Islandia - dzień 1 | Księgowy

Islandia - dzień 1 || 37.00km

Piątek, 28 czerwca 2013 · Komcie(0)
Do tej pory przelot samolotem był najdłuższy z Włoch. Lecieliśmy jakieś 50minut i zanim zdążyliśmy się oswoić z areoplanem, już lądował. Tu lot trwał prawie cztery godziny a ilość małych dzieci, które płakały na pokładzie skutecznie, „uprzyjemniał nam” przelot. Zdecydowanie w takich małych samolotach potrzebna jest strefa dla rodziców, aby pociechy były nieco oddzielone od innych pasażerów, gdzie mogłyby sobie hasać, płakać, czy co tam innego robia dzieci… Jak przez 4h 4 letni chłopczyk wyje 2 siedzenia ode mnie, na fotelu obok co jakiś czas piszczy z rykiem jakaś dziewczynka a jeszcze inna para migdałków histeryzuje z nudów, to naprawdę odliczasz godziny do wylądowania.

Na lotnisku bagaże doleciały całe. Cała niepewność o ich stan szybko się rozwiała. Wyjechały – są!

Składanie rowerów trwało jakiś czas i budziło, ku naszemu zaskoczeniu, zainteresowanie gapiów. Mało tego, kilku turystów nawet robiło zdjęcia nam, jak z boku lotniska, składamy maszyny. Irytująca praktyka fotografowania nas jak małpek w zoo jeszcze powróci przez ten okres pobytu na wyspie.
Zderzenie z Islandzką codziennością to niedziałająćy Roaming w moim telefonie. Odbierać mogę dzownić, nie! Sprawdzałem przed wylotem czy aktywny, byłem w salonie dzwonilem do biura obsługi i co?

„Siaba ziaba siemle bemle siabala…” szczebiocze coś w słuchawce po islandzku. Komunikatów po Angielsku – nie ma! I zgaduj tu człowiieku, gdzie zadzwonić, co zrobić aby twój telefon zaczął liczyć sygnały a nie bawił się w lektora Islandzkiego. Rozbiły nas te kłopoty, bo nie mieliśmy dostępu ani do Blipa, ani do rodziców, nic!

Plan, aby kartony przechować na lotnisku upadł. Mimo poznania przemięłgo Polaka, co sprzątał na lotnisku i jego nieopisanej pomocy podczas wylotu i przylotu, nie dało rady zrobić nic z kartonami, a ttareganie ich przez 3km w wiatrze na kemping to raczej było co najmniej – bezsensowne. Zostawiliśmy więc pudełka i ruszyliśmy na spotkanie przygody.

Pierwsze kilometry to wiatr w plecy, lub powiedzmy – nie-w-twarz. Zajeżdżamy na kemping w poszukiwaniu gazu, bo bez tego nasze posilki przez nastepne tygodnie będą koszmarna suchą papką. Na miejscu spotykamy dwojkę Polaków na rowerach. Opowiadają nam, że gaz można kupić, ale drogi, i że ponać jakaś Austriaczka ma gaz, ale powiedziała im, że musi cos jeszcze wieczorem ugotować i nie mogła dać im gazu. Pozatym, nie pasuje im ten rodzaj butli.

W toku kolejnych wydarzeń następujacych po sobie bardzo szybko, jedziemy do sklepu na zakupy i wracamy jeszcze szybciej a chwile później dostajemy do połozy tylko pustą – lub jak kto woli do połowy pełną:D ) butle Campingazu od Austriaczki. Dziewczyna, tez rowerzystka, przynosi nam również inny prowiant, którego nie zabierze na pokąłd samolotu. Dostaje nam się Musli, jogurt i chleb tostowy. Tak przygotowani możemy ruszać na podbój wyspy! Gazu bez problemu starczy nam na wiele dni (jak się potem okaże do samego końca wyjazdu).
Jedziemy jeszcze dobrych parę kilometrów w Kierunku reykaviku, ale orientujemy się, że ciemniej nie będzie a na zegarkach już północ. Rozbijamy namiot przy świecącym słońcu a zasypiamy gdzieś o 1 polskiego czasu.


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Komentarze (0)

Nie ma jeszcze komentarzy.
Wpisz trzy pierwsze znaki ze słowa akzes

Dozwolone znaczniki [b][/b] i [url=http://adres][/url]