Na rowerze 78 - Wielkanocny apartheid || 6.01km
Dziś porozmyślam sobie o was - rowerzystach... I napiszę np o ludziach stalowej łydy, czyli o tych co jazdę na rowerze traktują dużo bardziej serio niż ja. Wczytuje się czasem, lub raczej próbuje się wczytać ,w te wpisy na BS dotyczące waszych wyjazdów. Wiele z nich nafaszerowane jest całą gamą informacji, ale nijak nie mogę przebrnąć przez ten slang. Wielu z was poza wpisaniem suchej informacji nt. tętna, rodzaju treningu, ilości interwałów i informacji o testach "jakichś tam" na szosie, czy w terenie, nie pisze nic. Jednak są wyjątki i za to jestem wdzięczny. W moich znajomych, znalazł się bowiem kolega zawzięcie trenujący kolarstwo "na serio". Skrupulatnie, choć czasem z opóźnieniem, zapisuje swoje wyjazdy rowrweowe. Jednak jego wpisy, poza informacjami dla Brainiaków trenowania kolarstwa, wypełnia też często krótka informacja o warunkach jakie panowały na drogach, czy zwykłe wtręty dotyczące samopoczucia. Notatka krótka treściwa, ale zjadliwa.
Ostatnio z moją znajomą dyskutowaliśmy mailowo nad pewnym zjawiskiem dotyczącym znanego forumrowerowego z czerwoną szatą graficzną. Nie chcę wymieniać ani nicków osób. Nie o to w tym biega. Wielokrotne próbując się pojawić na tym forum odniosłem wrażenie, że (przynajmniej jeśli chodzi o region mazowiecki), że panuje tam swoista zamknięta atmosfera. Jesteś nowy, trzeba cię przeciągnąć docinkami w temacie codziennych ustawek a potem sponiewierać na wycieczce po lasach a nie daj boże jak przyjedziesz z bagażnikiem czy błotnikami. Sakwa? Boże uchowaj - jesteś spalony na starcie. Nie istniejesz jako "kolega" tylko dziwak co to nie ma normlanego roweru.
Nie lubię generalizować, ale powiedzcie mi, bo mnie to intryguje. Czy jeżdżenie z bagażnikiem czy sakwą, powoduje, że mój rower i mój styl jazdy jest w jakiś sposób gorszy od tego terenowego, czy "bezbagażnikowego"? Czy na ulicy bardziej pro, wygladam jadąc na rowerze bez tych dodatków? Tak z ciekawości pytam, bo pro nigdy nie byłem, ale pisze w kontekście tych zachowań z forum.
Odnoszę bowiem wrażenie, że mimo jedności rowerzystów bardzo dzielimy się nawzajem pomiędzy sobą. To jednak w sumie nie jest takie złe, ale wrogość jaką sobe okazujemy czasem w kontaktach międzyludzkich po prostu wydaje mi się nie fair. Do tego strefa internetowa wyzwala w niektórych istny szał i jadą jak buldożer po każdym. To taki apartheid rowerowy? Wcześniej było - czarni won a teraz, jeśli nie jeździsz na rowerze po lesie i nie ścigasz się w maratonach jesteś nieakceptowalny?
Sam niejednokrotnie wypowiadam się w sposób, lekko ironiczny o innych stylach jazdy. Czy już i ja przesiąkłem do cna tym złym nawykiem apartheidu? Czy im dalej w las tym więcej drzew? Kiedyś myślałem o społeczności rowerowej jak o jednej wielkiej rodzinie a teraz? Teraz uważam, że bardzo się różnimy... Czy to, źle że dostrzegam te różnice? Czy jednak samo ich dostrzeganie i utożsamianie się z jakąś grupą musi skutkować brakiem szacunku i nienawiścią do innej?
Świat nas psuje? Czy psujemy się sami, my i nasze sumienia?
7p
Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,
Castle Ultra Race ,
Tour De Zalew