Wpisy archiwalne Lipiec, 2015, strona 2 | Księgowy
Wpisy archiwalne w miesiącu

Lipiec, 2015

Dystans całkowity:1613.00 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:b.d.
Średnia prędkość:b.d.
Liczba aktywności:30
Średnio na aktywność:53.77 km
Więcej statystyk

Przed nawałnicą || 35.00km

Niedziela, 19 lipca 2015 · Komcie(0)
Kategoria Pojeżdżawki
Miało być dookoła zalewu, miała być nocna jazda, a wyszło? CO wyszło? No coś takiego mniej więcej:)




















  • Tato buty zgubiłem
  • Gdzie?
  • No własnie nie wiem....



Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Upałki w Legionowie i nie tylko... || 28.00km

Niedziela, 19 lipca 2015 · Komcie(2)
Wstałem i do pracy pognałem co żywo. Za oknami słońce, ale nie sądziłem, że to "TAKIE" słońce. Ledwie wybiła 9:00 a na termometrze już dobrze ponad 35 stopni. Pojechałem więc w - zupie.

Zupa wszędzie dookoła
Każdy z nas o cień dziś woła...
Tylko plaża nie jest goła...
Ona ciepła i wesoła...
Dookoła słońce świeci
Praży dużych, praży dzieci
Praży także dziś kolaży
każdy się dokładnie smaży.
Tylko jeden jedzie z wolna
Bo to jest sobota "rolna"
Dzisiaj w polu jest oranie
Handlowanie moje panie.
Moi mili, dzieci drogie 
A upały są dziś srogie.
Ludzie raty alleluja
Sprzedajemy nie ma h*ja.
Panu trzeba dziś dęteczkę
Inny już patrzy czapeczkę
Opon szuka tamta pani...
A ten chłopak? Stała za nim!
"Gdzie mi się pan 
A ten chłopak? Stała za nim!
"Gdzie mi się pan tutaj wciska
Byłam pierwsza w tych igrzyskach."
Byłam pierwsza w tych igrzyskach."
"Ja przepraszam, ja nie chciałem, 
Chciałem kupić, nie spytałem"
I w kolejce się dyskusja wije
Jeden stoi, inny pije.
Za chłopakiem nieopacznym
Stanął pan i na to patrzy
"Co się ludzie tak kłócicie
Kupić przecież coś zdążycie
Kto był pierwszy? Co za sprawa!
Stać i głośno nie rozmawiać
Pan każdego dziś obsłuży
I przed burzą i po burzy.
I tak kramik się ustawia
Samoistnie wam powiadam!
nie przepycha Nikt nikogo 
Bo dziś z nieba pali srogo
Wszyscy równo pod linikę
Stoją i czekają chwilkę
A księgowy jak w Ukropie
Zmienia dętki, no i żłopie
Wody bowiem pić dziś trzeba
Bo w ten upał chce się ziewać
Człowiek jak nie pije dużo
To mu się już oczka mrużą
W ustach susa i żar wielki
Popijamy więc z butelki
Nikt nad szklanką stać nie zdoła'
Bo robota dookoła.

Można jak widzicie tak opisywać dzień w pracy:D 
Dziękuje - życzę miłego dnia;)







Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

z internetem do lokatorki || 8.00km

Sobota, 18 lipca 2015 · Komcie(1)
Do lokatorki do Jabłonnej, pomóc jej w podłączeniu internetu. Poprzedni mieszkańcy zostawili router i nie podali hasła bo go nie pamiętali. Musiałem więc troszkę pohakować i podłubać w sieci, ale w końcu się udało i internet znów działał. 

Fajnie wracało się nocą, ciepły wieczorek!


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

nasz mały kram... || 28.00km

Sobota, 18 lipca 2015 · Komcie(3)
Kategoria Do pracy!
Mimo, że sezon zwolnił nieco i ludzie na urlopach w sklepie nadal jest co robić a ciekawe dialogi z klientami są na porządku dziennym. Ostatnio mam wrażenie ludzie strasznie targują się o wszystko. 
Na jeden sprzedany rower przypada średnio 2-3 wizyty na zasadzie "to my się jeszcze zastanowimy" a potem "to przyjdziemy jutro". W końcu jednak udaje się dojśc do porozumienia.
- panie za 1000 pójdzie łon?
- rower kosztuje 1400, mogę panu zaproponować 10% od tej ceny.
- ja za 1000 go biorę. Płacę od razu!
- wie pan za darmo też by pan brał.... tylko pytanie czy ja bym panu go sprzedał. Za 1000zł niestety się nie da.
- Opuśćżepan te trzy stóweczki. Te 10% panie, to na bazarze lepsze promocje robią.
- WYbaczy pan ale pewnych spraw nie możemy przeskoczyć, te ceny na rowerach to ceny dystrybutowa i takie same są u nas i w Kielcach i Krakowie.
- E tam pieprzysz pan! Potarguj się pan.
- Przecież się targuje. 10% od ceny panu proponuje. 
- 10% to nawet w biedronce nie dają. Tam po 30 dają rabaty.
- Prosze więc udać się do biedronki:) he he
- Dobra boś widzę pan niekumaty w tym handlu. Tyle kasy to ja nie dam za rower - trudno wychodzę.
- Bardzo mi przykro. 
- Do widzenia.
- DO widzenia.
Klient wychodzi, idzie ale jeszcze w drodze do auta kilka razy się odwraca i spogląda na mnie. Ja stoje oparty o barierkę i patrzę na niego. Na koniec, pan staje przy aucie - spogląda mi w oczy, jakby mi dawał tą jedną niepowtarzalną szansę i... odjeżdżą. 

Handel moi mili to niezła próba sił...
Otwierają się drzwi. Wchodzi pan i pani. Są razem. Pierwszy wchodzi pan.
- Są u was już zimowe wyprzedaże?
- Dzień dorby. 
- Ile macie obniżki na rowery?
- No wie pan zależy jakiego roweru pan szuka. A ile chciałby pan wydać na rower? Są droższe i tańsze.
- Chcę kupić bardzo dorby z dużym rabatem. To ile obniżki dajecie?
- Jeszcze nie wiem jaki pan chce rower a pan już o obniżki pyta. - Pan zaczyna mnie irytować bo w jego głosie nie ma frywolnego żartu tylko żądanie i oczekiwanie. On wszedł szukać rabatów!
- No szukam trekinga!
Idziemy do rowerów trekkingowych, pokazuje panu ze dwa modele, jeden za 2000zł a drugi za 1300. Produkuje się opowiadam o zaletach. Ale pan mnie jakoś słabo słucha..
- Za ile pójdzie ten droższy?
- Od ceny mogę panu zaproponować 10%
- Buahahaha - pan tak się roześmiał, jakbym mu najlepszy kawał w życiu opowiedział. To było nie tylko nie miłe, nie na miejscu, ale i chamskie. - 10%? A co więcej może mi pan zaoferować?
- Możemy jakieś akcesoria panu w dobrej cenie do roweru sprzedać.
- Tylko dychę dają słyszałaś ich? - pan zwraca się do żony, która do tej pory nie odezwał się ani słowem - To tam w tym selgrosie już lepiej rabatują. 
- No cóż Selgros innymi prawami się rządzi.
- Dobrze Marysiu idziemy, to mały sklepik oni tu z każdego roweru musza wycisnąć najwięcej.
Pan wychodzi, nie mówi do widzenia ani pocałuj mnie w d...
Czasem naprawdę mam ochotę podsumować pana, powiedzieć mu co myślę, pokazać mu drzwi i powiedzieć gdzie jest klamka. Nic jednak to nie pomoże, bo na chamstwo i buractwo nie ma lekarstwa.

Wróciła ostatnio zagubiona dusza do sklepu. Pamiętacie pana podpitego co to rower zostawiał i do szwagra numer dawał? Wrócił!
Pyta się czy rower zrobiony.
- Troszkę pana u nas nie było
- A kierowniku na dziś zrobicie na popołudnie?
- No zrobimy, ale koło masz pan do wymiany.
- Dobra to ja będę około 16ej.
- Dobrze.
Pan wyszedł, podziękował. Mało tego wrócił o 16ej, grzecznie czekał w kolejce. Nie hałasował nie awanturował sie i jeszcze przeprosił nas, że tak długo czekaliśmy. 
Bylem mile zaskoczony. Bo koleś to alkocholik lubi pójść w cug... ale zachować sie też potrafi. Czasem mam wrażenie, że tacy prości ludzie, spod cepa są niejednokrotnie bardziej mili, układni, niż pan wysiadający z SUV`a z wielkim brzuchem i zegarkiem roleksa. 

Po pracy rowerkiem z żoną, bo przyjechała do mnie. :D



Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Do pracy poproszę - zestaw powiększony! || 55.00km

Czwartek, 16 lipca 2015 · Komcie(0)
Dwa dni z seri - I AM BACK:)

Weny mi nie starczyło aby jeszcze was uraczyć jakimś rzutkim wpisem o klientach, ale może jutro się zbiorę. Dziś udało mi się nadrobić wpisy z wyprawy i jest godzina pierwsza w nocy. Jak nie pójdę spać to mnie wydziedziczą z rodziny i będę musiał spać na podłodze. Więc sory, ale ciekawego wpisu nie będzie tym razem o pracy.

Dobrej nocy:)


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Powrót do rzeczywistości || 12.00km

Wtorek, 14 lipca 2015 · Komcie(0)
Czas prania, przepakowywania i mieszkania wynajmania. Udało się spotkać z kilkoma potencjalnymi osobami na lokatorów naszej kawalerki. Efekt? Wreszcie odnajdujemy osobę do wynajmu, spisujemy dokumenty i zamykamy rozdział. 

Nie chciało mi się strasznie tego dnia na rower, ale jak się okazało było warto:)

PS. Nic a nic nogi nie bolą po wyprawie. Tyłek też spoko - hmm wycyborgowałem się? Nie wiem już sam. Jak sie tak macam to normalny jestem...


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Na sam koniec - rowerowy Goniec || 175.00km

Poniedziałek, 13 lipca 2015 · Komcie(3)
Kategoria Wyprawa
Wyspani wstajemy rano z celem nieomal karkołomnym. Chcemy dojechać jak najdalej na poludnie, oglądając jak najwięcej z Carskiej drogi przez Biebrzańskie Torfowiska. Zrywamy sie więc wcześnie. O ósmej już w trasie. Gnamy tranzytem na południowy zachód. I szybko wkraczamy na przepiękny teren "Łosiostrady". Droga przez park, ograniczenie prędkości bo łosie latają, a do tego asflat jak z obrazka. Biutiful!

Droga idelana na tranzyt. Mało aut, fajnie się jedzie, ale zbaczamy kilka razy z kursu pooglądać jakieś tam krzaczki - zwane fachowo tofowiskiem niskim.


Na jednym z nich, jest dlugi drewniany wąski i pieruńsko sliski pomost. prowadzi do daleko wysunietego miejsca widokowego. Obszar tych torfowisk to miejsce gniazdowania ptaków.

Pewnie jakbyśmy mieli lornetkę i czas, to byśmy sobie ptaszki zgłebili dosadniej, ale bylismy rowerami, więc nie było co udawać, że coś tam wypatrujemy. Walnelim se fotkę grupowa i polecielismy dalej - co w sumie w plan tranzytu sie idealnie wpisywało. 



Łosiostrada na odcinku torfowisk i bagien. Jak okiem sięgnąć asfalt po horyzont. No i się samo jakoś tak leciało te 25km/h, co poradzić.


Tego dnia poza początkowym "biebrzasko - łosiowo - bagnistym" szałem, nie działo się wiele. Od samego rana w udziale był rower w wersji "zapierdzielaj do domu juuuuż czas"

Mimo, że Podlasie to zwane czasem Polską "B" rejony, trzeba przyznać, że natrafiane tam ścieżki rowerowe, mogą być przykładem dla włodarzy naszego centralnego "A-rejonu". Taka infrastrukture spotykaliśmy kilkukrotnie. Drogi z asfaltu, mostki porobione, szeroko. No Miód malina. A zdarzyło nam sie spotkać też kilka rozkopanych inwestycji tego rodzaju. Czyli się buduje moi mili, a ścieżek przybywa! Na PODLASIU!!!

Finał tranzytu jest w Ostrołęce. Ostatni odcinek od Łomży mamy z Tirami, ale jakoś udaje nam się drogą 61 przebić do miasta docelowego. 

Finał? 175 kilometrów z sakwami i po bagnach:D yeah:D


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Exodus || 147.00km

Niedziela, 12 lipca 2015 · Komcie(0)
Kategoria Wyprawa
Czas opuszczenia krainy nastał. Wstać czas i ruszać dalej. Zanim jednak dobrze pożegnamy się z Podlasiem, atakujemy je na północnym zachodzie i kierujemy się na Suchowolę przy okazji zwiedzając Krynki i Kruszyniany. Tego dnia znów spotkała nas cała masa szutrów i dawno wyczekiwane - ciepłe słoneczko. 


Wiatr tego dnia zdecydowanie nie ułatwiał nam sprawy, więc dobrą decyzją był start o ósmej.


Tam gdzie te drzewa to już prawie Białoruś. Na trasie przy granicy spotyka nas kontrola straży granicznej. Pan na motorze podjeżdża, pyta skąd jesteśmy i gdzie jedziemy. Krótka wymiana zdań i przypomnienie, że to strefa przygraniczna. Rozjeżdżamy się w pokojowej atmosferze.


Jak to już z nami bywa, trasa znów wiedzie po szutrach i piachach. Czasem kombinacja tych dwóch czynników uniemożliwia jazdę. Trzeba było pomaszerować z buta. Cóż za zaskoczenie, kiedy za jedną górką druga taka sama. I tak kilkanaście razy. Czasem kawałek się jechało, ale rowerem miotało jak na rodeo. Wąskie 32jki kopały się w piasku i chcąc nie chcąc "driftowaliśmy" tymi obładowanymi rowerami jak jakiś Prawilny Lokals w swoim BMW. 


Warto było jednak przejechać bocznymi drogami, bo główne nie dawałyby takich widoczków. Co kościółek to ładniejszy...

I tak snuły się dwa osobniki, telepiąc się po kopytnikach... Ciekawie nasze dialogi musiały wyglądać z boku:
- k k k k k u u u u r r d d d ee e e e e j a a k k i i ł ł a d d ny do do do m m ek k k k 
- n n n o o o o 
- o o o  pa pa pacz...
- no 
- bo bo so so so kół...
- n n n i e   to chy chy ba ba n n i e e e e so so kół
- n n nie ?
- n n no no ma my my my sz w ła ła pach
- a a a a acha widze
- no no no to to to mysz mysz my my szłów
- n n n o o o o  chy chy ba ba tak 

Czasem sami się śmialiśmy z tego jak ta nasza konwersacja wygladała. Rowerem telepało jak nie wiem, a zebranie zdania gramatycznie było cokolwiek skomplikowane. 



Droga w końcu zmieniła się na asfaltową. Jak zrobiło się twardziej, pognaliśmy w kierunku północnego zachodu. Plan był aby wcześniej w Dąbrowie Białostockiej poszukać noclegu, niestety wizyta w mieście, poza ulewą, nie przyniosła jakichś specjalnych osiągnięć. Szukanie skończyło się prawie pół godzinnym siedzeniem pod dachem w wiacie zamkniętego sklepu i dzwonieniu do noclegów. Ci nie mogą, bo maja pełno inni znów mogą, ale nie chcą na jedna noc... 

Ruszyliśmy dalej. Szukać szczęścia w Suchowoli. Po długim i nużącym dojeździe do miasta, wreszcie udało się dopaść kwaterę, za przyzwoite pieniądze, choć w piwnicy i tuz przy głównej drodze. Był to jednak luksus w pewnym sensie. Ciepła pościel, prysznic, czajnik do zagotowania wody. Noc zapowiadała się wilgotna jak jechaliśmy a na polach powychodziły mgły. Tym bardziej więc cieszyliśmy się z przedostatniego noclegu pod dachem. 






Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

szkliste deszczu krople... || 70.00km

Piątek, 10 lipca 2015 · Komcie(2)
Kategoria Wyprawa
Po raz kolejny na wyprawie ze snu wyrywa mnie deszcz. nie pada na mnie, ale wali w dach dość solidnie. Z obawą w niebo patrzę i pogodzony nieomal z pozostaniem cały dzień w pokoju, znów kładę się spać. Sen szybko mnie zabiera do krainy ciemności i znikam na kolejne kilka godzin. 

Śniadanie serwujemy sobie przepyszne, bo Agnieszka dzień wcześniej kupiła świeże bułeczki. Kanapka z szyneczką do tego serek gouda i pomidorek. Mimo obaw o pogodę, postanowiliśmy się z kwatery ewakuować, przecież w końcu mamy urlopy, to w domu nie będziemy siedzieć. 

Nie było całkiem fajnie za oknem, bo około 12-14 stopni i pochmurno. Czułem się nieomal jakby z lipca zrobił się późny październik. Nie ujechaliśmy tego dnia może z dziesięciu kilometrów, kiedy nad głowami zagościły ciemne chmury i zerwał się lodowaty wiatr w twarz. Pocieszeniem była przepiękna ścieżka rowerowa, jaką spotkaliśmy na swej drodze tego dnia. Ścieżka sama nie była w stanie zmienić pogody i chwilę później rzecz jasna zaczęło padać. 

Na początku lekko, a potem mocno. Ukryliśmy się więc pod jakimś przystankiem we wsi i czekaliśmy na poprawę. Nie było źle, po prostu tak tego dnia podróżowaliśmy. Słońce, wiatr deszcz, slońce wiatr deszcz tama...
Zaraz jaka tama? 
??

Koty Dwa - Czerwono niebieskie szaleństwo!



... no więc była tama...
i żadne biebrzańskie bobry jej nie budowały. Budował je serwisant rowerowy z warszawy z wykształceniem geologicznym. Ta tama musiała być więc solidna. Miała podbudowę z patyków, silny trzon z ziemi i uszczelnienie z kwiatów lipy. Nie ma przypadku w moich inwestycjach drogowych. 


Czasem nie padało, wtedy dla ułatwienia wybieraliśmy sobie tereny boczne i szutrówki. W loklanej nnomenklaturze ta tarka nazywana jest "KOPYTNIKI", strasznie takie określenie nam się spodobało i z jeszcze większym masochizmem jechaliśmy po najbardziej wyboistych "kopytkach" tego dnia. Mój rower pewnie mi za to podziękuje jeszcze. ku memu zdziwieniu, nie poszła żadna szprycha, nie mieliśmy żadnego kapcia. NIC. 

Skąd Ci ludzie w serwisie tyle tych gum łapią? Naprawdę zastanawiające. My z Agnieszką waliliśmy po krzunach, szutrach, polnych drogach wysypanych cegłami i nic! Jak na złość nie chciało się nic przebić. Opony sprawdziły się więc perfekcyjnie. Z tego miejsca polecam wszystkim do wypraw rozmiar 32c. Jest w sam raz, ani za cienki ani za gruby. No i z daleka dodaje wizualnej lekkości maszynie. Na starty w ultrasach takie "pro" zakładał będę 23c, ale na codzienne jazdy zdecydowanie 32 jest moim idolem:)

Pętlę tego dnia kończymy dośc szybko i wracamy do kwatery - rzecz jasna w deszczu. Zlani i zmoczeni, z radością witamy domek z kominkiem...




Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Koty, sauna,kopytniki i cerkwie || 94.00km

Piątek, 10 lipca 2015 · Komcie(4)
Kategoria Wyprawa
Nocleg, królewski, miejsce bajeczne. Cały domek dla nas, mieszkamy w saunie, obok bania z wodą podgrzewaną (taka a`la sauna na zimę) no mówię, wam luxus przez duże IKS!,

Po naradach, wcale nie burzliwych, decydujemy się zostać na dłużej w tym rejonie i pozwiedzać okolice. Suwalszczyzna poczeka na inne czasy. Na decyzję postoju, złożyło sie wiele czynników, między innymi pogoda, która od tego dnia, miała się popsuć i przeplatać z deszczem. Drugą sprawą było - no dobra - LENISTWO.

Takie miejsce, taka okolica! 

Pani właścicielka, która była bardzo miła i nas ugościła i co to w sumie była tylko żoną właściciela, który z niewiadomych przyczyn jak sie okazało  był w klasztorze... eee no więc jej właśnie rano nie zastaliśmy. Udało nam się ogarnąć numer telefonu do jej męża, którego na oczy nie widzieliśmy. Pan zgodził się abyśmy zostali dłużej. Nie było żywej duszy w okolicy, więc po prostu po uzyskaniu akceptacji na dalsze nocowanie, pojechaliśmy zwiedzać...

No i tak się grzebaliśmy, że chyba była godzina dziesiąta, zanim nasze czteroliterowe wyrazy zasiadły na siodełkach. Trzeba przyznać, że tego dnia pogoda była wielce różna od tej znanej z ostatnich dni, a nawet tygodni. Nie dość, że pochmurno, to jeszcze zimno! Wieje, podwiewa! Gdzie moja wanna z ciepłą wodą, gdzie moje ciepła paszki bródki i ciepło całkowite oraz ciepło właściwe? Gdzie do licha podziało się lato? No pytam!

5 km od noclegu - moje myśli skierowały się na cierpienie. Może ten klasztor to i dla mnie dobry? Może i ja cierpiąc na siodełku jestem jako ten mnich? Może mnisi też pod tymi wielkimi podomkami marzną? Nie wiem - za to wiedziałem na pewno! Tak mi było zimno, że na myśl o ciepłym łóżku, czułem się jakby mi ktoś w dzieciństwie ulubionego pluszaczka zabrał!

Twardy jestem jadę! Przecież nie będę się wracał po dodatkową bluzę. Ratuje mnie (nas) sytuacja, że "dla odmiany" jedziemy lasami i po szutrach. Tu mniej wieje, a terenowość pod kołami, tak bardzo mnie nie dołuje, wszak 15 km/h w lesie to jak 20 na asfalcie. Agnieszka nic nie stęka, ona ma oczy jak pieć złotych, każdy domek atakuje aparatem, każdy las, każdą chmurkę, każdą... jagodę? Poziomkę? Tak lasy dawniej pełne jagód, już się wyjagodziły i mimo dokładnych poszukiwań nie znaleźliśmy ich za wiele. Udało sie jednak upolować leśne poziomeczki. tych sobie podskubujemy bezkarnie co jakiś czas. 




Co wioseczka to ładniejsza... co domeczek to fajniejszy. 



Troszkę czułem się czasem jak w krainie Oz.






W jednej z wsi, po wyjeździe z lasu,uciekając przed chmura deszczu wpadamy na sklep. Sklep we wsi? Co ja pacze? To nie byle jaki sklep, to pani w obwoźnym sklepie. Babuszki w chustach w kolejce, jedne z wnuczkami, inne same, czasem jakiś dziaduszek... wszystkie zaciągają i mówią łamanym Polsko-Ukraińsko-Rosyjskim. Pani sklepowa młoda, sympatyczna, ceny ma normalne, nie drogie. Bułeczki świeżę, pomidorek czerwony, kiełbaska pachnąca. 


Na nasz widok, babuszki wpuszczają nas kolejkę
- prioszi prioszi, num si nie spieszi. Niech kupujo podróżniki
Tłumek wpuszcza nas w kolejkę. Na zakupy ci ludzie, mają tylko ten moment, gdy sklep wjedzie, a oni nie przepychają się, nie pytają kto za kim stał. Oni moment podjazdu sklepu traktują jako spotkanie na fejsie we wsi. Pani sklepowa, zagai ich dobrym słowem, zapyta co u nich słychać, pozdrowi i zawsze z uśmiechem. Tam nie słychac politykowania, narzekania że biedno... ludzie żyją skromnie ale szczęśliwie. 









Tego dnia deszcz przeplata się ze słońcem. Po kilkunastu kilometrach, udaje mi się wypracować względny kompromis cieplny i jadę już "spokojnie" bez dzwonienia zębami. Czasem jednak wiatr przywiewa front i z nieba puszcza się gromka ulewa. Uciekamy pod drzewa lub przystanek i przeczekujemy opady. Efekt? Chwilę później niebo znów przeplata słońce.



Pętlę zamykamy przez Wieś Puchły, gdzie podziwiamy kolejną kolorową cerkiewkę. 

W domu jesteśmy dość wcześnie. Ku naszemu zaskoczeniu w domku ktoś jest. On jest tak samo zaskoczony co my. Okazało się, że komunikacja nie zadziałała i pani mąż, co to w klasztorze po coś tam przebywał, nie poinformował pani, żeby poinformowała pana, że my jednak zostajemy dwa dni dłużej. 

Sprawa szybko się wyjaśnia i możemy dalej delektować się relaksem w domku. Jest chłodno, więc rozpalamy w kominku i suszymy przemoczone ciuchy. Na kolację serwuje płaskie frytki - zwane w potocznym nazewnictwie talarkami. Leżąc z nogami sporo powyżej pępka grzeję się przy kominku i chłonę relaks...Znów mi ciepło, przyjemnie. Agnieszka dokłada w kominku i ma przy tym radość jak nie wiem. 

Zasypiam na fotelu... a potem przenoszę się na piętro gdzie kontynuuje do rana. 







Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,