Cz 1 - Początki początków... | Księgowy

Cz 1 - Początki początków... || 0.01km

Czwartek, 26 września 2013 · Komcie(0)
Prolog.

Czy zastanawiacie się czasem jak rozpoczęła się wasza przygoda z kolarstwem? Jakie zdarzenia uczyniły was tym, kim jesteście teraz? Co sprawiło, że jedni wybrali strome szlaki szutrowe inni zanurzyli się w odmęty szybkich sprintów szosowych a jeszcze inni oddali serce wyprawom po świecie. Umiecie cofnąć się wstecz i sięgnąć pamięcią do podwalin waszej pasji?

Dla kogoś z boku to jedna i ta sama dyscyplina. Wielu na pytanie odpowiada podobnie:
- czym się zajmujesz?
- jeżdżę rowerem


Jednak interpretacja naszej odpowiedzi u osób niezwiązanych z tym sportem czasem bardzo różni się od tego co robimy. Jedni wyobrażają nas sobie z rodziną na wycieczce za miasto inni na składaku w drodze po bułki do sklepu. Mało kto widzi w nas człowieka z charyzmą, pełnego wyrzeczeń z pasją jakiej można szukać w książkach o wielkich ludziach w sporcie.

Każdy z nas zwycięża w inny sposób, by jednak zwyciężać, musimy wpierw podjąć walkę. O tym jak się ona potoczy decydujemy my sami, nie komitet sędziów czy reguły i zasady. Wszystko na początku wydaje się być jasne i klarowne, gdy nagle w najmniej oczekiwanej chwili dowiadujesz się, że reguły gry uległy zmianie.

Ćwiczenia fizyczne sa dla tych którzy nie mogą pić i ćpać – Lily Tomlin


Cz 1.


Jak potoczyła się moja droga? .
Wielu z was pewnie oczekuje ode mnie prostej opowieści w stylu: „Od dziecka kochałem rower i od najmłodszych lat coś mnie do tego ciągnęło”, lub przynajmniej czegoś w tym rodzaju.

Moja pasja w wieku gimnazjalnym nie była ukierunkowana w żadnej sposób. Nie przepadałem za piłka nożną, nie lubiłem WF i nie uprawiałem żadnego sportu regularnie, aż do czasu gdy zainteresowałem się wspinaczką. Jako, że mieszkam na Mazowszu to gór tu nie mogłem znaleźć. Jak więc pogodzić chęć wspinania się z płaskim rejonem centralnej Polski? Każdy z was w dzieciństwie wspinał się zapewne na drzewa. U mnie nie było inaczej. Na początku przypominało to nieco amatorskie „łażenie” po sosnach a potem już rozwinęło się w nieco bardziej specjalistyczne wchodzenie na drzewa. Swego czasu mówiłem o sobie, ze względu na sposób uprawianej wspinaczki, że jestem drzewołazem. Zacząłem z kolegami używać lin, robić mostki i „tyrolki” do zjazdów na linach. Lubiłem wysokość, lubiłem wyzwania i naprawdę podobał mi się ten sport.

Przygoda ze wspinaczką skończyła się niestety dość gwałtownie. Grawitacji się nie oszuka niestety. Podczas jednej z prób zdobycia drzewa– ziemia mnie do siebie przyciągnęła na tyle skutecznie, że spadłem z dość sporej wysokości. Prosty błąd kosztował mnie bardzo wiele.

Ktoś powie: „Zaraz, ale co to ma wspólnego z rowerem?”. Otóż wypadek jaki miałem pod koniec gimnazjum zmienił mnie wewnętrznie i pozwolił dostrzec pewne sprawy z innej perspektywy.

Ludzie nie doceniają tego co mają dopóki nie poznają jak smakuje gorycz straty. Ja straciłem siebie, igraszki, bieganie, zabawy i kochaną wspinaczkę. Straciłem mobilność, straciłem możliwość samowystarczalności. Przez kolejne lata byłem w bardzo dużym stopniu bardzo zależny od innych. Dla dzieciaka 13 letniego, którego dotychczasowym problemem było tylko uzyskanie pozwolenia na wyjście na dwór z kolegami, taka zmiana była bardzo drastyczna. W ciągu kilku chwil z rozpędzonego wagonika młodości mknącego bez hamulców, przeszedłem na stromą drabinę pnącą się ostro pod górę.

Cały mój proces powrotu do zdrowia, był dość długi, zawiły i skomplikowany. Nie będę was wdrażał w szczegóły zabiegów jakim mnie poddawano. Mój stan wymagał kilku operacji i wielu godzin leżenia w łóżku. Podczas rekonwalescencji miałem sporo powikłań a dni spędzonych w szpitalu nawet już nie liczyłem. Samo to, że personel oddziału znał mnie dobrze z imienia i nazwiska świadczył o tym jak często tam bywałem.

W czasie rehabilitacji gdy już byłem w domu, przechodziłem bardzo trudne chwile. Powrót do zdrowia przypominał wspinaczkę tylko nie taką jaką znałem. Nawiązywał raczej do wspinaczki górskiej. Czasem zdarzały się odcinki płaskie, czasem pod górę a czasem szło się w dół. Ci którzy chodzą po górach dobrze wiedzą, że marsz w dół czasem potrafi równie wyczerpać jak strome podejście pod grań. Walka o zdrowie sprawiła, że na przekór lekarzom chciałem udowodnić, że uda mi się osiągnąć to czego oni nie przewidywali.

- no ze wspinaczki to raczej już chyba nici co? – powiedział lekarz kiedy po którymś zabiegu otworzyłem oczy na ojomie.
- a na rower będę mógł kiedyś wsiąść?
- skupmy się na tym abyś zaczął chodzić.


Ta odpowiedź tak mnie zmroziła, że nieomal poczułem, jakbym leżał na kostkach lodu. Jak to? Czyli istnieje możliwość, że chodzenie też stracę? Na stałe? Nie potrafiłem sobie tego wyobrazić. Okres rekonwalescencji traktowałem jako przejściowy a i tak wymagał ode mnie wielu wyrzeczeń.

Za cel postawiłem sobie więc możliwość pedałowania. Któregoś dnia powiedziałem w duchu, jak wsiądę na rower i będę mógł przekręcić korbą to będzie już bliżej do normalności. Ten kto sądzi, że wtedy obudziła się moja pasja i że oczami wyobraźni widziałem się na maratonach i wyprawach jest w wielkim błędzie. Cel był o wiele bardziej prosty – chciałem jechać na rowerze! Po prostu jechać, beż żadnych dodatków, móc na tyle zginać nogę aby pedałować. W stanie w jakim się znajdowałem było to równie abstrakcyjne dla mnie jak dla lekarza prowadzącego wzmianka o chodzeniu.

Zacząłem ćwiczyć i pracować nad mięśniami, bardzo słabymi po ponad 2 latach usztywnienia nogi. Miesiącami w pocie i łzach ćwiczyłem. Nie raz bywały dni załamania, kiedy rzucałem kule i zamykałem się w pokoju obrażony na cały świat. Nie było lekko, ale w końcu udało mi się pedałować na rowerku treningowym jaki był w domu.

Cel został osiągnięty! Przyszło liceum, a mój stan poprawił się na tyle, że chodziłem bez kul. Gdy za dużo stałem chodzenie sprawiało ból, musiałem często siadać, a dojazd do domu zatłoczonym busem czasem był trudny. Często koledzy nie znający mojej przeszłości pytali, czemu utykasz? Zrobiłeś sobie coś w nogę? Dziwiłem się, bo przecież w moim mniemaniu szedłem normalnie.

Rehabilitacja trwałą nadal, ale nie już na bloczkach i ciężarkach, tylko ogólnorozwojowa. Chodziłem, jeździłem rowerem i pływałem na basenie. Jazdę na rowerze traktowałem nadal po macoszemu. Na rower „w koło bloku” i do domu. Czasem do szkoły przyjechałem rowerem, ale odległość była mniej niż 3km.

Kiedy więc to się zaczęło? Skąd pojawił się pomysł, aby wybrać rower? Czy zobaczyłem wyścig w telewizji, a może stałem się fanem Mai Włoszczowskiej? Było totalnie inaczej!

O tym w kolejnym wpisie!


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Komentarze (0)

Nie ma jeszcze komentarzy.
Wpisz dwa pierwsze znaki ze słowa piewa

Dozwolone znaczniki [b][/b] i [url=http://adres][/url]