Cz 2 - Długa droga. | Księgowy

Cz 2 - Długa droga. || 0.02km

Czwartek, 26 września 2013 · Komcie(0)
Po maturze miałem 3 miesiące wakacji. Ojciec szykował się do operacji biodra a ja robiłem prawo-jazdy. Niejako zostałem przez sprawy zdrowotne taty „zmuszony” do tego, choć nie protestowałem. Miałem w czasie rekonwalescencji taty pomagać w prowadzeniu auta i robić za kierowcę. Czułem się bardzo zobowiązany bo gdy ja nie chodziłem on bardzo mi pomagał. Przykładałem się więc do jazd ale sporo siedziałem wtedy w domu. Jazdy mięłam 2-4h dziennie co kilka dni przez kilka tygodni w wakacje. Rodzice spędzali ten czas na działce, nie bardzo było więc co robić. Grałem na komputerze, troszkę pisałem opowiadania, ale to jakoś mnie nie satysfakcjonowało. Codziennie to samo aż do znudzenia. Budzik, jazda z instruktorem na mieście powrót i telewizja lub komputer. Niby laba, ale czułem, że najdłuższe wakacje w życiu przeminą, a ja spędzę się na nic-nie-robieniu.

Wreszcie po naradach telefonicznych z kolegami, zebrała się kilku-osobowa ekipa i jeździliśmy rowerami to tu, to tam. Często wybieraliśmy się nad Zalew Zegrzyński kąpać się innym razem odwiedzaliśmy bunkry w okolicach Janówka. Takie wycieczki po okolicy zdawały się być lekkie spontaniczne. Frustrowało mnie jednak to, że zawsze byłem na końcu. Nie miałem siły aby nadążyć za kolegami. Noga po wypadku, jednak nie miała pełnej sprawności i o ile samo dojechanie do celu nie sprawiało kłopotu, to szybsza jazda totalnie mnie wykańczała i zostawałem wyraźnie w tyle. Chciałem to zmienić.

W czasie, kiedy się z kolegami nie widywaliśmy, brałem swój rower i jeździłem po mieście. Miałem wtedy przeświadczenie, że im więcej tym lepiej! Właśnie w tym okresie kupiłem sobie licznik i zacząłem jeździć i kolekcjonować kilometry. Moja fascynacja cyframi była coraz większa. Z czasem organizowałem wycieczki coraz dłuższe i pewnego dnia podczas jazdy ze znaną mi ekipą kolega stwierdził, że chyba oszalałem bo już pewnie ze 20km jedziemy a ja chciałem jeszcze kolejne 10 dołożyć. Zrezygnował więc z dalszej jazdy i odprowadziłem go do domu. Po chwili wahania się pojechałem sam. To były wyjazd po znanych mi z innych wyjazdów dróg, ale tego dnia zrobiłem swoje pierwsze 35km. Był to późny lipiec 2006 roku.

Po zrobieniu prawka wróciłem jeszcze na działkę, aby zaznać końca wakacji. Tam nie wiele było do roboty. Długie prawie trzy-miesięczne wakacje przed rozpoczęciem studiów ciągnęły się w nieskończoność. Znajomi z działek byli w rozjazdach więc nawet posiedzieć nad rzeką nie było z kim. Brakowało mi roweru i tych kilometrów. Pewnego dnia podczas krzątania się dopadłem stary atlas samochodowy ojca. Był chyba z 1960 roku. Usiadłem i zacząłem oglądać drogi. Wpadłem na pomysł, aby pojechać na wycieczkę rowerową. W przybudówce znalazłem jakiś zdezelowany rower co to tam stał. Napompowałem koła a na kierownicę doczepiłem plecak na sznurki. Wyposażony w mapę z PRL ruszyłem na wycieczkę przed siebie. Połowy dróg jakie wiodły wsiami nie było zaznaczonych, musiałem więc jechać trochę po omacku. Nie przejmowałem się tym drobiazgiem wtedy liczyło się to, że znów pedałuje i przybywa kilometrów. Jazda szutrówkami przez letniskowe miejscowości sprawiała mi przyjemność. Kierowałem się słońcem i pytałem czasem ludzi o drogę. Mój strój składał się z kremowych, bawełnianych krótkich spodenek i lekkiej, bardzo siateczkowej koszulki bez rękawów. Na głowie miałem założony „kaszkiecik” w kolorze również kremowym, który dopełniał stroju.

Nie przejmowałem się, ani tym, czy mam co pić, ani czy mam co jeść. W planowaniu tras miałem zerowe doświadczenie, tak jak w diecie podczas takich eskapad. W mieście, do domu zawsze było blisko i na wycieczki wyjeżdżałem najedzony. Tutaj jechałem w dość sporym upale a decyzje o wyjeździe podjąłem bardzo spontanicznie. Cieszyłem się z pomysłu i doceniłem w duszy swoją kreatywność spędzenia czasu. Nareszcie perspektywa kolejnych tygodni na działce nie była pusta i nudna.


Jechałem więc przed siebie, mijając kolejne wioski aż dotarłem do Liwu. Odwiedziny zamku były niesamowite. Kojarzyło mi się to z wycieczkami szkolnymi. Jechało się gdzieś autobusem z klasą oglądać zamek lub coś równie wyniosłego. A tu ja sam dojechałem i oglądam tą potężną budowlę. Poczułem wtedy takie coś w środku, jakby satysfakcję, że wycieczką po za dystansem może mieć również cel. I nie musi być to błahy cel, jak kąpanie się w rzece czy jeziorze, może być to wyniosły i dobrze sprecyzowany cel! To były proste i Malo skomplikowane doświadczenia, jednak odkrywałem świat totalnie nie znany mi z wcześniejszych doznań. Czułem, że wreszcie mam coś swojego, intymnego, wspomnienia i przygody które zostają tylko w mojej głowie i stanowią trofea, którymi mogę dzielić się z innymi podczas opowiadań.

Wracając do domu byłem z siebie bardzo dumny. Gdy jednak spojrzałem na zegarek okazało się że już późno a ja znajduję się daleko od domu. Przyspieszyłem znacząco a rower pomknął niosąc mnie na sobie. Po jakimś czasie poczułem się źle. Z każdym kilometrem nogi pedałowały coraz wolniej. Picie w plecaku na kierownicy skończyło się batony i wafelki też. Portfela nie zabrałem bo wycieczka z założenia miała być po okolicy. Droga przestała być nagle przyjemna, a stała się przerażająco trudna. Upał lał się z nieba a na niebie nie było ani jednej chmurki. Przestawałem co jakiś czas, aby odpocząć, ale wracanie na siodełko wcale nie przysparzało mi ulgi. Wręcz przeciwnie odpoczynki zdawały się pogarszać sytuację. Odczuwałem głód, który narastał dodatkowo pogarszając mój stan.

Ostatnie kilometry jechałem bardzo słaby. Nie miałem licznika, nie wiedziałem jaki dystans przejechałem i nie mięłam pojęcia jak daleko do domu. Kiedy kryzys się nasilił do granic możliwości zjechałem z głównej drogi na Łochów i usiadłem pod drzewem. Usta miałem spieczone, upał odciskał piętno na mojej pulsującej i spalonej od słońca szyi a ja siedziałem w cieniu oddychając głęboko. Niebo nade mną zdawalo się emanować gorącem. Było mi źle i rozbolała mnie głowa. Kryzys zdawał się powiększać. Chciało mi się spać a miękka trawa i cień aż krzyczały, bym skorzystał z ich gościnności. Siedziałem tak dochodząc do siebie i przypomniałem sobie chwile, które przeżywałem jeszcze kilka lat wstecz. Godziny rehabilitacji i cel jaki sobie postawiłem. Czy wtedy ze łzami w oczach podczas ćwiczeń na Sali rehabilitacyjnej, wyobrażałem sobie, że pojadę na taką wycieczkę jak dziś? Zdałem sobie sprawę, że się pieszczę ze sobą! Nie! Nie mogę się poddać! Zacisnąłem zęby i poderwałem się z ziemi. Wsiadłem na siodełko i pomknąłem drogą.

Jechałem skupiony, przestałem się uśmiechać, jedyne co w głowie miałem to cel, dotrzeć do domu za wszelką cenę. Pot spływał mi stróżkami a ból siedzenia przypominał mi, że poza zmęczeniem fizycznie też cierpię. Ostatnie kilometry, ostatnie metry i jest! Brama działki. Pies szczeka, skacze na mnie, merda ogonem rodzice biadolą, a ja? Ja byłem cholernie szczęśliwy, że dotarłem do domu. Czułem się jak zwycięzca. Zwyciężyłem, pokonałem swoje słabości i dotarłem do celu. Czy to ważne, gdzie cel się znajdował? Wtedy nie miało to znaczenia, cieszyłem się z tego co udało się zrobić!

Tamtego dnia wiele się nauczyłem o sobie i o swoim jeżdżeniu. Zrozumiałem, że popełniłem wiele błędów, że zabrałem za mało picia, za malo jedzenia. Jednak nauka jaką wyniosłem pokazała mi jak silna jest ludzka psychika. Pijąc zimną cole na werandzie domku nie mogłem uwierzyć, że jeszcze kilka godzin wcześniej dosłownie nie mogłem wstać z ziemi. Zrozumiałem, wtedy jak wielką siłę w naszym organizmie stanowi psychika.

Kolejne dni odchorowywałem swoje lekkomyślne poczynania. Zakwasy i obtarcia pachwin dokuczały mi przez prawie tydzień. Mama, wieloletnia pielęgniarka szybko postawiła mnie na nogi kiwając tylko z politowaniem głową nad moją lekkomyślnością i śmiejąc się poczciwie z mojego pomysłu. Mój zapał do jazdy na rowerze jednak wcale nie osłabł. Podczas gdy nie byłem wstanie jeździć i chodziłem jak kaczka ledwo powłócząc nogami, dopracowałem mocowanie plecaka na kierownicy i wyczyściłem rower. Opracowałem sobie także na mapie kilka tras i wyliczyłem ile kilometrów mogą one mieć. Ponadto zarządziłem, aby tata, będąc w domu przywiózł mi mój rower.


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Komentarze (0)

Nie ma jeszcze komentarzy.
Wpisz dwa pierwsze znaki ze słowa oispi

Dozwolone znaczniki [b][/b] i [url=http://adres][/url]