Na uczelnie, strona 8 | Księgowy
Wpisy archiwalne w kategorii

Na uczelnie

Dystans całkowity:4596.21 km (w terenie 280.84 km; 6.11%)
Czas w ruchu:132:48
Średnia prędkość:18.72 km/h
Maksymalna prędkość:48.10 km/h
Suma podjazdów:39 m
Liczba aktywności:86
Średnio na aktywność:53.44 km i 3h 01m
Więcej statystyk

Błękitny grom i dwie sakwy! Szutrowo nad Wisłą i na uczelnie. || 55.00km

Czwartek, 18 sierpnia 2011 · Komcie(0)
Kategoria Na uczelnie
Niebieski, pojechał ze mną dziś na uczelnie. Książki znów nie oddałem. tym razem nie przegapiłem dni otwarcie biblioteki w czwartki zazwyczaj bywa czynna, jednak żółta karteczka obwieszczała, że mają coś w rodzaju urlop-remanentu i tylko telefonicznie trzeba się umawiać...


Rowerek zyskał bagażnik "retro" z starego Forestera, oraz noski (te już nie retro - author). Sakwy niebieskie już miałem. Nie wiedzieć czemu kolorystycznie wygląda to całkiem spójnie!!!






bagażnik, odrestaurowany posłuży jeszcze ładnych parę latek:D

Pierwsze 55kilometrów przejechałem na nim dziś także prawie "na raz". Rower prowadzi się niesamowicie dobrze. Zaskakujące jest to, że braku amortyzatora nawet nie odczuwam, poza momentami krawężników itp. Maszynka chodzi cicho i sprawnie... Obecnie oczekuje na błotniki pełne 58mm Orion, ale wszędzie uparcie twierdzą, że Hurtownia nie ma ich na magazynie;/ 53mm są, ale opony 2,1 mogą byc za duże pod takie, więc czekam cierpliwie na te 58mm.


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

na uczelnie || 52.25km

Środa, 20 lipca 2011 · Komcie(0)
Kategoria Na uczelnie
Wyjazd na uczelnie po dłuugiej nieobecności. Oczywiście wszystko fajnie ale wszyscy na urlopie. Takim profciom to dobrze do jasnej anielci. W czerwcu po egzaminach 3 dni rozdają wpisy i sru na jakieś praktyki "terenowe" a jak nie zdazysz człeku, jeźdizj dupą po asfalcie - wracają dopiero w sierpniu. No to ja pierdziu kiedy mam te wpisy zbierać???
Mam czas mam pogodę bo nie pada, rower mam sprawny i co? Dupa kanciasta mać!
No, ale żeby nie było 3 "szlaczki" udało mi sie zebrać i gdyby nie to, że ta wakacyjna sesyja jest w CAŁOŚCI (yeah!!!) do przodu, byłbym nieco bardziej zdenerwowany.

Tak cóż, przynajmniej się przejechałem, zobaczyłem wydział, przypomniałem sobie że ścieżek w Stolicy brak i takie tam. Było pieruńsko dużo wody na drodze a pod wodą leje bo bombach atomowych po kolana. Jedna kałuża nieomal nie uniosła mnie w niebiosa ponad mym kierowniczym panelem sterującym. Byłoby OTB oj byłoby. Swoją droga jazda po alpach 70km/h jest łatwiejsza niż po stolicy po dziurach ukrytych pod wodą.

Powrót z ochoty wybrałem więc już leśnym duktem przy Wiśle, wiatr w plecy i zjedzone WW (WWW???) dało ostrego powera. Ścieżka się trzyma nieźle, choć po burzach gdzie nie gdzie potworzyły się lejkowate strumienie pełne luźnych kamieni, które, nie okiełznane w przyszłości doprowadzą do degradacji nawierzchni nośnej owej zajebistej szutrówki.



Pani prezydent Walcu, pani trochę powalcuje tę ścieżkę co? Bo się jeden z drugim biker wyje-wróci podczas jazdy jak mu tylne koło wolność wybierze na takim suchym strumieniu. U mnie nie wiele brakowało, choć zwalam winę na slicki jakie mam założone.

Cóż droga nadmiar smaczna i napełniła mnie pozytywną energią. Teraz mogę góry nosić;)


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

na uczelnie - ze świdrem na plecach:D || 50.07km

Poniedziałek, 13 czerwca 2011 · Komcie(0)
Kategoria Na uczelnie
wyjazd na uczelnie odbył się w celu odzyskania dowodu osobistego z archiwum prac magisterskich. Pojechałem na ochotę nową trasą i jestem nią zachwycony, tudzież podchwycony.
Droga od mostu Grota przy Wiśle, przyjemny szuterek z żółtego żwiru wijący sie dosłownie tuż obok rzeki przeszedł moje najśmielsze oczekiwania. O ile po Żerańskiej stronie, czyli na początku trasy, jest troszkę nadto piasku o tyle dalej droga jest MALINA!! Miód i MALINA! kręci jak pijany wąż i zwyczajnie wyłącza z ruchu wśród pojazdów. gdyby tylko nie te muszki co jakiś czas, atakujące mnie chmarami, było by wręcz idealnie. Dalej przez Świętokrzyski most i koło Metra Politechnika dotarłem już sobie na uczelnie trasą standardową.

Na miejscu, czyli na moim wydziale, wykluła się z nicości niczym jakaś stwora, nieplanowana droga powrotna z bagażem. Ha i to jakim bagażem!! Oddałem pożyczoną magisterkę a załadowałem prawie 6kg świder żeliwny;D Nie miałem w planie pobierania sprzętu z magazynu już teraz, jednak nadarzyła się okazja. Rower był i zdecydowałem się podjąć to ryzyko:D

Jazda przez warszawę z takim "ogonem" nie była lekka. Nie dość, że rower zachodził przy skręcie to jeszcze ważył sporo. Strach pomyśleć jak będzie wyglądała moja druga połowa wakacji, kiedy to będę buszował z tym po lasach starając się nawiercić około 130 otworów;)
Plusem takiej kompozycji roweru i świdra, było to, że śrubunek łączący oba przeguby tarabanił na naszych polskich drogach. Nie musiałem co chwila "przepraszać" i "sapać" na łażące jak święte krowy ludki, zwyczajnie obracali się i uskakiwali z drogi widząc taki pojazd.
Żałowałem po powrocie do domu, że końcówki wiertła nie umieściłem z przodu, byłoby to o wiele bardziej przekonujące narzędzie perswazji :D

podsumowanie:

prawie 30km brzdękania i ostrej żeliwnej "łupanki" na dołach...
spojrzenia ludzi i respekt kierowców BECENNE...
chyba jeszcze będe z tym śmigał:) przynajmniej będą porządnie wyprzedzali!!!


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Na uczelnie - czyli o tym jak to świat rowerem stoi || 65.76km

Piątek, 3 czerwca 2011 · Komcie(1)
Kategoria Na uczelnie
Na uczelnie jeżdżę nie od dziś, jednak dzisiejszy wyjazd był swego rodzaju wyjątkowy. Było to podyktowane wieloma rzeczami.

Pierwszą "rzeczą" były wyniki wczorajszego kolokwium. Mimo, że pisane o 14 zostało sprawdzone o 23.56 i gdy rano wstałem na mailu znalazłem informację, że jestem oczekiwany w sprawie owego kolokwium poprawiania. Cóż rad nie rad udałem sie do Stolicy naszej ukochanej, aby owo kolokwium pisać jescze raz. Nie ma to jak Łuniwersytet, jednego dnia piszesz a na poprawe masz 4h. bo w sumie wyniki odczytałem rano a poprawa o 14 była.
No więc pojechałem. Rano jeszcze z Agnieszką podskoczyłem do jej pracy, by jej smutno nie było i dopiero od niej, znów pod swoim blokiem przejechawszy, udałem się na Wydział Geologi Uw na ul. Banaha.

Pisania nie będę wam tu streszczał, kogo obchodzi historia rzeki Pisi Gągoliny i przepływów zanieczyszczeń.... Ochrona Wód podziemnych jest... hmmm zawiła....

Co jednak tego dnia najbardziej mnie podbudowało, to to ilu bikerów spotkałem wracając z uczelni po 16 godzinie!
Było ich całe mrowie. Mrówki na rowerach pędza przez betonową dżunglę!!! No rany rety, ile mnie mijało cyklistów, ilu wyprzedzałem i ilu stawało nas na światłach na ścieżce rowerowej!! TO było czadowe. Staliśmy w szeregu zachodząc nawet na pasy, bo się nasz szereg nie mieścił!! I potem jak takie małe molekularne cząstki swobodnie krążące wylewaliśmy się na ulicę rozpierzchliwie!

No serce milczy, noga śpiewa... Choć tego dnia nie śpiewała. Braku śpiewu, były różne powody. Przede wszystkim jak to w naturze bywa każdy wiatr ma dwa końce!! I jak raz cie dmucha, to potem ty musisz z nim walczyć... a jazda pod wiatr nic przyjemnego.
Druga sprawa, że kasy miałem w portfelu na jednego snickersa a rano zjadłem dwie kanapeczki ledwie. Te upały odcinają mi przełyk chyba. Nie mogę zjeść więcej, jak tak gorąco a potem mi łyda nie chce śpiewać.

No wstyd wstydów, ale puchłem w upale i z pustym żołądkiem jak wracałem... Powiem wam w tajemnicy, że jedna taka blond włosa w jakichś leginsach po silnej walce z wiatrem (po wyprzedzeniu) pojechała z prędkością około 27km/h co mnie totalnie złamało. Miała My Py Czy w uchu i popruła... Myślicie, że dała koła? A w życiu, może i jechała szybko, ale bujała się jak pijany trolejbus a jak wsiadłem jej na koło to sie przestraszyła i nieomal skończyłoby się to związkiem(ja i ona i asfalt).
No dacie wiara? Jedzie, jedzie te 26-25km/h i nagle hamuje bo myslała, że chyba ufo jej sie do d... przyczepiło. I w dodatku odbiła tak na prawo, że nieomal sama zaryła swoim bikiem w trawnik. Zgroza! Dałem jej spokój, bo chyba w jej małym rowerowym świecie, wyprzedzone osoby znikają w niebycie z tego padołu ziemskiego i w żaden sposób nie powinny tkwić za nia podczas jazdy...

Dobra rada, jak dziunia nie umie dawać koła, nie bierzcie bo was zabije!!!!! Ewentualnie musicie co chwila chrząkać aby was słyszała, a najlepiej kasłać lub klaskać, bo mp3 może mieć głośno ustawione;P U mnie skończyło się lekka stójką na przednim i głupim uśmiechem z bezgłośnym sorry. Co będe jej sie tłumaczyć...:D

Dalej jechałem już w samotności nie goniąc nikogo, ale nie zmienia to faktu, że rowerzystów było sporo na mojej drodze a ludzie poniektórzy tym faktem byli wyraźnie niepocieszeni.
Pamiętne słowa pewnej pani z dzieckiem na ścieżce rowerowej (dziecko na rowerze) tymi rowerami to jeżdżą!!!
No fakt mają ludzie prawo być zdziwieni, przecież nie od dziś wiadomo, że rowerem się biegnie albo co najmniej spaceruje. Kto by pomyślał, że jeździ. :D

wynik przejazdu "nazad" taki, że na Modlińskiej z trzęsącymi się z omdlenia nogami i ustami jak umarlak (suchymi od słońca i braku picia) wparowałem pod kiosk i wysapałem:
"s-sni-snikersa p-sze"
Udało się dojechać, ale zdecydowanie bez jedzenia nie oganiam. Cóż widać wysiłek intelektualny tak na mnie podziałał i źle zbilansowałem swoje wielocukry w krwi:P

mimo to wyjazd zaliczam do udanych, bo każdy przybliża mnie do pieknej brązowej opalenizny:D


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

jakbym był żelkiem bym sie rozpuścił... || 34.00km

Poniedziałek, 30 maja 2011 · Komcie(0)
Kategoria Na uczelnie
Ale dziś była zupa;/ jechałem z Warszawy rowerem, porazka mimo, że wiatr w plecy to było ciezko. 25-27km/h i jeden bonus, bo pomagałem bikerowi(maturzyście tegorocznemu) w zmianie dętki. Okazuje sie że maratony za 90zł wcale nie są takie "nieprzebijalne"

34km średnia wysoka, ale powietrze było jak zupa grochowa. Lepkie i cieżko strawne.....;/ nie umniejsza to jednak faktu, że rowerek po 3h dopracowywania, i wykańczania atlasu Geologiczno-Inzynierskiego rejonu annopola, smakował wyśmienicie!!

jeszcze nie koniec na dziś ale teraz zimna Cola i relax:D

A co do relaxu to kawalek z mojej mp3! Z dedykacją dla CheEvary o której mi się zaczyna myśleć gdy słucham tego kawałka:(nie tylko ze względu na nazwę zespołu:D)

ENJOY!! "co jest panowie ciśnienie mi spada;P"

&feature=related


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

na uczelnie+ po Agnieszkę do pracy || 60.34km

Czwartek, 12 maja 2011 · Komcie(2)
Wyjazd jak wiele innych z tą róznica, że dzis troszkę cisnąłem bardziej... pogoda miodzio, choć troszkę chyba dusznawo było zwłaszcza rano około 10 jak stawałem na światłach to był pot i łzy:D

cóż mi takie 20 stopni na rower chyba starcza az się obawiam co to będzie w czerwcu 30 stopniowe upały to ostra jazda przynajmniej dla mnie;D


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Na uczelnie - w wersji Opowiadania || 50.60km

Środa, 4 maja 2011 · Komcie(2)
Kategoria Na uczelnie
z dedykacją, dla nie zmotywowanej Che!


Słońce było na niebie wysoko a po deszczu z poprzedniej nocy pozostał w powietrzu jedynie wilgotny zapach rozgrzanego asfaltu. Jak co dzień poranny kurs po bułki do osiedlowego nie należał tego dnia do przyjemnych.
- Co do cholery z tą pogodą! – Zaklął Adam wbiegając przez próg z kajzerkami w siatce i rozcierając ręce z zimna. – To maj czy luty. Wczoraj śnieg dziś mróz a wszystko to popierd…
Śniadanie zjedli wyjątkowo szybko. Nie chłód poranka ciągnął ich tak z lóżka tego dnia a perspektywa jazdy na rowerze. Sprawy codzienne z niekłamaną satysfakcja lubiły zawsze wyjątkowo drastycznie kończyć dni lenistwa i urlopu po majówce. Jak nic innego na świecie specjalizowały się w tej materii Uczelnia i Praca! Jakby robiły to z premedytacją i pełną świadomością.
- DO licha znów do roboty. – Agnieszka odstawiła do zmywarki kubek po kawie i zrolowała sakwę – Szlak by to trafił znów tyle godzin nudów.
- Co poradzisz, odpoczniesz sobie od siodełka a przez ten czas zaplanujesz kolejną wyprawkę!!
Klucz w zamku zachrobotał i zniknęli na schodach. Za oknem było pięknie, słońce i błękitne niebo nie wskazywało na temperaturę jaka panowała na zewnątrz. Sąsiad skrobiący szron z swojego fiata uśmiechnął się krzywo.
- macie wy zdrowie, cholera – rzucił z oddali
- zdrowie i Rowery panie Marku! – Dodał Adam i oboje z Agą wsiedli na siodełka.
Wiatr zadmuchał złowrogo a na policzkach poczuli mroźne powietrze. Koło sklepu pożegnali się i każde ruszyło w swoim kierunku. Kiedy Adam patrzył jak odjeżdża poczuł miłe ciepło w sercu. Agnieszka zawsze motywowała go i był z nią przeogromnie szczęśliwy, dziś jednak po kilku dniach wyprawy w górach, każde pedałowało w innym kierunku. Czuł lekkie przygnębienie, że czas wolny się skończył już i przez najbliższe dni znów zaleją go obowiązki Studenta.
Mimo chłodnego poranka rower jechał nazwyczaj sprawnie. Wiatr faktycznie przeszywał na wskroś, jednak dobra książka w słuchawkach sprawiała, że ignorował to co działo się dookoła. Podczas dojazdów na uczelnie jego świadomość bujała pomiędzy trybem hibernacji a pół-snu. Nogi i reszta ciała wiedziała co robić i gdzie jechać, jakby po wyjściu z domu ktoś włączał autopilota. Modlińska już opustoszała z porannych zatorów, samochody mknęły grzecznie i zdawało się być ich znacznie mniej. Pewnie wielu warszawiaków przedłożyło sobie weekend do Soboty. Większość jednak wróciła a dało się to odczuć już na pierwszych światłach w okolicach Białołęki. Wpatrzony w nicośc przed sobą i zasłuchany w powieść Harlana Cobena Adam stał jak posąg. Tuz obok jakiś facet siedział w czarnej toyocie hilux i paląc papierosa gapił się na niego. Robił to tak bezceremonialnie, jakby Adam był czymś tak niecodziennym jak śnieg padający poprzedniego dnia. Kierowcy zdawali się być równie zmęczeni powrotem do pracy jak on sam. Na ich twarzach widniało nieme: „znowu k-wa do roboty”. Tuż obok na chodniku jakaś matka pchała dziecięcą spacerówkę a mały brzdąc telepany na dołkach podskakiwał w niej jak piłka z niewyraźną miną. Głuche ŁUP i wózek z panią sprawnie pokonał krawężnik na przejściu dla pieszych.
Poranne dojazdy do Szkoły, okrzepły w taki schemat, że tylko czasem, gdy Adam jechał z kimś, włączał wyższy bieg swojej świadomości. Stojąc tego ranka na pasie do skrętu zignorował warczenie i przygazówke jakiegoś „szumahera” za nim. Przepisy prawdopodobnie już zezwalały mu na stanie na pasie do skrętu i stanie przed samochodami na środku pasa. Nie rozmyślał nad tym, bo nawet zanim je wprowadzili na skrzyżowaniu w prawo, puszczał głównie skręcające autobusy miejskie.
Fabuła powieści audiobooka toczyła się leniwie a słońce ogrzewało go na plecach. Spojrzał zrezygnowany na sygnalizator i ziewnął. Gdzieś w oddali spostrzegł innego rowerzystę który mknął po chodniku. Nie wiedział co w kraju tak naprawdę motywowało władze do takiej opieszałości w budowie porządnych dróg rowerowych. Jegomość w kasku skakał po dołkach i krawężnikach aż wreszcie znikł w jakiejś bocznej uliczce.
Silniki warknęły i pierwsze pojazdy ruszyły, światło z żółtego zrobiło się zielone i znów monotonia opanowała jego umysł. Ulica modlińska odkąd pamiętał zawsze była średnio ciekawa, jednak odkąd wprowadzili bus pas zdawała się być niejednokrotnie bardzo nudna. W godzinach po szczycie porannym ludzie jechali grzecznie nikt nie trąbił a ekscesy zdarzały się tylko sporadycznie na skrzyżowaniach. 10km jazdy w trzypasmowym ruchu wśród zdesperowanych kierowców pełnych brawury i porannych frustracji, nauczyło go, że jedyne co może tak naprawdę to robić swoje. Dawno wyrósł już z pokazywania palca i pukania się w głowę, wiedział, że i tak to nic nie da. Poza tym, tego roku godziny w których docierał do Stolicy rowerem były późniejsze i los oszczędzał mu klienteli porannej najbardziej zdenerwowanej i niedospanej. Jadąc przed siebie spotykał tylko tych którzy mieli na późniejsze godziny a więc byli bardziej weseli mimo, że mknęli do pracy.
Jednym z ciekawszych miejsc na trasie tego porannego odcinka była budowa mostu północnego. Zwężona i połatana na wszystkie strony droga sprawiała mniej radości, jednak obserwacja rosnącego wiaduktu i zarysy rowerowej ścieżki asfaltowej po boku nowego nasypu mostu, dawały nadzieje, że kiedyś w przyszłości ominie go wątpliwa przyjemność przeciskania się przez Most Grota.
Przez Wisłę od strony wschodniej można się dostać pierwszym mostem. Most grota to legenda wśród porannych dojazdowiczów, przewężony chodnik i latarnie na nim sprawiają kłopot w ruchu nie tylko rowerowym, ale i pieszym. Oczywiście istniała opcja jazdy dalszej do mostu Gdańskiego, jednak droga po betonowych płytach na odcinku kolejnych 3km nie była zachęcająca. Adam od czterech lat wybierał więc pierwszą, choć nie najłatwiejsza przeprawę Wiślaną.
Droga rowerowa wzdłuż rzeki zwana dawniej „rowerostradą Wiślaną” była szczytem osiągnięcia władz poprzedniego systemu. Jej stan z każdym rokiem zmieniał się ku gorszemu aby dojść do momentu w którym człowiek, jadąc nią zastanawiał się czy nie wybrać roweru wodnego.
Asfaltowa, co nie częste, droga rowerowa wiodła na południe. Powypaczana była w wielu miejscach przez wypierające się ku górze korzenie, a masy ludzi spacerujących po deptaku nie raz potrafiło doprowadzić do sytuacji co najmniej niebezpiecznej, wyłaniając się z za nieprzycinanych krzaków wprost pod koła.
Plusem jednak tego szlaku było to, że dało radę ominąć całą masę skrzyżowań i dosłownie „przelecieć” przez większość stolicy z dala od centrum.
Adam znał dobrze ten szlak i wiedział gdzie i jak omijać na nim nierówności. Jednak każdej wiosny ogromne krzewy rozrastały się tak bujnie, że widoczność spadała prawie do zera na łukach. Tu trzeba było trzymać ręce w pogotowiu, aby w odpowiedniej chwili nacisnąć klamki, gdy z naprzeciwka błogo nieświadomy wiosenny rowerzysta zetnie łuk drogi wprost na spotkanie czołowe. Nieraz zdarzało się, że lądował w krzakach lub boleśnie się o nie ocierał, gdy nowi pozimowi uczestnicy szlaku urozmaicali mu dojazd.
Z nadwiślańskiej rowerowej drogi odbił dopiero na wysokości Alei Stanów Zjednoczonych. Wybrał tego dnia ten odcinek bo wiatr sprzyjał mu aż do samego skrętu. Nic nie było jednak w pełni idealne, czekała go spora górka o łagodnym wzniesieniu. Droga rowerowa to nie była a chodnik. Wiócł wzdłuż estakady w kierunku Placu na Rozdrożu. Łączenia mostu przykryte blachą w niektórych miejscach już powypadały i były dość niebezpiecznymi przeszkodami w drodze. Najbardziej jednak, obawiać trzeba było się ich jadąc szaleńczym zjazdem w dół. Przy mozolnej wspinaczce, zdecydowanie dało się je zignorować.
Pola mokotowskie to raj dla każdej dobrze lansującej się pani z psem czy pary chcącej oznajmić całemu światu swoją miłość. Adam znużony był już tymi widokami obściskujących się i namiętnie całujących na ławkach. Nie raz także karkołomnie omijał „pimpki” i „funie” na wyciąganych smyczach. Przecież każdy szanujący się człowiek wie, że na spacer idzie tylko pies a pan może w tym czasie siedzieć na ławce. Ileż to razy jadąc zamyślony, z piskiem hamował bo okazywało się, że pies na trawniku po lewej z jego panem na ławce po prawej łączy nie tylko więź emocjonalna.
Uczelnie przywitał nikłym uśmiechem. Przypiął rower do bramy i pobiegł po notatki. Zostawił je już ładne 2 tyg temu podczas jednego z dojazdów. Mocno czymś zamyślony zapomniał zabrać teczki z półki koło szatni. Gdy pojawił się na korytarzu kilka osób potraktowało go spojrzeniem do którego przyzwyczaił się już dawno. Było to cos pomiędzy grymasem obrzydzenia/zdziwienia/zaskoczenia i naukowej ciekawości. Owa zjawiskowość jaka powodował czasem porządnie go nużyła, jednak cieszył się, że tym razem portierka zastępowana przez szatniarkę nie zadała mu tego samego polecenia „pan z paczką proszę do mnie”.
W szatni czuwała, ku jego niezadowoleniu pani, która na jego widok reagowała o wiele drastyczniej niż inni ludzie na uczelni. Uśmiech u niej był czymś jeszcze bardziej niecodziennym, niż rowerzysta wchodzący na uczelnie w rowerowych ciuchach. Zrezygnowany i spodziewając się przeprawy z rozmówczynią przełknął ślinę i wyjąwszy słuchawki z uszu podszedł do niej.
- Dzień dobry pani – zdawało mu się, że może nic nie mówić, bo szatniarka wstała już sięgając po przygotowany numerek na jego kurtkę – Dzień dobry, ja przed świętami mogłem zostawić tu teczkę z notatkami, jak się przebierałem. Czy nie przyniósł tu nikt jakichś notatek znalezionych na wydziale? – Szatnia była miejscem wymiany handlowej miedzy rocznikami. Duże przeszklone szyby pozwalały na zostawianie przy nich opisanych teczek dla znajomych a sama szatnia w sesji pękała od przesyłek „dla Kaśki” „dla Pafcia” itp. Tego dnia po długim weekendzie jednak nie wiele osób zostawiło tam rzeczy a szatniarka wyraźnie poirytowana odparła:
- niech Se pan sam szuka, to wszystko co to tu jest!
- Mogłaby mi pani podać tamten stosik chyba widzę teczkę swoją
- Pff. Chyba? To nie wie pan jak wygląda? – żachnęła się
- Mówię, że zostawiłem ją przed świętami nie wiem czy ktoś ją tu przyniósł – Adam starał się mówić wolno i wyraźnie jednocześnie nie nazbyt natarczywie. Nie jeden raz miał utarczki z panią z za szyby i zwyczajnie tego dnia, w tak słoneczny dzień, nie chciał psuć sobie humoru.
- Ja nie będę tu przewracała nic. Do jasnej Cholery to nie sklepik – wybuchła kobieta – Naznoszą tu tyle tego gówna leży to to, i ja mam tego pilnować.
Adam nie słuchał, chwycił rzucone mu niechlujnie teczki przed sobą. Chciał skomentować sposób w jaki podała mu je, jednak ugryzł się w język. Szybko odnalazł to czego szukał. Oddał stosik i z wklejonym uśmiechem numer pięć wycedził:
- „Dziękuje do widzenia”.
Kilka kroków dalej pod nosem dodał „ ty stara kur-o” uśmiechając się szyderczo w jej kierunku. Idąc korytarzem słyszał jeszcze jakieś słowa szatniarki jednak gdy wpiął w ucho druga słuchawkę mp3 świat przeniósł się znów w inny wymiar powieści sensacyjnej Harlana Cobena…


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

na uczelnie - tylko co po co? || 74.40km

Środa, 20 kwietnia 2011 · Komcie(0)
Kategoria Na uczelnie
Miałem ja jechać dziś na uczelnie sobie aby w naszym zacnym ksero podrukować sobie mapki aby wreszcie mieć pretekst aby zacząć je robić. Los niemiły sprzysięzył sie przeciwko mnie poranne nieplanowane zakupy dla Agi brata spowodowały, że nie miałem juz nic na koncie. I kiedy przed uczlenią chciałem wybrać kasę okazało się, że niestety kiszka. Mam całe 1,50:P

Wróciłem więc do domu dla sportu nieco szybciej niż do stolicy. Na modlińskiej zawsze ciekawie:

A my zachodzimy w głowę czemu te drogi takie liche.

Po drodze zagarniam paczkę z poczty. Ło matko jaka kolejka! Jedna kasjerka tytko i zawieszający się komputer(czytaj nieumiejętność obsługi.. ) Gdy patrzyłem na to jak łona te klawisze wciska, to myślałem że za chwile to mnie zaatakuje ten pentium 95. Normanie jakby klawiatura miała gryźć w palce.
Wszystko to śmieszne i frywolne jak nie musisz stać w kolejce w dusznym ganku poczty w rajtach rowerowych, co chwila lukając za okno na piękne słonce... Kiedy już była moja kolej przyszła druga pani i zanim zdążyłem paczkę podpisać i dowodem potwierdzić osobistym, kolejka za mną znikła. I gdzie tu sprawiedliwość? grrrrr

Kurs numer dwa to transport robota kuchennego przez las i do Agnieszki a potem do jej ojca. Jadąc ul. Kwiatową (rowerową obwodnicą Legionowa) ludzie dziwnie się na mnie patrzyli... Ciekawe czemu:P



wyjazd słoneczno-gorący:D Bez nogawek i z bananem od ucha do ucha;D


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Wiosenne Świeżaki || 71.53km

Czwartek, 31 marca 2011 · Komcie(2)
Kategoria Na uczelnie
Dzisiejszy wyjazd na uczelnie był inny niż wszystkie w tym roku. Może to dlatego, ze po raz pierwszy jechałem nieomal pół-nagi czyli bez kurtki. Rano kiedy budziliśmy się, na termometrze widniało mizerne 4,5 stopnia a ja sceptycznie patrzyłem na lekko zamglone niebo. Wszak na „stary czas” to była 7.00 a nie 8.00.
Po śniadaniu oboje ruszyliśmy z Agą każde w swoim kierunku. Modlińska była już opustoszała a korek rozmył się w porannych promieniach słońca. Jadąc z każdym kilometrem czułem, że słońce coraz bardziej domaga się mojego ciała i niewidzialną dłonią chce go odkryć coraz więcej. Początkowo sceptycznie a potem coraz śmielej oddawałem się tej zwiewnej wiosennej dziewicy. W okolicy mostu Grota w zacienionym miejscu dopięła swego i zdjęła ze mnie kurtkę. Wiosna, niemętna rozpalająca i przenikająca mnie, tego poranka na wskroś. Zgwałcony wczesnym słońcem jechałem speszony w samej bluzie. Wodziłem oczami dookoła szukając oparcia wśród mijanych ludzi i jakby licząc, że podniosą kciuk w gorę i uśmiechną się na znak porozumienia. Niestety nikt specjalnie nie dopingował mojej wiosenności a nawet spotykałem na przystankach takich utalentowanych starszych obywateli, co mieli czapkę na uszy i płaszcz(a`la jesionka).

Wiosna jednak nie przejawia się jedynie w słońcu i wczesno porannym exhibicjoniźmie, ale wiosna to także rowerzyści! Ha jednak to nie byle jacy rowerzyści. To klasa sama w sobie stanowiąca kastę nieomal i społecznie wyklęta zimą sprowadzona do podziemia. Wiosną wraz z przebiśniegami przecierają szlaki i mkną swoimi kwitnącymi czadowymi maszynami o nieskazitelnym lakierze, kasetach lśniących w czystości (brak smaru i piszczenie napędu objawia się w ich rowerach dopiero około maja do tego czasu wyglądają i brzmią podobnie jak my… no prawie). Tego dnia ja także spotkałem takiego rowerzystę. Aż dziw, że tylko jednego, ale nie miałem wątpliwości to był ON, wiosenny świeżak!

Ja jak jaszczurka w kolarskim trykocie(bez kurtki pierwszy raz) na rowerze wolno pedałuje niejako znudzony oklepanymi już trasami dojazdu. W nim widać było pasję, iskrę w oku i iskrę na wypucowanej super tarczy przy przednim amortyzatorze!!Nie miał kurtki a biała bluza rozpięta powiwiewala niczym poły Batmana. Energia jaką zużywał na pedałowanie była tak wysoka, że przegrzewał się już przy 10 stopniach Celsjusza. Wszystko w nim eksplodowało wiosną, błyszczało. Ha! Była nawet pół-łydka odsłonięta z pod dżinsów! Nieogolona pęcina wietrzona po zimie! Ja snułem się swoja ścieżką rowerową(asfaltową!:]) przy ulicy Gwiaździstej, on mknął przy samochodach i na każdym odcinku stawał na pedały a rowerem bujał jakby jechał drezyną mimośrodem napędzaną! Oczywiście było oblukanie na światłach – ja sobie stałem i on. I to spojrzenie, niby patrzy gdzieś w dal, niby podziwia przyrodę, ale skanuje mnie. Pewnie ocenial moje możliwości wyścigowe. Nie do parady miałem Nazwisko Zamana na ramieniu wydrukowane. Wyglądałem pro i chyba musiał mi/sobie pokazać!!!Człowieku – jak on ruszał!! Miał kopa nie ma co!!! Rwał z 1x1 stając na pedały a przerzutki zmieniał (do prędkości 20km/h ) aż 7 razy! Na naszej wspólnej trasie jak tylko była okazja oczywiście cisnął przede mną(o zgrozo jak mu lśnił napęd z oddali waliło po oczach WD 40!!! Pucował całą zimę jak nic!), a gdy biedak już nie dawał rady zjechał na ścieżkę i tu próbował swoich sił ze mną.

Niczym pokerzysta z kamienna twarzą zignorowałem to jak mi zajechał drogę i z politowaniem obserwowałem jednoosobowy peleton w wysokim progu tętna mknący przede mną 26km/h z kadencją 200 albo więcej. Godna uwagi była pewność jegomościa w prowadzeniu roweru. Zakręty 90 stopni ścieżki brał nadzwyczaj odważnie – podczas jednego z nich albo przyhamował, albo uciekło mu kolo bo postawiło go bokiem na piasku.

Gdy nasze drogi się rozjechały poczułem żal i aby nie popaść w rowerową depresję, że to już koniec wiosny rozpiąłem sobie kawałek więcej suwaczka bluzy aby poprawić sobie humorek.

Wiosna jak więc widzicie rowerzyści!


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,