Wracam ci ja wam z pracy, a tu pusto. Gdzieniegdzie wrzaski huki trąby ale na ulicach jakby miasto umarło, światła zielone, żółte czerwone a tu nic nie jedzie! Jedynie na Modlińskiej trochę jechało i jakiś mi buc hujów nasłał przez okno, bom jechał pasem a nie dziurawymi opłotkami. Pomyślał by kto, prawie nie ma samochodów na ulicy a jemu akurat się upodobał ten prawy dziurawy pas modlińskiej gdzie akurat jechałem środkiem.
Ha jechałem z premedytacją co by mnie na gazetę nie mijać i aby dziury omijać. A tu mi z wozu jakieś piźdogłowe bezmózgie drze ryja... Toć jechać ja mu nie bronie ma jeszcze po lewej dwa puste pasy.
Day in work was horrible. Nie powiem jak bardzo, ale bardziej niż mało, czyli bardzo.
Tekst dnia jaki usłyszałem od klientki po tym jak musiała wrócić do banku 3h później przynosząc jakikolwiek dokument tożsamości: "proszę już tam liczyć i nic nie mówić bo mnie pana głos już nawet denerwuje."
Do pracy na nieswoim rowerze... dziwnie, za nisko, za mały... ale pojechałem i najważniejsze.
Doszedłem do bujnego wniosku a mianowicie takiego, że im bardziej mi się nie chce do pracy tym bardziej muszę liczyć w głowie, że robię to dla pieniędzy! I wiecie co? Moralnie mi to cholernie pomaga!
Klient od wejścia fuka i krzywi się na mnie, ma pianę i jakieś problemy chce mnie za łeb brać bo coś tam mu przysłali coś mu źle wystawili rachunek za prąd bo kolejka była za długa a zupa za słona...
To ja w głowie myślę "Ty głupi patafianie nawet nie wiem jakbyś tu się pienił za znoszenie twoich nędznych fochów dostaje kasę" i z uśmiechem zwracam się do niego "Czy to wszystko? Mogę panu jeszcze ("kurwa" w myśli dodaje) jakoś pomóc. Do widzenia i życzę (kurwa) miłego dnia;)
Eureka, banana ciesze, cieszę zgodnie z procedurami a klient nie ma na mnie haka... bo ja mam kase a on jest obsługiwany wedle poprawnych standardów.
Do pracy jechałem dziś przez Jabłonnę, co nie byłoby pewnie zbytnio zaskakujące gdyby nie to, że odwiedziłem pocztę w owej miejscowości. Tam jak zwykle kolejka i jedno okienko czynne. Bank pocztowy odkąd tu mieszkam nie był chyba czynny ani razu, więc nie wiem po kiego grzyba mają jedno okienko tylko po to. Cóż, odebrałem swoje dokumenty i pojechałem do pracy.
Dzień dwudziesty siódmy słownie, to dobry moment aby wpleść w opis nieco mojej księgowości rowerowo - pracowej.
27 dojazdów do pracy,daje łączny dystans na poziomie 1121,38km
40km dziennie pokonuje średnio każdego dnia jaki poświęcam na dojazd rowerem
43 dni pracy uczęszczam łącznie od początku, licząc z dniami bez dojazdu rowerem.
26.078km rowerowania wypada na każdy dzień w pracy!
3,25km na każdą godzinę pracy przy założeniu 8h cyklu pracy.
Jeśli utrzymam taka regularność rozliczenia miesięcznie będą naprawdę pokaźne;) A obawiałem się, że gdy zacznę pracować statystyki się pogorszą.
... godziny w pracy w poniedziałek maja chyba inną właściwość. Ciąganą się i kleją jak kisiel, jak jakiś cholerny lepiszcz dziegciu i smoły. Niczym nieprzebyte pole zaoranego bagna, taki obraz rozciągał się przede mną tego dnia gdy jechałem do Warszawy.
Czułem, że wszystkiego mi brakuje, a najbardziej czasu. Jednak szybko pomiarkowałem, że mam na druga zmianę i w dozie relaksu zmieniłem rano klocki hamulcowe na nowe. o zgrozo zapomniałem, że rower nagle dostał hamowania i na jednych ze świateł aż położyłem sie na kierce.
W oczekiwaniu na części nowego napędu dojeżdżam więc największy blat korby, który już nie daje sobie wejść na głowę! Mogę zapomnieć o stawaniu na pedałach, no chyba że mam dobrego protetyka. Liczę, że w przyszłym tygodniu na accencie zagości nowe przekręcadło i będzie znów jak nówka!
Z ciekawszych rzeczy AGnieszka, ma nową ramę (CUBE AIM) a ja jestem cholernie dumny z jej wyboru. Mimo, że rama używka a bebechy cuba poszły do ramy krossa na zimówkę, to rower prezentuje sie jak malina! Aż się pochwalę!
Dała mi się przejechać i powiem wam, super! Jednak ja na cuba jeszcze poczekam. Accent mi wierny od prawie 4 lat więc narazie go nie zmieniam! Jeździj zdrowo Aguś!
"Do czego to podobne aby bank nie był czynny w sobotę?! Przecież to trzeba zgłosić do centrali!" Z oburzeniem wykrzykiwała klientka, której przelew dojdzie dopiero w poniedziałek. Dwa bite dni jej pieniądze będą buszowały w systemie i odbijały sie od drucików i ścianek procesorów i maszyn binarnych.
Mamy 25 maja a ja 25 raz jadę rowerem do pracy. Jechało się zacnie, bo znów z wiatrem. mimo, ze wyjechałem prawie 15 po ósmej, zdążyłem dotrzeć na miejsce ze sporym zapasem. Mogłem pokusić się o rozwinięcie traski, ale pomyślałem, że rano tego nie zrobię a "Stratę" odrobię po południu. Musiałem wszak oddać pożyczone notatki.
W pacy pod koniec miesiąca jest o wiele przyjemniej niż na jego początku. Większość emerytów wypłaci wszystkie rachunki jakie ma i wyda wszystkie pieniądze i płacących jest o wiele mniej. Nawet jest czas na rozmowę z koleżanka z kasy czy na marsz do sklepu. Nie jest lekko, ale przynajmniej widać świat z za lady! Ludzie są przyjemniejsi, atmosfera mniej stresująca a dzióbki bankierów nieco bardziej roześmiane!
Powrót, gdy zamykamy o 18, wielce rożni się od tych czasów, gdy bank pracował do 19ej. Mniej ludzi wpada za dwie z hasłem "uff zdążyłem/am", mniej ludzi zdąży z pracy wyrwać się o 18ej i co z tego wynika zamykamy o normalnej porze a po zamknięciu nie siedzi w banku 10 osób czekając w niemej kolejce.
Jest widniej i cieplej, i spotykam wiele więcej rowerzystów, którzy podobnie jak ja o 18 kończą.
Nic ciekawego się nie działo. Zmęczony, wkurwiony, sporo zaległości na uczelni, nie wiem czy i kiedy się obronie, czy i kiedy znajdę czas na egzamin, seminarium i takie tam... nie wiem czy mi dadzą wolne na jeden dzień nauki do egzaminu, jednym słowem nie wiem nic! I HUJ!
Do pracy, jechałem bez entuzjazmu... było dość ciepło, jak na rano. Wiatr wiał w plecy co sprawiało, że mimo wszystko dobrze kręciłem. Prędkość oscylowała w granicach 25km/h. Byłem więc przed praca wcześniej. Szybka rundka do Lotniska na Bemowie i do roboty.
Było mało ludzi więc i w banku dało się znieść czynności codzienne.
Po pracy za drzwiami czekała moja rowerowa niespodzianka. Agnieszka wyjechała po mnie do pracy. Razem we dwoje wróciliśmy trasą przez Tarchomin i zajechaliśmy do Legionowa po notatki na egzamin dla mnie. Ukryte skrzętnie pod jedną z wycieraczek w jednym z bloków czekały niewidoczne dla nikogo;)
Dzień w sumie spoko! Aga ma więcej km dniówki niż ja;P Brawo!
Epicon zbliża się do dwóch tysięcy kilometrów. Pracuje zacnie i jestem z niego zadowolony!
Swoją wczorajsza absencje bikestatsową muszę wytłumaczyć niczym innym, jak lenistwem. Byłem zmordowany po zlocie i wszystkich wydarzeniach z weekendu i musiałem odpocząć. Musicie mi wybaczyć jakoś, czy coś cóż...
Dzisiejszy dzień był wyjątkowy z tego względu, że do pracy jechałem jakby po raz pierwszy. A to dlatego, że zmieniły się godziny otwarcia oddziału. Nie mam już na 11 a na 10 do roboty i moje wycieczki, są nieco bardziej poranne niż poprzednie dwadzieścia jeden wyjazdów. Daje się to odczuć na Modlińskiej i na Moście Północnym, jednak powrót za dnia i więcej czasu wieczorem dla siebie i mojej kobiety to jeszcze wiekszy plus.
Urozmaiciłem również trasę powrotną, która poprowadziłem głębokim Tarchominem, co pozwala ominąć mi dziurawą Modlińska w kierunku ku domowi.
Przed modyfikacją
Obecnie
Gdy mam mniej czasu jadę sobie klasycznie modlińską do domu, jednak odcinek przez Tarchomin, jest wyposażony w lepszy asfalt, mniej świateł i mimo, że dłużej jedzie się przyjemniej!
Szeregu modyfikacji można jeszcze dokonać do mojej już zmodyfikowanej drogi. Będe zapewne eksperymentował z różnymi wariantami przez to wielkie osiedle na Białołęce. Póki co, tyle;)
PS. Sytuacja sprzętowa wygląda marnie... napęd zaczyna skakać, dziś o mało nosa nie rozwaliłem na asfalcie jak ze świateł chciałem ruszyć i mi łańcuch skoczył... Rozglądać się zaczynam za nowym napędem. Jakieś propozycje?
Do pracy, ale wcześniej do rodziców na Piaski po ponaglenie do zapłaty z urzędu miasta;) Zapomniało się podatku zapłacić i od razu chcą mnie sądzić. Bylem przekonany, że opłaciłem to dawno temu... i co?
Zapłacone zaklepane, z głowy!
Do zlotu kolejne godziny mijają. Jutro o tej porze, będziemy w busiku gnać na południe! Na zlocie zapowiada swoja obecność prawie 90 osób. Jak będzie ponad polowa to będzie zmasowany atak!
Znacie mnie z bikeloga jako Księgowy, ale tak naprawdę nazywam się Adam. Jestem grzesznikiem i grzeszę "cyklicznie" od 2007 roku. Nigdy nie wygrałem, żadnego maratonu, ani nie zdobylem podium w niczym co mogłoby sie kwalifikować, choćby do medialnego szumu ale mam kilka rzeczy, które uważam za swoje małe "zwycięstwa"
Moje skromne osiągnięcia.
Najwięcej kilometrów po górach: 300km i 4000m przewyższeń w 24h.
Najwięcej km z sakwami: 255km w 24h 2007r. Szwecja
Najwięcej km w 24h: 503km czerwiec 2014
Najwięcej km "na raz": 528km w 25h25minuth 2014 r.
Najniższa temperatura w jakiej jechałem: -22stopnie
Najwięcej km w silnym mrozie: 100km przy -18stopniach
Łączny przebieg od 2007 - 101 tysięcy kilometrów.