa, od promu różna. Troszkę nie mogliśmy się zgrać, nie było (był) prowadzący, ale każdy czekał na Magfę i w sumie kończyło się na tym, abyśmy sami decydowali jak jedziemy. Wreszcie poprowadziła nas Marysia we współudziale z Magfą.



Jazda typowp tranzytowa, szybka, dynamiczna ale momentami grupowa. Troszkę jak na etapowym wyścigu sakwiarskim. Tworzyły się grupki, były dyskusje, były – „siku-stopy”, więc osoby przemieszczały się w peletonie, co dawało okazje z każdym zamienić kilka słów.



Do noclegu nr 2 docieramy o 16:30. Zakupy w sklepie i… kolejka do łazienki. 25 osób w domu jednorodzinnym z dwoma łazienkami i 3 dzieci i kotem! Było zabawnie. Na dole i górze trwały zapisy kolejkowe i ustalenia kto za kim będzie się mył. Trzeba było uważać, również na miejsce do spania. Im wcześniej rozpakowałeś śpiwór tym lepsza miejscówka się natrafiła. Olo i Magda zarezerwowali łóżko, reszta na piętrze spała na podłodze. Na dole tez po kątach ludziska kimali. Marysia i wilcze stado nawet zabunkrowali się w przedsionku zaraz za wejściem

Po slajdowisku też w granicach 24 udaliśmy się na spoczynek.


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Wyprawka dzień 1 || 46.00km

Piątek, 2 listopada 2012 · Komcie(0)
Kategoria Wyprawa
Dzień 1.

Wylądowaliśmy w Koninie. Pociąg skutecznie i bezpiecznie dowiózł nas tam około 13ej. Konin opuszczamy wielkim mostem nad doliną Warty. Agnieszka zdecydowała, że pojedziemy południowym brzegiem tej rzeki i zdecydowaliśmy się na trasę przez mniejsze miejscowości.

Niestety okazało się, że droga choć nie ma statusu ani wojewódzkiej, ani krajowej jest oblegana przez tabuny aut. W małych wiejskich ciasnych zakrętach mija nas cała masa samochodów. Kolejne kilometry to coraz większa frustracja. Wiatr w twarz, a za plecami tylko ziu… ziu… ziu… wreszcie za miejscowością Rzgów odbijamy na prawo i ruch się zmniejsza.


Tam, na trasie spotykamy Mikiego, który gania po okolicy łapiąc gminy i gminiska! Wspólnie udajemy się do Zagórowa gdzie idziemy na przed-wyprawkowe zakupy.

W chatce spotykamy już pierwszych wyprawkowiczów i ogarniamy miejsce noclegowe. Jest chłodno, przez ostatnie wahania temperatur w domku jest zimniej niż na zewnątrz. Szybko jednak ogień w kominku sprawia, że pomieszczenie wypełnia przyjemne ciepło. Gorąca atmosfera jest z nami odkąd na stole pojawia się piwo

Dyskusje, dysputy, opowieści śmiechy, żarty i cała masa różnych poruszanych tematów sprawiają, że czasem trudno nadążyć. Razem z Agnieszką uciekamy jednak około 11 godziny na piętro i nie wiedzieć kiedy zapadamy w sen.


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Wyprawka 9.5 - zakończenie || 95.00km

Niedziela, 9 września 2012 · Komcie(1)
Kategoria Wyprawa
W drodze do domu. Po wstępnych planach na Północ i zdecydowaliśmy jednak, że wiatr nas tak katuje i odpuściliśmy Treblinkę a pojechaliśmy na Węgrów i Liw aby wreszcie wylądować w Kałuszynie i Mrozach, gdzie po festynie samochodów zabytkowych wsiedliśmy do KM.



















:D Pojazdy super! Szkoda, że festyn się już kończył a my spieszyliśmy się na pociąg!


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Wyprawka 9.5 || 135.00km

Sobota, 8 września 2012 · Komcie(0)
Kategoria Wyprawa
Wyjazd w okolice Bialej Polaskiej. Wyjazd w pełni zorganizowany przez Yoshka a wykonany przy użyciu działki Kuby oraz dobrze przygotwanej grupy Mazowieckiej i Poznańskiej.
Skład liczebny:
7 osób
w tym:
kobiet 1x!

Wyjazd pod sztandarem swobodny, sielanki, wiatru w twarz i w bok oraz fotografowania żab i kościołów. Kościoły były z drewna a żaby mrugały okiem!
https://lh5.googleusercontent.com/-Nk0fA0A49AI/UEzgXLx84eI/AAAAAAAASys/M-VARq6ctC4/s640/SDC14088.JPG
Koń arabski - hodowla w Janowie Podlaskim.


Równiny nad Bugiem

Dowiedzieliśmy się wielu ciekawych rzeczy o miejscach odwiedzonych, dzieki opowieściom Yoshka. Odwiedziliśmy z rozkoszą radar w Rozkoszy, który wyglądał jak piłka a także poznaliśmy zwyczaje przedśmiertne ropuch i obrzędy prawosławnych.

To ye grabarka - tu w kolarskim ne wejdziesz!

Odpowiedzieliśmy również na pytanie nurtujące partię czuwających i skandujących spod pałacu i wiemy GDZIE JEST KRZYŻ!
Kulminacynym punktem programu, były grillowane filety z piersi kurczaka zjedzone w małej gastronomii w Siemiatyczach.

Występy na północnym wschodzie zakończyło preludium w wykonaniu orkiestry symfonicznej na rogu.

Galeria


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Bieszczady dzień 7 || 92.00km

Wtorek, 7 sierpnia 2012 · Komcie(3)
Kategoria Wyprawa
Od rana gdy tylko ruszamy z noclegu daje się odczuć wielki wiatr. Nie był to silny, czy porywisty wiatr, to był zajebiście silny i zajebiście porywisty. Na niebie białe obłoczki a boczny podmuch dosłownie wypycha nas z drogi. Nie jechałem już dawno, o ile wogle miałem okazje dotąd jechać, w takich warunkach. Jak na jakiejś Islandii! Dmucha tak, że jedziemy pochyleni w lewo. Gdy mija nas tir z przeciwka łapiemy pobocze. Droga na Hrubieszów jest naprawdę trudna technicznie!

W Hrubieszowie odnawia się kontuzja Ahillesa z dnia poprzedniego. Silny wiatr powoduje, że aby 15km/h jechać trzeba nieźle cisnąć. Od tej pory droga zmienia kierunek i jedziemy w lewo skos, czyli wiatr mamy już nie z boku a w lewe ramię od przodu. Nie wiele pamiętam z tego odcinka, jechalm jakos tak wpatrzony w kolo Agi albo w białe pasy. Trochę ja prowadzę, trochę ona. Do Chełma wjeżdżam ostatkiem sił… noga boli? Nie ona napierd… Na obiad ide jak kaczka albo kulawa gęś. Decyzja zapada… dalsza jazda jest wykluczona, szkoda zdrowia.

19:14 odjeżdzamy do Warszawy osobowym z Chełma…

Galeria:


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Bieszczady dzień 6 || 171.14km

Poniedziałek, 6 sierpnia 2012 · Komcie(0)
Kategoria Wyprawa
To jak spałem tej nocy mógłbym pominąć, ale nie pominę. Spałem tragicznie. Nie wiedzieć czemu mimo zmęczenia, nie mogłem usnąć. Ciągle wydawało mi się, że ktoś idzie, później gdy już trochę psychika się uspokoiła i włączyłem MP3 jakoś nie mogłem usnąć. Ani miejsca sobie znaleźć ani spać, no szlak mnie trafiał, bo żaden bok do spania nie był odpowiedni a oczy jak na złość się nie zamykały. Wreszcie zadzwonił budzik i wybiła 5:55 można było wreszcie rozpocząć normalnie dzień.

Po poprzednich dwóch dniach, jechało się nawet nieźle, choć od rana odczuwałem lekko zmęczenie jednego z Ahillesów. Im słońce było wyżej tym na dworze robiło się bardziej gorąco! Zaczęliśmy dzień od miejscowości Skopów, gdzie jemy śniadanie. Podjazdy w mojej wsi, wydają się być karkołomne, jakoś nie mogę się rozkręcić a na jednym z nich osiągam furię i katuje się niemiłosiernie wbrew swoim siłom jadąc prawie 15km/h. To jak się później okaże będzie skutkować głębszymi konsekwencjami.

Kilometry wpadają nie wiedzieć kiedy an zasługa jest sprzyjający po raz pierwszy od wielu dni wiatr w plecy. Zdobywamy Jarosław i dalej przesuwamy się ku górze. Wiatr w plecy to zarówno pomoc jak i udręka. Zdziwi to pewnie nie jedna osobę, jednak jak z nieba jest żar a wieje ci w plecy czujesz się, jadąc jakby nie było żadnego wiatru.

Efekt jest taki, że prędkość jest 23km/h ale upał odczuwa się w dwójnasób. Robimy regularne postoje, ale nie ma jak i gdzie się ukryć przed słońcem. Trasa na Bełżec, to dość malowniczy odcinek z lekka dawka tirów. Jedzie się w miarę przyzwoicie, jak na te rejony a ruch jest do wytrzymania.

Bełżec 70km, Bełżec 50km… Bełżec… Powoli daję się we znaki nuda długiego odcinka. Bełżec 8km… BEŁŻEC!
Szybkie zakupy i w Prawo na Hrebenne a w Lubyczy Królewskiej ku Północy!
Jestem na końcu świata! Wokół tylko pola, słaby asfalt i takie poczucie, jakby za chwile miała wyrosnąć spod ziemi tabliczka „koniec Polski”. Wsie dawno nie widziały rozwoju cywilizacyjnego, ludzie jacyś tacy wydają się stłamszeni a jednocześnie gdzie nie spojrzeć czuć i widać biedę. Mijamy szeregową zabudowę a przy niej siedzące dzieci na jakichś zdezelowanych rowerkach, w rowie jakichś dwóch ludków rozprawia o byle czym. Niby obraz typowej polskiej wsi, ale….

Jedziemy i jedziemy a słońce pali bez końca, bez końca pali słonce i słońcu nie ma dziś końca.
Do Łaszczowa docieramy gdy wielka żarówka już przygasa, jedzie się lepiej, ale daje się odczuć dystans. Noga boli gdy staje na pedały, jadę więc zachowawczo jedna tylko pedałując a drugą, tylko przesuwam pedał. Koślawo to idzie a prędkość już nie powala, jednak inaczej jedzie się naprawdę boleśnie. ,

Tyszowce – ostatnie 10km do tego miasta to po prostu katorga, nie mogę już jechać a chód sprawia mi ból, za Tyszowcami udaje nam się znaleźć nocleg w zajeździe. 171km zaliczone, Agnieszka ustanawia rekord z sakwami, ja natomiast czuje, że kontuzja jest dość spora.


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Bieszczady dzień 5 || 138.51km

Niedziela, 5 sierpnia 2012 · Komcie(1)
Kategoria Wyprawa
Pakowanie i Szykowanie i czas opuścić Bieszczady. Przez Kalnice i przez szutry przecinamy bieszczadzką obwodnicę mega skrótem. Zyskujemy dzięki temu prawie 60km zapasu. Droga z sakwami po szutrach jest jednak karkolomna, trasa podobna do tej z poprzedniego dnia a do tego mega upał i luźne kamienie pod kołami. Trasa jest to techniczna droga nadleśnictwa i dodatkowo oznaczona jako szlak rowerowy.

Nie wiesz jak zrobić drogę rowerową? Nic prostszego postaw znak, że to właśnie jest szlak rowerowy! I starczy! Infrastruktury brak, pod kołami kamienie szuter kurzy się. Jest… PIĘKNIE. Ten odcinek naprawdę mi się podobał. Był cholernie trudny, bo dla traktora taka droga po 11% w białym pyle to nic, jednak rowerem to było całkiem spore wyzwanie. Naprawdę było fajnie. Tym większa satysfakcja, że na odcinku szutrowym mijamy grupkę rowerzystów a`la lokal`s dress którzy bez koszulek a niektórzy nawet i w koszulkach, łapią mega napinke aby nas doścignąć. Ku ich totalnemu zaskoczeniu po tym jak ich mijamy na biegach oscylujących w 1x3, nie udaje im się nas wyprzedzić, mimo iż nie maja bagażu a my mamy cały komplet! Na którymś z podjazdów zostają gdzieś w tyle aby potem chyba sobie całkiem odpuścić pogoń za nami.





Wyjeżdżamy z Bieszczad w Kierunku Soliny i tam jemy obiad. Zapora widziana w dzień bez deszczu wydaje się jeszcze potężniejsza. Gdy byłem tu z Cimanem chyba ponad rok temu, lalo się z nieba a całość spowijała Mgła. Teraz nadrabiam stratę. Następnie przez Myczkowce, kierujemy się na Uherce Mineralne. Jedzie się ciężko, ale tego dnia osiągamy rowerami ponad 98 kilometrów. Niestety nie udaje nam się znaleźć noclegu, ludzie mimo, że mają piękne domy, dobrze wykoszone trawniki odsyłają nas ciągle do kogoś innego i w końcu gdy zapada zmrok decydujemy się nocować na dziko na jakiejś zarośniętej drodze koło pola w odległości 300m od drogi.


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,