Wpisy archiwalne Kwiecień, 2015, strona 1 | Księgowy
Wpisy archiwalne w miesiącu

Kwiecień, 2015

Dystans całkowity:1084.16 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:18:44
Średnia prędkość:22.91 km/h
Liczba aktywności:19
Średnio na aktywność:57.06 km i 4h 41m
Więcej statystyk

Przed weekendem || 70.00km

Czwartek, 30 kwietnia 2015 · Komcie(2)
Kategoria Do pracy!
Kolejne dwa dni dojazdów zbieram w jeden wpis. Mam nadzieje, że mi nikt głowy nie urwie;) Tak już jest jak się pracuje i odpoczywa na rowerze - jednocześnie. 


Nie wiem co to za dzień tygodnia. Chyba środa... budzę się strasznie obolały. Lewy bark wychodzi z siebie. Nie wiem na ile to pozostałość maratonu, na ile przedźwiganie w pracy, ale ewidentnie ręka ma dość. Zwlekam się z łóżka i szukam żony - żona już coś w kuchni dzierga. Dzień zapowiada się trudny. Wyjątkowo nie podpasowało mi spanie na lewym boku i czuje sie jak pokraka. 

Kanapeczki, herbatka i w drogę. Oczywiście jak żonka poszła do pracy zasiedziałem się i wcyhodzę dopiero 9.05. Nie ujechałem jednak daleko, gdy czuje pod nogami tłuczenie. Staje i co? Kapeć... FUCK. Trzeba zmienić dętkę. Decyduje się jednak na szybki bieg do domu z rowerem i zmianę roweru. W końcu mamy ich kilka w stajni:) Wskakuje na przełaja Agi i dzida! Od startu do mety walczę z czynnikami niesprzyjającymi. Nie dość, że wiatr w twarz, to jeszcze zimno mi! Jak zmieniałem rowery musiałem zapomnieć rękawiczek z domu. I tak jestem w du** z czasem, wiec rezygnuje z kolejnego powrotu. Jadę w tym co mam.
Słońce oszukiwało, bo było piekne niebo, lekkie obłoczki, a zimno i lodówa taka, że szok!

W pracy - cóż, jak to w pracy. Ostatnio mniej wyjątkowych sytuacji. Coraz to więcej serwisów i ciśniemy je jeden po drugim. Rekordzista z serwisem i częściami w rower za 1000zł wsadził 650 zł. Prawdę mówiąc, czasem zastanawiam się, jak oni te rowery trzymają. Niektóre aby przyprowadzić do serwisu trzeba się postarać. Zdarza się, że ktoś wlecze za sobą trupa <rower> i ledwo wnosi go do sklepu. Potem zdziwiony jak mu mówimy 300-400 zł za serwis. 
- Panie, ale ten rower 400 zł warty.
- Niestety jego stan pozwala nam na dwa wyjścia - albo wyrzuca pan i kupuje nowy, albo robimy serwis!
- ile nowy tak jak ten góral?
- 1500 zł myślę, że znajdziemy coś.
- Ło matko - to robimy tego. 1500 zł za rower to nie dam! Panie teraz 3000 zł to auto kosztuje!
- Nazwisko... Nr tel...

Rower spisujemy skrupulatnie co i za ile wymiana itp. Czasem taki serwis to skaranie boskie. A czasem totalna budowa. Wycina się linki, wycina pancerze, przerzutki nowe, łańcuch, wolnobieg... Rower staje na koła jak nowy!

Po pracy tego dnia jakoś tak miałem dość. Dzień był dla mnie jakiś kryzysowy. Pod koniec marzyłem tylko aby iść do domu i spać. W końcu czas powrotu. Zapomniałem, że z Agnieszką umówiłem się do OBI. Jadę do domu dosłownie dzwoniąc zębami. Wieczór idzie na mróz. Rany, ale mnie wy-telepało! Wizyta w OBI i powrót dopełniają mojego złego samopoczucia. W wannie leżę w kąpieli chyba 45 minut. Tak mnie nie chce chłód puścić. 

Padam na twarz i nie wiem kiedy usypiam.



Dzień to przepiękny dzień to wspaniały. Wstałem nawet chyba dość wcześnie bo 6:45 już piłem herbatkę. Nie wiem skąd tyle Energi we mnie. Kanapki pyszne, wszystko smaczne! Jest moc! Najpierw kurs do piwnicy i zmiana dętki. W sumie dziura wyglądała jak od "snake`a", nie wiem skąd, nie wiem jak. Po zmianie gumy, atakuje mięsny. Weekend się zbliża i przez sklep przewija się tłum. Czekam w kolejce, a ludzie kupują mięsko jak na wojne. No cóż. Odstałem swoje i kierunek dom. Na mieście jakieś zamieszanie, chyba ze dwa razy mnie atakują auta. Nie wiem gdzie ci kierowcy mają oczy. Dobrze, że refleks mam lepszy niż oni cela...


W ciągu dnia kociołek. Dętka - opona - dętka - jarzmo - lampeczki - dętka opona - pompeczka... 









Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:

Legionowska Katorga,
Castle Ultra Race ,
Tour De Zalew

Po-maratonie i po-po-maratonie... || 60.00km

Wtorek, 28 kwietnia 2015 · Komcie(4)
Kategoria Do pracy!
Pierwszy dzień po maratonie upłynął pod znakiem "czy mnie jeszcze boli d...?". O dziwo nie bolała, jednak mój stan porównać można do dobrze skacowanego młodego imprezowicza. Niby trzeźwy, a taki jakiiś wątły... Ręce na kierownicy, nadal bolą. Choć już zdecydowanie mniej. Rozmasowuje je sobie i wymakam wieczorami w ciepłej wodzie. Uzupełniłem zasoby magnezu i elektrolitów. A w pracy?

Dzień mnie rozpieszczał. Na serwis trzeba było pomyć rowery, więc myłem je, opalając się w słońcu. Jakie piekne słoneczko byłow poniedziałek! Rany - jak mi to pomogło. No lek na długodystansowego kaca! Mogłem kontemplować i rozmyślać co poszło nie tak, a jednocześnie pucowałem jednoślady. 

"K" skwitował mój wyjazd:
- taki tam zmarnowany weekend. Porwałeś się na górki, podjazdów nie jeździsz, totalnie bez głowy.

Tu pojawia się pytanie - czy wyjazd był zmarnowany? Faktycznie, dystans mnie przerósł, faktycznie górki szły mega opornie, no i faktycznie styrałem sie jak osioł. Nie rozpatruje tego jednak w aspektach klęski. "K" ma podejście do jazdy o wiele bardziej "kwalifikowane". Sam kiedyś stwierdził, że nie umie jeździć "ot tak sobie". On musi trenować i mieć cel. Ja z trenowaniem mam niewiele wspólnego, a robienie agrykoli po 10 razy - mnie przerasta. Nie traktuje wyjazdów takie jak tamten w kwestii zawodów. To raczej spotkanie towarzyskie, a jeśli przy okazji uda sie połączyć wyjazd "piwny" z wyjazdem na długi dystans - to czemu nie?

Poniedziałek to był również czas pewnych zmian. 
Przede wszystkim, przesunąłem kasetę na górską. Zabrałem małą zebatkę i dołożyłem jedną większą. Jest wszystko lżej.
Po drugie, zakupiłem oświetlenie do roweru. Dość mam już swojej lampki. Chcę wreszcie coś widzieć w nocy!
No i po trzecie - zamierzam - mimo wszystko - zabrać się za jeżdżenie. Mam czas teraz na dobre przygotowanie się. Jak tylko organizm się "zaadoptuje" po takim treningu Kaszubskim i zregeneruje, dołożę kilka cegiełek do dystansu, aby jednak odpowiednią kondycję mieć.




Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:

Legionowska Katorga,
Castle Ultra Race ,
Tour De Zalew

Kaszubska przeprawa z wiatrem... || 258.00km

Niedziela, 26 kwietnia 2015 · Komcie(6)
Nikt nie uczy nas, jak jeździć takie trasy. To co wnosimy do takich imprez to nasze własne zbudowane doświadczenia, obserwacje i wnioski. Nie da się skopiować tego jak jadą inni, bo im bardziej chcecie pójść w schematy, tym szybciej trasa uświadomi wam, że to na nic. O tym czego się dowiedziałem o sobie, co nowego poznałem i jakie wnioski wyciągnąłem dowiecie się z tego wpisu.


Dzień zaczął się spokojnie. Po wizycie w pracy w piątek udało się zdążyć na SKM i razem z Agnieszką udaliśmy się do Warszawy. Tam czekał już na nas Tomek. Spakowaliśmy się do samochodu i udaliśmy w podróż. 

Na miejsce docieramy około 18:00. W bazie jest już Olo, Faja pająk i Turysta. Troszkę gadamy, troszkę się rozpakowujemy. z czasem przyjeżdża ekipa z poznania i wóz "techniczny". Ekipa się integruje, jest piwko, chipsy i oglądanie finału ligi w siatkę. Olo trwoni czipsy na meczu, bo większość ich wyjadam mu ja;) Kiedy zapada zmrok pada pomysł, aby zrobić ognisko. Tak jakoś wyszło, że my z Agnieszką nie poszliśmy. Zmordowany dojazdem, postanowiłem położyć się wcześniej spać i odespać nieco przed głównym starciem kolejnego dnia. 


Sobota. - Ale Urwał

Pobudka jest łatwa. Nie mam problemu ze wstaniem, jeszcze zanim zadzwoni budzik. Po prostu otwieram oczy i już. Śniadanie, jakieś tam szybkie pakowanie i zbieram powoli się z Agnieszką z bazy. Wystawiamy rowery z domku i nanoszę ostatnie poprawki do swojej pozycji na siodełku. Jaki jest efekt? Urywam gwint w zacisku pod-siodłowym a sztyca wpada mi na sam dół. 
- No pięknie - myślę sobie - to sobie pojechałem na wyprawkę. Szybka reakcja i właściciel moteliku ofiarowuje mi długą śrubę i nakrętkę nr 10 jako kontrę. Udaje się zbudować fuszerkę, która jedzie ze mną przez całą trasę. 

W końcu, ruszamy. Początek jest po wątpliwej jakości drodze z Izbicy. Grupa jedzie równo, ale od razu daje się odczuć, że za ciepło się poubieraliśmy. Lecimy w pełnym peletonie do Główczyc. Tam wszyscy się rozbierają z nadmiaru ubrań. Przydadzą się one jeszcze nocką, ale w takim słońcu już o 8:20 rano jest prawie dwadzieścia stopni. Nikt się nie spodziewał tego po chłodnym wieczorze nad jeziorem. 

Tu grupki się rozrywają. Ja i Agnieszka zostajemy ostatni. Spoko - myślę sobie. Nie ma co gnać. Sporo przed nami trasy, a wiatr wcale nie pomaga. od wyjazdu na wschód w kierunku Wicka, wieje to w twarz, to znów w bok i prędkości nie są oszałamiające. Niemniej jednak, jakoś się toczymy. W Wicku - szybkie zakupy słodkich bułek i dalej w trasę. Za skrętem na Sarbsk, zaczyna się prawdziwy maraton. Są górki. Naprawdę strome, krótkie interwałowe podjazdy po 10-11%. Jedzie się ciężko. Mazowieckie przygotowanie do tej trasy ma się nijak do tych warunków. Spodziewałem się pagóreczków, ale w połączeniu z silnym wiatrem troszkę więcej one nas kosztują sił.

Agnieszka wyraźnie zostaje z tyłu. Czekam na nią. W Przebendowie decydujemy się rozłączyć. Aga wraca do bazy, a ja jadę dalej. (W efekcie tego rozstania, Agnieszka zamiast prosto do bazy, pojechała jeszcze nad morze i na rybkę do Łeby).
Jazda samotna, pozwala mi nieco przyspieszyć. Pedałuje więc żwawo w nadziei, że odrobię sporą już stratę do peletonu. Niestety, albo może, na szczęście. Zagapiam się i zjeżdżam ze śladu w złym miejscu. Kierunek maratonu biegnie w lewo, a ja nie patrząc na GPS, jadę prosto. O pomyłce dowiaduje się jakieś 10 km od trasy.

- czy ten ślad to nie był czasem na fioletowo zaznaczony Księgowy?
- eee, no chyba tak. A co to ten jest na jaki kolor Adam?
- pomarańczowy.
- hmm no faktycznie... oooo ten fioletowy jest tu obok. FUCK - jakieś 10 km w lewo.

Jedzie mi się spoko, więc klikam i klikam w urządzeniu podczas jazdy. Niestety, słońce nie pomaga, bo strasznie się odbija od ekraniku i w końcu dobre 3 km dalej,decyduje się zatrzymać aby DOKŁADNIE przyjrzeć się śladowi, i zbudować wariant powrotu na niego. Decyzja pada na skrót, w nadziei, że złapię grupę i reszty trasy nie będę jechał sam.

Po dokładnej analizie trasy, teraz widzę, że błąd wkradł się w miejscowości Gardkowice. 

Jadę więc żwawo w kierunku Wejherowa licząc, że uda się chwycić w jakąś grupkę. Na tym odcinku prędkość jest o wiele szybsza niż poprzednio cisnę 27-30km/h mimo, że wiatr spowalnia. Tracę sporo Energi na podjazdach, ale nadzieja na "koło" czyjeś za Wejherowem bardzo mnie motywuje. 

Udaje mi się dojechać i z informacji telefonicznych wiem, że czołówka powinna być u mnie za nie tak długo. Ruszam więc, już spokojniej, z miasta i wspinam się na podjazd w kierunku Nowego dworu Wejherowskiego. Jako, że zarówno górka, jak i wiatr, a do tego słońce, są przeciw mnie. Staje na poboczu i robię postój na bułę. Jem sobie, jem... u chcę zrobić jakiś vlog, a tu "No Memory on Memory card..." CO???!!! Fuck zapomniałem pousuwać filmików poprzednich i bóg jeden wie ile się nagrało z poprzednich "wejść na antenę". Co tu zrobić. Wrzucam kartę z GP do Telefonu i usuwam nadmiar filmików, ale niestety nie do końca widzę w telefonie, jakie filmiki i fotki usuwam. Podczas zabawy ze sprzętem dostrzegam dwóch kolarzy. Pomarańczowe obręcze poznaje z daleka - TURYSTA. Zaraz za nim jedzie CRL. Macham do nich i szybko zbieram się na trasę. 

Mimo, że ja wypoczęty, to nie jestem w stanie ich dojśc na tym podjeździe. Doganiam ich dopiero długo potem przy sklepie, gdy robią zapasy. Po drodze do sklepu spotyka mnie jeszcze Tomek. Od tego miejsca jedziemy we czwórkę. Zaopatrzeni w jedzenie, dolewkę w bidonach można atakować dalej. 

Wiatr wciąż nie pomaga, szarpie na podjazdach i wyrywa z siodełka na zjazdach. Jazda w grupie, zdecydowanie lepiej idzie. Nie chodzi o klasyczne "dawanie zmian". Po prostu jest raźniej, a zmiany, jakoś tak same wychodzą. No gdyby to tylko wiatr, to może bym utrzymał się w grupce, ale kilka szybkich "hopek", kilka porywistych podmuchów i zostaje 10... 20... 30...metrów za grupą. Jeszcze jakiś czas walczę, aby odrobić straty, ale oni jadą sklejeni w małą grupkę, a ja nie mam szans ich dojść. Rezygnuje wreszcie i znów zaczynam samotną jazdę.

Nie jest źle - w sumie - myślę sobie. Troszkę z nimi ujechałem, teraz też jakoś idzie. Później pewnie znów ktoś się pojawi. Najważniejsze, że dogoniłem grupę. Napewno znajdzie się ekipa do dołączenia. W końcu jednak troszkę ludzi jedzie na tym evencie. 
Mp3 w uszach gra, kolejny raz popełniam błąd logistyczny. Słabo przygotowana playlista z 8 utworów nie jest najszczęśliwszym rozwiązaniem. Dobrze, że przynajmniej są to utwory w miarę "nowe dla ucha" to słuchanie ich kilka razy nie jest takie złe. 

Gdybym był góralem, to bym tylko na wiatr mógł sobie ponarzekać, tu jednak z każdym kilometrem, w nogach zostaje kolejna miażdżąca suma podjazdów. Jadę z trudem, a forma górek jest ta najgorsza. Szybkie interwałowe hop`y po 7-12% i szybkie krótkie zjazdy. Przez silne podmuchy, na zjazdach rower rozpędza się do "bagatela" 23km/h. No ja rozumiem podjazd, kręcić, ale żeby na zjazdach jeszcze dokręcać aby te 30 lecieć? PLISS...

Znienacka pojawia się Michał z aparatem w samochodzie. Niespodzianka nie z tej ziemi. Łapię się na kilka fot, choć mega fotogenicznie to nie wyglądam. Dobrze, że te jasne skarpety mam to choć stylówa jest! Przydatna jest jednak informacja od Michała, że jakiś nieduży odstęp za mną jedzie grupa "OLA i KETO". No tom uratowany - myślę! Kolejna grupka, kolejna szansa na sukces. Planuje nie zatrzymywać się, tylko jechać swoje i poczekać w ruchu, aż mnie wchłoną. Odcinek jest jakiś karkołomny. Co chwila podjazd i zjazd, zakręt i znów zjazd, potem znów ścianka 10%. Nie mogę się doczekać spotkania, a tu jak na złość nikogo nie widać na horyzoncie. No nic, jadę dalej... walczę i są! Wreszcie są!

Łączymy się w grupkę i znów docieramy wspólnie tylko do postoju na sklep. Nie wiem ile kilometrów jedziemy razem. Po wspólnych zakupach ruszamy, ale niepewny czy wziąłem portfel, staje dosłownie na 10 sekund. To wystarcza, wiatr, podjazdy i spadający zapas sił, powodują, że mimo iż widze ich jakieś 50m przed sobą, nie mogę dojść grupy. 
Jeden podjazd - staje na pedały jadę, sapię! Cisnę! MATKOOO czekajcieeeee...
Zjazd - dokręcam, w porywach wiatru targany, mknę w dół i nic! 
Kilka takich prób podejmuje, ale w końcu odpadam całkiem. Płuca wypluwam, kolana odmawiają posłuszeństwa i grupka sobie odjeżdża. Znów zostaje sam. 


Kryzys - Wszystkie kary na mnie idą!

Tu się zaczyna kryzys. Kryzys gigant, kryzys, gdzie moje kolana i nerwy śródręcza, zaczynają mi płatać figle! Kolana odzywają się nagle. Zdziwiony jestem, bo mnie generalnie ból kolan nie doskwierał chyba na żadnej z moich dotychczasowych tras długich. Jadę więc początkowo "swoje" ale na którymś z podjazdów tak mnie coś zabolało, że aż stanąłem na poboczu. 
"O panie Księgowy - czas na sportowy rachunek sumienia". Nie ma co kolan forsować. Stoję sobie 15 minut robię skłony, kucam, rozciągam mięśnie. Wreszcie ruszam. Pedałuje już zachowawczo. Każdą górkę na młynku, bez spinki. Przynosi to efekt, kolana milkną i tylko kilka razy później na pojedynczych podjazdach dadzą znać o sobie. 

Drugim - NOVUM - są ręce, a mianowicie ich nerwy. Pierwszy raz poczułem przeszywający ból w dłoniach jak goniłem grupę Turysty, pomyślałem, że to jakiś tam pojedynczy epizod. Po pogoni za Ol`em stan się pogarszał z każdym kilometrem.  Zdarzało mi się tak złapać kierownice na podjazdach, lub na prostym dziurawym odcinku, że ucisk padał na jakiś nerw. Powodowało to taki ból, jakby mi ktoś rozpalonym prętem z żelaza przebijał ręce. Dawno się tak nie umordowałem.
- Tak mniej boli, ale nie mogę trzymać dobrze kierownicy, tak znów boli, ale nie mogę hamować. W tej znów pozycji, prawie nie boli...ale jak już zaboli to aż mi w łokciach ból promieniuje. 
Jadę jak jakiś paralityk, kierownica parzy, kolana oszczędzam, a do tego ten cholerny wiatr! No litości!!! Zjazd, opieram się na przedramionach aby nadgarstki odciążyć, pusta droga - prędkość zjazdowa 25 km/h. No liczyłem choć na 30!!! Niestety, wiatr utrudniał nawet zjazdy. 

Sierakowice. Jadę albo nie jadę!

Tu jest apogeum... jestem głodny, ręce cierpną nawet poza kierownicą. Kolana czasem się odzywają. Trudna decyzja. Siadam koło punktu informacji turystycznej i przeprowadzam rozmowę z "centralą" - żoną. Wspólnie decydujemy, że muszę wycofać się do bazy jeszcze wcześniej niż planowałem. Cholercia a chciałem ten makaron Cinka zjeść. Nie wiem, czy choć 300 będzie, nie wiem ile jeszcze. Wiem jedno - Jak zajadę sobie organizm teraz do przez dwa miesiące mogę nie naprawić pewnych urazów. 
Postój więc trwa chyba pół godziny. Jem krówki i "eklersy" z sakwy. Zjadam jeszcze jakieś slodycze i dopijam resztkę powerade`a. Gdy ruszam, na niebie jest już pochmurno. Coś sie szykuje... nie wiem co. Pewnie deszcz. No i mam czkawkę! Czkawkę ma też moja jazda. Bo zanim dobrze ruszę to staje. Wynajduje sobie milion powodów, aby stawać.

To załączę lampkę - bo ciemno idzie.
To założę kamizelkę - bo ciemno idzie...
To znów założę bluzę - bo noc idzie...
To znów zmienię baterię w mp3 - bo nie działa już, a przecież noc idzie!!!
Rany ile ja na tym odcinku zaraz po rezygnacji - stawałem! SZOK.

W końcu - jadę! Nieeeeee zapomniałem! Siku przecież! Bo noc idzie!

Kiedy już wydawało mi się, że jadę, i zrobiłem dobre 10 kilometrów znów postój. 
To zjem coś konkretnego, a nie te batony - bo noc idzie.

Kupuje dwie kajzerki i kiełbasę. SIadam na schodach sklepu i jem. Mam zwiechę. Jem i jem, a co jakiś czas oddaje kawałek kiełbaski pieskowi co siedzi obok mnie i tak się patrzy na mnie. Na spółkę z "pikusiem" wrąbałem 25 cm podwędzanej i dwie kajzerki. Pikuś zdecydowanie preferował kiełbasę, kajzerek nawet nie wąchał. Nie wiem czemu!:D


Uwaga na nisko latające sarny

Dobry Audiobook, wreszcie lekarstwo na kryzys. Jadę sam, wyłączam głowę i słucham kryminału. Zabili świętego mikołaja  w Reykaviku. No ale czemu? 
Wieczór szybko staje się chłodny. Nogi kręcą, a odcinek do Lęborka jadę krajówką. Dziura na dziurze, auta i ja... Nie zwracam uwagi na auta, jadę i jakoś to wszystko nawet gra. W Główczycach nagle orientuje się - ku memu zaskoczeniu - że do mety jakieś 8 km. No to jazda! Pedałuje szybko, a moja lampka wariuje. Drgania powodują zmianę pomiedzy trybami. FUCK - kolejne ZUO od poprzedniego MP, nie wpadłem na pomysł aby zweryfikować czy lampka się nie naprawiła. Na trasach co jeździłem sam asfalt był spoko, tu telepało rowerem jak na Lubelszczyźnie i znów to samo się dzieje. Wnioski? Oświetlenie mam tylko na równe asfalty - no spoko. Szarówka przed kołami, wąska droga, jakieś torfowiska po bokach a ja jadę i co sekundę lampka się przełącza z mrugania na ciągły i odwrotnie. 
Na domiar złego o mało nie ginę pod kopytami sarny! Zwierzyna wyskakuje znikąd i robi susa przed moim kołem. DOSŁOWNIE - przeskakuje tak blisko, że czuje zapach jej mokrej sierści. Musiała zrobić susa tuż nad oponą! Adrenalina skacze mi w górę. Zatrzymuje się przestraszony tym zdarzeniem. Ręce mi się trzęsą po częśći z głodu, po części z nadmiaru tego środka który mi mózg wstrzyknął w krwioobieg. Uspokajam się i ruszam. Tym razem jadę już wolniej i nasłuchuje czy po rowach jeszcze jakieś latające sarny się nie kryją. 

Wreszcie meta - żona ogląda małych gigantów, czeka na mnie ciepły posiłek prysznic i sen... To był trudny wyjazd, mimo małego dystansu naprawdę umordowany przyjechałem do bazy. 





Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:

Legionowska Katorga,
Castle Ultra Race ,
Tour De Zalew

Zalatany - zaniedbany || 32.41km

Wtorek, 21 kwietnia 2015 · Komcie(0)
Kategoria Do pracy!
Ostatnio troszkę zaniedbuje się we wpisach blogowych. Niestety, naprawdę nie mogę uszczknąć choć troszkę czasu na coś większego - więcej treści. Wpadam do domu, zaraz jakiś wyskok na zakupy. Czasem wracam do domu przez Warszawę dookoła i jak wracam to juz jest relatywnie późno. 

W pracy dziś urzędowałem sam. Obsługiwałem serwis, sklep i jeszcze robiłem za doradcę. Ogólnie spoko, chleb powszedni, ale faktycznie jak się kociołek zrobił to mi rąk brakowało. 

Dialogów słynnych nie było, za to dużo pierdół. Dętek wymieniania, serwisy piast na szybko i tego typu rzeczy. 

Wydaje mi się, że nie wiele zrobiłem, a dzień mi tak spierd..., że szok. 


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:

Legionowska Katorga,
Castle Ultra Race ,
Tour De Zalew

Po-wrotka, wiotka... wietrzna pieszczotka... || 47.79km

Poniedziałek, 20 kwietnia 2015 · Komcie(0)
Kategoria Do pracy!
Dzień słoneczny, dzień wiosenny, gdyby nie wiatr, który stawiał mnie dęba. Do pracy jechałem jak na rowerku stacjonarnym. Jadę albo nie jadę. No umachałem się jak dziki. Nie sadziłem, że będzie aż tak ciężko... po prostu mnie zwiewało z drogi. 

W pracy sporo serwisów i troszkę sprzedawania. Dzień bez aspektów ciekawych dialogów. Dziś nieomal monotonnie. 

Po pracy uderzyłem z wiatrem do Płochocińskiej i powrót przez Jabłonnę i las. Z wiatrem oczywiście przyjemnie i bez zmęczenia, natomiast od Płochocińskiej już z wiatrem w dziubek...

Nie piszę wiele, bo zalatany jestem. Maraton blisko, pracy sporo i tyle do ogarnięcia, że ło-je-zu...





Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:

Legionowska Katorga,
Castle Ultra Race ,
Tour De Zalew

zimność || 85.00km

Niedziela, 19 kwietnia 2015 · Komcie(10)
Kategoria Do pracy!
Sobota upłynęła pod znakiem chłodu i zimnego wiatru. Dziś równiez postanowiłem nagrać swój pierwszy w 100% pełny Cyclo-Vlog. Jak komputer nie oszaleje od ogromu materiału do opanowania, to jeszcze dziś film powstanie. Obecznie procesor warczy na 100% obrotów, go pro studio sie nie tnie, więc nie zapeszajmy.

Sobota, dzień wyczuł chyba, że będzie weekend i pogoda się popsuła. Samego handlu jednak malo nie było. Sprzedalismy kilka rowerów, mimo naprawdę kapryśnej pogody.
Po pracy przyjechała po mnie Agnieszka. Jej szosa dogorywa, a zwłaszcza napęd w niej. Niebawem może uda się sprzedać jakiś z rowerów które mamy w domu. Bo zarówno miejsce, jak i kasa by sie przydały.

____________________________________________________________
Drugim etapem dzisiejszego dnia był nocny rower do Warszawy, tu również powstał filmik. Zanim jednak wrzucę filmiki musicie nacieszyć się samym wpisem. Komp - mieli i mieli te video jak szalony już godzinę prawie;)

[edit] - film obecnie musi poczekac na publikacje bo YT nie lubi mojego filmu :)


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:

Legionowska Katorga,
Castle Ultra Race ,
Tour De Zalew

W porannym słońcu - dzwońcu. || 32.87km

Piątek, 17 kwietnia 2015 · Komcie(0)
Kategoria Do pracy!
Rano swoje kroki - a może w zasadzie koła - skierowałem do Przychodni. Oczywiście standardem takich miejsc jest inwigilacja i dbanie o swoje. Zacząłem więc wypytywać kto ostatni i te pe... w zamian i mnie prześwietlono "a na którą ma? Bo ja to tylko po receptę dla męża to szybko". Taaa. Ja też tylko po receptę, bo w przychodni zmieniono zasady i teraz już nie można recept na karteczki brać. Trzeba po regularnie brane leki - przyjść osobiście do lekarza aby wypisał świstek. Cóż, jak potem człowiek chory i ma gorączkę termin na przyszły tydzień lekko, bo każdy się teraz musi zapisywać po recepty...

Udaje mi się wejść, i wyjść cało. Myślałem, że się spóźnię do pracy, ale wyszło całkiem sprawne pedałowanie, toteż o czasie docieram.

W robocie - klasyka gatunku. Serwisiki. Ostatnio chyba z zemsty nam te rowery przyprowadzają. Co jeden to lepszy. Im bardziej zardzewiały i zapleśniały, tym lepiej. Może jakiś konkurs na fejsie rozegrali, a my nic nie wiemy? Szczytem był rower rheno, zielony full, w którym koszt wymienionych cześci wyniósł z robocizną 570zł, wartość roweru w zakupie połowa tego;) Dzwoniliśmy 3 razy bo ciągle coś się psuło. To jedno to znów kolejne, i za każdym razem dokładnie pytałem, czy aby napewno rozumiemy się, że to już będzie tyle a tyle kosztować.
"Panie robimy ja za pińcet sidymdzisont rowera nie kupie..."

Ja od rana walczyłem z dwoma składakami, jeden z nich kończyłem, drugi zaczynałem. Firemka za 200zł w selgrosie kupiła rower aby pracownicy mogli się poruszać z pkt A do B, rower tak zardzewiały, że na złom tylko się nadawał. Każda śruba i odkręcenie to dramat jednego aktora... mnie. Suma summarum, zrobiony, ale poległem na lampie. Tylna lampa, taka wisienka na torcie. Myślę, pewnie szybko pójdzie, pewnie kabelko poprawie i będzie świeciła z dynama. Kurcze... najpierw ukręciła się żarówka potem cała reszta. W rezultacie wymieniłem lampe na nową i? Nadal nie świeciła... pff jutro może z rańca ją "pyknę" aby zalśniła.

Powrót w chłodny wieczorze kwietnia. Naprawdę chłodnym!


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:

Legionowska Katorga,
Castle Ultra Race ,
Tour De Zalew

Poranna jazda z go pro... wymuszenie || 37.48km

Czwartek, 16 kwietnia 2015 · Komcie(3)
Jazda do pracy związana z mało przyjemną sytuacją. Jadę sobię szybciutko, spokojniutko, w sumie nie przykułem uwagi do tego czerwonego auta. Patrzyłem akurat w dal na hamujące srebrne pudełeczko. No i co? No - mało brakowało!


Chyba poza time-lapsowymi fotkami, będę też sobie załączał kamerkę na takie traski do pracy. Niby nic, a tak to się zaczęło. W sumie zmotywował mnie to włączania Go Pto Trolking, po swoim wypadku - przez wymuszenie. 

Po pracy niespodziewana wizyta w mojej siedzibie Kes`a z bikestatsa.  To już druga osoba nawiedzająca mnie w robocie. Wpadła też niezapowiedziana żona i we trójkę zrobiliśmy trasę powrotną do domu. Zanim to jednak nastapiło kupiłem sobie skarpetki!



A jak pisałem, potem udałem się do domku wraz z Agą i Kesem.



Się zaczyna kręcić sezonik:) Oby więcej takich spontanów;) 



Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:

Legionowska Katorga,
Castle Ultra Race ,
Tour De Zalew

Poranne dokręcanie || 53.43km

Środa, 15 kwietnia 2015 · Komcie(0)
Idę za ciosem i dokręcam poranne rundki. Dziś padło na pętle nieco mniejsza ze względu na to, że nie chciałem znów władować się w ostre wietrzysko na trasie do Nowego Dworu mazowieckiego. Udałem się więc przez Legionowo do Chotomowa i dalej już trasą na Skrzeszew Szosowymi Lasami. 

Dzień był wyjątkowo słoneczny, mimo wiatru. Nie czuje już takiego marazmu jak poprzednio, ale zdecydowanie odczuwam już trzeci dzień mocniejszego kręcenia. Dobrze by zrobić sobie "dey off", i chyba jutro się uda, bo mnie Aga do kina zabiera. 

Niewiele mam dziś do napisania o pracy. Składałem rowerki na kołach 12 cali. Kto kiedykolwiek to robił wie jaka to męka. To nawet nie chodzi o takie najprostsze podzespoły, co po prostu o ilość kluczy potrzebnych do skręcania. Do kółk podporowych potrzeba 3 kluczy 12, 13 i 15 do przykręcenia podpórek. Do zamocowania siodełka znów 12 i 13. A do kierownicy 12 tka. Do tego jeszcze potrzeba 10 tki do hamulca. I tak oto siedziałem przy małym "harleju" i starałem się okiełznać "potworka"

Po robocie do domu jechało się jakoś opornie. Bardzo zimny wiatr, bardzo nieprzyjemne porywy i do tego jakoś tak pochmurno się zrobiło. W odróżeniu od poranka miałem wrażenie, że jechałem późną jesienią, a nie wiosną. 


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:

Legionowska Katorga,
Castle Ultra Race ,
Tour De Zalew