Islandia - dzień 2 | Księgowy

Islandia - dzień 2 || 100.00km

Sobota, 29 czerwca 2013 · Komcie(4)
Kategoria Wyprawa
Poranne mżawki na Islandii to w moim przekonaniu odpowiednik polskiej „rosy”. Jeśli w nocy nie padał akurat ulewny deszcz, lub wiatr nie wyrwał ci namiotu z ziemie, to na pewno pada mżawka. Czasem mżawki zmieniały się w nie-mżawki i padało mocniej. Tego dnia o poranku wstaliśmy jednak i całą okolice pokrywała tylko lekka warstwa opadających drobnych kropelek.
Temperatura zaskakuje – coś czytaliśmy, że ma być zimno, ale żeby 7,5 stopnia? Halo?

Dojeżdżamy lekko zmarznięci do małego miasteczka tuż przed Reykavikiem i atakujemy stację benzynową. Kupujemy zapalniczkę i sttarter jakiejś sieci z 2tyś koron, aby uruchomić telefony. O zgrozo okazuje się później, że oba nasze aparaty mają simloka i za te 2tysiące mogliśmy coś innego kupić. Frustracja telefoniczno roamingowa sięga zanitu, gdy nagle odzywa się telefon Agi. Zwyczajnie – jak gdyby nigdy nic daje się puścić sygnał do Polski. Jesteśmy ratowani!

Omijamy Reykavik od południowego wschodu, przez coś na kształt lokalnego parku przyrodniczego zlokalizowanego przy dwóch jeziorach . Pośród sporej ilośći stromych pagórków i przytłaczającej ilości fioletu łubinu, który rośnie wszędzie dookoła, jedziemy oczarowani magią tego miejsca. Z oddali widać panoramę stolicy wyspy. Mijamy wielu biegaczy w jaskrawych kamizelkach uprawijących Jogging w tym miejscu. Lokalizacja naprawdę urokliwa i jestem bardzo dumny z siebie, że wybrałem taki sposób ominięcia centrum miasta.
Po minięciu parku, przez dzielnice podmiejskie przejeżdżamy do drogi nr 1, która otacza wyspę. Od razu widać, że to główna wylotówka. Cała masa auto wszelkiej maści pędzi od strony Reykaviku. Jest duży ruch, ale i pobocze. Moje niebagatelne zdolności nawigacyjne pozwoliły nam ominąć również ten odcinek i wspomnianą wcześniej „jedynką” jedziemy tylko kawałek, aby zaraz za miastem skręcić na mniejszą drogę przecinającą wyspę w kierunku Geysiru.
Po obiedzie, jaki ugotowaliśmy przy drodze, dopada nas takie lenistwo, że nie wiedzieć kiedy oboje zapadamy w drzemkę. Nie wiem dokładnie ile trwa relaks, ale dopiero przemarznięcie na kość budzi mnie z błogiego stanu upojeń sennych. Zegar biologiczny jeszcze się nie przestawił na nowy czas a poprzednio wieczorna eskapada zebrała żniwo.

Trasa odbija ku północnemu wschodowi. Jej znacząca część na tym odcinku wiodła będzie wzdłuż wielkiego rurociągu. To własnie na tym odcinku po raz pierwszy stykamy się z tym co na Islandii takie „normalne” – pustkowiem. Droga 435 zwana także Nesjavallvegur jest monotonna przez wiele kilometrów. Jedziemy przez porośnięte drobnym mchem pola lawy a po lewej stronie króluje biała nika szerokiego rurociągu. Trasa wzbija się to opada, na krótkich interwałowych podjazdach po 10%. Na 5 kilometrach takich, „hopek” spotkać można kilka. Jesteśmy tylko my i… owce i barany. Spotkanie z dzika naturą przebiega nieco nieufnie. Obawiam się tych dość groźnie wyglądających dość sporych puchatych rogaczy, jednak one zdecydowanie mniej obawiają się mnie. Mijamy małe gromadki, tak blisko, że ma się wrażenie jakby się było niewidzialnym. Zwierzęta, te nic nie robią sobie z obecności auta, na drodze a co dopiero jakiś tam cichy rower. Wielokrotnie stoją na drodze i do ostatnich chwil przeżuwając coś w pyskach patrzą się na nas dwoje nadjeżdżających w ich kierunku.

Po kilkunastu kilometrach „niczego” wreszcie coś jest! Nie to nie osada ludzka to góry! Od razu serwują nam karkołomne podjazdy po 15-16% a droga za nic nie chce się wić. Jest góra, to ja przejedziemy, nie zaś ominiemy – pomyśleli pewnie budowniczowie tego odcinka.

Faktem jednak jest, że pomimo dość sporej chropowatośći asfaltu nie ma w nim żadnych dziur. Przez wiele górskich odcinków czy płaskich tras na wyspie nie spotkamy w ciągu kolejnych dni ubytków na jezdni, które bezpośrednio mogłyby wpłynąć na tor jazdy auta a co dopiero roweru. Popularne są zaś metalowe kratownice co jakiś czas zamontowane w jezdni. Ich dokładnego przeznaczenia nie jestem w stanie podać. Wydaje się, że to coś na kształt wielkiej studzienki spływowej dla wód wiosną. Drogę po prostu przecina na całej szerokości gruba metalowa krata a pod nią jest dość płytkie obniżenie do gruntu o głębokości około 20 – 30cm.

Góry są odmianą od interwałowej „płaskiej” trasy rurociągu, a za każdym kolejnym podjazdem zachwyca bujna różnorodność formacji skalnych wypalonych przez lawę i zastygłej w wieczystym pomniku natury. Roślinność powoli wkracza na te niedostępne tereny pokrywając co lepsze miejsca, zieloną pierzynką mchów i porostów. Jadąc przez takie miejsca, miałem wrażenie, jakbym cofnął się w czasie o miliony lat i stąpał po kontynentach Gondwany, która dopiero co zaczynała przypominać obszary nadające się do wkroczenia roślinności. Zastygła skorupa ziemska nieśmiało oddaję tu miejsca florze pozostając przy tym nadal majestatycznie dziką i niedostępną.

Tego dnia wyjeżdżamy jeszcze z tego lawowego krajobrazu i wjeżdżamy do parku krajobrazowego Pingvellir. Jego największym znakiem rozpoznawczym jest wielki rozłam w skorupie ziemskiej ciągnący się tu w dość widoczny sposób na dośc sporym obszarze. Tworzy on malowniczo położoną nieomal namacalnie dostępną dolinę ryftową. Patrząc na szczelinę o rozwarciu kilkunastu metrów i głęboka na kolejne kilkanaście metrów. Widząc te piętrzące się ostre skały na jej pionowych ścianach, człowiek dostaje ogromnej lekcji, jaką wielka siłą jest siła natury. Jeśli ktoś miał choćby nadzieje, że jest w stanie się jej przeciwstawić, powinien stanąć na dnie tego rozłamu i spojrzeć dookoła. Ogrom tego miejsca jest powalający. Nasze technologie w żadnej znany mi sposób nie zapobiegną tak potężnym ruchom skorupy ziemskiej, jakiej efekty było tam widać.

Jadąc dalej odwiedzamy informacje turystyczną i dowiadujemy się coś niecoś o atrakcjach na naszej przyszłej trasie w kierunku centrum wyspy!
Namiot rozbijamy już za parkiem na bezmiarze pustkowi lawy porośniętej miękkimi mchami.


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Komentarze (4)

Przecież wiem, że trzeba wziąć poprawkę na wiatr. Nie zmienia to mojego postrzegania tej temperatury.

Hipek 08:13 wtorek, 16 lipca 2013

Twoje postrzeganie temperatur na Islandii by było zweryfikowane hipek. Te 7,5 stopnia trzeba pomnożyć przez 0,75 współczynnika wiatru. Temperatura jaka wskazywał licznik to jedno a odczuwalna z mroźnym wiatrem wciskającym się w każdy zakamarek nawet super kurtki - to drugie.

Ksiegowy 07:53 wtorek, 16 lipca 2013

Święty spokój i zero ludzi... idealnie!
Niepokoi mnie tylko, dlaczego na 7,5 stopnia mówisz "zimno"...

Hipek 05:59 wtorek, 16 lipca 2013

Tubylcy uprawiają jakieś ogródki i czy wogóle rosną tam drzewa lub chociaż krzewy ?

kdk 05:40 wtorek, 16 lipca 2013
Wpisz trzy pierwsze znaki ze słowa acysu

Dozwolone znaczniki [b][/b] i [url=http://adres][/url]