Olsztyn i Warmińsko Mazurskie rowerowanie || 206.42km
Środa, 26 września 2012
· Komcie(2)
Kategoria Bike to the hell
Wiele w tym roku spraw się kotłowało i wiele nowych obowiązków przybyło. Nie znalazło się więc wiele okazji na wyjazd większy niż te o których do tej pory czytaliście. Kiedy jeszcze dzień wcześniej ślęczałem nad załącznikami do MGR – powiedziałem sobie w duchu, że choćby nie wiem co musze się spręzyć skończyć je a nagroda będzie słodka!
I tak było! Skończyłem załączniki a prognoza na meteo PL była cudna. Wiatr na północ i bezchmurne niebo następnego dnia. Szybka analiza i ocena sytuacji i wpadłem na pomysł aby w swoich długich skokach tym razem zaatakować Olsztyn!
Agnieszka nie była bardzo zachwycona moim kolejnym wypadem, jednak w końcu zgodziła się i nawet nieco pomogła w przygotowaniach. Kiedy czujesz wsparcie drugiej osoby i nie masz wyrzutów sumienia, że zasmucasz ją, jazda jest o wiele przyjemniejsza i ma się tzw. lekką głowę. Jedynym warunkiem i prośbą jaką przedstawiła było to, że i ją kiedyś do Olsztyna zabrać muszę!
Budzik zadzwonił o 5:15. Szybkie dopakowywanie 4 kanapki na drogę i jedna zjedzona na śniadanie. Za oknami jest ciemno. Zastanawiam się jak to możliwe przecież jeszcze niedawno było o tej porze już słonecznie. Dokładniejsze oględziny dostarczają odpowiedzi – za oknami jest nieprzenikniona mgła, tak gęsta że nie widać chodnika przed blokiem z okien 2 piętra. Trochę demotywuje taka grobowo-jesienna aura, ale ruszam!
Wyjeżdżam spod bloku w żółtej kamizelce z dodatkowymi warstwami ubrań na sobie i w rękawiczkach. Nie jest zimno, jest w sam raz, ale pewnie bez tych kilku ciuchów czułbym, że chłód wkrada się do środka. Początek wydaje się ciekawy intrygujący i kusi. mimo znanych okolic wyglądają one w takich warunkach niesamowicie. Jakby ktoś w fotoshopie wyciął wszystko poza droga a sam asfalt namalował tylko na jakieś 30-40m przed przednim kołem.
Przemykam przez jabłonowski las, gdzie widoczność wzrasta. W mieście również nie jest najgorzej, kiedy jednak wskakuje na trasę techniczną przy wodociągach za Legionowem łapię się nieomal za głowę. Jakim cudem może być jeszcze mniej widać?!
Znam ten asfaltowy i mało ruchliwy odcinek na pamięć więc jadę sprawnie sporo ponad 22km/h. Termometr pokazuje 7.4stopnia. Para z ust nie leci, ale okulary kolarskie pokrywają się kropelkami i wodoczność jeszcze się pogarsza. Wreszcie decyzuje się je zdjąć.
Na zaporze w Dębe – pierwszy postój. Szybka kanapka picie i dalej w drogę. O ile przy samym stopniu wodnym było mniej mgliście o tyle gdy wjechałm na skarpę i ruszyłem trasą na Nasielsk warunki się pogorszyły.
Nie widziałem prawie nic! Miejscami mgła z pól nawiewana była i 15m widoczności asfaltu było najwięcej co dało się zobaczyć. Pomijam to, że im widniej się robiło tym mniej było widać pojazdy. Gdy rano było szaro i ciemno światła samochodów gdzieś przedzierały się przez te chmury, gdy zaś kontrast spadł z nicości pojawiały się przed samym nosem. Ten odcinek do Nasielska to także słaby asfalt, przed samym miastem droga była dziurawa, połatana i z napięciem nasłuchiwałem aut z za pleców, mając nadzieje, że mnie widzą i moja kamizelkę, czy chociaż mrugającą lampeczkę.
Przez Nasielsk przejechałem na autopilocie a za miastem zatrzymałem się na myjni samoobsługowej gdzie podpompowałęm koła do 3.5 atm. Na domiar złego była już 8 wiec i ruch się zwiększył, auta gnały wioząc dzieci do szkoły a tiry i dostawcze hasały w te i wefte wioząc zaopatrzenia i transporty. Mgła nie odpuszczała choć troszkę jakby nieco więcej było widać.
Z zapartym tchem śledziłem poczynania „lokalsów” na jakichś składakach bez oświetlenia i nawet dobrych odblasków, których wyprzedzałem na ulicy. Kobitka w kurteczce z torebka przez kierownice przewieszoną na trzeszczącym Romecie jechała i sam nieomal na nią wjechałem bo pojawiła się z nikąd.
Za Nasielskiem skręciłem na północ – wreszcie miałem przybliżać się do celu! Nagle droga skoćńzyła się i zaczął szuter. Znałem ten szuter. Jechałem nim za dnia w słoneczny dzień w zeszłym roku, jednak teraz gdy mgła była nieprzenikniona odcinek ten był niczym droga do Mordoru! Podczas gdy mnie telepało na „tarce” i co chwila kopałem się w piachu z nicości wyłoniły się psy. Po prostu zmaterializowały się za mną chętne, rozruszać się w ten mglisty poranek. Ucieczka przysporzyła mi sporo ciepła. Gdy wreszcie odpuściły jeszcze spory kawałek jechałem aby mieć pewność, że za chwile nie pojawią się znów za plecami.
Przed Gąsocinem, gdy stopni uzbierało się już 12, zdecydowałem się rozebrać z kilku warstw. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki krajobraz z każdą sekundą zmieniał się. I zanim zjadłem batonika, zdjąłem kurtkę, słońce wyszło na dobre! Od tej chwili droga była naprawdę piekna. Na niebie ani jednej chmurki, wiatr w plecy a czasem w prawy bok z tyłu a drogi pod kołami ubywało.
Ciechanów przelatuje tranzytem. Trasa na Mławę to przepiękny asfalt i niewielki ruch. Samo miasto omijam i wpadam na dk 7. Tu jedzie się trudniej bo ruch jest sporo większy. Szerokie pobocze do Samej Nidzicy rekompensuje jednak niedogodności. Droga monotonna ale jednak malownicza. Jest faliście, więc również nie całkiem nudno. Czasem podjazdy zwalniają jednak długie odcinki w doł rekompensują wysiłek.
Do samej Nidzicy nie wjeżdżałem, byłem tam niedawno tego roku gdy to wracaliśmy z Jabłonki. Decyduje się na jazde krajówką aby nadrobić poranne godziny i snucie się we mgle. Zaraz za miastem przed Załuskami droga z jednego pasa rozszerza się do dwóch. Budowana na tym odcinku trasa ekspresowa jest już na ukończeniu. Ruch jednak puszczono lewą nitką a prawa, której brakuje ostatniej ściernej warstwy asfaltu jest wykańczana. Cała 20m szerokości dla mnie. Nic tylko jechać! Do tego wiatr w plecy i euforia z tak szerokiej drogi rowerowej! Na trasie jednak uważać trzeba, bo kręciło się sporo ciężarówek z piaskiem a cześć nowo-szykowanej ulicy jest polana lepiszczem przygotowanym pod kładzenie asfaltu. Po kilku ładnych kilometrach natrafiam na asfaltowanie. Odcinek muszę ominąć trawnikiem, jednak po sprawdzeniu czy asfaltu nie niszcze i czy i on nie klei się do moich kół smigam znów na bitumin i gnam dalej.
Trasa ekspresowa kończyć się będzie w Ameryce – mała wieś zamyka spory odcinek szybkiej trasy. Z ameryki do Olsztyna sporo poniżej 25km. Dociskam więc pedał mocniej i zanim się obejrzę ląduję w miejscu docelowym. Mam 2,5h zapasu więc starcza czasu na zwiedzanie starego miasta, odpoczynek w parku, kupienie biletów i obiad w barze dworcowym (pyszne jedzenie mają – domowe).
Podsumowanie.
Zjadłem:
3 kanapki
1 paczkę sezamków
1 czekoladę z prażonym ryżem z biedronki
Schabowego z kurczaka + ziemniaki + surówkę
Wypiłem.
2l coli
1l cola + woda w bidonie.
Herbatę z cytryną.
Średnia :21.98km/h
Dystans: 206,42km
galeria
Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,
Castle Ultra Race ,
Tour De Zalew
I tak było! Skończyłem załączniki a prognoza na meteo PL była cudna. Wiatr na północ i bezchmurne niebo następnego dnia. Szybka analiza i ocena sytuacji i wpadłem na pomysł aby w swoich długich skokach tym razem zaatakować Olsztyn!
Agnieszka nie była bardzo zachwycona moim kolejnym wypadem, jednak w końcu zgodziła się i nawet nieco pomogła w przygotowaniach. Kiedy czujesz wsparcie drugiej osoby i nie masz wyrzutów sumienia, że zasmucasz ją, jazda jest o wiele przyjemniejsza i ma się tzw. lekką głowę. Jedynym warunkiem i prośbą jaką przedstawiła było to, że i ją kiedyś do Olsztyna zabrać muszę!
Budzik zadzwonił o 5:15. Szybkie dopakowywanie 4 kanapki na drogę i jedna zjedzona na śniadanie. Za oknami jest ciemno. Zastanawiam się jak to możliwe przecież jeszcze niedawno było o tej porze już słonecznie. Dokładniejsze oględziny dostarczają odpowiedzi – za oknami jest nieprzenikniona mgła, tak gęsta że nie widać chodnika przed blokiem z okien 2 piętra. Trochę demotywuje taka grobowo-jesienna aura, ale ruszam!
Wyjeżdżam spod bloku w żółtej kamizelce z dodatkowymi warstwami ubrań na sobie i w rękawiczkach. Nie jest zimno, jest w sam raz, ale pewnie bez tych kilku ciuchów czułbym, że chłód wkrada się do środka. Początek wydaje się ciekawy intrygujący i kusi. mimo znanych okolic wyglądają one w takich warunkach niesamowicie. Jakby ktoś w fotoshopie wyciął wszystko poza droga a sam asfalt namalował tylko na jakieś 30-40m przed przednim kołem.
Przemykam przez jabłonowski las, gdzie widoczność wzrasta. W mieście również nie jest najgorzej, kiedy jednak wskakuje na trasę techniczną przy wodociągach za Legionowem łapię się nieomal za głowę. Jakim cudem może być jeszcze mniej widać?!
Znam ten asfaltowy i mało ruchliwy odcinek na pamięć więc jadę sprawnie sporo ponad 22km/h. Termometr pokazuje 7.4stopnia. Para z ust nie leci, ale okulary kolarskie pokrywają się kropelkami i wodoczność jeszcze się pogarsza. Wreszcie decyzuje się je zdjąć.
Na zaporze w Dębe – pierwszy postój. Szybka kanapka picie i dalej w drogę. O ile przy samym stopniu wodnym było mniej mgliście o tyle gdy wjechałm na skarpę i ruszyłem trasą na Nasielsk warunki się pogorszyły.
Nie widziałem prawie nic! Miejscami mgła z pól nawiewana była i 15m widoczności asfaltu było najwięcej co dało się zobaczyć. Pomijam to, że im widniej się robiło tym mniej było widać pojazdy. Gdy rano było szaro i ciemno światła samochodów gdzieś przedzierały się przez te chmury, gdy zaś kontrast spadł z nicości pojawiały się przed samym nosem. Ten odcinek do Nasielska to także słaby asfalt, przed samym miastem droga była dziurawa, połatana i z napięciem nasłuchiwałem aut z za pleców, mając nadzieje, że mnie widzą i moja kamizelkę, czy chociaż mrugającą lampeczkę.
Przez Nasielsk przejechałem na autopilocie a za miastem zatrzymałem się na myjni samoobsługowej gdzie podpompowałęm koła do 3.5 atm. Na domiar złego była już 8 wiec i ruch się zwiększył, auta gnały wioząc dzieci do szkoły a tiry i dostawcze hasały w te i wefte wioząc zaopatrzenia i transporty. Mgła nie odpuszczała choć troszkę jakby nieco więcej było widać.
Z zapartym tchem śledziłem poczynania „lokalsów” na jakichś składakach bez oświetlenia i nawet dobrych odblasków, których wyprzedzałem na ulicy. Kobitka w kurteczce z torebka przez kierownice przewieszoną na trzeszczącym Romecie jechała i sam nieomal na nią wjechałem bo pojawiła się z nikąd.
Za Nasielskiem skręciłem na północ – wreszcie miałem przybliżać się do celu! Nagle droga skoćńzyła się i zaczął szuter. Znałem ten szuter. Jechałem nim za dnia w słoneczny dzień w zeszłym roku, jednak teraz gdy mgła była nieprzenikniona odcinek ten był niczym droga do Mordoru! Podczas gdy mnie telepało na „tarce” i co chwila kopałem się w piachu z nicości wyłoniły się psy. Po prostu zmaterializowały się za mną chętne, rozruszać się w ten mglisty poranek. Ucieczka przysporzyła mi sporo ciepła. Gdy wreszcie odpuściły jeszcze spory kawałek jechałem aby mieć pewność, że za chwile nie pojawią się znów za plecami.
Przed Gąsocinem, gdy stopni uzbierało się już 12, zdecydowałem się rozebrać z kilku warstw. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki krajobraz z każdą sekundą zmieniał się. I zanim zjadłem batonika, zdjąłem kurtkę, słońce wyszło na dobre! Od tej chwili droga była naprawdę piekna. Na niebie ani jednej chmurki, wiatr w plecy a czasem w prawy bok z tyłu a drogi pod kołami ubywało.
Ciechanów przelatuje tranzytem. Trasa na Mławę to przepiękny asfalt i niewielki ruch. Samo miasto omijam i wpadam na dk 7. Tu jedzie się trudniej bo ruch jest sporo większy. Szerokie pobocze do Samej Nidzicy rekompensuje jednak niedogodności. Droga monotonna ale jednak malownicza. Jest faliście, więc również nie całkiem nudno. Czasem podjazdy zwalniają jednak długie odcinki w doł rekompensują wysiłek.
Do samej Nidzicy nie wjeżdżałem, byłem tam niedawno tego roku gdy to wracaliśmy z Jabłonki. Decyduje się na jazde krajówką aby nadrobić poranne godziny i snucie się we mgle. Zaraz za miastem przed Załuskami droga z jednego pasa rozszerza się do dwóch. Budowana na tym odcinku trasa ekspresowa jest już na ukończeniu. Ruch jednak puszczono lewą nitką a prawa, której brakuje ostatniej ściernej warstwy asfaltu jest wykańczana. Cała 20m szerokości dla mnie. Nic tylko jechać! Do tego wiatr w plecy i euforia z tak szerokiej drogi rowerowej! Na trasie jednak uważać trzeba, bo kręciło się sporo ciężarówek z piaskiem a cześć nowo-szykowanej ulicy jest polana lepiszczem przygotowanym pod kładzenie asfaltu. Po kilku ładnych kilometrach natrafiam na asfaltowanie. Odcinek muszę ominąć trawnikiem, jednak po sprawdzeniu czy asfaltu nie niszcze i czy i on nie klei się do moich kół smigam znów na bitumin i gnam dalej.
Trasa ekspresowa kończyć się będzie w Ameryce – mała wieś zamyka spory odcinek szybkiej trasy. Z ameryki do Olsztyna sporo poniżej 25km. Dociskam więc pedał mocniej i zanim się obejrzę ląduję w miejscu docelowym. Mam 2,5h zapasu więc starcza czasu na zwiedzanie starego miasta, odpoczynek w parku, kupienie biletów i obiad w barze dworcowym (pyszne jedzenie mają – domowe).
Podsumowanie.
Zjadłem:
3 kanapki
1 paczkę sezamków
1 czekoladę z prażonym ryżem z biedronki
Schabowego z kurczaka + ziemniaki + surówkę
Wypiłem.
2l coli
1l cola + woda w bidonie.
Herbatę z cytryną.
Średnia :21.98km/h
Dystans: 206,42km
galeria
Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,
Castle Ultra Race ,
Tour De Zalew