ciekawsze wpisy, strona 3 | Księgowy
Wpisy archiwalne w kategorii

ciekawsze wpisy

Dystans całkowity:1983.32 km (w terenie 197.00 km; 9.93%)
Czas w ruchu:31:51
Średnia prędkość:21.47 km/h
Liczba aktywności:47
Średnio na aktywność:42.20 km i 5h 18m
Więcej statystyk

Spraw cała górka || 56.00km

Piątek, 19 sierpnia 2016 · Komcie(3)
Kategoria ciekawsze wpisy
Znów zbiór z dni paru. Jeżdżę w miarę możliwości regularnie, ale jego wysokość JAN nie zawwsze pozwala wieczorami na relacjonowanie poczynań moich w kwestii rowerowania. Opisuje więc i wrzucam pewien telegraficzny skrót i ops swoich przygód w tym tygodniu. 

Na uwagę zasługuje wczorajsza wizyta Jurka w moim sklepie. Wspólnie zapakowaliśmy rower do kartonu, a Jurek nabył pedały na kolejne tysiące kilometrów. Pogawędziliśmy jak dziadek z ojcem:) i Jurek poleciał dalej. Mnie tego dnia czekała jeszcze przeprawa z klientami. Mam wrażenie, że w tym tygodniu totalnie nic mi nie idzie. Czego się nie wezmę, to udupię, albo efekt jest mizerny.

Pierwszym przykładem jest rower Active. Jak nazwa wykazuje to rower "renomowanej" znanej marki. Dodatek "ALU" niezbicie dowodzi o aluminiowej konstrukcji jednośladu. Rower trafił do nas na serwis w stanie przypominającym skład złomu. 
Pan kupił sobie nowy rower za 3 tysiące ale ten nabytek z  Selgrosu postanowił u nas usprawnić. Pełny przegląd, centrowanie kół zmiana kierownicy na taką w kolorze "nie-rdzy" i regulacja przerzutek. Łańcuch i napęd według pomiaru nie zużyte, wiec nie było podstaw wpisywać klientowi wymiany trybów. Jednak im dalej w las tym ciemniej.
Wymiana wszystkich linek i pancerzy przyniosła efekt połowiczny. 

Przerzutki nie chodzą...
* zmieniam przerzutkę na nową. - sprawdzam nie działa.
* zmieniam manetkę na nową - sprawdzam nie działa
* zakładam droższą linkę i droższy pancerz... - sprawdzam nie działa...
Efekt? Rower od 3 dni stoi na stojaku, a ja gromy ślę, bo przerzutki nie chodzą. Manetka 8 biegowa i z tyłu koło na wolno-biegu 8 rzędowym. Przyglądam się a tu co? Jakiś chiński "falcoon" łańcuch no-name i chyba mam przyczynę. Pan był, i stwierdził, że jak to tyle czasu rower nie zrobiony, nie bardzo rozumie, że w rowerze musiałbym połowę komponentów wymienić, aby to to działało, jednak nie bardzo go to przekonuje.
"ja muszę mieć ten rower na weekend, poza tym to wszystko działało - więc niech pan tak zrobi aby było jak poprzednio".

Drugi rower to rower pewnego pana, Kamieńczyka (nazwisko zmienione;P - dla hejterów nie będzie żarcia). Pan był u nas w sklepie wybierałem z nim rower chyba ze 2 razy w końcu tak się decydował, że rower się sprzedał, a więć pan, - znany nam skądinąd z takich praktyk - kupił sobie rower gdzieś indziej.
Przyprowadza rower na przegląd gwarancyjny:
- jak to płatny?
- tak płatny, regulacja przerzutek, centrowanie kół serwis piast, zakres pełnego przeglądu. Ma pan to w karcie gwarancyjnej napsiane
- za nowy rower i serwis w waszym autoryzowanym serwisie mam płacić?
Pokazuje panu  zapis w karcie gwarancyjnej. Pan schodzi z tonu, zaczyna się dyskusja, że cena za przegląd za duża itp i że on tu z osiedla i że inne takie sprawy... W końcu rower oddaje i zastrzega,żebym zrobił do wieczora (oddaje rower około 15ej)
- jak mi się uda zrobię do 19ej, ale pewnie będzie na następny dzień
- pan się postara do 19ej - to nowy rower, tu nie będzie wiele pracy, tylko wie pan, jak kręce kołem lampa raz gaśnie raz się zapala...
- sprawdzę...
- do 19 pan zrobi - pan umila się, jakby od jego uśmiechu zależało, czy zrobię czy nie
Pracy miałem od groma, wiec rower stał i nie zrobiłem do 19 ej. Zrobić miałem następnego dnia. Wpadłem do pracy. Zabrałem się za serwisy, kolejka długa, tu pompeczka, tu lampeczka, tu kask, tu znów jakaś dętka do wymiany i rower pana Kamieńczyka stał. Pan wpada do mnie do sklepu "niby przejazdem koło 12 ej i zaczyna mi robić takie "przymilne wyrzuty". No że niefajnie, no że pan miał zadzwonić, i że pan obiecał do 19ej, że tak się nie robi itd.

Odpowiadam panu, że niech mi nie wmawia czegoś czego nie powiedziałem
- powiedziałem, że postaram się do 19ej, ale jak się nie uda to rower będzie na następny dzień. 
Pan znów coś o lampie, że to nie świeci itd i że jakbym zadzwonił do krossa to oni by to zrobili raz dwa i mi pomogli, i że jak ja nie wiem co to to oni mi podpowiedzą.
- proszę mi proszę pana nie kierować pracą, dobrze? Jak znajdę chwilkę to zrobię panu przegląd gwarancyjny, jak lampa będzie uszkodzona to zareklamujemy i tyle. Nie ma problemu, rower pan ma nowy, więc na spokojnie. Jestem sam, okres urlopowy więc proszę się uzbroić w cierpliwość. 
- wie pan ale ja rower chce mieć na weekend i jakby pan zadzwonił to oni to koło wyślą wcześniej ...

Rower przeszedł przegląd gwarancyjny, a lampa wykazuje dziwne zachowanie. Jak jedzie się wolno to świeci, przy szybszej prędkości dynamo, odcina prąd. Decyzja jest oczywista, reklamujemy. Roweru na weekend nie będzie.
- proszę pana rower wymaga reklamacji, dynamo nie podaje prądu wada wymaga zgłoszenia reklamacyjnego, ale jeśli pany to nie przeszkadza to mogę panu wydać rower i po weekendzie...
- PAN SOBIE W HUJA ZE MNĄ LECI?!!! Chce mi pan oddać niesprawny rower?
- eee słucham!? 
- jakąś spychologie pan uprawia? Nie dość, że muszę płacić za przegląd, który mi się za darmo nalezy to jeszcze nie jesteście wstanie naprawić roweru?
- Chciał pan rower mieć na weekend to proponuje takie rozwiązanie, aby zareklamować koło po weekendzie, wtedy rower może stać u nas a pan będzie...
- i co cały rower mi pan będzie odsyłał? Kpina jakaś? Koło pan samo wsadź i im wyślij. 
- a co to za różnica przepraszam?
- no chyba koło łatwiej zapakować niż rower?
- a jak pan chce na rowerze bez koła jeździć
- Widzi pan ja jestem starszy wiec panu podpowiem panie Adamie - niech pan do nich zadzwoni opowie im sytuację i oni już wyślą nowe koło a wtedy pan im to odeśle. 
- nie ma takiej możliwości, reklamacje składamy przez panel i to działa w odwrotną stronę, to my im wysyłamy
- nie nie nie niech pan posłucha. Niech pan do nich zadzwoni dobrze? Pan nie wie  jak takie sprawy załatwiać. Trzeba z nimi porozmawiać i im wytłumaczyć. Kupiłem rower nowy, więc niech przyślą nowe koło, a pan sobie tamto zareklamuje...

Dyskusje, tłumaczenia jak to pan jest starszy i ma doświadczenie i że on wie jak sprawy załatwiać. Wręczam w końcu panu numer na kartce papieru.
- co mi pan daje?
- oto numer telefonu bezpośrednio do serwisu centralnego kross, dostępny na stronie krossa. Proszę zadzwonić i przy mnie tą sprawę załatwić, jak panu serwis zezwoli na taki manewr o jakim pan mi tu opowiada to czekamy na koło od nich i montujemy.
Pan lekko zmieszany. Patrzy na mnie.
- to JA mam dzwonić?
- oczywiście, czemu nie, pan jest klientem. Pan ma takie prawo.

Pan dzwoni, kłóci się z Krossem wykrzykuje coś i w końcu staje na moje.

- niech pan składa tą reklamacje przez ten cholerny panel! Nic nie użyci ci ludzie.


Na koniec perełka serwisowa z ostatnich godzin:



Się jeździło co?;( chlip:)



Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Szybki wyskok - szycie || 64.00km

Środa, 20 lipca 2016 · Komcie(2)
Runda znana wam już poprzednich wpisów, dziś lekko zmodyfikowana została. Noga mi coś odmawiała posłuszeństwa prawa i postanowiłem nie targać sie po podjazdach. Samo płaskie dziś było! Zresztą ci co w góach mieszkają, pewnie pokłądają się ze śmiechu, jak mowa o podjazdach.

[ps gratki dla tROlkinga za 200tkę]

Po powrocie z rundy ( rzecz jasna  z książką pedałowałem ) postanowiłem zagospodarować sobie czas i troszkę poszyłem. Mały spał zona odpoczywała był czas dla mnie i pokombinowałem sobie z kawałkiem niby-filcu i resztki tropiku do namiotu.

Przymiarka i obliczenia...

Pierwsze wykroje i pierwsze poprawki "projektu"

Wprowadziłem boczne usztywnienie w postaci filcowych kółek. To dało sakwie trwały kształt.

ręczne szycie skraca życie - ile ja się razy ukułem igłą... ;)

konstrukcja w wersji roboczej...

wersja 1.0

wersja 1.0

To nie tak, że nie da się, czy nie mam sakwy na kierownicę. Po prostu chciałem sprawdzić czy się da, czy umiem i jak bolą nakłuwane notorycznie igłą palce... efekty? Hmm nawet zadowalające. Mini sakwa na kierownicę na drobiazgi. Nad zamknięciem pracuje. Pewnie będzie na rzep, lub "haftki".

Jakieś wasze propozycje? Jakiś upgrade? Jest wersja 1.0 więc powinna być i 1.1 lub 2.0;D



Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Maraton - Rozdział 2 || 0.01km

Czwartek, 14 lipca 2016 · Komcie(8)
Kategoria ciekawsze wpisy
Wczoraj zajęliśmy się specyfikacją imprezy i jej rozkładem na czynniki pierwsze. Dziś pogrzebiemy nieco w czeluściach tego co mamy w dupie. To znaczy w sumie tego co mamy pod nią. Czyli naszego (mojego) maratonowego jednośladu. Troszkę będzie zdjęć (wstawka dla tych co czytanie długich epopei porzucili w liceum). 

Mając do pokonania górskie przełęcze Tatr oraz ostre podjazdy Jury Krakowsko Częstochowskiej, dobranie odpowiedniego przełożenia stanowiło dość spory problem. Po wielu tysiącach testów w roku 2016 zawitał w moim rowerze rozkład 9-rzędowy biegów. To aż o jeden więcej niż w latach ubiegłych.

Często słyszę takie opinie, że 8-9-10 to bez sensu, bo się wszystkich nie wykorzystuje. Zasada jest jednak ta sama. Z ósemki można brać mniej kombinacji niż dziewiątki. Popatrzmy na to z innej strony.  To jakbyście mieli wejść na pierwsze piętro mając do dyspozycji 8 schodów albo 9 schodów. Zakładamy że w obu przypadkach jest wysokość taka sama. Co nam wynika z tego? pojedynczy schodek jest bliżej i nie trzeba robić wielkiego kroku co stopień. W inną stronę patrząc można to zobrazować tak: masz do dyspozycji drabinę. Szczebelki są co 40cm przy 8 wejdziesz niżej niż przy 9.

Dziewiątka, daje mi więcej wyboru i pozwala na dokładniejsze wpasowanie przełożenia w stan mojego zmęczenia, czy nachylenia terenu. Nie chodzi tu o to czy podjadę podjazd, ale o "ekonomię jazdy". W czasie bardzo długich tras często spotykałem się z kwestią przełożenia "w sam raz". "No tak za lekko, tak za ciężko, a tak to już wogle młynek..." Problem pojawiał się analogicznie do zmęczenia. To normalne, nogi szukają miękkiego podparcia a my nie możemy im go dopasować. Gdy kaseta jest co ząbek ( koronki kasety różnią się o jeden ząbek) wtedy o dopasowanie takiego ustawienia sporo łatwiej. No ale co do licha ma do tego sprawa ośmio i dziewięcio rzędowych kaset? A no ma! Jeśli mamy upchnąć sporo przełożeń i dać ich duży zakres, to jedna zębatka więcej daje nam dodatkowe przełożenia, których będziemy szukać. Na ten przykład:

Na płaskim potrzebuje biegów przelotowych. Wybieram sobie 3 zębatki z kasety - nazwijmy je 9-8-7. (nadal mam w zanadrzu ich aż sześć!) Gdy przychodzą góry, czy teren falisty mogę dysponować przekładniami w dowolny sposób.
Tu w kompanii do kasety i napędu 9s, przyszła korba.


Ja zastosowałem mechanizm na kwadrat - zrezygnowałem z HTII

Korbowód Obrotowy - czyli kręćka dostać można...

O swoim planowanym napędzie wam pisałem. Tym razem jednak i on przeszedł modyfikacje w związku z imprezą. W planowanym zestawie na początku sezonu 2016, miała być kombinacja 48-32-22 (liczba ząbków na koronce). Jazda przez obszar od morza do gór sprawiła, że zdecydowałem się ujeżdżać na maratonie napęd z korbą 44-32-22, co daje mniej więcej zestaw dawnego dobrego mtb.
Jest to bardzo cenne, zwłaszcza podczas kryzysów i podjazdów. Dobre dopasowanie przełożenia ułatwi mi nieco sprawę i da szeroki zestaw do wyboru na całej trasie, na prędkości wszak mi nie zależy. Testy pokazały, że przelotowe prędkości mogę mieć w granicach 25-27km/h co zdecydowanie mi pasuje. 30-40 nie będę gonił. Korba więc w sam raz!


Bagażowy Dylemat ...

Sprawa przewiezienia bagażu na tak długiej trasie to klops, nieomal jak u teściowej na talerzu podczas obiadku niedzielnego. Klopsisko wielkie i syte! Trzeba było się z nim zmierzyć.

* bagażnik sztycowy - ograniczenia wagowe, ograniczenia sakwowe, ograniczenia... eee no generalnie sporo ogranicza, a poprawia jedynie aerodynamikę, a ja pędzić nie zamierzam.

* bagażnik klasyczny - nie po to wydawałem 130zeta na bagażnik pod sakwy, aby ten był gówniany i ważył tonę. Na testach ważenia zimą, wyszło, że sama waga brutto bagażnika sztycowego i "klasycznego" jest podobna. Ten klasyczny pod sakwy daje sporo większe możliwości transportu.

Klops zjedzony - czas na bagaż!

Decyzja aby zabrać sakwę pojawiła się w sumie od razu po wyborze bagażnika. Zależy mi na wodoodporności, pakowności i łatwemu dostępowi do ubrań. Wszystko co skompensowane w jeden wór!

No dobrze, a co z tymi co jadą z wielkimi podsiodłówkami?

Naprawdę, nie wiem jak inni ich posiadacze rozwiążą sprawę bagażu na taką jesienną imprezę, gdzie różnica temperatur może sięgać 20 stopni! Ja przykładem Waxmunda na MRDP, zamierzam zabrać sakwę Crosso. 
Jako dopełnienie mojego miejsca bagażowego zdecydowałem się rozbudować nieco swój jednoślad i przy kierownicy posiadam tzw. tank-baga. Znanego wam pewnie z niejednej mojej relacji zdjęciowej. Przetrwał wiele tras i odkąd go posiadam, pokochałem go. Telefon pod ręką, cukierki pod ręką, coś tam? pod ręką!

Tank bag posiada miejsce na "foto", "telefon" czy cokolwiek co widać pod folijką. Jak na poprzednim maratonie podróżnika, zagości tam CUE SHEET ( o tym będzie w innym wpisie).

Trzecią sakwą jaką posiadłem ostatnimi czasy, jest mała podsiodłówka. Długo nie używałem takowych rozwiązań, ale bogini mistrzyni wynalazków, moja głowa, podpowiedziała mi, że warto schować gdzieś akumulator do lampy. Próba zamontowania go przy ramie odpadła, ze względu na bidony jakie zabirę. Na kierownicy za blisko i kable się plątały. Trzeba było więc zaczepić sakwiekę pod siodełkiem. W środku zrobiłem niewielki otwór na wyprowadzenie kabla od lampy. W sakwie mieści się więc podajnik na 4 duże paluszki i zostaje jeszcze troszkę miejsca. Mam zamiar umieścić tam... baterie. Zapas baterii niewielki, zawsze przyda się pod ręką... a raczej pod dupą. O tyle ułatwi to sprawę, że gdy coś mi padnie z braku energii, nie będę szukał po całej sakwie,



tylko zatrzymam się i sięgnę w czeluści swojego worka między nogami!
Zaletą tej sakwy jest jeszcze kwestia oświetlenia. Udało się przymocować do niej lampę i teraz jest naprawdę wysoko, co ułatwi zagospodarowanie bagażnika.

W planach jest jeszcze mikro-sakwa na kierownicę, jako rozbudowa do zestawu przy kokpicie (tank bag+sakwana kierownicy) ułatwi mi to jazdę, bo w sakiewce na kierownicy będę miał jedzenie, przekąski i batoniki oraz pewnie jakieś drobiazgi i klucz imbusowy.  Wersji sakiewki na kierownicę nie wybrałem jeszcze, ale pewnie stanie na małej apteczce janysportu, jakiej dawniej używałem na wyprawach. Wadą jest to, że nie  jest wodoodporna.


Tyle na dziś moi mili. W następnych rozdizałach. Opowiem wam, jak tanim kosztem powiększyć sobię miejsce na kierownicy oraz, jak wyglądać będzie mój kokpit na trasie!
Do zobaczenia - Idę do SYNA!




Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Maraton - Rozdział 1 || 41.93km

Środa, 13 lipca 2016 · Komcie(1)
Kategoria ciekawsze wpisy
Czy jestem nauczycielem, nie sądze. Czy mam doświadczenie? Nadal wydaje mi się ono zbyt małe i każdy wyjazd uczy mnie sporo pokory wobec tego co za mną. Jednak ci którzy śledzą moje poczynania na rowerze wiedzą, że parę tras dłuższych mam za sobą. Jeśli więc moje rozważania w tym tekście przyniosa wam jakieś odpowiedzi – będzie mi strasznie miło. Jeśli nasuną się pytania? Cóż zachęcam do ich zadawania. Jeśli – co najważniejsze – chrzanię głupoty to czekam na wasz odzew.
Zmierzam do tego, że nikt nie jest idealny, a ja? No cóż, lubię pisać i skoro to czytacie – jeszcze chyba robię to znośnie.


Słowem wstępu...

Lubię jeździć na rowerze i niejednokrotnie stawiałem sobie nowe wyzwania. Ten rok czekał na mnie z największym wyzwaniem, jakie może postawić przed nami świat. Zostałem ojcem. Nie wiem jak potoczy się sprawa mojego rodzicielstwa, i ile dodatkowych problemów będę musiał rozwiązywać, jednak nieśmiało planuje start w imprezie określanej jako Maraton Północ Południe.
W telegraficznym skrócie można to porównać do wyprawy przez całą Polskę skróconą do 3 dni. Odpowiednik BB-touru, i coś na podobę innych kilkudniowych maratonów. To to wyzwanie będę próbował okiełznać, merytorycznie – pisząc tu o swoich rozterkach, jak i technicznie – opowiadając wam tajniki przygotowań. Dla wielu z was pewne rzeczy pewnie będą oczywiste inne może mniej. Niezmiennie mam jednak nadzieje, że uda się przetrwać zarówno przygotowania jak i samą imprezę!


Z czym to się je?
Zanim jednak zagłębie się w moje rozważania napiszę o samej imprezie, bo to jej zasady są w sumie trzonem tego co mnie czeka i nastręcza problemów, jakie muszę pokonać najpierw na etapie planowania, a apotem, jak sił wystarczy, na drodze.

Oto kilka podpunktów, które są kluczowe w całym przygotowaniu i które wpływają na trudność tej imprezy. Wypunktuje je i okraszę słowem komentarza, jeśli takowy mi przyjdzie do głowy!
Maraton odbędzie się w dniach 17-20 Września i przebiegać będzie trasą z Helu do Głodówki k. Zakopanego. - impreza bardzo różna od tych co jeździłem do tej pory. Przede wszystkim noc sporo dłuższa.  Noc trwać będzie około 11 h z czego myślę, że całkowitych ciemności będzie coś około 10h. Daje to sporo więcej jazdy, nocnej i borykania się z trudami "nocy" nie tylko w godzinach późnych ale i w czasie gdy organizm w miarę dobrze funkcjonuje (22-24). Wymagać będzie to także rozwiązania kwestii oświetleniowej (energia potrzebna do świecenia) oraz  kwestii ubraniowej (wrzesień i wrześniowe noce są cokolwiek chłodne, zwłaszcza w górach a przez góry będziemy jechać i to pewnie nocami)
Trasa maratonu to w przybliżeniu 929km. - Dystans mówi sam za siebie. Niesamowita odległość, będzie moim pierwszym ultramaratonem etapowym, gdzie długie pokonuje się nie w ciągu jednej doby, ale aż trzech! To nastręcza sporo spraw do rozważenia. Od spania, do higieny przez najzwyklejsze znużenie i bóle mięśniowe a także czas na regenerację.
Limit Czasu to 72h. - Z zegarem zmierzać się będę bezustannie. Chcę policzyć sobie ile czasu mogę a ile nie mogę przeznaczyć na postoje. W jakich miejscowościach o jakiej porze powinienem się znaleźć, a o jakich porach będę musiał uważać na uciekający limit. Wszystko to robiąc obliczenia na sucho w nadziei, że do moich zmiennych los nie doda awarii czy problemów kondycyjnych lub zdrowotnych.
Maraton Północ Południe jest maratonem o charakterze samowystarczalnym, w którym uczestnicy pokonują samodzielnie trasę maratonu rowerem a uzupełnianie zapasów i odpoczynek możliwe są tylko i wyłącznie w obiektach dostępnych dla każdego startującego. 

Skupmy się więc na tym czego mi NIE będzie wolno na trasie:
Zabronione są:
– jazda „na kole” rowerzysty innego niż uczestnik Maratonu, - to mi chyba w sumie nie grozi. O ile uda mi się utrzymać za kimkolwiek koło to i tak będzie sukces!
– jazda bezpośrednio za innym pojazdem, - łapanie traktorów też wykluczają? Wyobraźmy sobie na ten przykład, taki piękny wóz z Gnojem. Będzie wrzesień, więc jest szansa na jakieś pojazdy tego typu. Niestety – Żadnego wozu, żadnego gówna, żadnego gnoju! Tylko ja i mój własny smród!
– korzystanie z własnego auta technicznego,
– tworzenie stałych własnych punktów logistycznych, w których uczestnik będzie mógł: zjeść posiłek, wykąpać się, wyspać się, wymienić bądź uzupełnić sprzęt. - Tu pojawia się pewna sprawa sporna. Jak sprawić, aby ludzie wiedząc o imprezie, nie robili punktów? Co mam zrobić jeśli grupa znajomych mimo moich uwag pojedzie przy trasie i upiecze mi tort, postawi świeczki, albo zwyczajnie naleje wody? Kurcze Są sposoby na to. Albo jechać bardzo szybko, albo ich olać! Nawet sobie nie wyobrażam olewania znajomych więc szczerze? Chrzanię ten podpunkt. Uważam, że będzie to dosyć dyskusyjne, ale nie zabronię nikomu zrobienia mi niespodzianki, a jak mi wody naleje czy da kanapkę raz na 930km, chyba nikt nie poczuje, że złamałem zasady i złamię limit czasu sporo szybciej. Uważam, że powinna być wydzielona kategoria extreme i normal. Wiadomo maraton sam w sobie jest trudny i dostarczy niemało problemów z kondycją i niekomfortem a dokładanie takich obwarowań stawia poprzeczkę bardzo wysoko. Zrobię co w mojej mocy aby wszystim podpunktom się podporządkować. Ale nie odradzam wam kibicowania!
– noclegi u znajomych i rodziny, przepaki oraz wszelka pomoc zewnętrzna. - Jak wyżej... trzeba uważać na ciotkę pracująca w biedronce, bo może być wtopa, jak mi kajzerkę jedną przemyci!

Maraton odbędzie się bez względu na warunki pogodowe. - Taaa o tym szerzej też niebawem.


Podsumowując moje wstępne rozważania. 72 godziny jazdy, 930 kilometrów, długie chłodne noce, potężny dystans i impreza odbywająca się u schyłku roku kolarskiego, gdzie kondycja nasza najczęściej szybuje w dół niż pnie się ku górze. Do tego bycie nowo upieczonym tatą i głowa pełna myśli! Tę i wiele innych kwestii będę rozważał. Krok po kroku przejdę z wami okres przygotowań do tego wydarzenia. Będzie nudno, czasem dużo do czytania, czasem pojawią się jakies obliczenia,  a czasem - mam nadzieje - będzie zabawnie. Zapraszam na nowy cykl na blogu!




Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Niezbędne minimum - czyli ultra wg Księgowego. || 0.01km

Sobota, 9 lipca 2016 · Komcie(7)
Kategoria ciekawsze wpisy
Zaczynam wpis bez dystansu, więc zapraszam hejterów na pożywkę.

A tak serio to mam zamiar podyskutować z wami i ze sobą, co jest lepsze, gorsze, bezzasadne w przypadku długiach tras. Jak wypośrodkować ilość bagażów na trasę 30km-100km-300km i... 1000km...? Jaki sprzęt wybrać? Gdzie zaciera się granica oszczędności wagi na korzyść komfortu, a gdzie rozpoczyna się realny zysk z zaoszczędzonych kilogramów? Oczywiście wpis do dyskusji - czekam na wasze doświadczenia w komentarzach!

Rower.
Tu w sumie, nie chciałbym się zanadto rozpisywać, ponieważ badania robione na kolarzach są dostępne w internecie. Wiadomo im lżejszy rower i większa moc to szybsza jazda itp... Skupie się jednak w tym akapicie na innej kwestii, którą pomija wielu z was wybierając na ten przykład: szosę zamiast trekkinga, lub rezygnując z widelca amortyzowanego.
Komfort.
Zalety roweru z amortyzatorem są oczywiste. Czy jednak na wszystkie trasy w cywilizowanych krajach potrzebujemy amortyzatora? Gdy przesiadłem się na sztywny widelec, pomyślałem, że to naprawdę zaskakujące, jak wiele z tego co oferuje szosa, może zamortyzować opona. Rzecz jasna, w mieście i na pseudo ścieżkach, gdzie masa jest krawężników i przeszkód "industrialnych" amortyzator ma większe zastosowanie. I tu pojawia się pierwsze pytanie. Jadąc 300km ultra-maraton ilość centrów miast jakie przejedziemy jest realnie niska, co daje nam zysk z wagi na korzyść komfortu.
Co jednak zrobić, gdy drogi są dziurawe? Gdy przychodzi nam pedałować nocami po drogach Lubelszczyzny czy też brukach Lubuskiego? no właśnie... tu odpowiedź nie jest już tak jednoznaczna.

Na forum ostatnio pojawiła się dyskusja o pożyczeniu szosówki na BBTour. Koleżanka ma trekkinga i chce aby ktoś pożyczył jej szosę na maraton BBT. Moja opinia jest oczywista - bez dobrze wyjeżdżonej maszyny, nie wybrałbym się na ultra maraton 1000km. Tak jak w nowych, nierozchodzonych,  butach nie biega się maratonów tak i niesprawdzonych rozwiązań nie zaleca się testować na takich imprezach! Ci którzy kiedykolwiek zmieniali rower z różnych przyczyn wiedzą, jak wiele czasu potrzeba aby  "zgrać się z rowerem".

Opony.
Rzecz jasna, gdy myślimy o długiej trasie typu maraton szosowy 200-300-400km  itp, mamy w głowie jazdę na oponach gładkich - czyli raczej slicki. Po co dokładać sobie opór w postacie bieżnika górskiego czy terenowego.
Jeżdżąc na szosie, doceniałem dynamikę z jakimi poruszałem się na oponach 23 i 25c... takie ogumienie to istna bajka na asfalt. Noga mniej się męczy, a prędkości wchodzą po 30km/h bez specjalnego "zmuszania się". Czy jednak warto rezygnować z szerokich opon na korzyść wąskich, by osiągnąć lepsze prędkości? Otóż... tak - i powie wam to każdy kto przesiadł się z opony 1,95 (nawet slicka) na oponę 1,5 cala czy 1,25 cala. Kwestia opon, to zależność ich styczności z asfaltem, a co za tym idzie również komfortu wspomnianego w poprzednim akapicie.

Do tego dochodzi kolejny czynnik - ciśnienie. Wielu rowerzystów obserwowanych na ulicach - i zastrzegam, że nie chodzi tu o ultramaratończyków - stosuje za niskie ciśnienie w kołach. Jaka jest moja obserwacja? Co drugi rowerzysta na serwis przyjeżdża z za niskim ciśnieniem. Pal licho jeśli jedzie blisko, ale gdy mamy opony na długą trasę i mamy za mało napompowane koła, to tracimy sporo energii w pchanie flaka...
Opony bardzo cienkie szosowe wymagają wysokiego ciśnienia, to zaleta ich konstrukcji, ale utrudnienie dla rowerzystów. Mało bowiem z was wie, że opona wysokociśnieniowa - szosowa wymaga dopompowywania i kontrolowania ciśnienia. Jeśli z górskiej opony zejdzie 0,5 atm to poczujecie to być może, ale nie tak bardzo, gdy z szosowej zejdzie 0,5 atm. Wąska opona totalnie inaczej zachowuje się gdy ma 7 atm, a diametralnie inaczej, gdy ma 5-6 atm...
Wniosek? Stosowanie opon szosowych, wymaga dobrej pompki do pompowania ich do ciśnień jakie im odpowiadają. Uprzedzam pytanie - Kompresor jedynie do 5-6 atmosfer napompuje wam koła. Chyba, że jakiś super mada-faka. Te na stacjach nie potrzebują pompować więcej bo auta mają 2,2 atm ciśnienie . Po co więc maszyny co pompują do 7?
Pamiętajmy także o kwestii ciśnienia adekwatnego do naszego bagażu i wagi!

Wniosek? Koła szosowe cienkie, to nowa pompka, oraz nowa pompka podręczna. Konia z rzędem temu, kto szosowe koło nadmucha pompką tego typu:


Ok dojechać się da, ale w razie awarii? Pompka tego typu nada się za to super do roweru trekkingowego i górskiego. Zajmuje mało miejsca i nie jest droga. Montuje się ją na ramę i posiada wiele zalet - jest tania i dobra... ale nie do szosowych ciśnień!


Dużo - Mało - Wcale?
Dochodzimy do meritum. Mamy już rower. Mamy już opony i pompkę... teraz dylemat. Co zabrać? Znowu wszystko zależy do jakiej trasy się szykujemy. To niejako jak przygotowanie do wyprawy z sakwami, ale w innej skali. Musimy odpowiedzieć sobie na kilka pytań.
Czy trasa będzie w regionach miejskich z dostępnością sklepów, czy planujemy dużo postojów i przede wszystkim jak zorganizowana będzie trasa. Czy to maraton z punktami żywieniowymi, czy samowystarczalne wyzwanie jakie sami sobie zorganizowaliśmy.

Ubrania.
Na trasy całodobowe na pewno trudniej jest się ubrać. Jazda nocą, jest termicznie bardzo różna od jazdy dziennej, więc dodatkowa warstwa ubrań będzie potrzebna. Przy trasach tylko dziennych - warto mieć w odwecie jakąś wiatrówkę i cienka bluzkę na chłodny wieczór, ale nie ma co przesadzać z ciuchami.

Jak rozwiązać kwestię jazdy całodobowej? Co zabrać? Moim złotym środkiem na te pytanie jest: Wszystko! Wiem, że zabieram zawsze za wiele, ale wolę mieć komplet jednej koszulki więcej niż trząść się nad ranem w chłodnych mgłach. Sprawa się komplikuje gdy zaplanujemy spanie nocą. Ja w ciągu maratonu 24h nie sypiam. Jakoś udaje mi sie przetrzymać kryzys i dojechać do mety bez snu, co jeśli jednak mamy maraton trwający 2-3 dni? Ten temat jeszcze się tu pojawi!

Szybki Pit-Stop.
Tu generalnie pojęcie jest rozległe. Bo w tym stwierdzeniu można omówić zarówno zestaw naprawczy, jak i zapasy jedzenia. Minimalizacja czasu na postojach czy to na jedzenie, czy w razie awarii to podstawa na takich trasach. Pamiętać należy, że gdy chcemy dobrze pojechać trasę, to jak najmniej czasu spędzić musimy na czynności postojowe.
 
Dętka czy łatki?
Jeśli kiedykolwiek miałeś/miałaś do czynienia z łatkami to zalecam łatki. Zajmują mało miejsca i są lekkie. Gdy jednak pierwszy raz kupiliście zestaw do łatania, sprawdźcie sobie "na sucho" na starej dętce, czy to wam wychodzi. Po całym dniu jazdy siedząc na krawężniku umordowani upałem, możecie szybko tracić cierpliwość do łatek. Dętka to szybki i sprawdzony sposób na usunięcie defektu. (nie będę się rozpisywał nt zmiany dętki)
Ja wyznaje zasadę, że dętka + łatki.
* Mała gwiazdka. Znów ukłon w kierunku szosówek. Mi osobiście jeszcze nigdy nie udało się załatać dętki szosowej 23 czy 25c. Duże ciśnienie, mała dętka, duże łatki (głównie produkowane do górali) itp. Uważałbym z łatkami i klejeniem szosowych dętek. Możecie sobie zafundować dodatkowy postój...
** Druga mała gwiazdka - pamiętajcie o łyżkach do opon. Zdejmowanie, zwłaszcza szosowych opon, i ich zakładanie gołymi rękami może okazać się... cokolwiek awykonalne.  Sprawdźcie czy łyżki jakie posiadacie, nie połamią się pod naporem "opornej" opony. Oszczędzicie sobie zdziwienia w wyżej wymienionej sytuacji.

Electro-World

Wszelako-pojęta elektronika. Power banki, komórki, smartfony i GPS-y. Sprawa mega indywidualna. Jedna żelazna zasada. Lampki sprawne i  telefon powinno się mieć. To czy zabierzecie dodatkowe zestawy baterii, czy zdecydujecie się je kupować na stacjach to już inna kwestia. Tu jest kilka szkół. Jedni wiozą akumulatorki - co moim zdaniem jest bez sensu. Gromadzenie baterii ładowanych na ultramaratonie nie ma większego sensu. Żal by mi było je wyrzucać. Kupowanie baterii w sklepach/kioskach i biedronkach to sporo szybsza i wygodniejsza, a przede wszystkim lżejsza metoda.

Takie mamy czasy, że ilość elektroniki nas otacza i przytłacza, ale w końcu chcemy mieć kontakt ze światem. nie powiem - mega budujące jest pisanie i czytanie sms-ów zwłaszcza nocą do ludzie którzy wam kibicują. Pamiętajcie, że jeśli jedziecie dobrze jest przynajmniej poinformować bliskich gdzie jesteście. To kwestia bezpieczeństwa i zwykłego człowieczeństwa...




A wy jakie wnioski wysnuliście ze swoich pierwszych tras? Jakie najczęstrze błędy popełniliście?








Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Awanturnik... || 55.78km

Sobota, 11 czerwca 2016 · Komcie(3)
Po dniach przestoju w maju, czerwiec zdaje się być dla mnie nieco łagodniejszy w kwestii rowerowania. A może to kwestia tego, że to ja poukładałem sobie obowiązki i udaje mi się wszystko jakoś pogodzić? Trudno orzec. Nie ulega wątpliwości, że ostatnio częściej z siodełka świat oglądam. 
To budujące, bo bycie rodzicem, pełne jest dziwnych zwrotów akcji, potrzeba poświęcania czasu dziecku... czy jak się ono pojawi, nadal będę umiał pogodzić te dwa światy? A może połączę je w jeden i wspólnie z nowym członkiem rodziny wyruszę na podbój okolic? Tak udaje się wielu z was!

Dojazd do pracy z poranną wizytą na targowisku i "mikro-dokrętką" przez Wieliszew i Wodociągi. 
Ranek mimo, że słoneczny to pieruńsko wietrzny... łeb urywało.

Sobota Handlowa i cokolwiek dziwna. Dla miłośników dialogu przytoczę pewną rozmowę. Pan przyprowadził rower na serwis, standardowo zaczyna pytaniem:
- rower mam na serwis, wprowadzić go tu?
- a gdzie pan ma ten rower?
- no w bagażniku...
[cisza - milczę specjalnie i patrzę na pana udając spokój i zero emocji]
- no to co eee wprowadzę go tu ok?
- dobrze - uśmiecham się, bo pytania, czy rower z bagażnika wyjmować strasznie mnie zawsze rozbawia.
To jak pytanie: "chce wejść do środka mam otworzyć drzwi?" Ciśnie się nam wtedy na usta odpowiedź - "nie k%wa teleportuj się"
Niezmiennie bawię się reakcjami ludzi którzy tak pytają.

Wróćmy jednak do sytuacji pracowych. Tego dnia inny pan odwiedził nas także ze swoim rowerem. Ten drugi pan faktycznie rower miał "na serwis". 
Jednoślad miał pęknięty hak, urwaną przerzutkę i pogięty łańcuch.
- ho ho. To się porobiło...-mówię do pana z uśmiechem i kucam koło roweru, by przyjrzeć się uszkodzeniom. Przerzutka to sram X4, łańcuch jakiś 9-tkowy (czyli nie najtańszy), a rower, dość dobrej marki. - No to mamy do wymiany przerzutkę i łańcuch oraz hak.
- a nie może pan tego tak tylko? Bo to syn od kolegi rower pożyczył, ja nie będę komuś doinwestowywał...
- no uszkodzenia są duże... nie będzie lekko. Nie mam takiej przerzutki, musiałbym zamówić.
- ale niech pan założy to tylko, jakieś używane części mogą być - pan jest lekko zirytowany.
- przerzutka uszkodziła szprychy... - musimy wycentro...
- czy pan po Polsku nie rozumie? - tatuś traci cierpliwość - mówię zrób to pan, tak aby było. Gówniarz nie dbał o rower, i nie będę innemu dzieciakowi doinwestowywał roweru. Syn wziął i rozpadło się po 3m. Zrób to pan tak aby się kupy trzymało!
- Przede wszystkim, dlaczego pan krzyczy? - podnoszę się z kolan i staje na przeciw samca. Spoglądam mu w twarz i przestaje patrzeć na rower. - czy ja na pana głos podnoszę?
- Bo pan by chciał to naprawiać...
- A w jakim celu pan tu przyszedł? Po bułki? Powiedział pan, że ma pan rower na serwis... Chce pan mojej pomocy to mówię panu co jest do zrobienia.
- Ale człowieku, czy do Ciebie nie dociera, że ja nie chce tego naprawiać?! Zmontuj to jako tako i tyle! Mało jasno się wyrażam? - facet zbulwersowany wybucha.
- Czyli co? Sznurkiem mam to panu przywiązać? 
- Nie wiem czym pan się na tym znasz! Łaskę pan robi że pan tu pracuje? Przyszedłem po pomoc, a wy kasę zdzierać chcecie, pół roweru wymienić to najłatwiej. Byle kasę zarobić, byle...
- Jeszcze raz proszę pana aby pan nie krzyczał! Bo nie będziemy tak rozmawiać!
- .... wszędzie naciągacze, kasę z człowieka wyciągają... - pan kontynuując swój monolog wyprowadza rower za sklepu i trzaska drzwiami z hukiem, mało szyba nie wyleci.
Wychodzę za nim i tylko mu na odchodne rzucam.
- Troszkę kultury, w domu też pan tak drzwi zamyka?

To była jedna z niewielu sytuacji, która wyprowadziła mnie tak z równowagi, że miałem ochotę zwyzywać kolesia i z hukiem go ze sklepu wyrzucić. Buc i gbur. Syn rower koledze popsuł, a ja mam mu poskładać tak aby nic nie było widać, aby nikt się nie spostrzegł, że cokolwiek było nie tak. Tego dnia tak mnie zagotował facet, że musiałem ochłonąć.
Do domu wracałem więc przez Modlińską i KFC. Kupiłem sobie i żonie po tortilli i kolbie. Terapia szokowa i rowerowa pomogła. WIało tak mocno, że zanim dojechałem do KFC i potem do domu nie czułem już złości. 




Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Ciekawa... trudna... sobota... || 25.00km

Sobota, 7 maja 2016 · Komcie(9)
Kategoria ciekawsze wpisy
- przerzutki przyjechałem wyregulować
- przykro mi, ale nie robimy regulacji od ręki. Może pan rower na serwis zostawić.
- czemu nie robicie?
Patrzę na rower, hak krzywy pancerze zapuszczone, rower w opłakanym stanie łańcuch suchy. 
- dziś sobota dużo klientów, dzień handlowy. Zapraszamy do zostawienia roweru na serwis.
- i co w poniedziałek na wieczór mi zrobicie?
- terminy mamy na 26 maja obecnie.
- pan chyba sobie żarty stroi! Teraz nie, a potem mam na miesiąc rower zostawić, bo wam się nie chce przerzutek wyregulować?
- wie pan, sezon, dużo rowerów mamy do serwisowania...
- no jasne... takie tam gadanie. Kpina jakaś
- cóż...
- do widzenia.
- do widzenia. 


- dzień dobry
- tak słucham?
- dzwonię w sprawie roweru
- jakiego
- takiego szarego.
- mhmm.
- Ja go zostawiałem na serwis dwa jakiś czas temu.
- tak wpisany jest na 15 maja...
- no ale on już troszkę u was stoi!
- ale datę ma pan na 15 maja...
- może byście go wzięli w końcu na warsztat?
- na razie mamy pełną kolejkę serwisów, jak tylko się uda wcześniej naprawić to zadzwonimy...
- ale to co do 15 ego będzie czekał aż go zrobicie?
- no może się uda wcześniej, ale jak  tylko skończymy damy znać. 
- ale jutro weekend, a ja nie mam roweru, oddałem go dwa tyg temu! Pan sobie chyba stroi jakieś żarty - on będzie tak stał i stał aż wam się zachce go łaskawie zrobić?
- Proszę pana, powiedziałem panu podczas przyjmowania roweru, że rower będzie gotowy na 15 maja, dziś jest 6 maja... zechce pan się uzbroić w cierpliwość. Mamy przed pana rowerem jeszcze inne serwisy!
- ech... dobrze... żebym wiedział bym nie oddawał... co za ignorancja rower wstawili i stoi.
- może pan go odebrać, jesli pan che zrezygnować z usługi! Jeśli pan 16 maja przyprowadzi rower, to będą zapisy już na 15 czerwca.
- żenada... do widzenia. <klik>

Pan "QWERTY" był zmienić dętkę. W czasie rozmowy o dętce powiedział, że ma dwa rowery na serwis, ale on mieszka w Markach i chciałby, aby te rowery od niego odebrać autem i je prze-serwisować. 
- odbieramy rowery od klienta, Odbiór i odwózka roweru po serwisie to koszt 60 zł dodatkowo od roweru.
- czyli ile za dwa?
- 120zł... 
- i do tego koszt serwisu?
- tak....
- zdzierstwo!
- proszę pana, może pan sam je do nas dostarczyć i wtedy pan nie płaci za usługę.
- panie! Ja nie mam czasu, ja pracuje, pan myśli, że ludzie mają czas!!! - facet ekscytuje się i prawi nam morały, jaki to on zarobiony jest. Umawiamy się na telefon po majówce, że się odezwiemy i umówimy na odbiór rowerów. 

<po majówce>
- my w sprawie rowerów, na kiedy możemy się umówić, aby odebrać je od pana?
- no łaskawie pan się odezwał!
- słucham?
- przecież czekam i czekam. Jak pan je dziś odbierze < środa > to na weekend będą zrobione?
- muszę ocenić, co w nich do zrobienia. 
- dobrze niech pan przyjedzie

Przyjechaliśmy pod dom, osiedle z bramą i "cieciem". pan w dyżurce dzwoni do "QWERTY". Pan nie odbiera. My dzwonimy, pan nie odbiera. Umówił się i nie było. Wracamy do sklepu... straciliśmy czas.
- pan sobie chyba jakieś żarty stroi!!!
- słucham?
- miał pan być po rowery, a tu 19 i nikogo nie ma!
- byłem o 16 jak się umawiałem.
- o 16 proszę pana to ludzie pracują!
- my też proszę pana mamy pracę, i jak się umawiamy to przyjeżdżamy jeśli pan ma zamiar nasz czas tracić to przykro nam bardzo, ale nie mamy czasu jeździć i z panem w kotka i myszkę grać.
- już jestem w domu, może pan teraz przyjechać!
- nie mogę, dziś już po rowery nie przyjadę!
- jak to! Ja przecież panu za to płacę!

Szarpaliśmy się z panem 3 dni, bo albo nie mógł, albo zapomniał rowery oddać do dyżurki wartownika, a innym razem o 8:00 dzwonił, że on "pilnie musi jechać" i że nie będzie na nas czekał, bo on nie ma czasu.
W końcu rowery jakoś udało się odebrać, pan niezadowolony. Jeszcze nawet czasu nie mieliśmy aby do nich zajrzeć, ale nie chce myśleć co będzie kiedy zadzwonię i powiem panu ile naprawa będzie kosztowała. Rowery są bowiem w opłakanym stanie. Oba to supermarketowe górale z lat 90, oba są w stanie rozkładu (pan jeździ VOLVO za jakieś 400 tysięcy).

- dzień dobry.
- dzień dobry w czym mogę pomóc.
- rower mam.
- mhmm...
Cisza, klient stoi i na mnie patrzy. Ja patrzę na niego. Pauza trwa...
- mam go w bagażniku...
- no dobrze, ale co z tym rowerem?
- no na serwis mam!
- no to niech pan go przyprowadzi.
- ale tu?
- no dobrze by było, w bagażniku, trudno by było go naprawić...
- aha no dobrze...

- dzień dobry, po ile u pana pompowanie koła...
- stówa!
- słucham? - pani zaskoczona...
- cena do negocjacji! - uśmiecham się
- ale...
- dobrze już przekonała mnie pani. Dmuchnę za darmo:)
<Pani się śmieje>



- pan ma tu tylko rowery?
- tak
- dobrze...
- a co potrzeba 
- a nic... tak spytać przyszedłem ja...
- aha to proszę...


Pytacie jak moja sobota? No właśnie mniej więcej tak jak wyżej napisałem i to w wielkim skrócie telegraficznym... Całe 7h tak!!!
O 16ej już czułem, że zaraz zejdę z głodu. Wracałem rowerem, jak zombi!  




Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Poland Bike Legionowo - relacja z wyścigu || 46.00km

Niedziela, 1 maja 2016 · Komcie(8)
Lubię pisać na świeżo, bo wtedy najwięcej emocji siedzi we mnie i najwięcej mogę opowiedzieć. 
Jak już wspominałem, postanowiłem wystartować w maratonie MTB Poland Bike Legionowo. W sumie spontan, bo i tak po lesie miałem jeździć. 

Wstałem z ciężką głową. Śniadanie weszło słabo. Dobrze, że start zapowiadali na 12:30, bo w przeciwnym razie trudno byłoby mi funkcjonować. Jakoś tak nastrój z rana i pogoda za oknem sprawiały, że totalnie nie czułem tego maratonu. Około 11 ugotowała mi żonka makaronik i z białym serem i dżemem zjadłem go. Nie powiem, dobry był, ale żołądek obkurczony sprawiał, że wszystko jakoś tak szło opornie. 

11:30 jestem w miasteczku. 

Kręcę się jak smród po gaciach, bo szukam znajomych twarzy. Niestety nie znam nikogo. Albo przez te kilka lat wypadła czołówka, albo po prostu moi znajomi, głównie Ma-zowię jeżdżą. Chodzę patrzę, obserwuje rowery - takie zboczenie zawodowe. Cała masa ludzi na wypasionych maszynach. Rzecz jasna królują już 29-ery, mało kto na 26-tce lata. Ci co mają mniejsze kółka są w zdecydowanej mniejszości. 

Coraz bardziej upowszechnia się również napęd 1x10 i 1x 11... Zaskakujące jak bardzo moda rowerowa pleni się w rowerach zawodników. Ciężko już spotkać kogoś z napędem 3x9 czy nawet 3x8. Zaletą napędu 1x10 czy 1x11 jest sporo mniej "dłubania" manetkami podczas wyścigu. Minusem zaś jest przede wszystkim przełożenie. Mamy do wyboru tylko 10 lub 11 przełożeń na tylnej kasecie. Choć największa zębatka faktycznie sięga 40-42 ząbków przy przedniej koronce w korbie rzędu 30 zębów przełożenie i tak nie powala. 

Trend rowerowy zmienia się i rezygnuje się z przełożeń przy korbie. Kto choć raz jeździł w terenie z przerzutką przednią, wie jak niepewne jest zmienianie przełożeń przy "korbie". Zarówno wrzucania na duże tarcze w korbie jak i redukcja powoduje spory skok łańcucha i często powodowało to problemy podczas maratonu. Łańcuch spadał, klinował się  zrywał. Stąd trend z przerzutką tylko tylną. 

Wróćmy jednak do samego startu.

Spotykam się ze znajomym -  Józkiem od Małgosi. On też wpadł na pomysł aby wystartować. Stajemy sobie na samym końcu w 10 sektorze. Jest wesoło. Fajnie się gada, obok jakaś wesoła para rozbawiona startem i podobnie podchodząca do startu jak my:) Gadamy gadamy aż zaczynają puszczać sektory. Jak dżdżownica przesuwamy się do linii startu i...

3...2...1....SRU!

Poszło! Jadę sobie spokojnie, a wokół słychać tylko skoki przerzutek i zmiany biegów. Nie daje się złapać w nagonkę, jednak staram się również nie zostać w tyle. Nie najlepiej wyprzedza się w lesie, nawet na szutrowej drodze, gdzie po bokach ubite, a środkiem piasek. 

Stawka wpada w las i od razu się zaczyna tasowanie. Jedni  odkrywają że po piasku trudniej, inni szukają "myszkują". Każdy się tasuje, to lewą to prawą. Staram się utrzymywać adrenalinę na wodzy. Prowadzę rower równo, dogrzewam mięśnie. Nie  jest lekko, szarpane tempo od samego początku. To ktoś atakuje lewą, to prawą, a nie  bardzo mam jak się odwrócić, czy jeszcze ktoś planuje ataki. 

W plątaninie prostych choć dość piaszczystych szlaków docieramy do Choszczówki. Tam krótki odcinek asfaltowy. Jest moment na łyk picia i wykorzystanie swojej nietypowej kierownicy. Siadam na koło pewnej grupce, która wyprzedza około 8 zawodników, walczących z " *postartowym zapiekiem".

* Efekt, zbyt szybkiego puszczenia się w wir walki. Pierwsze kilometry mogą wycisnąć z Ciebie zapas sił jeszcze przed połową zaplanowanego dystansu. Adrenalina, szał podniecenie i nie ma cię po kilku kilometrach "zapiekłeś/aś się"

Pociąg, do którego wsiadłem, nie ma zamiaru odpuszczać. Lecimy 30... 35... 38... puszczam korby. Nie ma sensu, nie mam już nikogo do wyprzedzenia, a w oddali widzę, że stawka skręca w teren. Ostatni łyk picia i wpadam na singiel przy samej ścianie wiaduktu na Choszczówce. Mało miejsca, jakieś chaszcze, stawka idzie wolniej. 
Na końcu singla zwalniamy nieomal do zera bo zwrotka 360 stopni i wjazd po ścieżce na wiadukt. Niby asfalt, ale nachylenie typowo górskie. Niskie ciśnienie w moich oponach nie daje plusów na asfalcie, więc czuje jak bujam się na tych 2,5 atmosferach w oponach. 
Jeszcze 300... jeszcze 200... jeszcze 100 metrów... Jest szczyt - puszczam korby i mknę w dół prawie 40km/h. 

Pomarańczka...

Z asfaltu wpadamy na szutry pod Choszczówką. Sporo trasy biegnie wąskimi udeptanymi ścieżkami przy ogrodzeniach ludzi. Co jakiś czas droga odbija to w lewo to w prawo. Gubię się w nawigacji. Mój pociąg z przed wiaduktu już się porwał. Przede mną jedzie dziewczyna z jakiegoś klubu z WOLI. Pomarańczowa - tak ją nazwijmy. Włącza mi się typowo męskie myślenie:
- Co dziewczyna? Przecież ona nie może jechać tak szybko...
We dwójkę z pomarańczową, tasujemy się na kilku odcinkach po lesie. To ja prowadzę, to ona. Dobra technicznie, jedzie moim tempem i tak się wozimy co jakiś czas wyprzedzając zawodników. 

Wreszcie 13 km trasy i rozjazd. Skręcam na MINI i łapię łyk picia. Z rozjazdu wyjeżdżam jako pierwszy, więc nie mam pewności, czy pomarańczowa nie poleciała na MAX. Zaczyna się wydma, redukuje i mielę... mielę, mielę a tu obok mnie wysuwa się znany pomarańczowy strój. 
- byłam przekonana, że jedziesz MAX`a. - mówi lekko zdyszana z uśmiechem
- e tam, maxa jeżdżą tylko Lanserzy
- Ha ha - Proste! No to co? Jadziemy!

I pojechaliśmy... 
Trudne techniczne odcinki, sporo wąskich ścieżek miedzy drzewami, sporo podjazdów i zjazdów. Ledwie odpoczywasz od podjazdu, a tu już szybki pełen "hopek" singiel w dół i zaraz znów wspinanie się na wydmę. 
Razem z pomarańczową dochodzimy większą grupę. Robi się ciasno. Single nie pomagają wyprzedzić. Wieziemy się w "wężu". Wszystko troszkę jak na weselu, pan "X" prowadzi, a reszta za nim. O ile pan "X" jeszcze ma parę to jest git, ale jak pan "X" zaczyna "dukać" pod górki i gubić rytm robi się wolno... Ten wąż po singlu to był dobry moment na regenerację sił. Jeszcze chwilka, jeszcze momencik... Pomarańczowa jeszcze gdzieś mi mignęła na którejś z prób rozerwania tego węża. W końcu nadarza się okazja. Krótki zjazd i podjazd pod wydmę po drugiej stronie. 

Piaskownica wielka!

Atakuje i z całych sił trzymam kierownicę na zjeździe. Wóz albo przewóz. Piaskownica wielka! Ludzi miota na lewo i prawo. Idę środkiem przez piasek i do się opłaca. Wyprzedzam w sumie na krótkim "siodle" prawie 5 zawodników. Na kolejną wydmę wjeżdżam już jako pierwszy, a wężyk ustawia się za mną. 

Na jednej z wydm korek, jakieś okrzyki wszyscy zwalniają. Dziewczyna jakaś leży obok kilku facetów. 
Jak przede mną 10 osób spytało czy ok, i czy nie trzeba pomóc, nie pytałem już jako jedenasty. Po następnej wydmie biegł już sanitariusz z walizką. Zjazd faktycznie był zdradliwy są korzenie, a zaraz za nimi piasek i ostre wiraże między drzewami. Wypadek miał miejsce w takim niefortunnym miejscu. 

Skok w bok...

Podjazd zdawał się nie mieć końca. Jedziemy w kilka osób i gdy wyłaniamy się spoza wydmy widzimy wielką ścianę. To góra gigant. Nachylenie chyba 60 stopni. Przed nami zawodnicy prowadzą rowery. W zasadzie to oni je wprowadzają nieomal mając je nad swoją głowa. Zsiadam i zaczynam wbieganie. Mijam kilka osób potem hop na szczycie na siodełko i ledwie się obejrzałem a już pędzi za mną tłum . Szybki zakręt w lewo, szybki w prawo, kilka sosen, potem ostre 90 stopni i... skok w bok. Nie wydało. Wpadam centralnie w krzaki. Robię to dośc spektakularnie bo przeskakuje nad kierownicą, która spada z "Dropa" razem z rowerem
- żyjesz? - słysze z góry okrzyki.
- cały jesteś?
- tak tak... sory!
- nie przepraszaj dawaj z krzaków nie ma odpoczywania ha ha
- jasne!
Chłopaki śmieją się do mnie jeden podaje mi rękę abym się wdrapał na szlak. Wsiadam i za chwile jestem znów na siodełku. Spodnie lekko rozdarte, ale jedziemy dalej. Adrenalina uderza w głowę, ale humor nas nie opuszcza.
- ładnie poleciałeś!
- wypadek przy pracy! 
- oby ostatni
- taką mam nadzieję!

Wreszcie wpadamy na przejście podziemne pod torami na Choszczówce. Szybkie zbieganie po schodach i redukuje stratę związaną z wypadkiem. Bo grupka wbiega do podziemia prawie 7 osobowa, a wybiegam jako pierwszy. Zaleta butów bez spd. Ludzie na peronie nieomal wpadają na nas, bo SKM właśnie przyjechała. Są zaskoczeni, jedni coś tam krzyczą inni klną. Nie słucham. DO mety prawie lub aż 10km. 

Chemia...

Nie wiem kiedy i jak ale pojawia się bufet i na bufecie łapie izotonika i żel. Z butelką w ustach, trzymając ją zębami jadę po rozsypanym odcinku cegieł. Woda z butli nieomal mnie zalewa. Wypijam buteleczkę izotonika i już rozrywam żel. Nogi słabną to było czuć. Żel wciągam i z nową siłą ruszam dalej. Odcinki przez chwile mniej techniczne, płaskie toteż można odpocząć od pojazdów, ale prędkość wzrasta. Jak tylko puszczę korbę, to na plecach słyszę jak cykają przerzutki. Tracę kilka miejsc, czuje jak kryzys się zbliża. Odpuszczam nieco, aby zebrać drugi oddech. Udaje się dopiero po jakichś 10 minutach. Pewnie wchłaniały się chemikalia z bufetu. 

Zabieram się z 3 osobową grupką. Facet leci w trupa. Nie wiem ile dokładnie ale ze 30-32 leciał po tych szutrach. Gdy wydawało sie, że to już prawie meta, ścieżka skręca nad jeziorko. Jedziemy technicznym singlem między drzewami a pod nami po lewej tataraki i woda. Prędkość spada prawie do zera, bo najzwyczajniej w świecie ludzie z szerokimi kierownicami nie mieszczą się miedzy tymi pniami sosen. Znów zyskuje tu przewagę, bo moja jest szosowa i wąska. Zbieram kilku z grupy i uciekam. Za chwilę poprawia ktoś na fulu - też chłopak złapał kilka sekund bo muldy były takie, że ludzie na hard-tailach skakali jak z trampoliny. 
Full i ja lecimy , ale chłopak mi ucieka. Widze na liczniku że to ostatnie kilometry. Spinam się i doganiam Fulla! Zdziwiony patrzy na mnie jak pruje 34km/h po korzeniach i piasku na sztywnym widelcu. Uśmiecha się pod nosem i po drugiej stronie ścieżki próbuje mnie dojść. Wypadamy z lasu na polanę i ostre 90 stopni. Tym razem jemu nie wydało. Słyszę tylko jak hamuje tarczówkami i lasuje w zaoranym polu po wycince drzew. 
- cały? Drę się z za ramienia?
- tak tak. Leć! Dojdę CIę!

Do prawie samej mety jadę sam, tuż przed końcem łapię znów kilku chłopaków i wjeżdżam na metę z uśmiechem.



Podsumowanie - bawiłem się spoko. Ostatni sektor to całkiem inne podejście, bez ściskania pośladów! Sporo fajnych ludzi, sporo dobrego mtb. Dawno mnie tak nie wytelepało na dołach. Stwierdzam, że jazda w lesie w wyścigu to naprawdę sztuka momentami. Dobry start i dobra zabawa!




Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Kuweta...i kilka różności. || 65.00km

Sobota, 30 kwietnia 2016 · Komcie(6)
Front robót górniczych w piaskach wydmowych środkowego Mazowsza układał się w strefie robót ciężkich, do bardzo ciężkich. 
Jeśli spojrzeć na moje jeżdżenie to ten tydzień wypadł zaskakująco dobrze. Celem było odblokowanie etapu "braku jazdy" w kierunku jechania jakiegokolwiek. 

Grafiki zapożyczone z bloga "www.kryzyswieku.blogspot.com"

Udało się to wykonać nawet dość sprawnie, choć przez to, że pedałuje po lesie, kilometrów nie przybywa, tak jakbyście do tego przywykli na moim profilu. Jazda po lesie, to nie tylko piasek ze sobą niesie. Umęczony wracam, jakbym pod golgotę jechał. To ptaszka spotkam, to stado dzików. Czasem liska... czasem pieska... - no od piesków w lesie to uciekam, bo skubane zdziczałe jakieś z but pouciekają i mnie gonią. A jak ktoś od pieska po asfalcie uciekał, to wie, że pieski generalnie szybko-bieżne są. 


Pogoda nas lekko ochłodziła, toteż w sklepie jakby mniej ludzi, mniej mędrców, mniej głupich pytań... Odblokowujemy się z serwisami, odblokowujemy się z sprawami "do zrobienia na już", niestety głowa się nie odblokowuje. Aby odblokować głowę, musi być przerwa, musi być "chill", musi być relaks. Taka okazja nadarza się niebawem, bo majówka, tuż za rogiem!



Majówkę, wielu z was spędzi pewnie na siodełku. I ja zaplanowałem kilka kilometrów wessać w licznik, o ile się oczywiście uda. Pierwszy plan to start w maratonie MTB w Legionowie. Później chciałbym poorać okoliczne wały przeciwpowodziowe - rzecz jasna w celu weryfikacji ich wytrzymałości na ścieranie. A wszystko to dla Waszego bezpieczeństwa;)

Przygotowania do maratonu MTB zacząłem już tego wieczoru w czeluściach tajnej bazy, tajnego schronu. Rower znany wam wcześniej, przeszedł metamorfozę, jak ten ziemniak! Ziemniak zimą jest ziemniakiem, a wiosną? Wiosną jest drzewem! Taką drogę wybrał mój ziemniak w bazie. Biedulek uciekł gdzieś zimą i poleciał w pudełko z częściami rowerowymi i został dziś odnaleziony przeze mnie. Wyglądał jak potwór! Walczył o światło!


Szacunek dla tego ziemniaka niech będzie i jemu chwała!

Co do tej metamorfozy, to zdemontowałem bagażnik i lampę tył a do sztycy przymocowałem za pomocą pomarańczowej sznurówki dętkę na zmianę. Wszak wiadomo, że trasa różna, że trasa trudna. Zobaczymy co wyjdzie. Nie mowie nic - pojadę, przejadę zwyciężę. Nie ważne czy od końca pierwszy czy ostatni od początku - jadę bo mi dusza podpowiada, że dobry makaron mają mieć w miasteczku zawodów. No i mam przecieki, że trasa ma być po lasach - tylko ciiii nie mówcie nikomu!

Sory za jakość - mamy słabe światło w tej tajnej bazie.


Stylowa sznurówka, sprawia, że jazda jest jeszcze bardziej hipsterska niż ja sam!



Radek mi kazał zdjęć wrzucać dużo, bo jutro nowy miesiąc. Wrzucam więc!

Także jeśli macie czas to pokażę wam jeszcze kilka fajnych fotek z serwisu:

Wydaje wam się, że krzywo zamontowałem kierownice? otóż nie! Kierownica zamontowana na mostku centralnie prosto - to grafika na kierownicy jest przesunięta. Opcja dla ludzi z zezem, lub krótszą ręką. 



Na serwisie, budujemy tandem. Wolno powstaje prawie 3 metrowa bestia na kołach 29cali!


Opona Geax Mezcal 29x2,1. Identycznie zamontowane w moim rowerze.


Ostre hamowanie - rower kupiony w marcu tego roku. Wiek użytkownika? Jakieś 30-35lat...
- te opony jakieś słabe były...
- no chyba...


Wiem, że nieostre, ale przykład naprawy roweru z decathlonu.
- proszę pana kupiłam rower i on tego, no. te przerzutki słabo chodzą.
- mhmm a pani coś regulowała sama?
- nie, on prosto ze sklepu wyjechał
- ale tu śruby regulacyjnej nie ma w przerzutce...
- no godzinę temu wyjechał ze sklepu, może odpadła czy coś... to pan wymieni, a nową przyklei...


Po wykręceniu druga śruba wyglądała tak. Jednej brak, zniszczony gwint w łożysku śruby a druga wygięta. Przerzutka na starcie do wyrzucenia...
- ale jak to nie da się naprawić?
- może pani reklamować w sklepie, nowy rower, tak być nie powinno...
- dobrze to pan przerzutkę wymieni.
- w nowym rowerze?
- oj bo mi się nie chce jechać do tego sklepu tam, znów godzinę będę czekała aż mi ktoś pomoże... tam tyle ludzi, że pan sam rozumie...
- rozumiem...

Pamiętajcie aby rozumieć! Jak mijacie kogoś na rowerze z decathlonu i on jedzie wolniej - nie oceniajcie... zrozumcie!


Na sam koniec rzut okna na ostatnią prostą do domu. Za tym niebem, za ty mostem ...


Dziś tyle - jutro nowy miesiąc. Mam nadzieje, że będzie lepiej!!!



Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Belgia... i zatory... || 1.00km

Środa, 27 kwietnia 2016 · Komcie(5)
Kategoria ciekawsze wpisy
Dziś jest dzień bez roweru z powodu deszczu. Kto jednak napisał lub powiedział, że nie mogę zrobić wpisu na bs? No cóż pewnie znajdzie się kilku chłopaczków na ziemi, co to poczują się dotknięci jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Ja nikogo dotykać nie zamierzam (chyba, że jesteś ładna:P) za to zamierzam pisać! 

Pan stanął w bramie. Stoi centralnie, idealnie, jakby to była koperta na egzaminie, to miałby ją zaliczoną... jednak to nie koperta, to nie egzamin. To brama wjazdowa do naszego sklepu.  Z auta wychodzi pan. Kroczy dumnie do sklepu. 

- pan do nas?
- tak, bo ja proszę pana chciałem rowery zobaczyć.
- a czemu pan nie wjechał na teren sklepu?
- bo ja tylko na chwilę
- no to proszę wjechać, bo całą bramę pan zastawił wjazdową
- ale ja tylko chciałem rowery zobaczyć...
- przecież panu nie zabraniam, po prostu jak pan zaparkuje normalnie to inni też będą mogli je obejrzeć...
Pan waha się ma minę zdezorientowaną, jakby miał za chwilę dokonać wyboru czy skakać na bungee czy nie.
- naprawdę muszę ?
- na siłę nie nakaże przecież... ale zdrowy rozsądek tak podpowiada. - odpowiadam oparty o barierkę przed wejściem do sklepu. 

Pan przepakowuje auto i przez 40 minut wypytuje mnie później o rower. Najpierw dla siebie, potem dla żony, potem dla wnuka i że ma kupić... potem pyta o opony, o koła o dętki... wiadomo "tylko na chwilę".

Czasem zastanawiam się, co ludziom chodzi po głowie. Jadą jadą i nagle zjeżdżają z ulicy gaszą silnik i idą. Nie ważne, gdzie, nie ważne, że pusty plac, jemu akurat tu pasowało. Kurier, nie wjedzie, klient nie wjedzie. A plac dookoła sklepu na 8-9 aut, a nawet więcej. Problem z parkowaniem na terenie przed firmą to temat tak rozległy, jak obrażenia po skoku na główkę z helikoptera!

Co do samej pracy i egzekwowania pewnych rzeczy... Mamy na serwisie kilka rowerów - nazywamy je widmo

* Pierwszy, to jest rower pana co to w "delegacje" jeździ (pisałem kiedyś o panu z problemem alkoholowym, co to mi dowód chciał zostawiać i rower a`konto odebrać). Rower stoi i stoi...

* Drugi to rower Pana Ixińskiego. Oddał rower do naprawy, bo mu hamulec hydrauliczny nie działał. Okazało się, że przecieka, a rower na gwarancji. Zadzwoniliśmy i pan powiedział, że odbierze rower i sam zareklamuje. To był sierpień. Rower stoi do dziś

* Kolejny rower, to rower Gigant - francuskiej firmy powszechnie znanej. Pan zostawił rower na serwis bodajże w czerwcu. Pełny przegląd, spora naprawa - koszty 600zł. Rower stoi już prawie 7 misięcy. 

O tym ostatnim wam nieco opowiem. Pan co tylko dzwoniliśmy do niego to ciągle miał jakieś wymówki. A to żona w szpitalu i problemy rodzinne (ta wymówka była w okolicach 2-3 miesięcy od naprawy), później w ruch poszła córka (ja córce powiem to odbierze zapłaci). Potem był przelew połączony z córką (córka jutro zrobi przelew aby pan był spokojny). Udało się w  końcu wyegzekwować, i wpłynął przelew na 50% kwoty. Kolejne miesiące rower stał, a pan nawet kilka tygodni temu wpadł rower odwiedzić. Ni z tego ni z owego wchodzi i mówi, że on tu rower na serwis zostawiał.
- wie pan ja przejeżdżam tylko, nie mam pieniędzy, ale się tylko upewniam, że jest. A mogę go zobaczyć?
Pokazuje panu rower, mówię tłumacze, że tak nieładnie i, że troszkę niefajnie się zachowuje, że rower długo stoi i uprzedzam, że nasza cierpliwość się kończy. Pan zaplata warkocz z wymówek:
- wie pan żona była w szpitalu, i potem córka wam przelew zrobiła i że ja w przyszłym tygodniu ja już na pewno!

Od rozmowy face to face, minął wczoraj miesiąc. Biorę w te pędy telefon w dłoń i dzwonię do pana.
- halo?
- tu sklep rowerowy. Proszę pana, dzwonie aby poinformować, że za pięć dni rower zostanie zutylizowany
- ale ja nie mogę go odebrać, jestem w Belgii!
- proszę pana, ja tylko dzwonie z informacją. Mnie nie interesuje kto rower odbierze i kto zapłaci. Ostatnie 5 dni rower stoi, a potem rozbieramy na części i leci na złom.
- ale córka zapłaciła wam!
- tylko pana informuje. A zapłacona jest połowa kwoty za naprawę.
- ale...ja miałem żonę w...
- dziękuje pozdrawiam i życzę miłego pobytu w Belgii. 

Dziś o godzinie dziesiątej, minut pięć. Na teren firmy ( o dziwo już nie w bramę wjeżdża auto). Jakieś audi z tych stosunkowo nowych roczników 2009 lub 2010. Wychodzi dobrze ubrana pani, garsonka szpilki, rajstopki, okulary a`la mucha.
Pani po rower, pani płaci, krótko przeprasza i wychodzi. Sprawa się rozwiązała. Koszty poniesione na serwisie odzyskane. Satysfakcja z utarcia nosa choć jednemu kombinatorowi. 

Kolejne  rowery, to kwestia skomplikowana, kartka z numerem telefonu pewnie gdzieś zaginęła, choć pan od cieknącego hamulca już dzwonił i pytał o rower. Podobna rozmowa, tylko, że coś tam jeszcze pyszczył, że nikt go nie poinformował i ze zabierze...od rozmowy mija już drugi tydzień, a rower nadal stoi. Dobry drogi rower, szkoda na złom, ale chyba powinniśmy opłatę za zimowanie narzucać 200 zł dodatkowej opłaty za przetrzymanie roweru zimą, to chyba rozsądna cena. Nie wiem ile za taką usługę bierze sobie warszawa... macie jakieś info? Można gdzieś rower na zimę na serwisie zostawić i wiosną odebrać?


Pozdrawiam serdecznie - wszystkich tych którzy chcą, a nie mogą...



Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,