Poland Bike Legionowo - relacja z wyścigu || 46.00km
Jak już wspominałem, postanowiłem wystartować w maratonie MTB Poland Bike Legionowo. W sumie spontan, bo i tak po lesie miałem jeździć.
Wstałem z ciężką głową. Śniadanie weszło słabo. Dobrze, że start zapowiadali na 12:30, bo w przeciwnym razie trudno byłoby mi funkcjonować. Jakoś tak nastrój z rana i pogoda za oknem sprawiały, że totalnie nie czułem tego maratonu. Około 11 ugotowała mi żonka makaronik i z białym serem i dżemem zjadłem go. Nie powiem, dobry był, ale żołądek obkurczony sprawiał, że wszystko jakoś tak szło opornie.
11:30 jestem w miasteczku.
Kręcę się jak smród po gaciach, bo szukam znajomych twarzy. Niestety nie znam nikogo. Albo przez te kilka lat wypadła czołówka, albo po prostu moi znajomi, głównie Ma-zowię jeżdżą. Chodzę patrzę, obserwuje rowery - takie zboczenie zawodowe. Cała masa ludzi na wypasionych maszynach. Rzecz jasna królują już 29-ery, mało kto na 26-tce lata. Ci co mają mniejsze kółka są w zdecydowanej mniejszości.
Coraz bardziej upowszechnia się również napęd 1x10 i 1x 11... Zaskakujące jak bardzo moda rowerowa pleni się w rowerach zawodników. Ciężko już spotkać kogoś z napędem 3x9 czy nawet 3x8. Zaletą napędu 1x10 czy 1x11 jest sporo mniej "dłubania" manetkami podczas wyścigu. Minusem zaś jest przede wszystkim przełożenie. Mamy do wyboru tylko 10 lub 11 przełożeń na tylnej kasecie. Choć największa zębatka faktycznie sięga 40-42 ząbków przy przedniej koronce w korbie rzędu 30 zębów przełożenie i tak nie powala.
Trend rowerowy zmienia się i rezygnuje się z przełożeń przy korbie. Kto choć raz jeździł w terenie z przerzutką przednią, wie jak niepewne jest zmienianie przełożeń przy "korbie". Zarówno wrzucania na duże tarcze w korbie jak i redukcja powoduje spory skok łańcucha i często powodowało to problemy podczas maratonu. Łańcuch spadał, klinował się zrywał. Stąd trend z przerzutką tylko tylną.
Wróćmy jednak do samego startu.
Spotykam się ze znajomym - Józkiem od Małgosi. On też wpadł na pomysł aby wystartować. Stajemy sobie na samym końcu w 10 sektorze. Jest wesoło. Fajnie się gada, obok jakaś wesoła para rozbawiona startem i podobnie podchodząca do startu jak my:) Gadamy gadamy aż zaczynają puszczać sektory. Jak dżdżownica przesuwamy się do linii startu i...
3...2...1....SRU!
Poszło! Jadę sobie spokojnie, a wokół słychać tylko skoki przerzutek i zmiany biegów. Nie daje się złapać w nagonkę, jednak staram się również nie zostać w tyle. Nie najlepiej wyprzedza się w lesie, nawet na szutrowej drodze, gdzie po bokach ubite, a środkiem piasek.
Stawka wpada w las i od razu się zaczyna tasowanie. Jedni odkrywają że po piasku trudniej, inni szukają "myszkują". Każdy się tasuje, to lewą to prawą. Staram się utrzymywać adrenalinę na wodzy. Prowadzę rower równo, dogrzewam mięśnie. Nie jest lekko, szarpane tempo od samego początku. To ktoś atakuje lewą, to prawą, a nie bardzo mam jak się odwrócić, czy jeszcze ktoś planuje ataki.
W plątaninie prostych choć dość piaszczystych szlaków docieramy do Choszczówki. Tam krótki odcinek asfaltowy. Jest moment na łyk picia i wykorzystanie swojej nietypowej kierownicy. Siadam na koło pewnej grupce, która wyprzedza około 8 zawodników, walczących z " *postartowym zapiekiem".
* Efekt, zbyt szybkiego puszczenia się w wir walki. Pierwsze kilometry mogą wycisnąć z Ciebie zapas sił jeszcze przed połową zaplanowanego dystansu. Adrenalina, szał podniecenie i nie ma cię po kilku kilometrach "zapiekłeś/aś się"
Pociąg, do którego wsiadłem, nie ma zamiaru odpuszczać. Lecimy 30... 35... 38... puszczam korby. Nie ma sensu, nie mam już nikogo do wyprzedzenia, a w oddali widzę, że stawka skręca w teren. Ostatni łyk picia i wpadam na singiel przy samej ścianie wiaduktu na Choszczówce. Mało miejsca, jakieś chaszcze, stawka idzie wolniej.
Na końcu singla zwalniamy nieomal do zera bo zwrotka 360 stopni i wjazd po ścieżce na wiadukt. Niby asfalt, ale nachylenie typowo górskie. Niskie ciśnienie w moich oponach nie daje plusów na asfalcie, więc czuje jak bujam się na tych 2,5 atmosferach w oponach.
Jeszcze 300... jeszcze 200... jeszcze 100 metrów... Jest szczyt - puszczam korby i mknę w dół prawie 40km/h.
Pomarańczka...
Z asfaltu wpadamy na szutry pod Choszczówką. Sporo trasy biegnie wąskimi udeptanymi ścieżkami przy ogrodzeniach ludzi. Co jakiś czas droga odbija to w lewo to w prawo. Gubię się w nawigacji. Mój pociąg z przed wiaduktu już się porwał. Przede mną jedzie dziewczyna z jakiegoś klubu z WOLI. Pomarańczowa - tak ją nazwijmy. Włącza mi się typowo męskie myślenie:
- Co dziewczyna? Przecież ona nie może jechać tak szybko...
We dwójkę z pomarańczową, tasujemy się na kilku odcinkach po lesie. To ja prowadzę, to ona. Dobra technicznie, jedzie moim tempem i tak się wozimy co jakiś czas wyprzedzając zawodników.
Wreszcie 13 km trasy i rozjazd. Skręcam na MINI i łapię łyk picia. Z rozjazdu wyjeżdżam jako pierwszy, więc nie mam pewności, czy pomarańczowa nie poleciała na MAX. Zaczyna się wydma, redukuje i mielę... mielę, mielę a tu obok mnie wysuwa się znany pomarańczowy strój.
- byłam przekonana, że jedziesz MAX`a. - mówi lekko zdyszana z uśmiechem
- e tam, maxa jeżdżą tylko Lanserzy
- Ha ha - Proste! No to co? Jadziemy!
I pojechaliśmy...
Trudne techniczne odcinki, sporo wąskich ścieżek miedzy drzewami, sporo podjazdów i zjazdów. Ledwie odpoczywasz od podjazdu, a tu już szybki pełen "hopek" singiel w dół i zaraz znów wspinanie się na wydmę.
Razem z pomarańczową dochodzimy większą grupę. Robi się ciasno. Single nie pomagają wyprzedzić. Wieziemy się w "wężu". Wszystko troszkę jak na weselu, pan "X" prowadzi, a reszta za nim. O ile pan "X" jeszcze ma parę to jest git, ale jak pan "X" zaczyna "dukać" pod górki i gubić rytm robi się wolno... Ten wąż po singlu to był dobry moment na regenerację sił. Jeszcze chwilka, jeszcze momencik... Pomarańczowa jeszcze gdzieś mi mignęła na którejś z prób rozerwania tego węża. W końcu nadarza się okazja. Krótki zjazd i podjazd pod wydmę po drugiej stronie.
Piaskownica wielka!
Atakuje i z całych sił trzymam kierownicę na zjeździe. Wóz albo przewóz. Piaskownica wielka! Ludzi miota na lewo i prawo. Idę środkiem przez piasek i do się opłaca. Wyprzedzam w sumie na krótkim "siodle" prawie 5 zawodników. Na kolejną wydmę wjeżdżam już jako pierwszy, a wężyk ustawia się za mną.
Na jednej z wydm korek, jakieś okrzyki wszyscy zwalniają. Dziewczyna jakaś leży obok kilku facetów.
Jak przede mną 10 osób spytało czy ok, i czy nie trzeba pomóc, nie pytałem już jako jedenasty. Po następnej wydmie biegł już sanitariusz z walizką. Zjazd faktycznie był zdradliwy są korzenie, a zaraz za nimi piasek i ostre wiraże między drzewami. Wypadek miał miejsce w takim niefortunnym miejscu.
Skok w bok...
Podjazd zdawał się nie mieć końca. Jedziemy w kilka osób i gdy wyłaniamy się spoza wydmy widzimy wielką ścianę. To góra gigant. Nachylenie chyba 60 stopni. Przed nami zawodnicy prowadzą rowery. W zasadzie to oni je wprowadzają nieomal mając je nad swoją głowa. Zsiadam i zaczynam wbieganie. Mijam kilka osób potem hop na szczycie na siodełko i ledwie się obejrzałem a już pędzi za mną tłum . Szybki zakręt w lewo, szybki w prawo, kilka sosen, potem ostre 90 stopni i... skok w bok. Nie wydało. Wpadam centralnie w krzaki. Robię to dośc spektakularnie bo przeskakuje nad kierownicą, która spada z "Dropa" razem z rowerem
- żyjesz? - słysze z góry okrzyki.
- cały jesteś?
- tak tak... sory!
- nie przepraszaj dawaj z krzaków nie ma odpoczywania ha ha
- jasne!
Chłopaki śmieją się do mnie jeden podaje mi rękę abym się wdrapał na szlak. Wsiadam i za chwile jestem znów na siodełku. Spodnie lekko rozdarte, ale jedziemy dalej. Adrenalina uderza w głowę, ale humor nas nie opuszcza.
- ładnie poleciałeś!
- wypadek przy pracy!
- oby ostatni
- taką mam nadzieję!
Wreszcie wpadamy na przejście podziemne pod torami na Choszczówce. Szybkie zbieganie po schodach i redukuje stratę związaną z wypadkiem. Bo grupka wbiega do podziemia prawie 7 osobowa, a wybiegam jako pierwszy. Zaleta butów bez spd. Ludzie na peronie nieomal wpadają na nas, bo SKM właśnie przyjechała. Są zaskoczeni, jedni coś tam krzyczą inni klną. Nie słucham. DO mety prawie lub aż 10km.
Chemia...
Nie wiem kiedy i jak ale pojawia się bufet i na bufecie łapie izotonika i żel. Z butelką w ustach, trzymając ją zębami jadę po rozsypanym odcinku cegieł. Woda z butli nieomal mnie zalewa. Wypijam buteleczkę izotonika i już rozrywam żel. Nogi słabną to było czuć. Żel wciągam i z nową siłą ruszam dalej. Odcinki przez chwile mniej techniczne, płaskie toteż można odpocząć od pojazdów, ale prędkość wzrasta. Jak tylko puszczę korbę, to na plecach słyszę jak cykają przerzutki. Tracę kilka miejsc, czuje jak kryzys się zbliża. Odpuszczam nieco, aby zebrać drugi oddech. Udaje się dopiero po jakichś 10 minutach. Pewnie wchłaniały się chemikalia z bufetu.
Zabieram się z 3 osobową grupką. Facet leci w trupa. Nie wiem ile dokładnie ale ze 30-32 leciał po tych szutrach. Gdy wydawało sie, że to już prawie meta, ścieżka skręca nad jeziorko. Jedziemy technicznym singlem między drzewami a pod nami po lewej tataraki i woda. Prędkość spada prawie do zera, bo najzwyczajniej w świecie ludzie z szerokimi kierownicami nie mieszczą się miedzy tymi pniami sosen. Znów zyskuje tu przewagę, bo moja jest szosowa i wąska. Zbieram kilku z grupy i uciekam. Za chwilę poprawia ktoś na fulu - też chłopak złapał kilka sekund bo muldy były takie, że ludzie na hard-tailach skakali jak z trampoliny.
Full i ja lecimy , ale chłopak mi ucieka. Widze na liczniku że to ostatnie kilometry. Spinam się i doganiam Fulla! Zdziwiony patrzy na mnie jak pruje 34km/h po korzeniach i piasku na sztywnym widelcu. Uśmiecha się pod nosem i po drugiej stronie ścieżki próbuje mnie dojść. Wypadamy z lasu na polanę i ostre 90 stopni. Tym razem jemu nie wydało. Słyszę tylko jak hamuje tarczówkami i lasuje w zaoranym polu po wycince drzew.
- cały? Drę się z za ramienia?
- tak tak. Leć! Dojdę CIę!
Do prawie samej mety jadę sam, tuż przed końcem łapię znów kilku chłopaków i wjeżdżam na metę z uśmiechem.
Podsumowanie - bawiłem się spoko. Ostatni sektor to całkiem inne podejście, bez ściskania pośladów! Sporo fajnych ludzi, sporo dobrego mtb. Dawno mnie tak nie wytelepało na dołach. Stwierdzam, że jazda w lesie w wyścigu to naprawdę sztuka momentami. Dobry start i dobra zabawa!
Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,
Castle Ultra Race ,
Tour De Zalew